Rozdział I

6.2K 372 34
                                    


Minął tydzień, odkąd dowiedziałam się o mojej chorobie. W tym czasie zrobiłam wszelkie potrzebne badania. Rodzice jednak, ku ich rozpaczy, nie mogli zostać moim dawcą. Zaczęli dzwonić do wszystkich krewnych, przekazując tę tragiczną nowinę. Nie mogli w to uwierzyć. Zapewnili, że poddadzą się badaniom i kazali przekazać wyrazy współczucia.

A co robiłam ja? Gdy wróciliśmy do domu, szybko pobiegłam do swojego pokoju, zamknęłam drzwi na klucz i rzuciłam się na łóżko, chowając twarz w poduszce. Nadal nie mogłam uwierzyć, że działo się to naprawdę. Na razie nie odczuwałam skutków choroby i może dlatego prawda nie chciała mi uderzyć do głowy. Byłam przerażona nową sytuacją. W mojej głowie cały czas jakiś głupi, piskliwy głosik podpowiadał mi: umrzesz.

Ponownie zaczęłam płakać. Nie chciałam, ale to było silniejsze ode mnie. Rozładowywało to moje emocje, których w tamtym momencie było nadmiar. Dlaczego to dopadło mnie? Dlaczego nie kogoś innego? Wiem, że okrutnie jest tak myśleć, ale w tamtym momencie tylko to chodziło mi po głowie.

Po tym tygodniu, kiedy nie starczyło mi już łez, postanowiłam wziąć się w garść. Wyszłam z łóżka i podeszłam do lustra. Skrzywiłam się, gdy zobaczyłam swoje odbicie. Moje blond włosy, sięgające do łopatek, były w kompletnym nieładzie. Szare, opuchnięte od łez oczy wcale nie poprawiały mi humoru. Wyglądałam jak siedem nieszczęść. Odkręciłam kurek z niebieskim znaczkiem. Kiedy poczułam przemakającą między moimi palcami lodowatą wodę, poczułam lekką ulgę. Chlupnęłam sobie zimnem twarz, dzięki czemu odżyłam. Uczesałam włosy i jak zwykle zostawiłam je rozpuszczone. Wstydziłam się swoich dużych, odstających uszu, dlatego zawsze zakrywałam je. Ubrałam na siebie mundurek szkolny, który składał się z szarej, rozkloszowanej, sięgającej do kolan spódniczki oraz białej koszuli na krótkim rękawku. Na górną część założyłam także kamizelkę pod kolor spódniczki przyozdobioną herbem mojej szkoły, czyli Grimmingand Girl School. Była to szkoła prywatna, za którą moi rodzice płacili niezłe pieniądze.

Carl (szofer mojego taty) podwiózł mnie pod placówkę. Wysiadłam z pięknego, drogiego auta i udałam się w kierunku budynku. Szłam przez dziedziniec, kiedy nagle ktoś na mnie wskoczył. Przeraziłam się i krzyknęłam. Usłyszałam piękny, promienisty śmiech. Odwróciłam się, napotykając rozpromienione spojrzenie Liv. Jej długie, jasne, proste włosy były rozpuszczone. Błyszczące oczy podkreślone lekko kredką idealnie komponowały się z pomalowanymi na czarno paznokciami. Miała na sobie identyczny mundurek co ja. Niestety, ale był on obowiązkowy.

— Przestraszyłaś mnie! — powiedziałam.

— Oj, już nie będę! — odparła, po czym zamknęła mnie w niedźwiedzim uścisku.

Pomimo niskiego wzrostu ta dziewczyna miała naprawdę dużo siły. Czułam, jakby przytulał mnie jakiś dwumetrowy osiłek Kiedy się ode mnie odsunęła, ramię w ramię skierowałyśmy się w stronę szkoły. Liv zaczęła opowiadać mi, jak spędziła poprzednie popołudnie. Gdy spytała mnie o moją tygodniową nieobecność, skłamałam mówiąc, że dopadła mnie grypa. Nie chciałam mówić jej od razu prawdy. Nie byłam na to przygotowana.

Pierwszą lekcją była matematyka. Nawet nie wiecie, jak bardzo nienawidziłam tego cholernego, nie do przebrnięcia przedmiotu. W dodatku uczyła go profesor McCartney, której nie darzyłam sympatią. Była to pani w podeszłym wieku. Za każdym razem, dzień w dzień, zaraz po dzwonku robiła kartkówki. Wiedziałam, że w prywatnej szkole nie będzie łatwo i potrafiłabym się do tego przystosować, gdyby nie to, że profesorka na każdej lekcji zapraszała mnie do tablicy.

W towarzystwie przyjaciółki weszłam do klasy. Razem udałyśmy się na swoje miejsce. Zasiadłyśmy przy ławce stojącej w trzecim rzędzie przy oknie. Przed nami siedziała Lauren Irwin — szatynka, o średniej długości włosach.

Życie Jest Piękne - Ashton Irwin ✓Där berättelser lever. Upptäck nu