Rozdział 7

656 78 7
                                    

Ryann dała mi chleb i kawałek sera. Byłem zdziwiono tym gestem. O nic nie pytała. Zjadła jabłko. To taki okrągły czerwono-żółty owoc. Kiedy skończyłem spojrzała na mnie. Jej niebieskie oczy były piękne.

-Gdzie jedziesz? -Na początku nie wiedziałem o co chodzi.

-Do stolicy.

-Ja też. Po co?- Nie wiedziałem co powiedzieć.

-Sprawa prywatna, a ty?- Nie zostałem jej dłużny tymi pytaniami.

-Nie wiem.

-Jak to?- Spuściła wzrok na ziemie, na której siedzieliśmy.

-Opuściłam wojsko. Nie wiem co teraz mam zrobić.

-To po co opuszczałaś wojsko?- Wiem akurat czym było wojsko.

-Dlatego, że to co robili było złe.

-Nie rozumiem.- Spojrzała na mnie.

-Wiele moich towarzyszy zginęło przez nich. A ja musiałam się z tym godzić. Widziałam ich cierpienie i ból. Mimo tego nic nie zrobiłam. Błagali mnie, abym zakończyła ich cierpienie, ale oni mi zabraniali. Byłam taka sama jak oni. Jednak zrozumiałam swój błąd. Odeszłam i zakończyłam tą bezsensowną wojnę.

   Byłem zszokowany tym nagłym wyznaniem. Nie wiedziałem co mam zrobić. Powiedziała mi prawdę mimo, że mnie nie zna. Ufałem jej. Nie wiem czemu, ale jej ufałem. Powiem jej prawdę. Jedynie wymarzę jej pamięć. Chociaż wolałbym tego uniknąć.

-Nie jestem stąd.- Powiedziałem w końcu.

-Da się to zauważyć.

-Naprawdę?- Zapytałem zaskoczony.

-Jasne. No więc mów.

-Ale co?

-Swoją historię. Zacząłeś przecież.

-Wychował mnie Smok.

-Smok?!

   Smoki były rzadkim widokiem. Niektórzy je czcili jak Boga, inni zaś uważali je za potworne kreatury, które nienawidzą ludzi. Były najpotężniejszymi stworzeniami na ziemi.

-Tak. Wyruszyłem tutaj, aby poznać swoją rasę. Ludzi.

-Coś nie chce mi się wierzyć, że wychował cię smok.

-Udowodnię ci to.

   Zamknąłem oczy i myślami zdjąłem zaklęcie. Moje włosy wcześniej brązowe stały się czerwone z mieniącymi się pasmami złota. Moje ciało oplatały złoto-czerwone wzory. Otworzyłem oczy. Pionowe źrenice o kolorze złota. Ryann zachłystnęła się powietrzem. Patrzyła się na mnie oniemiała. Jej oczy były szeroko otwarte.

-Niesamowite.

   Nałożyłem z powrotem zaklęcie. Włosy brązowe i piwne oczy. Ciała już nie oplatały wzory. Patrzyłem się na nią w nadziei, że coś jeszcze powie.

-Postanowione.

-Ale co?- Zapytałem...... niezrozumiały? Nie, nie , nie. To było inaczej. Hmmmm.... zdezorientowany? Tak to chyba to.

-Pomogę ci poznać ludzi. Sam nie dasz sobie rady. Na pierwsze spojrzenie widać, że nie jesteś stąd.

-Naprawdę?- Spytałem podekscytowany.

-Tak. Tylko... odsuń się trochę.

   Z tego podekscytowania przybliżyłem się do niej. Końcami nosów się stykaliśmy. Odsunąłem się tak jak poprosiła. Kilka minut później wsiedliśmy na konie. Mimo tego, że Pan Mroku i Pani Ciemności panowali teraz czułem się bezpieczny przy boku Ryann.

Smoczy WędrowiecWhere stories live. Discover now