Rozdział 12 Part 2

399 47 6
                                    

Ze szklarni w której sprzątała sprzątaczka przenieśliśmy się do salonu. Dziadek postanowił chyba już się nie wtrącać, ponieważ nic nie mówił, ale za to rzucał mi czujne spojrzenia, jakby sam nie wiedział czego się po mnie spodziewać. Zachowanie babci było zgoła inne. Odrzuciła niechciany incydent w zapomnienie i  z ogromnym entuzjazmem przedstawiała mi wszystkie swoje pomysły dotyczące mojego debiutu, który nawiasem mówiąc miał się odbyć dokładnie za tydzień. Powiedziała, że mogę ze sobą przyprowadzić kogokolwiek ze znajomych, byle tylko posiadał magię, tym samym zaznaczając, że przyprowadzenie ze sobą mojej matki jest niemożliwie. Pokiwałam pokornie głową, choć w środku krzyczałam już przemówienie na temat magicznego rasizmu, o ile tylko takie pojęcie istnieje. Ustaliliśmy wszystko i z niemałą ulgą razem z babcią udałam się w stronę wyjścia, czując na plecach odprowadzający nas czujny wzrok dziadka. Gdy spacerowałyśmy już po ciemnym od braku światła ogrodzie, babcia zagadnęła mnie na temat jednej kwestii.

- Caroline, twój ojciec chciałby wiedzieć kiedy będziesz gotowa się z nim spotkać. Zaznaczam, że to musi być jeszcze przed twoim debiutem. - Spanikowałam.

- Jeszcze w tym tygodniu?! - Babcia pokiwała nieznacznie głową. Westchnęłam przeciągle. - W takim razie niech on wybierze datę, ja wybiorę miejsce. Dłużej nie mogę już tego przeciągać. - Babcia uśmiechnęła się do mnie dobrotliwie.

- On tego nie okazuje, ale naprawdę nie może się doczekać, aż ciebie zobaczy. Niestety więcej cech odziedziczył po twoim dziadku niż po mnie. - Prychnęłam.

"W takim razie nie mogę się doczekać, aż go spotkam. On też będzie próbował mnie otruć i przesłuchać?" - pomyślałam.

Dalszą drogę do samochodu przeszłyśmy w milczeniu, ale trzymałyśmy się za dłonie. Z mojej strony była to niestety tylko gra. Po tym czego doświadczyłam, moje ponowne zaufanie tym ludziom, będzie kosztować ich dużo wysiłku.

*

Może to zabrzmi tandetnie, ale kiedy w niedzielę wieczorem dotarłam do internatu czułam się zupełnie inną osobą. Na dziewczyny przechodzące korytarzem nie patrzyłam już ze strachem, że z jakiś wyimaginowanych powodów mnie nie zaakceptują, a z nowo odkrytą świadomością, że to są również zwykli ludzie, jak ja. Uśmiechnęłam się widząc Alice która z głową w książce od eliksirów przeszła obok mnie, nie zwracając w ogóle na mnie uwagi.

- Hej, Weasley! Tutaj jestem! - Odwróciła się do mnie z konsternacją, ale po chwili ogarniając kim jestem, uśmiechnęła się szeroko.

- O, cześć! Jak ci minął weekend? - To pytanie, biorąc pod uwagę jak  n a p r a w d ę  wyglądał mój weekend, niezmiernie mnie rozśmieszyło.

- W porządku, nic  ciekawego. A u ciebie? - Wzruszyła ramionami.

- Też w porządku. Elliot wpadł na obiad w niedzielę i zniszczył mnie w pokera, a tak poza tym również nic specjalnego. - Pokiwałam głową.

- Hej widziałaś Ingrid gdzieś w pobliżu? - Wzruszyła ramionami.

- Nie, a czemu pytasz?

- A wiesz, sprawy współlokatorek. - Zmyśliłam na szybko.

- Ach, okej. Wiesz, nie widziałam Ingrid, ale za to jej chłopak od pół godziny siedzi pod waszym pokojem, Margaret na niego wpadła. - Uniosłam brwi.

- Caleb? - Pokiwała głową. - Okej, dzięki, że mi powiedziałaś. Widzimy się jutro w szkole?

- Tak, pewnie. To pa!

- Pa! - Wspięłam się po schodach i stanęłam nad Calebem, który przysypiał ze słuchawkami w uszach, opierając głowę na naszych drzwiach.

- Hej, śpiąca królewno! - krzyknęłam, potrząsając jego ramionami. - Wstajemy!

Magical me.Where stories live. Discover now