𝐜𝐡𝐚𝐩𝐭𝐞𝐫 𝐨𝐧𝐞

1.3K 83 138
                                    

Lotnisko.

Miejsce gdzie zawsze było dużo ludzi. Bardzo dużo. Problem był jednak taki, że Harry nie lubił ludzi. Był raczej samotnym nastolatkiem, któremu do szczęścia były potrzebne tylko słuchawki oraz smartfon.

A mimo to, tamtego dnia stał tuż za rodzicami obok walizek, czekając na ich samolot i obserwując innych ludzi, spod kosmyków włosów, które wpadały mu do oczu.

Rozległ się dźwięk, oznaczający, że czas skierować się ku miejscu, gdzie są sprawdzane ponownie karty pokładowe.

- Chodź synku - powiedziała Lily, szybko zabierając bagaż podręczny i już pędząc w tamtym kierunku. James wziąwszy walizki również ruszył za nią. Chłopak tylko westchnął, po czym złapał rączkę swojej walizki, idąc za rodzicami.

Szybko uwinęli się z kartami pokładowymi i już po chwili szli przez tak zwany rękaw, prowadzący na pokład samolotu. Jego rodzice rozmawiali entuzjastycznie, co chwile zerkając na syna aby upewnić się czy na pewno nigdzie nie został, bądź się zgubił. Ucichli dopiero, gdy cała trójka weszła na pokład samolotu i dostali zadanie bojowe. Poszukać swoich miejsc. Nie okazało się to jednak bardzo trudne, ponieważ szybko zauważyli numerki swoich siedzeń, a chwilę później już zajęli swoje miejsca.

Harry żałując, że nie udało im się załapać potrójnych miejsc, usiadł przed rodzicami od strony okna, modląc się, aby jednak siedzenie obok niego pozostało puste. Jakoś nie uśmiechało mu się siedzieć obok nieznajomego. Odetchnął głęboko, wyciągając słuchawki z kieszeni swojej czarnej bluzy, rozglądając się jeszcze wokoło. Wszędzie panował gwar. Lily oraz James chowali jeszcze bagaże podręczne, również już siadając spokojnie na miejscach. Włożył słuchawki do uszu, od razu odpalając swoją ulubioną playlistę i wpatrując się w małe okienko samolotu, z którego można było zauważyć kawałek skrzydła oraz pasu startowego.

Może te wakacje nie będą najgorsze...? pomyślał z nadzieją.

Zacznijmy od początku. Harry Potter był szesnastoletnim, zwykłym licealistą średniego wzrostu z kruczoczarnymi włosami, które mimo wielu prób okiełznania ich, żyły własnym życiem. Po matce odziedziczył usta koloru malin, a także zielone oczy, zaś po ojcu... wadę wzroku. Szczerze tego nienawidził, ale i tak wolał ukrywać swoje tęczówki za szkłami okrągłych, drucianych okularów niż nosić soczewki. Ewidentnie był introwertykiem i duszą samotnika, ale mimo wszystko miał jedyną przyjaciółkę, - Pansy Parkinson - która na szczęście chodziła z nim do klasy i mógł jej się wygadać w każdej chwili.

Była dla niego ogromnym wsparciem po stracie ojca chrzestnego, który zginął w wypadku samochodowym, a mimo to nadal nie nauczył się z tym żyć i czasami się o to obwiniał. Także jako jedyna znała jego prawdziwą orientację. Nie zdobył się jeszcze na odwagę, aby powiedzieć rodzicom o tym, że jest biseksualny. Dlatego też, tak bardzo nie chciał lecieć na te wakacje. Nie miał ochoty wyjeżdżać z miasta rodzinnego, gdzie mieszkał zaledwie jedną przecznicę dalej od swojej przyjaciółki i w każdej chwili mógł się z nią spotkać, albo chociażby bezpiecznie siedzieć pod kocem w swoim własnym pokoju.

Szybko zrobił zdjęcie widoku zza okna samolotu, po czym wysłał je Pansy.

hazza
19:51 *wysłano załącznik*
19:51 jak myślisz, jak bardzo będzie źle w skali 1-10?

mopsica
przesadzasz 19:51

wierze że będziesz się zarąbiście bawił 19:52

hazza
19:52 tsaaaa trzymam za słowo

mopsica
:** 19:52

and strangers again // drarry ✔︎Όπου ζουν οι ιστορίες. Ανακάλυψε τώρα