W ramionach

153 15 3
                                    

Wei Ying nie pamięta jak to żyć bez bólu. Ale też nie pamięta, by ból był tak silny, by jedyne co mógł robić to zatapiać się bardziej i bardziej, czując każdy nerw swego ciała. Brodzić w nim.

Nie jest do końca pewny, co się dzieje. Czy to jaskinia. Czy jest w Kopcach? Naprawdę nie wie.

Czuje coś ciepłego. Nie w środku. Na zewnątrz. W środku lodowate płomienie liżą mu organy, czuje lód który nie może się już roztopić. Na zewnątrz... To jakby ręce go oplatały? Czy to dłoń na jego talii? Nie wie. Nie czuje swojej talii, czuje czyjąś dłoń. To miła dłoń. Nie naciska, ale też nie ma w sobie spiętych palców które świadczyłyby o obrzydzeniu. Wei Ying nie pamięta kiedy ostatni raz ktoś go tak dotykał. Ale może to wina jego pamięci. Albo sytuacji. Już nic nie wie.

Energia urazy wiruje wokół niego i w nim, krzyki w głowie to jeden wielki harmider, ból i rozpacz. Rozszarpują mu głowę, rozsadzają serce, paraliżują kończyny. Obojętne. Wszystko jedno.

Energia urazy rośnie. Ból też. Już sam nie wie, gdzie jest. Czy żyje? A może tak wygląda piekło? Wei Ying myśli, że to dobra kara.

Adekwatna

Lecz nagle... Jakby cichy dźwięk, cichszy niż kiedykolwiek mógłby powstać, przedziera się jak szalony wiatr przez hałasy w jego głowie. Uderza prosto w jego świadomość, a wszystkie co głośne... milknie. Otacza go błoga, cudowna, enigmatyczna cisza, a wraz z nią i ból zamiera. Nie pamięta, kiedy ostatni raz było cicho. Nie pamięta, kiedy ostatni raz nic go nie bolało. Nie pamięta, kiedy ostatni raz był tak świadom swojego ciała. Lecz gdy stara się znaleźć w sobie siłę, by wykonać ruch, najmniejszy, spiąć mięsień, wydać im polecenie  - nic się nie dzieje.

On to rozumie.

Ah, więc tak to jest umierać.

Lecz chwila. Dłoń na mojej talii. Dalej tam jest. Kim jesteś?

Pytanie to wędruje mu po głowie, stara się znaleźć swe oczy, poszukać w swym umyśle co zrobić, co zrobić by...

Ale to śmierć. Nie przezwycięży tego.
Hah, oczywiście, że nie. Ale on jeszcze nie umarł. On jeszcze umiera.

To trudniejsze i znów boli, ale natęża swe zmysły. Hałasy w tle. Ktoś krzyczy. Jest kłótnia. Dudniący głos odpowiada... Czy on dotyka głową klatki piersiowej? Czuje szalone uderzenia... to musi być serce. Tylko serce tak bije.

Wei Ying'owi często biło serce. W różnym tonie i w różnym tempie. To nietrudne by zgadnąć, co czuje ta osoba. Siła uderzenia świadczy o determinacji, prędkość o panice. Oh, ten ktoś się boi... Wei Ying myśli, że to rozumie. Strach jest niefajny.

Wciąga powietrze przez nos. Obrzydliwy zapach stęchlizny, krwi i czegoś jeszcze, czegoś miękkiego i znajomego...

Drzewo sandałowe

Uderza go, a łzy zbierają się w oczach. Ohh, chyba już wie, gdzie one są. Podejmuje wysiłek. Raz, drugi raz... Lekko otwiera i natychmiast zamyka. Światło go uderza, światło go kłuje... Ale przez sekundę, przez jedną sekundę udało mu się zobaczyć coś, co jest warte każdego bólu. Uchyla ponownie powieki, a światło znów uderza, jednak tym razem nie zamyka oczu. Mimo łez, nie zamknie oczu.

On patrzy. Patrzy na piękną, stoicką twarz, w których maluje się czysta determinacja i gdzieś głębiej, w tych złocistych, czystych oczach dostrzega przerażenie. Mężczyzna nie patrzy na niego, patrzy gdzieś do przodu. Może to i lepiej. Wei Ying może bezkarnie mu się przyglądać. Tak piękny.

Zdaje sobie sprawę, że nie czuje smutku. Jest spokojny. Wdzięczny. Trochę przestraszony.

Lan Zhan, ty głupi, głupi chłopcze. Co tutaj robisz?

Chce krzyczeć, by uciekał, by nie stał bez sensu przy nim. Skrzywdzą go. On to wie. Myśli najmocniej jak się da, wpatruje się intensywnie w tę cudowną twarz mając nadzieję, że mężczyzna zwróci w jego stronę wzrok. Robi to. Ich oczy się spotykają, a Wei Ying niezdolny nic powiedzieć, tylko się uśmiecha. Ma nadzieję, że to uśmiech.

Próbuje podnieść rękę. Zetrzeć lśniącą łzę z policzka Lan Zhan'a, ale to daremne. Nie czuje rąk.

Teraz, gdy śmierć odbiera mu powolnie każde elementy jego ciała, pozwala sobie myśleć. Marzyć. Patrzeć. Patrzeć na szlachetny nos, miękkie usta, ostrą szczękę, załzawione ale wciąż hipnotyzujące oczy jego przyjaciela. Jego miłości.

Uderza go to. W końcu to powiedział. W końcu to przyznał. W końcu pozwolił sobie, by świadomość ta rozlała się po jego sercu, narobiła dodatkowych szkód, otworzyła kolejne rany, dała mu ulgę w tym, czego nazwać nigdy nie chciał.

Ręce mocniej zaciskają się wokół niego. Oczy nie przestają się wpatrywać w jego, a Wei Ying czując, jak nicość zbliża się do jego serca, zbiera wszystkie siły by...

- Lan Zhan - wydycha, nie zapominając o uśmiechu.

Zaszczytem było mieć cię w moim życiu.

Tonący we Łzach | Mo Dao Zu Shi | One ShotsWhere stories live. Discover now