***



Obudził się w dokładnie tym samym miejscu, co zasnął, niemal spadając z fotela na podłogę, czuł jakby, długo spadał ze snu do rzeczywistości. W porę złapał się poręczy fotela, rozbudzając się i normalnie siadając. Widok za okna na spokojną zamgloną ulicę sugerował ranek. Jego oczom nie umkną też czarny kocur ukryty w ciemnym kącie przy szafie, mimo starań zakamuflowania się w cień. Wielkie pomarańczowe wręcz oczy wielkości dwóch złotych monet patrzyły na niego łakomie, z powodu głodu, jednak niefizycznego. Leonard wstał z fotela, patrząc na kocura z odrazą, przypominając sobie, czym jest. Nie czuł jednak żadnego bólu na klatce piersiowej ani psychicznego osłabienia lub luk w pamięci z dnia poprzedniego. Wszystko w jego głowie było na swoim miejscu. Kocur nie zbliżył się do snu, mimo że wydawał się bardzo zainteresowany jego zawartością. Koci pysk, był gotów się otworzyć i zapytać właśnie o to.

- Nie myśl nawet o tym! - Powiedział przez zęby. Uru wycofał się powoli do innego pokoju, zostawiając go samego. Owinnik za drzwiami sykną niechętnie. Leonard zignorował to, wyprostował się i przeciągną, mając z tyłu głowy ostatni sen. Po tej czynności szybko dotkną miejsca, gdzie były ukryte księgi. Zakurzona szafa była nietknięta, ale czy aby na pewno? Może ta żmija użyła jakiejś podstępnej sztuczki, by je stąd wyjąć? Klucz jednak również był na swoim miejscu. Miał nadzieję, że była zbyt zmęczona i senna, by pomyśleć o czymś takim. A jeśli nie? Jak śmiał zasypiać, kiedy miał takie zdradliwe istoty w domu! Musiał sprawdzić, czy ciągle tu była.

Delikatnie odchylił drzwi. Nie wszedł do środka, zamiast tego stał i oczami ciekawskiego dziecka przyglądał się poczynaniom magicznej istoty w jednym z jego pokoi. Obserwowana, już od dobrej godziny była na nogach, nieco zgarbiona trzymając się za opatrzoną kończynę badawczo przyglądała się książkom na pułkach Dzięki Ligarium nie pamiętała o bólu związanym z nastawianiem kończyny. Jej rozumne ślepia poruszały się jakby, szukały jakiegoś konkretnego tytułu, a zdrowa kończyna wskazywała co chwilę to na inny zbiór słów. Trójkątny łeb jak gdyby zdawał się zaprzeczać temu, po co chciała sięgnąć. Czarny kocur pałętał się pomiędzy nogami, starając się zachęcić ją do powrotu na wygodny fotel. Nie słuchała swego sługusa, ale czy na pewno sługusa? Jeśli tak, to czy Leonard był dla niej tym samym co Uru? Zwykłym sługusem, będącym na pograniczu jej zwierzątka? Nie, na pewno nie! Nie dopuszczał do siebie tej myśli. Nie był na każde jej skinienie, nie zalewał jej pochlebstwami, ani nie czuł się zobowiązany pełnić funkcję psa stróżującego wobec niej! Jedyne co ich wiąże to przysięga! Był tego pewien. Od rozmyślań na ten temat wyrwało go przemieszczenie się Andegory w stronę zamkniętych szafek, które po prostu otworzyła. Zaczęła się badawczo przyglądać pustym fiolkom i minerałom, które kolekcjonował. Była jak dziecko chcąc, wziąć wszystko do ręki i wypróbować. Nie mógł na to pozwolić, jeśli ma tu się zjawiać musiał ustalić pewne granice i to jak najszybciej nim, nie dajcie bogowie, się zadomowi.

- Długo tak będziesz stał?- Przy tych słowach, znalazł się już za progiem pokoju.

- Wyraźnie będę, musiał ci wyjaśnić, czym jest własność prywatna- Spostrzegł, że w czteropalczastej łapie trzyma fiolkę z niegotową jeszcze substancją.

-... Myślałam, że mogę się rozgościć! - Odłożyła fiolkę na miejsce i stanęła przygarbiona przy szafce. Prawie zahaczała rogami o sufit, musiała pochylać głowę.

- Eh...mamy odmienne definicje tego słowa. Jak tam łapa? - Patrzył na nią uważnie. Miał wątpliwości do tego, czy ją dobrze nastawił. Nie chciał wiedzieć co, może się stać, jeśli okazałoby, że poszło coś nie tak.

Po prostu odwinęła opatrunki i pokazała łapę ku przerażeniu Leonarda, który widział, z jaką gwałtownością i nieostrożnością to robiła. Ból nadal był odczuwalny. Słyszał wyraźnie jak Andegora wrogo syczy na niego przy prawie każdym dotknięciu dłoni. Było jednak za wcześnie by stwierdzić coś więcej. Założył ponownie opatrunek, prawie narażając się na zadrapania. Żmija okazała się jednak dość opanowana, by tego nie zrobić.

- Będziesz musiała jeszcze przez pewien czas to ponosić i starać się nie używać ręk...łapy.

- Jak długo?- warknęła niezadowolona, oglądając nowy opatrunek.

- Ciężko mi powiedzieć. Nie wiem, jak leczy się twoje ciało. Może miesiąc lub półtora... Kości to nie jest taka prosta sprawa jak skóra, czy łuska- Wyszedł na chwilę z pomieszczenia, by zaraz pojawić się z zawiniętym pakunkiem, w którym było jeszcze nieprzygotowane mięso w postaci udka kurczaka. Musiał z nią porozmawiać o tym, co było związane ze snem. Podał jej jedzenie, które bez wahania wzięła i po obwąchaniu ugryzła, obnażając długie, zakrzywione zęby, kojarzące się z tymi należącymi do węży, gadzia szczęka rozdziawiła się szeroko by zaraz znowu się zamknąć i pozostawić naglą gość obdartą z mięsa, które czerwono łuska przełknęła. Leonard usiadł na krześle, wpatrując się w to z niepokojem, myśląc o jej ofiarach „Czy naprawdę nigdy nie pożarła żadnego człowieka?" Zapytał siebie. Złożył ręce i oparł na nich brodę gotowy do zadania kilku pytań. Miał nadzieję, że jedzenie sprawi, że magiczna istota będzie bardziej skora do rozmowy.

Czerwony smokKde žijí příběhy. Začni objevovat