Rozdział ✦ Pierwszy

27.8K 1.5K 415
                                    

Tego roku zima jest wyjątkowo surowa i przyszła wcześniej niż zwykle, ozdabiając nagie drzewa szronem, malując pudrowe wzory na oknach oraz przykrywając ziemię białą pierzyną aż po same strzechy. Okoliczna rzeka Nagwa miejscami zamarzła w śliskie lustro, a większość dróg traktu została odcięta na długie tygodnie.

Tego roku też madame Waldorff postanowiła, że jej rodzina potrzebuje zdjęcia – krzyk prestiżu w ostatnich latach, zmuszający elity do wydawania pieniędzy na sprowadzenie do włości mistrza fotografii.

Teraz ona i jej córki pozują przed kominkiem do stojącego na cienkich nóżkach pudła z wielkim, ciemnym okiem, a wąsaty mężczyzna stara się jak może, by wydobyć nieistniejące piękno z trzech, nadętych kobiet.

— Olina, specjalnie depczesz mi suknię! — krzyczy Taya, purpurowiejąc ze wzburzenia. — Mamo, zrób coś z nią! Tak nie można!

— Nie moja wina, że twoje  dupsko zajmuje tyle miejsca! — odpowiada równym krzykiem Olina, zapracowując tym samym u siostry na gniewne spojrzenie.

— Dziewczęta, spokój! Olina, jesteś damą, więc grzeczniej się wysławiaj! — Upomina je  madame Waldorff, która chyba nawet w latach rozkwitu młodości nie uchodziła za nazbyt piękną.

Teraz jest jeszcze bardziej szpetna w ciężkiej, zielonkawej sukni, z której wylewa się obfity biust, ozdobiony potężnym jak jego właścicielka szafirem.  Obwisłą twarz przykrywa do połowy przechylony kapelusz w tym samym kolorze co suknia, a z jego boku sterczą rzadkie, pawie pióra.

Guzowate paluchy kobiety puchną w ciasno nałożonych na nie pierścieniach, połyskujących klejnotami.

— Niech panienka z lewej nieco przysunie się do matki — prosi fotograf, ścierając lnianą chusteczką krople potu na czole. Chudy i tyczkowaty jak odnogi aparatu wydaje się dusić w ciasnym kołnierzu koszuli, którą co rusz luzuje palcem wskazującym.

W całym tym zamieszaniu nie sposób dostrzec starszego już pana, o włosach białych jak gołębie skrzydła, zachowującego spokój na łagodnej, miłej twarzy. Stoi z tyłu za córkami i żoną, po czym nagle kieruje wzrok ku widniejącej na schodach dziewczynie, puszczając do niej oczko.

Dziewczyna uśmiecha się nieznacznie w odpowiedzi, kiwając starszemu panu głową, jakby dodając otuchy.

Natia Waldorff ma dwa, ciężkie warkocze w kolorze pustynnego piasku oraz duże, błękitne oczy, osadzone w owalnej, bladej twarzy, nakreślonej zadartym nosem i wąskimi ustami. Każdy postronny uznałby, że jest miła dla oka, ale raczej pod wszystkimi względami pospolita w swej urodzie. Brwi i rzęsy w równie jasnym co włosy kolorze powodują, że wydaje się blada, a nawet anemiczna.

Trzymając dłoń opartą o balustradę szerokich, krętych schodów nie uczestniczy w najważniejszym wydarzeniu tego miesiąca, jakim jest rodzinna fotografia.

Niespodziewanie drzwi w holu otwierają się z hukiem, a do salonu wpada podmuch lodowatego wiatru, który wzdyma spódnicami kobiet, zanoszących się krzykiem protestu.

— Zef, na Andagora tylko nie nanieś śniegu na dywan! — Madame Waldorf chwyta za kapelusz, ażeby wiatr nie strącił go psotną ręką, po czym posyła synowi karcące spojrzenie. — Co tak późno? Zaczęliśmy bez ciebie!

— Konie, matko, same się nie obsłużą — tłumaczy syn, dając matce całusa w policzek, tuż po tym, jak pojawił się w wejściu.

Niedawno odbył obowiązkową służbę wojskową Lagorii i to chyba ona musiała sprawić, że niesamowicie wydoroślał: urósł, robiąc się ogólnie większy, przez co doskonale prezentuje się w skórzanych, wysokich butach i ciemnym płaszczu.

Klątwa Cierni | JUŻ W SPRZEDAŻYWhere stories live. Discover now