Rozdział II

6 0 0
                                    

Weszłam do wydziału zabójstw i usiadłam dając nogi na biurko. Po chwili w szedł mój szef, powszechnie lubiany starszy jegomość o twarzy starego kowboja i uśmiechu Dalajlamy.

„Nogi ze stołu, Karii"

Powiedział,podchodząc do mnie.

„Nawet nie przywita się, tylko od razu do rzeczy przechodzi"

Mruknęłam siadając prosto.

„Masz sprawę. Wygląda to poważnie. Weź ze sobą Smitha i jedźcie na cmentarz."

„To jest żart, panie komendancie, prawda?"

„Niestety nie. Pośpieszcie się, wiecie że doktor Trup nie lubi czekać."

„Serio on? A dlaczego nie McGee? No wie szef, ten nowy"

„Jest na uczelni. Wpadł ci w oko, co?"

„Nie,wcale. John, rusz 4 litery i chodź, bo Trup będzie niezadowolony."

„A kiedy on był?"

Spytał się mój partner, pulchny, niski i śmieszny mężczyzna w średnim wieku, po burzliwym rozwodzie, wyciągając z szuflady swój rewolwer. 

„Nie wiem, ale ruszaj się, ponieważ nie chcę kolejnej bury od doktorka"

„Okej,okej, już idę."

„Do zobaczenia, szefie"

„Do widzenia, Karii"

Powiedział,uśmiechając się znacząco. Przewróciłam oczami.

Zeszliśmy do podziemnego garażu i wsiedliśmy do starego radiowozu.

„Karii,ja prowadzę!"

„O nie, jesteśmy i tak spóźnieni, więc siadaj na fotelu pasażera!"

„Ale..."

„Zamknij tę jadaczkę i nie zapomnij o pasach"

„Dobra,dobra"

John pokojowo uniósł ręce i wreszcie usiadł. Zapiął pasy i przeżegnał się.

„Nie przesadzaj"

Mruknęłam

„Przy twoim nastawieniu do prawa to i tak za mało"


Ruszyłam z piskiem opon. Jechałam z setką nie hamując na zakrętach. Na cmentarz dotarliśmy w ciągu pięciu minut. Z bananem na twarzy wysiadłam z wozu. Lubię ostrą jazdę. Smith wyczołgał się i stwierdził, że toon prowadzi z powrotem.

„Mięczak",

pomyślałam,ale popatrzyłam na niego z troską.

SenWhere stories live. Discover now