2

2.8K 126 18
                                    


— Pani godność?

— Mercy Vaughn — powiedziała kobieta nie odrywając wzroku od leżącego na noszach czarnowłosego mężczyzny. Miał zamknięte oczy i lekko rozchylone usta. Jego skóra była pokryta czerwonymi plamami, powstałymi na skutek szybkiego krążenia krwi. Przejdzie w ciągu kilku godzin, pomyślała. Szukała śladów poparzeń, charakterystycznych fioletowo-żółtych siniaków i brązowych linii, występujących na ciele po uderzeniu pioruna. Przez chwilę wydawało jej się, że żyły pod skórą mężczyzny zamigotały błękitnym blaskiem. Mrugnęła i dziwny obraz minął.

Lekarze szybko przenieśli go na oddział i po chwili do Mercy podszedł jeden z nich.

— Zna go pani? Mogłaby pani podać nam trochę więcej informacji?

— Niestety nie. Widzę tego człowieka pierwszy raz.

Nie znała go, to prawda. Ale czuła się dziwnie spokojna w momencie, gdy na nią spojrzał i rzucił krótką komendę Musimy iść. Jakby spotkała dawno niewidzianego przyjaciela z dzieciństwa. Dopiero po chwili otrząsnęła się i doszła do wniosku, że powinna spytać kim jest i co się tu dzieje. Niewiele zdążyła się dowiedzieć, bo burza rozszalała się na dobre.

Mercy widziała w oczach nieznajomego coś dziwnego. Nie był to strach, ani niepokój. Później spojrzał na nią i zorientował się, że na nią to nie działa. Silny wiatr omijał jej ciało jakby, nie chciał zrobić jej krzywdy.

Gdy uderzył piorun, miała wrażenie, że oślepła. Mrugała zapamiętale, ale widziała przed sobą tylko białą plamę. Dopiero po chwili wszystko wróciło na swoje miejsce. Zobaczył, że nieznajomy leży na ziemi, a jego ciało drży konwulsyjnie. Miał czarne, jakby osmolone dłonie. Mercy opadła koło niego na kolana, chcąc mu jakoś pomóc. Gdy znalazła się bliżej niego poczuła silny swąd spalenizny. Sprawdzając jego puls, czuła pod palcami jak gorąca była jego skóra. A później niebo się rozpogodziło.

W szpitalu znajdowało się dużo więcej osób niż Mercy by się tego spodziewała. Większość schowała się tu przed burzą. Czekali na moment, w którym wiatr przestanie szaleć, a grzmiące niebo się uspokoi i będzie można wyjść na ulicę.

— Piorun nie uderzył w niego bezpośrednio, prawda? — Głos lekarza wyrwał ją z zamyślenia.

— Oczywiście, że nie – odpowiedziała pewnym głosem. — Od razu straciłby przytomność, pewnie byłby sparaliżowany. — Oczekujące spojrzenie lekarza sugerowało, że chciał, by Mercy powiedziała mu coś więcej. — Nie mam pojęcia jak to się stało. Uderzenie było nagłe. Przez chwilę nic nie widziałam. Nie słychać było grzmotu.

Lekarz uniósł pytająco brew, jakby nie wierzył jej słowom.

— On... - zastanowiła się chwilę. — Miotał się na ziemi, jakby próbował zetrzeć coś z ubrań, miał drgawki. Dopiero potem stracił przytomność. Sprawdziłam mu puls. Był zadziwiająco pewny, serce pracowało normalnie.

— Jest pani lekarzem?

— Można tak powiedzieć.

Lekarz zapisał coś szybko na kartce papieru, którą opierał o ścianę. W międzyczasie Mercy rozejrzała się po korytarzu. Ludzie powoli wychodzili na ulicę i rozglądali się, by mieć pewność, że burza rzeczywiście już minęła. Wracali do samochodów, obejmując najbliższych. Kilka osób rozmawiało z lekarzami.

— Czy mogę się z nim zobaczyć? — spytała nagle.

— Obawiam się, że jeśli nie jest pani nikim z jego rodziny, nie mogę na to pozwolić.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Feb 19, 2018 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Dies iraeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz