Maska Diabła

Von agitag

342K 24.4K 9.9K

Nie trzeba być w Piekle, by dusza człowieka była utrapiona. Nie trzeba czekać na Nowy Rok, by lepiej zacząć ż... Mehr

Prolog
1. Nowy dom
2. Normalność nad normalnością
3. Nocne marki
4. Puk, puk - to miłość
5. Życie jest sztuką, sztuką jest życie
6. Rodzinne wyjścia zawsze kończą się źle
7. Tajemnice
8. Nie taki zły Diabeł
9. Duch mój zawsze z Tobą
10. Podróż po miłości
11. Przyjaciółka na zawsze
12. W poszukiwaniu szczęścia
13. Mapa miłości
14. Skruszony Diabeł
15. Wyprawa po naszych charakterach
16. Francuska przygoda
17. Wszystko co dobre - szybko się kończy
19. Nietuzinkowy zawód
20. Piekło i Niebo
21. Nowy świat
22. Dawno, dawno temu u Lucyfera na kawie
23. Nadchodzi Wielki Dzień (część 1)
23. Nadchodzi Wielki Dzień (część 2)
24. Na piaskach Kalifornii
25. Rodzina jest najważniejsza
26. Powroty zawsze bywają trudne
Wattys 2016
27. Dawno, dawno temu w chatce Aurory
28. Miłość jest ciężką papką
29. Niespodziewany gość
30. W Bogu jest nadzieja
31. Wielki Dzień (część 1)
31. Wielki Dzień (część 2)
32. Coś mojego, za coś twojego
33. Wybaczam ci, Auroro
34. Jestem z tobą duszą i sercem, we dnie i w nocy
Epilog
Ankieta + krótkie słowo na zakończenie
"Maska Anioła"
Maska Agi&Alphy: A&A Team
♡100 tysięcy, playlista i GD!♡
Godzina Diabła - papierowa wersja!
Tydzień Autorski!
Maska Konkursu!

18. To oni: moi stwórcy

7.4K 561 198
Von agitag


Rodzina zawsze była dla mnie najważniejsza. Nie obchodziło mnie nic poza nią i pracą, choć praca zawsze była potrzebna, by pomóc moim stworzycielom. Byli dla mnie najlepszymi nauczycielami i codziennie dziękuję losu, że mam tak wspaniałych rodziców, którzy otoczyli mnie miłością i wiarą w swoje możliwości. Mimo że nigdy nie miałam jakichś poważnych planów i ambicji, posiadałam marzenia, do których spełnienia stale dążyłam i które przyszły, by zapewnić mi radość.
Spełniłam niektóre i nadal wierzę w spełnienie reszty. Dzięki pomocy Candidy i Cardy mogłam wreszcie sprowadzić rodziców do Hiszpanii i nadszedł wspaniałomyślny dzień, kiedy to po prawie dwóch miesiącach mogę znów ich ujrzeć!

Cały dzień chodziłam jak na szpilkach, nie mogąc się doczekać nadjeżdżającego samochodu, z którego wysiądzie dwójka najważniejszych dla mnie osób.
Lucyfera obserwowałam przez cały tydzień, przez który dbałam o wiecznie leżącą Candidę. Oczywiście, jak mogłam się spodziewać, zmienił nastawienie i w przeciągu dwóch dni stał się nie do życia. Oziębły, wyrafinowany i zbyt skrupulatny. W teatrze siedział, jakby mu się nie chciało, za to sztuka była przecudowna! Ustaliłyśmy, że wraz z Candidą będziemy swoimi własnymi partnerami i mimo gorszego samopoczucia dziewczyna wyszła z łóżka i pojechała na musical, za co jestem jej ogromnie wdzięczna.
Lucyfer znów postanowił wyjechać do pracy na kilka dni, więc przez weekend mogę w pełni skupić się na rodzicach.

- Auroro! Masz gości! - woła z dołu Gabriel, przerywając moje wspominanie pięciu dni roboczych, w trakcie których zmieniło się jedynie zachowanie mojego pracodawcy.
Kiedy głos Gabriela wydaje się wręcz uradowany - wiem, że to moi rodzice. Od razu wyskakuję z łóżka, poprawiam sukienkę i biegiem ruszam na dół powitać moich gości.

Witam się ze starszym mężczyzną, który jak zawsze posłużył się swoją pomocą i przywitał moich gości jako pierwszy. Oni zabierają z bagażnika ostatnie pakunki, a gdy ich widzę, moje serce mięknie.
Mama taka rozpromieniona jak nigdy wcześniej. Nawet zmieniła styl ubierania, a stare, długie spódnice wyrzuciła do kosza. Jej biała sukienka owiewa na wietrze, a kasztanowe włosy połyskują w blasku tutejszego słońca. Tak cudownie widzieć ją radosną, wraz z uśmiechniętym tatą, który nieco schudł i nabrał mięśni. Dziwne połączenie, ale nadal wygląda fenomenalnie. Na okazję swojego przyjazdu przyodział się w białą, elegancką koszulę i czarne spodnie od garnituru. Dodatkowo przystrzygł włosy, dzięki czemu nie opadają mu na czoło, jak to kiedyś.

- Aurorito! - woła wesoło mama i niemal rzuca się w moje ramiona, odstawiając torby przy wejściu. Kątem oka zauważam, że Gabriel zabiera ich bagaże i wchodzi do środka, uśmiechając się jak nigdy. Oho, czyżby nasz staruszek-gbur wreszcie uszczęśliwiony czyimś szczęściem?

- Mamo... tato, tak wspaniale was widzieć! Jak podróż? - pytam, kiedy po krótkim przywitaniu wchodzimy do wielkiego holu.

- Nie ma na co narzekać. Kawał drogi za nami, ale dla mojej córki wszystko! - mówi radośnie mama, wypuszczając z oka kilka łez, przez które ja też prawie płaczę.

- Co tam bredzisz, Rosalio? Narzekałaś przynajmniej dobrą godzinę, dopóki nie zasnęłaś... - mamrocze ironicznie tata, puszczając mi oczko.

- Mógłbyś zachować jej sekrety w tajemnicy, a nie plotkujesz na prawo i lewo! - Śmieję się, podczas gdy rodzice uśmiechają się do siebie, jakby bawili się w podchody.
Ich urok sprawia, że mięknie mi serce i chciałabym popaść w tragiczną rozpacz nad tym, że straciłam ich i tak rzadko mogę widzieć te przepełnione radością twarze. Zawsze cieszyli się ze wszystkiego mimo biedy, jaka u nas piszczała. Przepełnieni wiarą na lepsze jutro i marzeniami, że ich dzieci osiągną więcej niż oni, co teoretycznie się nie udało, gdyż ja robię za służkę na dworku szalonych bogaczy, a mój brat odsiaduje wyrok za brutalne morderstwo.

- Powiedz, kochanie, jak ci się tu mieszka? - zagaduje mama, kiedy prowadzę ich do sypialni, w której będą mogli wypocząć przez dwa dni.

- Cudownie, mamo. W życiu nie miałam tylu luksusów, co teraz. Byłam w teatrze, w Paryżu, Nicei... To takie niesamowite, ale ci ludzie traktują mnie jak swoją rodzinę. Uwierzysz w to? - pytam, otwierając drzwi do ich pokoju, urządzonego w pięknym, staroświeckim stylu.

- Naprawdę byłaś w tych miejscach? Któż cię tam zabrał, dziecino? - pyta tata, podziwiając wnętrze.

- Mój pracodawca... - mówię nieśmiało, po chwili zdając sobie sprawę, jak to dwuznacznie brzmi, więc pierwszy raz decyduję się na drobne kłamstwo. - Musiał załatwiać tam jakieś sprawy, więc poprosił, bym mu towarzyszyła. Przy okazji zapewnił mi niesamowite przeżycia. To bardzo dobry człowiek.

- Och, z przyjemnością poznałabym mężczyznę, który spełnił marzenia mojej córki! To on cię tu zatrudnił?

- Nie, mamo. Zatrudniła mnie Carda... to znaczy... moja pracodawczyni - tłumaczę. O kurka wodna. Jak mam ująć ich skomplikowaną relację?

- Są małżeństwem? Ten twój pracodawca, którego imienia nie zdradziłaś, i Carda?

- Nie są. Mają córkę, ale nie są małżeństwem, a dziecko nie jest ich. To skomplikowane, więc może odpuścimy ten temat? - pytam z ogromną nadzieją.

- Oczywiście. Powiedz, nie tęsknisz za Florencją?

- Tato! Przede wszystkim tęsknię za wami, a nie miastem. Przykro mi, że musiałam opuścić kraj... Wolałabym zostać - mamroczę, czując pod powiekami łzy. Przy nich muszę to ukrywać i być silna. Nie pokazać swojej wrażliwej strony.

- Skarbie, my też za tobą tęsknimy, ale tak jest lepiej. Tu masz nowy dom, nową rodzinę, która daje ci to, czego my nie mogliśmy. Cieszymy się twoim szczęściem, dlatego nie możesz się smucić z naszego powodu. Obiecaj nam to - mówi tata, biorąc mnie w swoje objęcia, kołysząc raz na prawo, raz na lewo w geście uspokojenia.

-Dobrze, obiecuję, tato.

- Zuch dziewczyna! A teraz opowiadaj nam o wszystkim, co tu przeżyłaś! Czym się zajmujesz? Dają ci dobre żarło? - dopytuje ojciec, uśmiechając się od ucha do ucha.

- Dbają o mnie, uwierz. Codziennie trzy posiłki we wspólnej, wielkiej sali, gdzie wszyscy się spotykamy. Własny, piękny pokój... No i Gabriel do pomocy, który zachowuje się jak drugi dziadek. Jest cudownie, a praca nie taka ciężka. Zajmuję się Candidą, pomagam jej w nauce, spędzam z nią czas i od czasu do czasu gotuję, i robię coś w ogrodzie - mówię dumnie. Naprawdę odczuwam niesamowitą dumę, kiedy opowiadam o swoich życiowych przygodach w tym miejscu, w Marsheland.

- Och! Jak jej się tu powodzi! Przynajmniej tyle nie haruje. Zasłużyłaś na takie miejsce. Powinnaś tu zamieszkać na stałe i żyć jak księżniczka. Tyle się wycierpiałaś, Aurorito... - szepcze mama, rozglądając się po pokoju.

- Wy też powinniście...

- Auroro! Nie mówiłaś, że rodzice już przybyli! - przerywa Carda, która wchodzi do sypialni, uśmiechając się szeroko. Och, dlaczego musi przeszkadzać w takim momencie? To moi goście. Nie jej. Niech się więc, łagodnie ujmując, odwali.

- Dzień dobry, pani...

- Carda. Nazywam się Carda Marsheles i jestem panią tego domu. - Podkreśla ostatnie słowa, podając rękę mojej rodzicielce.

- Rosalia Vino, a to mój mąż Marco. Bardzo miło nam panią poznać. Jesteśmy bardzo wdzięczni za przyjęcie naszej córki... To taka dobra dziewczyna - mówi cicho mama.

- Ależ oczywiście, że dobra! A jaka pracowita. To cud, że na świecie istnieją jeszcze tak wspaniali ludzie jak Aurora. Nasz skarb! - woła Carda, delikatnie dotykając mojego ramienia, potwierdzając kilkakrotnie, jaka to nie jestem cudowna i idealna jako nowy członek rodziny.

Zaraz puszczę pawia od tych pochwał.

W życiu nikt mnie nie chwalił, a tu słyszę nazbyt tych komplementów w swoją stronę. Toż to Candida była bardziej uboga w słownictwie, kiedy wieczorem opowiadała moim rodzicom, jak świetnie ją uczę i co dzięki mnie zrozumiała.

- Jesteś bardzo mądrą dziewczyną... - oznajmia mój tata Candidzie, gdy ruszamy na wspólną kolację do jadalni.

- Panie Vino, bo się zarumienię!

- Can, pilnuj swojego chłopaka, a nie podrywasz mi ojca - burczę, choć staram się, by brzmiało to jak ironia, co mi wychodzi, ponieważ Candida wpada w śmiech, otwierając nam drzwi do pomieszczenia.

- O rany boskie... - komentuje mama, zatykając usta dłonią. O tak, ja też byłam w siódmym niebie, kiedy weszłam do tej sali.
Uśmiecham się i zasiadam na swoje stałe miejsce, pokazując te wolne dla rodziców.
Przyznam, że boję się reakcji innych domowników na tę dwójkę, ale mam nadzieję, że przyjmą ich ciepło i sympatycznie. Tak, jak zrobiła to Carda, Candida i Gabriel, pomagający mi w oprowadzaniu rodziców po rezydencji i ogrodzie.

Po chwili do pomieszczenia wchodzi całą reszta rodziny. Jak zwykle na biało ubrana elita Cardy i ta ciemna, Lucyfera. Co bardziej mnie zaskakuje, on sam też tu jest! Do jasnej cholery. Przecież miał być na tym swoim wyjeździe!
Posyła mi blady uśmiech i podchodzi do moich rodziców.

- Dzień dobry, państwo Vino. Jak się państwo miewają? - pyta grzecznie, zaskakując ich od tyłu. Przewracam oczami na tę jego kulturę, ale się nie odzywam.

- Och! Pan to pewnie...

- Lucyfer Marsheles. Bardzo miło mi tu państwa gościć.

Rodzice otwierają szeroko oczy, jednak nie dziwię się im. To katolicy i wcale nie akceptują mojego ateizmu, który powoli... bardzo powoli zanika, tworząc wokół mnie wiarę w bóstwa i wszystkie chrześcijańskie poglądy.

***

Po całej szopce z kolacją i grzecznym Lucyferem zaprowadzam rodziców do ich sypialni, tłumacząc, że niestety, ojciec mojego pracodawcy nie był skłonny do pospolitych imion i chciał, by jego syn wyróżniał się na tle innych. Moi cudownie stworzyciele akceptują ten fakt i idą spać.
Ja nie potrafię dziś zasnąć, dlatego wpatruję się w sufit, przypominając sobie pierwszą noc. Lucyfer przyszedł sprawdzić, czy nawiałam, a potem spędziliśmy połowę nocy na rozmawianiu o filozoficznych zagadnieniach. Dzięki temu wspomnieniu próbuję skupić się na własnej wierze. Może to czas, kiedy powinnam przywrócić jej miejsce w moim umyśle? Przecież zaczęłam myśleć o Bogu, prosić Go o zdrowie dla Candidy, a prawdziwy ateista tego nie robi. Nie prosi o nic Boga, bo nie wierzy, że On jest, a jednak moje przeczucia... Jakieś tam są i nie czuję się w pełni ateistką.
Zamykam ponownie oczy i oddaję się modlitwie, nie wiedząc, po co w ogóle to robię. Och, może dlatego, że nie wiem, gdzie jeszcze sięgnąć po pomoc?

Boże, jeśli naprawdę istniejesz, pomóż Candidzie wyzdrowieć i daj szczęście moim rodzicom. Oni na to zasługują i nie mogą wrócić do tej brudnej nory, która nazywa się domem! Jesteś Ojcem wszystkich, więc zadbaj o swoje dzieci, które usilnie wierzą w Ciebie, i daj im spokój, o którym marzą...

A czy cudowny Bóg będzie w stanie mi pomóc? Odda moim rodzicom harmonię i spokój? Oni naprawdę na to zasłużyli, a jednak nadal mieszkają w tej norze, gdzie często zalewa ich rzeka. Przecież niedługo tak się pochorują, że nie będzie ich stać na lekarstwa i... umrą.

Uwierzę w Ciebie, Boże, ale proszę, błagam Cię! Pomóż im i Candidzie... To naprawdę dobre dzieci! Weź je pod swoją opiekę...

Czuję pod powiekami łzy, które pod chwili wydostają się na powierzchnię, skapując na poduszkę. Bóg jest, muszę w Niego usilnie wierzyć, a wtedy wszystko stanie się możliwe. On da mi siłę na przetrwanie tych najgorszych momentów.

Obiecuję wierzyć w Ciebie i nigdy nie zwątpić. Przyrzekam nigdy się nie poddać w tej wierze. Powierzam Ci siebie i liczę, że będziesz dobrym Ojcem, tylko daj mi siłę, o którą proszę...

***

Całą sobotę spędziłam z rodzicami na mieście, pokazując im wspaniałą architekturę, plażę i miejsca, które sama pokochałam w Lloret. Wybraliśmy się na obiad i kolację do restauracji, gdzie zamówiłam dania, których oni nigdy nie mieli okazji spróbować. Byli tacy ucieszeni, że postanowiłam sprawić im jeszcze jedną, darmową niespodziankę, dlatego zabrałam ich na zachód słońca, spełnić ich marzenie.

- Zadzwońcie potem po taksówkę. Zgoda? - pytam, podając im zakupione ręczniki i stroje kąpielowe. Teraz czas na ich realizację marzeń.

- Auroro... my jesteśmy ci dłużni...

- Niczego nie jesteście mi winni. Ja spełniam marzenia, więc wy też. Chcę sprawić wam radość - mówię, uśmiechając się szeroko. - Bawcie się dobrze - dodaję i wsiadam do swojej taksówki, która wiezie mnie z powrotem do domu, by zobaczyć, co z Candidą. Z dnia na dzień czuje się coraz gorzej i zastanawiam się, dlaczego jeszcze nikt nic z tym nie zrobił. Moja biedna przyjaciółka osamotniona w swojej chorobie, której nikt nie zna i nie potrafi jej pomóc. Nawet cholernego lekarza nie sprowadzili!

Przyjeżdżając pod dom, wyskakuję z samochodu i pędzę prosto do jej pokoju, gdzie leży, kaszląc i zwijając się z bólu. Zdenerwowana schodzę na dół, szukając pewnego patafiana.

- Jaki jest numer na pogotowie? - pytam po raz kolejny Lucyfera, błagając go o pomoc. Ten, jakby nigdy nic, przegląda najnowszą prasę, ignorując moje prośby. Jeszcze chwila, a będę klęczeć na kolanach, ewentualnie: postanowię pobić go. - Lucyfer, do cholery! Możesz być zimnym draniem dla mnie, ale to twoja córka! Ona tam umiera, a ty nic z tym nie robisz! - krzyczę, zrzucając jego gazetę. Och, dopiero teraz potrafi na mnie zerknąć? Gdy zabrałam mu zabawkę?

- Przestań na mnie krzyczeć, Auroro. Trochę kultury.

- I kto tu mówi o kulturze! Pytam cię jeszcze raz: pomożesz mi czy sama mam sprowadzić lekarza?

- Nikogo nie będziemy sprowadzać. Idź, połóż się spać. Już późna pora, moja droga, a ja chciałbym w spokoju doczytać swoją prasę - mówi spokojnie, podnosząc z podłogi gazetę, ale tym razem miarka się przebiera. Jeszcze raz wyrywam mu ją z rąk, rzucam na dywan i zaczynam skakać po niej, wydzierając się na całe gardło.

- Ty! Pieprzony! Dziadzie! Teraz widzę, jaki z ciebie ojciec! Jak ja cię, do cholery, nienawidzę za to! - krzyczę, dalej skacząc po jego głupiej gazecie.
Lucyfer wreszcie jakoś reaguje, wstaje, łapie mnie za ramiona, piorunując wzrokiem.

- No i czego się gapisz? Wyrodny tatusiu! Pewnie nie jesteś lepszy niż twój własny! - wołam, prawie go policzkując, ale wtedy robi coś, czego się nie spodziewam. On mnie całuje. Całuje po tym, co mu powiedziałam. Po cholerę to robi?!
Pragnę się odsunąć, uwolnić się z jego uścisku, ale po krótkiej chwili stwierdzam, że jest całkiem sympatycznie i oddaję mu pocałunki.

- Czekaj! Stój! - wydzieram się, przypominając sobie, po co tu przyszłam. Candida jest bardzo chora. Mam jej pomóc, a nie całować się z jej ojcem. - Przyszłam cię prosić o pomoc, a ty wykorzystujesz mnie po raz kolejny. Przez następny tydzień też będziesz mnie unikał? - pytam z wyrzutem, odwracam się na pięcie i wychodzę z jego gabinetu, trzaskając drzwiami. Perfidny dupek.

Wbiegam z powrotem do swojego pokoju i zastanawiam się, co ja mam robić. Rodzice oczywiście są szczęśliwi i spędzam z nimi jak najwięcej czasu, ale Candida to również moja rodzina i powinnam jej jakoś pomóc. Nie mogę zadzwonić po "zwykłego" lekarza, gdyż tego zabroniła mi przyjaciółka, więc jestem pchnięta pod mur.
Zamykam oczy, oddając się cichemu płaczu, uwalniając wszelkie złe emocje.

Miałeś mi pomóc, Boże, a na razie nic nie zrobiłeś... Ile mamy czekać na Twój odzew?

***

- Auroro, tak się cieszymy twoim szczęściem - mówi mama podczas ostatniego spaceru w tym miejscu. Nie wiadomo, kiedy znów się zobaczymy...

- To znaczy? - pytam zdezorientowana.

Przepłakałam pół nocy i jestem dziś nie do życia.

- Byłam w nocy w kuchni napić się wody i usłyszałam krzyki. Myślałam, że coś się stało, dlatego poszłam za głosami, a potem zobaczyłam ciebie i Lucyfera! Kochanie, nie mówiłaś, że jesteście razem! - woła uszczęśliwiona, a ja niemal od razu się wybudzam. Do diabła...

- Bo nie jesteśmy razem. To był jednorazowy incydent i więcej się nie powtórzy...

- Dlaczego tak zaprzeczasz?

- Dał mi wyraźne sygnały, żebym się odczepiła. Nie mogę na kimś wymuszać związku, mamo. Proszę, nie mówmy o tym.

- Ale, Auroro... mogłabyś wreszcie znaleźć sobie mężczyznę. Zawsze marzyłaś o pięknym ślubie, wystawnym przyjęciu i kimś, kto będzie cię kochał.

- Błagam... to tylko bajki. Owszem, marzyłam, ale nie z nim te marzenia. To jest gbur jakich mało - mówię, przypominając sobie jego występek w nocy.

- Jak dla mnie jest trochę inny, ale to go wyróżnia. Zapamiętaj, dziecko, że wybrzydzać można jedynie na polu przy zbiorach, ale nie w mężczyznach. Bierz, póki możesz - mamrocze mama, a ja przewracam oczami. Akurat w tym temacie nigdy się nie dogadywałyśmy.

- Gdzie tata? - pytam, zmieniając temat.

- Pakuje nasze rzeczy. Wiesz, że chcemy dla ciebie jak najlepiej, prawda?

- Wiem, mamo, wiem, ale to nie oznacza, że mam związywać się z kimś na siłę. Powiedz proszę, co z Mariano?

- Aurora... - gani mnie mama, ale nie ustępuję i ponownie zadaję pytanie. - Dostał dożywocie... Wstyd i hańba, ale błagam, nie chcę o tym mówić.

- Gdybyście potrzebowali pomocy, macie mi od razy wysłać list. Zgoda?

- Dobrze, Auroro. Będziemy o tym pamiętali.

Odprowadzam mamę pod wejście do rezydencji, gdzie czeka już taksówka, Gabriel i tata. Przy drzwiach dostrzegam Lucyfera, który z zaciekawieniem przygląda się całej sytuacji z ukrycia.

- Tato, masz dbać o mamę - mówię, kiedy się żegnamy.

- Naturalnie, maluszku. A ty dbaj o siebie.

- Będę. Kocham was - szepczę, przytulając ich oboje. Jeszcze moment, a naprawdę się rozkleję.

- My ciebie też, Auroro. Do zobaczenia?

- Do zobaczenia. - Wymuszam z siebie radosny uśmiech, podczas gdy łzy aż cisną mi się do oczu.

- Bądź twarda, Mandarynko - odzywa się Gabriel, podchodząc bliżej mnie. Kiwam mu głową i macham do rodziców, kiedy taksówka coraz bardziej się oddala od domu, a po chwili całkowicie znika w lasku. Koniec. Dwa błogie dni spędzone z moimi stworzycielami to o wiele za mało, ale teraz muszę się czymś zająć, by nie popaść w rozpacz.

- Dziękuję, Gabrielu.

- Do usług, moja droga - mówi i wraca do domu, a kiedy on znika, ja pędzę za Lucyferem, który zdążył odejść w stronę lasu. Tego, który znajduje się na posesji. Mam dość tych jego tajemnic. Powiedział Candidzie, że idzie do pracy. To teraz sama się dowiem, co to za praca i na czym polega.
Biegnę wzdłuż ścieżki śladami Lucyfera, kiedy docieram do polany. Wielkiej i obszernej. A na końcu tej cudownej polanki stoi on, z kimś obok. Jego ciało przybiera lekko czerwoną barwę, jakby smażył się na słońcu, a chłopak, który jest przy nim, wydaje z siebie głośny okrzyk. Przerażona chowam się w krzakach, by obserwować całą tę chorą sytuację...

A: Tam, tam, tam, taaam! A więc... doszliśmy do momentu, kiedy wszystkie tajemnice będą powoli się wyjaśniać. Na początek: praca/zawód Lucyfera. Co za chłopiec był na tej polanie? Właśnie, to wszystko w następnym rozdziale! Choroba Candidy też powinna wyjaśnić się tuż tuż.

Weiterlesen

Das wird dir gefallen

34.3K 2.9K 61
W powieści występują brutalne sceny przemocy seksualnej, przemocy fizycznej oraz plastyczne opisy morderstw. Jeśli nie lubisz mocnych książek, to pro...
208K 13.7K 28
On zaczął, a ja nie mogłam tego zakończyć. Nie wiedziałam, jaki miał cel w tym, co mi robił. Znał mnie lepiej, niż moja własna rodzina. Z...
10.1K 1.1K 18
Cztery nacje, które żyją ukryte w cieniu ludzi od wieków: Wampiry, Wilkołaki, Syreny i Czarodzieje. Wszyscy kryją się za woalem normalności. Ale jest...
298K 16.1K 34
Arleen miała tylko piętnaście lat, gdy przydarzyło się jej coś strasznego i mimo tego, że później starała się pozbierać i uciekała od starego życia...