the last dance z.m. one shot fanfiction

692 46 8
                                    

    Zastanawialiście się kiedyś nad śmiercią? Nie ciotki, wujka, dziadków czy rodziców, a ... swoją? Ja tak, ale to chyba zostało już z góry wpisane w moje życie pięć lat temu, gdy dowiedziałam się, że mam raka. Wciąż pamiętam to jakby zdarzyło się to wczoraj. Niemal czuję zapach skoszonej trawy w naszym ogrodzie, gdy podczas wykonywania właśnie tej czynności pielęgnacyjnej roślinności zemdlałam, a z mojego nosa leciała strużka krwi. Takie banalne, wręcz niewinne rozpoczęcie się mojej drogi  do wieczności. 

    Więc oto teraz jestem w miejscu, gdzie ludzie tacy jak ja spędzają swoje ostatnie chwile - w szpitalu. Podobno jestem zbyt chora, by wrócić do domu, co technicznie i praktycznie rzecz biorąc znaczy ni mniej ni więcej to, że już nigdy tam nie zawitam. Już nigdy nie pobawię się ze swoim cocer-spanielem imieniem Ir, nie ukradnę też już żadnej za dużej na mnie koszuli w kratkę mojemu bratu, Theo. Nie pomogę mamie w pieczeniu pierników na święta ani nie będę zdzierać gardła, śpiewając podczas jazdy samochodem z tatą. Te wszystkie małe rzeczy sprawiały, że do moich oczu napływały łzy mimo, że pogodziłam się już ze swoim losem i to dawno temu. Mam za sobą okres buntu i rozpaczy, gdy pytałam Boga, dlaczego akurat ja, mająca niespełna czternaście lat, Fleur-de-Lys Devereaux musiałam tak szybko odejść z tego świata, nie przeżywszy najpiękniejszych chwil w życiu każdego człowieka. 

     Od kilku tygodni jest ze mną na tyle źle, że nie opuszczam szpitala Bradford St Lukes Pts Control, ale to nic. Początkowy żal i wściekłość teraz zastąpiła ciekawość i lekka panika. Nigdy nie byłam zbyt wierząca, pomimo faktu, iż zarówno moja francuska rodzicielka jak i brytyjski ojciec są katolikami. Chociaż w ciągu ostatnich miesięcy modlę się więcej niż niejedna zakonnica.

   Oboje z Theo urodziliśmy się w mieście miłości - Paryżu. To tam rodzice się poznali, ale gdy byłam w przedszkolu, a mój brat miał iść do pierwszej klasy, wyprowadziliśmy się do Bradford. To tutaj jakieś osiem lat temu poznałam Zayna, który był naszym sąsiadem i stał się przyjacielem mojego brata, gdyż chodzili do tej samej klasy. Z czasem także i moim. Myślę, że to właśnie Zayn Malik odpowiadał za moje nie najgorsze samopoczucie. Przychodził do mnie codziennie, podobnie jak rodzice i brat.

    Kiedyś, gdy było ze mną naprawdę źle i przez moment naprawdę myślałam, że już czas, mama z płaczem zaczęła nucić francuską piosenkę, ostatnimi czasy moją ulubioną, nie tylko dlatego, że kiedyś uwielbiałam tańczyć. Pamiętam jak jej łzy skapywały na moją częściowo sparaliżowaną rękę, gdy z jej ust wydostawały się słowa. 

Och, moja słodka udręko.

Po co z tobą walczyć, ty znów się rozpoczynasz.

Jestem tylko istotą bez znaczenia.

Bez którego jestem trochę zagubiona.

Błąkam się samotnie w metrze.

Ostatni taniec.

By zapomnieć moje wielkie cierpienie.

Chcę uciec, bo wszystko zaczyna się od nowa.

Och, moja słodka udręko.

    Doskonale pamiętam też płacz ojca i jego słowa, że mogę odpuścić, że mogę odejść i już dłużej się nie męczyć. Ale ja chciałam - dla nich, dla Zayna i Theo. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że Malik pozostał tylko moim przyjacielem - nie, był kimś znacznie więcej. Więc walczyłam i udało się. Leki znowu zaczęły działać, a moje serce znów biło normalnym jak na mój stan, rytmem. Poza tym walczę od pięciu lat, więc niejako stałam się wojowniczką, prowadzącą swoją własną wojnę domową, w której z góry skazana jestem na porażkę. 

the last dance z.m. one shot fanfictionWhere stories live. Discover now