5 933 miles

184 25 3
                                    


Z klubu do klubu. Kolejny drink smakuje jeszcze lepiej niż poprzedni. Kolejny wers piosenki wzmacniany przez ogromne głośniki. Dym, więcej dymu. Ścisk i pot zapraszają do wejścia głębiej. Robi to, oczywiście, że to robi. Nie umie się oprzeć. Jest dobrze, wręcz idealnie. Chociaż do perfekcji brakuje jednej małej rzecz. Może nie rzeczy ale osoby, cholernie malutkiej osoby. Ale ma jedną rzecz, która przekazuje mu tęskną cząstkę duszy poprzez dotyk. Przejeżdża ręką po klatce piersiowej zatrzymując się w okolicach serca. Jest, nadal tu jest. Zawsze była. Nawet gdy został zdradzony, nawet gdy sam zdradzał, nawet gdy wyzywali się i rwali papiery, które odmieniły ich życie. Ona zawsze była przy jego sercu. I zawsze zastanawiał się gdzie jego mąż ją trzyma. Cholerne sześć lat związku, a on dopiero przed tym wyjazdem odkrył, że po prostu ma ją w kieszeni spodni. Tak, chłopak był cholernie oczywisty i teraz Harry sam zastanawiał się czemu myślał, że chowa okrągły kawałek szczęścia w skarpetkach czy w bucie. I gdy on całował malutki metal na dzień dobry mógł sobie wyobrazić jak posiadacz tego samego metalu całuje ją na dobry sen albo chowa do portfela, bo w końcu jest sobota więc tak, Louis mógł znowu być na imprezie.

Jared proponuje pub. Impreza karaoke to zdecydowanie coś co Harry kocha, a w Japonii mają one swój unikalny klimat. Zabawni ludzie, słodkie stroje, drinki podawane w przedziwnych naczyniach wraz z zaskakującą dekoracją. To jest to. Jego klimaty, jego gust, jego ulubiony kraj. Spokój, wyrozumiałość, szacunek. Nie żeby brakowało mu tego w Anglii. Po prostu to co kocha w Anglii tu jest w podwójnej dawce i jeszcze z truskawkami na torcie. Ale nadal czuje brak więc ponownie jego ręka dotyka okolic serca, a uśmiech pojawia się na twarzy.

Nigdy nie rozumiał dlaczego szatyn nienawidzi Japonii. Jasne, było tu inaczej niż w Europie, jednak Harry właśnie tą odmienność uwielbiał. A Louis? Gdy padało pytanie gdzie jedziemy odpocząć proponował wyłącznie Amsterdam i może czasami Paryż. Więc Harry się godził. Latali co miesiąc do cholernego Amsterdamu, rozłożeni na leżaku w najwyższym apartamencie w mieście, jarali zioło i tworzyli piosenki, które na zawsze pozostaną ich piosenkami. I takie chwile Harry uwielbiał.

Ale nie mógł też narzekać na towarzystwo Jareda. Kochany facet z sercem większym niż płetwala błękitnego i z poczuciem humoru, którego nawet Orny Adams mógł pozazdrościć. Zawsze zajmowali stolik przy ścianie w Karaoke Kan i tam słuchali występów innych. Ktoś mógłby powiedzieć, że robienie tego samego przez miesiąc jest nudne. Ale to był Harry, który doceniał nawet monotonność i umiał dostrzec w niej coś niezwykłego. W końcu każdy dzień jest jedyny i niepowtarzalny więc może jednak wieczory karaoke nie były aż tak nudne jak wydawało się fanom, którzy codziennie dostawali prawie te same zdjęcia.

W końcu musiał pożegnać się z pochmurnym Tokio aby powrócić do jeszcze bardziej pochmurnego Londynu. Miesiąc w Kraju Kwitnącej Wiśni to było za dużo. To znaczy, tak. Mógłby spędzić tu resztę życia gdyby jego partner nie był tak uparty i zdecydował się w końcu przyjechać tu z nim i kupić apartament. Oboje woleli co innego i byli przeciwieństwami, a ich wspólne ja mieli ukryte w kółeczkach. Jedno schowane pod poduszką podczas snu(bo tak Harry to sobie wyobrażał), a drugie okrywane przez rękę na sercu gdy samolot wznosił się do góry.

Nie mogli spotkać się na lotnisku. Nie mogli pocałować się w czarnym aucie stojącym na parkingu, bo tego auta po prostu nie było. Nie mogli też spędzić od razu chwili ze sobą gdy Harry pojawił się w Anglii. Wolną chwilę mieli dopiero czternastego lutego. Dokładnie tydzień po powrocie z podróży. I nikogo nie powinno zdziwić, że właśnie czternasty luty spędzili w Amsterdamie. Przytuleni w łóżku na ostatnim piętrze Corendon Vitality Hotel ze szklanką whisky obok, melancholijnymi piosenkami w tle i jointem w malutkim ręku szatyna oraz telefonem w dużych rękach drugiego.

-Louis. Ja chyba jestem idiotą- spokojną atmosferę przerwał łamiący się głos Harry'ego.

-Przestań pieprzyć. Napij się- mężczyzna jak zwykle nie podszedł na poważnie do słów swojego męża. Powoli usiadł na wygodnym meblu aby zaraz potem wręczyć do ręki młodszego szklankę z mocnym alkoholem.

I to może wcale nie był zły pomysł. Upił łyk, potem kolejny i jeszcze jeden. I dopiero po ciągnącej się jak nieskończoność minucie wręczył do ręki siedzącego obok chłopaka swój telefon.

Louis przyglądał się zdjęciu i Harry nie umiał odczytać na co faktycznie patrzy się jego ukochany. W końcu na pierwszym planie była czarnowłosa dziewczyna z mikrofonem w dłoni, a na drugim Harry pijący wodę z cytryną. I w tym nie byłoby nic dziwnego gdyby nie mały metalowy element zwisający tak swobodnie i bezczelnie z szyi Harry'ego.

Młodszy widząc jak bardzo zdjęcie zostało przybliżone na dziewczynę zaczął kręcić głową. Odstawił szklankę na bok aby zaraz potem jedną ręką objąć małe ciało, a drugą zabrać telefon. Gdy Iphone znajdował się już w rękach właściciela, zdjęcie zostało przybliżone. Louis zrozumiał. Było to widać po tym z jaką dumą zaczął powoli kiwać głową. Zawsze podziwiał jak Harry umie być oczywisty i jak tłumaczy wszystko słodkim uśmiechem. 

-Myślałem, że nie nosisz go tak na co dzień- odrzekł cicho Louis. Było mu głupio, kurewsko głupio, bo gdy Harry spędzał dnie i noce z tym małym kółeczkiem, to Louis chował to pod swoją poduszkę i miał przy sobie tylko na noc.

-Myślałem, że wymieniamy się przedmiotem naszej obietnicy po to aby zawsze mieć przy sobie drugą połowę, nawet gdy jesteśmy po drugiej stronie globu- Harry nie ukrywał. Był zawiedziony. On już wiedział, że Louis nie ma jej w kieszeni, że nie całuje na dobranoc, tak jak to sobie wyobrażał, że nie upewnia się co chwilę czy na pewno jej nie zgubił.

-Mam ciebie w sercu. Czy to nie wystarcza?- szatyn pokręcił głową. Nie rozumiał czasem swojego męża. Chociaż teoria mówiąca o tym, że obaj nie rozumieli czasami siebie była bardziej trafna.

-To miała być nasza obietnica. Nie pamiętasz? Siedzieliśmy wtedy pisząc piosenkę. Siedzieliśmy razem i sam zaproponowałeś, że skoro jedno nie umie żyć bez drugiego to powinniśmy mieć coś co będzie nas zawsze do siebie sprowadzać- bo tak. Cztery lata temu zaczęli wymieniać się obrączkami gdy jeden z nich oddalał się do drugiego. Dwa lata temu gdy myśleli, że już nigdy ich drogi nie zostaną złączone, oboje zostali z nie swoimi obrączkami. I rok później ponownie wrócili do siebie, a obrączki zaczęli traktować jak kompas, który zawsze doprowadzi do Domu.

-Harry pamiętam to doskonale. Ja nie myślałem, że ty- zrezygnowany mężczyzna zaczął kręcić głową. Co mógł powiedzieć. Złamał obietnicę, zawiódł Harry'ego, a prawda została odkryta w jeden z ważniejszych dni w roku zaraz po dwudziestym ósmym września.

-Po prostu miej ją przy sobie. Już zawsze- czuły pocałunek trwał zaledwie pół minuty ale to wystarczyło aby na twarzach dwójki ponownie pojawiły się szerokie uśmiechy.

Harry powoli wstał, zdjął swoją obrączkę z palca i schował do portfela Louisa. A gdy starszy zdjął swoją obrączkę zaraz zawisła ona na szyi męża.

-Czy obrączek nie powinno się nosić na palcach?- szatyn zadał ciche pytanie ale otrzymał jedynie wzruszenie ramionami. Musiał sam to przemyśleć. A wnioski do których doszedł były optymistyczne. Oni nie potrzebowali pokazywać, że są szczęśliwi, że są razem. Oni po prostu potrzebowali mieć swój kompas blisko siebie aby już nigdy się od siebie nie oddalić.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Mar 18, 2019 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

5 933 milesWhere stories live. Discover now