Prolog

822 30 2
                                    

          Wyobraź sobie, że ktoś nagle zaczyna kontrolować twoje życie. Z dnia na dzień nabiera nad tobą tak wielką władzę, że nie masz do powiedzenia właściwie nic. Każdy twój krok, decyzja są obserwowane i skrupulatnie oceniane, przed tym zanim w ogóle będziesz mógł je podjąć. Słowa, które padają z twoich ust, wcześniej przygotowywane są z niezwykłą starannością tak, aby brzmiały najodpowiedniej do danej sytuacji. Wszystko co robisz, jak się zachowujesz bez końca obserwowane jest niczym pod lupą. Ludzie traktują cię jak atrakcję w zoo. Czekają tylko, aż zrobisz coś, co dostarczy im rozrywki, a ty nie masz żadnego wyboru. Tańczysz dokładnie tak, jak ci zagrają, bo przecież stałeś się ich marionetką. Kukłą w czyichś rękach. Ale sam się na to zgodziłeś, nie masz więc prawa protestować. Starasz się udawać, że to ci pasuje, ale w środku umierasz z tęsknoty za wolnością. Czujesz się słaby, nic niewarty. Próbujesz z tym walczyć, ale to zdaje się być na nic. Znowu przegrywasz, a oni śmieją ci się w twarz, bo wiedzą, że nic nie możesz im zrobić. Jesteś bezsilny. Musisz się z tym pogodzić, przynajmniej na jakiś czas. W końcu nie będą mieli wyboru, zostawią cię w spokoju, a ty znów będziesz mógł działać na własną rękę. Ta myśl ci pomaga, podtrzymuje cię na duchu, kiedy jest ci źle. Chwila, której tak bardzo pragniesz nadchodzi, lecz cholernie powoli. To frustrujące, ale znajdujesz coś, co pomaga ci sobie z tym poradzić. Popełniasz kolejne błędy, ale wciąż się podnosisz i stajesz na nogi, bo nareszcie masz dla kogo.

          Był chłodny, październikowy wieczór. Pogoda w Londynie tego roku była wyjątkowo paskudna i nieustannie o tym przypominała, dając w kość mieszkańcom stolicy. Zimny wiatr hulał między uliczkami łamiąc parasole bezbronnych ludzi, a siarczysty deszcz ostro zacinał w szyby biura, w którym siedziała trójka mężczyzn w średnim wieku. W pomieszczeniu panował półmrok, jedynie niewielka lampka stojąca na ogromnym, dębowym biurku dawała przyćmione światło, które ledwo oświetlało ich twarze. Było już naprawdę późno, jednak oni najwyraźniej niewiele sobie z tego robili. Pochłonięci dyskusją, niemal całkowicie zapomnieli o tym, że w domach czekają na nich rodziny, które się martwią i tęsknią. Dla takich ludzi jak oni praca zawsze była najważniejsza. Priorytetem stały się pieniądze, które bez reszty zaślepiły ich umysły. Niczym machiny bez uczuć zaprogramowane na ich zdobywanie, na dalszy plan odkładali wszystko inne bez reszty zatracając się w gonitwie za bogactwem.

          W centralnej części pomieszczenia, za biurkiem siedział rosły, lekko już siwawy mężczyzna o bezwzględnym wyrazie twarzy, którego postawa mogła świadczyć o tym, iż jest naprawdę dobrze usytuowanym człowiekiem. Mark Adler, bo właśnie tak nazywał się ów najstarszy z mężczyzn, nerwowo przekładał w palcach swój niebieski długopis, co chwilę groźnym wzrokiem łypiąc w stronę współpracowników. Nietrudno było zauważyć, że nie jest on zbyt cierpliwym człowiekiem. Rozmowa, którą prowadzili, trwała dla niego już o wiele za długo, dlatego robił się coraz bardziej podenerwowany, co nie uszło uwadze pozostałych mężczyzn. Nikt jednak nie pokusił się, aby jakkolwiek skomentować jego zachowanie. Adler pracował w tej branży najdłużej, znał się na tym najlepiej i nie cierpiał, kiedy ktoś zwracał mu uwagę. Te trzy czynniki w zupełności wystarczyły, aby siedzieć cicho. Dwójka pozostałych mężczyzn czuła pewnego rodzaju respekt do Marka. Liczyli się z jego zdaniem nie tylko ze względu na to, że miał nad nimi władzę, ale też dlatego, że każdy z nich zdawał sobie sprawę z tego, jak wielkie wpływy ma ten człowiek i jak bardzo mógłby im zaszkodzić, gdyby tylko chciał.

          -Ten gnojek ostro już przegina, mam dość tuszowania jego durnych wybryków!

          W końcu nie wytrzymał. Wybuchł i uderzając mocno pięścią w blat dał upust swym negatywnym emocjom. Ta chwila zbliżała się nieubłaganie i wszyscy wiedzieli, że prędzej, czy później nastąpi. Mimo to blondyn siedzący nieopodal wzdrygnął się nieznacznie, po czym cichym, aczkolwiek pewnym tonem głosem rzekł:

          -Spokojnie Mark, mamy plan, musimy go teraz tylko wcielić w życie.

          -Musimy się spieszyć, zanim media coś wywęszą! Nie mamy czasu na szukanie kogoś odpowiedniego!

          Mark nie miał zamiaru słuchać dalszych wyjaśnień i planów. Chciał w tej chwili zakończyć rozważania i jak najszybciej rozwiązać sprawę, która już od dłuższego czasu spędzała mu sen z powiek. Jego kariera i najważniejsza umowa, jaką kiedykolwiek z kimś podpisał, wisiała na włosku, a on nie miał zamiaru odpuścić. Zarobki, jakie dzięki niej udało mu się pozyskać, nakręcały go do dalszej walki.

          Wszyscy trzej zamilkli pogrążając się we własnych myślach. Chwilę później zrezygnowany Mark z głośnym westchnięciem opadł na skórzane krzesło, spoglądając tęsknie na widok za oknem. W takich momentach jak ten przestawał wierzyć w to, że uda mu się utrzymać to, nad czym tak ciężko pracował. Wkładał w swoją pracę wiele wysiłku i choć pracowitość zdawałaby się być cechą szlachetną, to w tym przypadku nabierała ona nieco innego znaczenia. Swoje wpływy i szczęście budował na czyjejś krzywdzie, z czego doskonale zdawał sobie sprawę. Z początku obiecywał niebo na ziemi, które niestety po pewnym czasie zawsze zamieniało się w piekło.

          Kto wie ile siedzieliby jeszcze w tej ciszy, gdyby nie to, że wcześniej milczący najmłodszy z nich w końcu się odezwał. Jego wzrok wbity był w podłogę, a twarz nie wyrażała żadnych emocji. Wyglądał, jak posąg. Ukrywał, jak ciężko było mu podjąć taką, a nie inną decyzję. Musiał grać na ich zasadach, a u nich nie można było być słabym. Postanowił zaryzykować, to była przecież ogromna szansa dla jego kancelarii. Nie mógł tego zaprzepaścić, nawet gdyby ktoś miał przez to ucierpieć i to niekoniecznie on.

          -Spokojnie, ja mam kogoś kto się nada.

WhopperWhere stories live. Discover now