Rozdział 3. Kiedy czerń zwyciężyła

14 2 9
                                    

Po tym spotkaniu założyłam, że nie zobaczymy się przynajmniej przez kilka kolejnych dni. Następnego ranka obudziłam się wcześnie, leżałam więc dłuższą chwilę w łóżku, pozwalając sobie błądzić myślami wokół tematów wczorajszej rozmowy z Robinem. Wyobraziłam sobie Lawendę, biegającą po zamku De Noir i zastanawiającą się na głos, jaka suknia będzie odpowiednia na ślub. W międzyczasie zapewne zajmowała się uwalnianiem zwierząt przeznaczonych na stół albo zbieraniem ziół na okolicznych łąkach. Miałam nadzieję, że jej obecność wniesie nieco światła i ciepła do zimnych, ponurych pomieszczeń kamiennej twierdzy. Pomyślałam o tym, że Robin spędził w nich całe dzieciństwo. Może było w tym zamku jednak coś więcej, niż się na pozór wydawało, skoro przynajmniej niektórzy z jego mieszkańców zachowali dobre i otwarte serca. Tak czy inaczej, cieszyłam się, że Robin tymczasowo zrezygnował z towarzystwa swojej bandy i szukał nowego zajęcia. Choć od początku czułam, że nie był takim podłym łotrem, jakiego udawał, to jednak zaskoczyło mnie tempo, w jakim się zmienił. Nie, to nie była zmiana, stwierdziłam po dłuższej chwili rozmyślań. Po prostu dostał okazję do pokazania się od innej strony. A ja miałam nadzieję, że to ta strona była bliższa jego sercu.

W trakcie tych rozważań stopniowo narastała we mnie chęć działania. Wkrótce wstałam, żeby zrobić poranną toaletę i ubrać się, choć miałam świadomość, że jeszcze nie pora na śniadanie. Od czasu ostatniej wizyty Lawendy nie dostałam żadnej nowej sukni, wybrałam więc jedną z moich wysłużonych ulubienic. Wiedziałam, że prawdopodobnie czeka mnie znów pracowity i aktywny dzień, więc prosta, wygodna i nie najnowsza sztuka była w sam raz. Podobały mi się jej stonowane kolory beżu i szarości oraz oryginalne, czarne falbanki i delikatna koronka. Zaplotłam z tyłu dobierany warkocz i zawahałam się przy wyborze wstążki. Bardzo rzadko nosiłam tę czarną – ostatni raz na pogrzebie ojca. Teraz jednak kusiło mnie, żeby użyć właśnie jej. Kiedy pomyślałam, co mogło być tego powodem, zrobiłam się czerwona jak burak, jednak zaraz się opanowałam. To przecież nie dlatego – każdy potrzebuje czasem jakiejś odmiany. Zdecydowana zawiązałam połyskującą czarną wstążkę i po przejrzeniu się w lusterku byłam więcej niż usatysfakcjonowana. W dobrym nastroju zbiegłam czym prędzej na dół, po drodze machając Lawendzie, ze stoickim spokojem okupującej ramy obrazu, który wciąż wisiał we wieży.

Stary zegar w pomieszczeniu przejściowym na parterze powiedział mi, że musiałabym czekać jeszcze przynajmniej godzinę na wspólny posiłek, tak więc udałam się wprost do kuchni. Znalazłam Marmaduke'a w przykuchennym ogródku, ścinającego szczypiorek. Na mój widok uśmiechnął się szeroko.

– Dzień dobry, księżniczko. Czyżby wczorajsze eskapady zaostrzyły Twój apetyt? – spytał, ucinając ostatni listek, po czym zniknął.

Rozejrzałam się dookoła, ale nie mogłam go dostrzec. Nie zaskoczyło mnie, że jak zwykle wydawał się wiedzieć o wszystkim, co się dzieje w dolinie, choć jego aluzja wprawiła mnie w lekkie zakłopotanie. Po chwili usłyszałam ponownie jego głos z okolic bazylii i po przypatrzeniu się dostrzegłam wystajacy spośród zieleni czubek białej, spiczastej czapki.

– Naprawdę do twarzy Ci w tej kolorystyce, nie zdziw się, gdy na urodziny otrzymasz czarną suknię. Może z dodatkiem błękitu – mówiąc to, podniósł się, przez co mogłam zobaczyć przynajmniej jego przyjazny uśmiech pod zadbanym wąsikiem. – Albo zieleni – głos dobiegł jeszcze z tego samego miejsca, jednak Marmaduke'a już w nim nie było. – Od tajemniczego wielbiciela – usłyszałam z kuchni.

Weszłam znów do środka przez zwieńczone ozdobnym w roślinne motywy łukiem przejście. Marmaduke obracał smażące się równocześnie na kilku patelniach omlety, podrzucając je w powietrze.

– Czyli ode mnie – dodał, w końcu całkowicie skupiając na mnie uwagę, co nie przeszkodziło mu jednak w dalszym podrzucaniu omletów, bez patrzenia na nie. – A tymczasem cóż życzysz sobie na śniadanie? – spytał, zjawiając się tuż przede mną z zachęcająco wyciągniętą patelnią.

Letnie burze nad Rajskim WzgórzemKde žijí příběhy. Začni objevovat