Rozdział 10

2.8K 214 12
                                    

- Wchodź...
- Zamarzam... - prawie wskoczylam do mieszkania, kierując się instynktownie do salonu i chwyciłam bez pytania koc leżący na skraju narożnika wielkości lotniczej płyty. - Wybacz, że nie pytam o pozwolenie, ale ratuje swoje zdrowie - tłumaczyłam się szybko mężczyźnie, który po chwili dotarł do mnie.
- To ci raczej nie pomoże... Chodź ze mną.
- Dokąd?
- Do sypialni...
- To nie walka o przetrwanie na K2 żebyśmy mieli ogrzewać się ciałami.
- I to mi zarzucasz seksualne podteksty? Tam mam po prostu garderobę i łazienkę obok. Wyobraź sobie, że nawet suszarka do włosów jest.
- Strasznie podejżliwa jestem, wybacz.
- Wybaczam. Idziesz? - pierwszy ruszył do omówionego miejsca.
- Nawet biegnę... - zrzuciłam jeszcze ze stóp sandały i boso podreptałam za mężczyzną. Przy okazji oceniałam jakie to nieuczciwe mieć tyle przestrzeni wyłącznie dla siebie, korzystając za pewne z jednej trzeciej, kiedy my dwie obijamy się o ściany naszej czterdziestometrowej foremki. Cóż... Usprawiedliwiajace było tylko to, że ogromne obrazy wiszące na każdej ścianie, tylko w takim miejscu zyskiwały uzasadnienie. Wielobarwne abstrakcje nasączone emocjami intrygowały. Nie znam się na malarstwie, ale trochę na emocjach. Tu była pasja, złość, może miłość... Zatrzymałam się nagle przy jednym... Niebieskie koła tworzące wrażenie oceanu obserwowanego z pozycji podwodnej, kiedy za moment wypłynie się na powierzchnię był... Wołaniem o wolność? Wszystkie odcienie błękitu, granatu stopniowo rozjasniajace się tuż przy przebijajacych się przez wodę promieniach słońca... Może nie było w tym misternych szczegółów, ale inteligentny błysk, od którego nie można było już odejść. Owinieta kocem, bosa jak afrykańskie dziecko, w za dużej bluzie i włosach z których spadały leniwie krople deszczu, podeszłam dotknąć płótna. Surowa powierzchnia bez ozdobnych ram... Kiedyś w mojej sypialni, w domu który kupię... chce mieć właśnie coś takiego.
- Podoba ci się? - zapytał Paul, który zorientował się, że nie idę jednak za nim.
- Wszystkie są piękne... Ale ten... Przeżywam chyba miłość od pierwszego wejrzenia. Nigdy nie byłam zakochana, ale tak to powinno się czuć.
- Słabe kolory, brak prezycji i taki banalny temat - woda.
- To mi go oddaj. Jeśli ci się nie podoba, daj mi go.
- Jest twój.
- Żartowałam... - popatrzyłam wreszcie na mężczyznę. - Pewnie kosztował fortunę.
- Mniej niż ci się wydaję.
- Niestety nie mam gdzie go powiesić... - odpowiedziałam smutno, nadal nie odrywajac palców od grubej faktury farb.
- W takim razie jak znajdziesz na niego miejsce, sam go w nim powiesze.
- Nie jesteś z nim związany?
- Namaluje sobie drugi.
- To twoje?! Malujesz?
- Teraz już tylko sporadycznie. Kiedyś nie nadążałem czyścić pędzli.
- Przecież to wszytko jest takie dobre... Nie powinieneś przestawać.
- Zaplanowano mi karierę adwokata, a nie beztroskiego malarza.
- Popatrz... A osobowość artysty została...- rzuciłam lekki żart. - Boże, jest cudowny... - oceniałam jeszcze, odsuwajac się nieco i łapiąc lepszą perspektywę.
- Kończ ten zachwyt... Nadal jesteś mokra. Zapraszam... - otwartym ramieniem odciągnął mnie od widoku.

- Lepiej?
- O niebo... - weszłam do otwartej kuchni w nowej ciepłej bluzie i podkoszulku pod spodem, oraz wysuszonych włosach. Kiedy nie miałam w zasięgu szczotki, falowaly się jeszcze mocniej.
- Na co masz ochotę? - uprzejmie pytał Paul ubrany również w suchy czarny dres. Jego młodzieńcza uroda w zestawieniu z powagą koloru sprawiała przyjemny kontrast. Chyba lubił tę barwę.
- Co polecasz? - pytałam, wdrapujc się na wysoki hoker przy kuchennym blacie.
- Czerwone wino rozgrzewa najlepiej.
- Nie pije alkoholu.
- To jakaś głębsza filozofia?
- Nie lubię nie mieć kontroli.
- Nie wykorzystalbym tego, bez obaw. Zresztą jedna lampka nie narobi ci kłopotów.
- Jutro rano muszę być w pracy.
- Ja też.
- Jedna lampka i zamówisz mi taksówkę.
- Słowo harcerza.
- Nie jesteś harcerzem.
- A ty harcerką sprzedającą ciastka. Ale osobiście cię do niej odprowadzę.
- W porządku... Napije się.
- Piękna, mądra i odważna... Bóg miał naprawdę dobry dzień, kiedy cię tworzył - rzucił komplement, sięgając po zapewne otwartą już wcześniej butelkę alkoholu.
- Raczej był w nastroju do żartów.
- Proszę... - podsunął mi wypełnioną czerwonym płynem lampkę.
- Toast?
- Miło, że o to pytasz... Za dobre życiowe zwroty, szczęśliwe przypadki i miłe zaskoczenia.
- Ciekawe..., ale chętnie za to się napije. - Pierwszy spory łyk prawie wypalił mi przełyk. Po chwili jednak idealnie wymieszał się z krwią.
- I jak?
- Nie mam pojęcia... Nie znam się na winach.
- Pytam o nas?
- Nas? Nie ma nas... - zaglądałam do kieliszcza licząc, że coś ciekawego znajdę na jego dnie.
- My byliśmy w szkole Avy, my plywaliśmy jachtem i my pijemy wino w mojej kuchni, więc jak najbardziej mogę zapytać o nas.
- Możesz być bardziej precyzyjny?
- Czy choć przez moment miałaś ochotę powtórzyć dzisiejszy dzień?
- Z tobą?
- Raczej...
- Jesteś ciekawym towarzystwem...
- Brzmi to jak "ciekawym przypadkiem medycznym"..
- Faktycznie... podoba mi się. Tyle mogę powiedzieć - widziałam jak czymś zachęcony odstawil swój kieliszek i przeszedł tuż obok mnie.
- Chcę o coś zapytać.
- Pytaj...
- Mogę cię pocałować? - dzielił nas tylko pusty hoker.
- Ostatnio zapytano mnie o to, jak miałam pięć lat i chodziłam do przedszkola... - próbowałam zabawnie skomentować sytuację. Paul nie czekał na kolejne moje słowa. Zbliżył się płynnie i wsunął lewą dłoń za moje ucho, wplątując wcześniej palce w rozpuszczone włosy. Gurując nade mną, przysunął nasze twarze do siebie i delikatnie pochwycil moje wargi między swoje. Pocałunek był leniwy, miękki i bardzo subtelny. Żadne z nas nie chciało kończyć. Gdzieś z tylu głowy powtarzałam kolejny raz "nie robisz takich rzeczy, żaden facet nie zbliża się do ciebie w ten sposób, a tym bardziej to nie może być aż tak przyjemne".
- Tiramisu...
- Na to masz teraz ochotę? - pytałam, kiedy mężczyzna przerwał, opierając swoje czoło o moje.
- Smakujesz jak tiramisu.
- Mam się tłumaczyć, czy uznać to za zaletę?
- Zdecydowanie to drugie.
- Możesz teraz pochwalić sie kolegom, że całowałeś starszą dziewczynę. Zrobisz wrażenie na podwórku.
- Masz problem z moim wiekiem? - zaciekawił się, opierając jednym łokciem o blat i uwalniając z krępującego ułożenia.
- Powinnam mieć. I przypominam sobie często o tym.
- Dlaczego?
- Mądry jesteś, nie muszę ci tego wyjaśniać.
- Założyłaś, że młodszy czyli nieodpowiedzialny, słabszy, niepoważny.
- Paul... siedem lat.
- To mnie nadal nie przekonuje.
- Trochę wbrew naturze.
- Jesteśmy różnej płci, dorośli, biologicznie moglibyśmy być co najwyżej rodzeństwem. To jest jak najbardziej zgodne z naturą.
- Czego właściwie oczekujesz?
- Powtórki... Nie jednej, wielu powtórek.
- Jeszcze poproś mnie o chodzenie i będziemy mieli komplet.
- Nie chce z tobą chodzić.
- Dzięki... Już mi ułożyło.
- Ja to nazywam szybowaniem...
- Hudson... Ty jednak jesteś chłopczykiem.
- Znajacym się na winach... - właśnie wskazał na moją pustą lampkę.
- Podałbyś mi cokolwiek i uznałabym to za wykwintny trunek.
- Aż takim ignorantem nie jestem. To argentyński Malbec.
- Zapamiętam tę nazwę. To dobry sygnał, że na mnie już pora - uniosłam pusty kieliszek.
- Robię to niechętnie, ale dotrzymuję słowa. Już zamawiam taksówkę...
- Dziękuję... - zsunęłam się z krzesła i poszłam zabrać buty pozostawione przy narożniku.
- Jakie masz plany na jutro? - zapytał stając mi za plecami, gdy zapinałam sandałki.
- Mam ci zdradzić, co będę robiła w środę?
- Dokładnie...
- Paul... Nie ma cię w nich, więc pytanie zbyteczne.
- Możesz po prostu odpowiedzieć.
- Praca, Ava, dom. Widzisz... nic zaskakującego. Mam auto pod szpitalem, więc dodatkowo bardzo wczesna pobudka.
- Prezent już wybrałaś?
- W czwartek mam chwilę. Kupię wracając od twojej mamy.
- Tort?
- Wezmę się za niego w piątek po pracy. Nie przeputuj mnie już tak - wstałam w końcu gotowa do wyjścia.
- Lubisz być tajemnicza.
- Lubię swoją prywatność.
- Tak jak ja. Przypadek? - ironicznie zakończył.
- Z pewnością... - odpowiedziałam w tym samym tonie.
- Taksówkarz oniemieje na twój widok - dodał, kiedy wychodzilismy już z jego mieszkania.
- Dlaczego niby?
- Długie szczupłe nogi na wysokich obcasach, włosy do pasa i szara bluza z kapturem sugerująca, że pod spodem nie masz nic na sobie.
- Musiałby być tobą... - zaśmiałam się.
- Ty naprawdę nie znasz się na mężczyznach.
- Zdziwiłbyś się.
- Ilu ich miałaś?
- A to już temat nie na dziś...
- Czyli conajmniej na jutro.
- W jutrzejszym scenariuszu nie ma naszego spotkania.
- Co za pech... - uśmiechnął się szeroko i jak małej dziewczynce podsunął zamek do samej szyi i założył za duży kaptur na głowę. Faktycznie stojąc już na zewnątrz chłód był zbyt uderzajacy. - Upieczesz coś dla mnie kiedyś?
- Jakieś szczególne życzenie? - zapytałam, niemal zamykając drzwi taksówki.
- Tiramisu... Bardzo dużo tiramisu... - bezczelnie śmiał się, nachylajac w moim kierunku.
- Zemdli cię... Chłopczyku - odwzajemnilam uśmiech i odjechałam.

BIAŁE NOCEWhere stories live. Discover now