After hours | C.Schmid

253 13 8
                                    




Moje wewnętrzne ja od długiego czasu domagało się uwagi. Atencji. Czegoś więcej. Nie lubiłem narzucanej na siebie presji. Nie lubiłem przegrywać, być w składzie tym rezerwowym, któremu wyjątkowo się poszczęściło. Miałem poczucie pustki.

Siedząc w busie na jednym z tych niewygodnych foteli, wpatrywałem się w Severina, Karla i Markusa, którzy zawzięcie próbowali połączyć się internetowo z Richardem. Ja pozostałem z tyłu. Myślałem. Nerwowo, chaotycznie i problematycznie. Bolała mnie głowa, a mimo to nie zażyłem niczego od wczesnego rana. Gorące powietrze uderzało mnie w zmęczoną twarz i delikatnie zaczerwienione oczy. Chyba nie chciałem pamiętać poprzedniego weekendu.

W końcu wolałem zapomnieć. A najlepiej to wymazać, zetrzeć grubą metaforyczną gumką i zaniknąć w odmęcie mglistych, jak cholera wspomnień. Dopiero, kiedy Severin rzucił mi to swoje dobrze znane spojrzenie, wypuściłem powietrze z ust.

Nie wiedziałem co właściwie czuć.

Nie wiedziałem co miało miejsce. Stop – wiedziałem.

Zwyczajnie się poddałem, a obraz znów dał o sobie znać. Jej spojrzenie mnie przebijało na wskroś.

Przełknąłem niemrawo ślinę. A więc trzecie miejsce...?

***

Yeah, and last night I think I lost my patience

Last night I got high as the expectations

Last night, I came to a realization

And I hope you can take it

"Constantin, zwyciężyłeś!",

"Constantin, jesteś wielki!",

"Constantin, to niemożliwe!".

Otaczali mnie ludzie. Mnóstwo ludzi, a każdy z nich czegoś chciał. Prosili o autografy, zdjęcia i krótkie rozmowy. A ja nie potrafiłem im odmówić. Trzecie miejsce. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, jak ciężko pracowałem. Jak dużo wysiłku kosztowało mnie to kolokwialne "pudło". Zwyczajnie nie potrafiłem uwierzyć w to, co właśnie się działo. Nagle zostałem spostrzeżony, a sam Stefan Horngacher bił mi brawa ze swoim kamiennym wzrokiem. Tutaj, w Rumunii. W miejscu, do którego zapewne bym nigdy nie przyjechał, gdyby nie ciągłe staranie się i prośby. I mimo, że czułem rosnącą dumę z samego sukcesu to czegoś mi brakowało. Jak gdyby faktycznie nie wystarczył mi tytuł i gromkie brawa z trybun. Ostatni raz wypuściłem z ust kotłującą się chmarę powietrza. Wprost do parszywego mrozu.

***

Piątek, Rumunia, 18:02

Marzłem. Nie liczyłem na jakiekolwiek opady śniegu, ale szary obraz wyłaniający się zza balkonu mojego pokoju, przyprawiał mnie o jawne "nie-chce-mi-się". Czułem, jak kostki moich palców powoli czerwienieją od nadmiernej ilości syczącego podmuchu, ale niczym osioł, uparcie wpatrywałem się przed siebie. Dużo myślałem. Pierwszy konkurs zakończył się kilka godzin temu, a ja wciąż analizowałem każdy popełniony błąd. Łatwiej byłoby tego nie robić i skupić się na czymś innym. W zasadzie czymkolwiek. Zająłem piętnaste miejsce, co dla przeciętnego skoczka mogłoby okazać się całkiem stabilną lokatą. I wtedy pojawiało się moje problematyczne spojrzenie. Nie, żebym jakoś bardzo narzekał.

Byłem na siebie cholernie zły.

Nie szło mi.

Zupełnie.

Nie potrafiłem się skoncentrować na podstawowych czynnościach. Mogłem zaciskać swoje dłonie najsilniej, jak tylko potrafiłem. Mogłem się wściekać, ale złość nie zapewniała wyższej pozycji. Znów czułem się gorszy, choć zdecydowanie łatwiej było mi to ująć w słowie "beznadziejny". Całe napięcie lokowało się we mnie i nie potrafiło zniknąć. Próbowałem wyłączyć myślenie, naprawdę. Starałem się.

After hours | one shotsWhere stories live. Discover now