YINYANG TIGER

milkychimy

20K 2.3K 1.1K

[☯️] zakończone ❝a tiger in a herd of hunters kills the most❞ Charlie Wilson to poseł republikański, wal... Еще

Prolog: pewność zasiana tygrysim czarem
1 🂡 mafiozo pod płaszczem politycznego wybawcy
2 🂡 godło na czole
3 🂡 skaryfikacja po ostrzu Xiuying
4 🂡 tygrysek z niewidzialną przeszłością
5 🂡 I rada: nie pozwól wrogowi poznać swoje lęki
6 🂡 zemsta to pierwszy stopień do piekła
7 🂡 władza nad krajem bliska władzy mafii
8 🂡 niewinny królik również potrafi się mścić
9 🂡 ostrze kompromitacji
10 🂡 niepokój budzi intrygę
11 🂡 nie zawstydza mnie męska aparycja
12 🂡 Amur Tiger
13 🂡 sieć rodzinna pod presją mafii?
14 🂡 melodia guzheng snuje powiew śmierci
15 🂡 powiedz mi, kim według ciebie jestem
16 🂡 jak dżentelmeni
17 🂡 imię moje - Xiao
18 🂡 początek mafijnej wojny
19 🂡 mały jadeitek
20 🂡 ten, którego imienia nie można wypowiadać
21 🂡 zwaśniona z tygrysem
22 🂡 wspólna nienawiść budzi najgorętszą potęgę
23 🂡 piętno obietnic
24 🂡 Resflor Company
25 🂡 kres wojny
26 🂡 krwawa piwonia
27 🂡 śmiertelny duet
28 🂡 wspólne łoże
29 🂡 pierwsza, chińska poszlaka
30 🂡 sprzymierzeńcy szybko we wrogów się zmieniają
31 🂡 pocałunek wybawienia
32 🂡 sumimasen, szach-mat
33 🂡 powiedz, co chcesz mi zrobić
34 🂡 dlaczego tutaj nie zostaniesz?
35 🂡 pierwsza ofiara
36 🂡 przepraszaj najskrytsze niebo
37 🂡 niczego nie żałuję
39 🂡 jaśmin na skórze
40 🂡 rewolucja jest kobietą
41 🂡 tęsknota za domem to pierwszy stopień do buntu
42 🂡 rodzinne więzy
43 🂡 plan mizogina
44 🂡 skoro chcesz ze mną zostać...
45 🂡 spalone mosty
46 🂡 Dzień Niepodległości
47 🂡 wiesz w ogóle, gdzie Chiny leżą?
48 🂡 tchórzliwy prezydent
49 🂡 Rodzina Zhang
50 🂡 mafia jest jak państwo totalitarne
51 🂡 odwiedźmy Zhouzhuang!
52 🂡 żołądek amerykańskiego pieska
53 🂡 pociąg do Szanghaju
54 🂡 mądrości starej nainai
55 🂡 McDonald's i Kungfu Panda
56 🂡 Qiaoxi 桥西
57 🂡 polowanie na Smoka
58 🂡 spotkanie z feministyczną królową
59 🂡 ślad jaśminowego przymierza
60 🂡 Vincent Lawrence nie żyje
61 🂡 zmęczony, duży kiciuś
62 🂡 człowiek to bardzo delikatna maszyna
63 🂡 młodzieńcza głupota
64 🂡 paskudny kłamca
65 🂡 Ameryka o sobie przypomina
66 🂡 tego historia nie wytłumaczy braterską miłością
67 🂡 pocałunki w pierwszy śnieg
68 🂡 biały katolik z Ameryki - największe zagrożenie
69 🂡 Księżycowy Nowy Rok
70 🂡 Wǒ xǐhuan nǐ
71 🂡 Witaj ponownie, Ameryko
72 🂡 Konferencja zdrajcy czy ofiary?
73 🂡 Yareli Harrera i Zhang Chaoxiang
74 🂡 nóż w plecach
75 🂡 pozostał mi tylko on
76 🂡 ledwo zdobyta, a już stracona
77 🂡 plan Marshalla
78 🂡 pośmiertny ruch na szachownicy
79 🂡 zdrajca niejedno nosi imię
80 🂡 finał sztuki tragicznej
Epilog: powiedz mi, kiedy się we mnie zakochałeś

38 🂡 naczelny krzykacz

160 26 1
milkychimy


                     Charlie spóźnił się w planach z podbiciem Białego Domu o prawie cztery miesiące. Z druzgoczącym opóźnieniem w końcu przekroczył granice najlepiej strzeżonego budynku w całych Stanach Zjednoczonych, zachwycał się pięknem miejsca, które zatrzymało w swoim sercu historię. Co prawda podkreślał, że po raz pierwszy przekroczy próg Białego Domu jako prezydent, a nie marny pupilek Vincenta, aczkolwiek w tym momencie nie miało to żadnego znaczenia. Starał się zatrzymać wyrywającą się falę zazdrości, widząc, że w fotelu prezydenckim, zamiast niego, rozsiadł się wygodnie Xiao.

Mimo tej krzty drobnej zawiści nie potrafił nie przyznać, że Vincent za mosiężnym biurkiem w oficjalnym gabinecie prezydenckim wyglądał dostojnie i adekwatnie do aury, którą rozprowadzał. Miodowowłosy przyodział kamizelkę i spodnie garniturowe w odcieniu écru, a rękawy śnieżnobiałej koszuli podciągnął aż po same łokcie. Za biurkiem największej potęgi światowej rozsiadł się niczym ten buntowniczy dzieciak w ostatniej szkolnej ławce. Chude, długie nogi zarzucił na blat ciemnego dębu, a skrzyżowane ramiona podłożył pod głowę. Otaczał w ten sposób wzrokiem cały, owalny gabinet, jakby próbował zrozumieć zachwyt podekscytowanego, rozglądającego się Charliego. Wilsonowi zajęło jednak dłuższą chwilę przyjęcie do wiadomości, że naprawdę stąpał wewnątrz Białego Domu.

Niepewnie przemknął palcem po popiersiu Abrahama Lincolna, ocierał kurz z flag rozwieszonych po obu stronach biurka Vincenta czy nawet wyjrzał z podekscytowaniem za ciężkie zasłony, aby dojrzeć ogrodu różanego. Przez ten cały czas blondyn nie odezwał się słowem, jedynie z nikłym uśmiechem toczącym nutkę goryczy obserwował, jak Charlie napawa się tą chwilą. Nie chciał mu przeszkadzać, wiedział, jak wiele musi to dla niego znaczyć.

Vincent nie mieszkał w rezydencji prezydenta jak pozostali. Przebywał tu tylko za dnia, gdy wzywały go obowiązki, musiał przyjąć w skromne progi jakąś ważną osobistość i wbić się w skórę perfekcyjnego prezydenta. Nie mieszkał tu ze względu na niebezpieczeństwo ze strony Xiuying, jednak też z własnej woli. Nie chciał tu przebywać, skazać przesiąkniętego historią miejsca swoim nielegalnym bytem. Był przybranym prezydentem, który wygrał przez przelaną krew niewinnych. Nie był to dla niego powód do dumy, nawet jeżeli Chaoxiang i reszta Yijing uważała co innego.

Gdy Charlie w końcu usiadł na fotelu naprzeciw Vincenta, nieustannie rozglądał się na około z iskrzącym w oczach podziwem, a ciężkie drzwi otworzyły się z hukiem. Do gabinetu wpadł rozwścieczony Florence, a o krok za nim potykał się o własne nogi Marshall.

Oskarżycielski palec wskazujący Vasqueza mierzył niczym ostrze miecza w zadowolonego Vincenta.

— Ty — syknął, zatrzymując się o krok przed biurkiem. — Zabiję cię. Ostatni raz wykonuję twoje popierdolone zlecenia.

Blondyn uśmiechnął się słodko pod nosem, gdy Marshall zatrzasnął z hukiem drzwi. Ruszył w ich stronę zdyszany, zaczesując fioletowe kosmyki sprzed twarzy. Vincent powoli zrzucił nogi z blatu biurka, usiadł w przystępniejszy sposób. Ułożył łokcie na blacie, a dłonie złożył w drobną piramidkę.

— Wyrażanie się w taki sposób do prezydenta może się skończyć FBI wbijającym tutaj w ciągu trzech sekund. Wystarczy, że wrzasnę wystarczająco głośno.

Florence zaśmiał się ironicznie pod nosem, zatoczył się lekko do tyłu. Marshall przesmyknął się przy jego boku i, skinąwszy głową, przywitał się z Charliem oraz Xiao. Bez wtrącania się w sztukę najwyższej dramaturgii jedynie przycupnął na fotelu obok, zabrał blondynowi szklankę z wodą.

— W dupie to mam. Ciebie, FBI, Yijing, wszystko — rzucił, wciskając się między Charliego i Marshalla. Uderzył ramionami o blat biurka, pochylił się pozornie groźnie ponad rozbawionym blondynem. Wytoczył oskarżycielską dozę groźnego, wskazującego palca. — Przez ciebie i twoje nocne zabawy nie spałem całą noc. Wiesz, jak ciężko było ściągnąć samemu ciało dojrzałego chłopaka?

Vincent wzruszył ramionami.

— Zawsze mogłeś poprosić kogoś o pomoc. Masz numery do najważniejszych osób w Yijing.

Florence prychnął, spuszczając głowę, jak gdyby tylko czekał na te słowa z ust Xiao.

— Myślisz, że nie próbowałem? Wszyscy mieli mnie gdzieś! Nagle każdy miał jakąś ważną wymówkę! Nikt mi nie pomógł! — rzucał z najwyższą urazą, brzmiąc przy tym jednak jak ten jeden dziwny, trochę niepokojący dzieciak, z którym nikt nie chciał się w szkole przyjaźnić, bo wyjadał gluty z nosa.

Florence pewnie był takim dzieciakiem.

I na pewno kablował na klasę, gdy szła na grupowe wagary.

Charlie odsunął się nieznacznie, czuł napięcie bijące z ciała rozjuszonego polityka. Dziwnym trafem Florence, odkąd wpadł do gabinetu, nawet nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi. W przeciwieństwie do Marshalla, z którym wymieniał w tym momencie jednoznaczne spojrzenia za plecami wrzącego Vasqueza.

Fioletowowłosy westchnął cierpiąco pod nosem, wywracając oczami. Opadł bezsilnie na oparcie fotela i, zarzuciwszy nogę na nogę, trącił brudnym Adidasem perfekcyjnie wyprasowane spodnie mężczyzny.

— Wszyscy cię zignorowali, bo w Yijing uchodzisz za denerwującego krzykacza, który jako pierwszy nas sprzeda, gdy coś pójdzie nie tak.

Charlie uśmiechnął się usatysfakcjonowany pod nosem. Miło było słyszeć, że nie był jedyną osobą, która nie lubiła Florence.

Vasquez posłał Marshallowi mordercze spojrzenie, po czym odwrócił się w stronę próbującego się nie roześmiać Xiao.

— Wracając do tematu, bo przerwała mi jakaś szumowina — odchrząknął, uderzył się trzy razy w pierś, po czym kopnął niewidocznie Diaza w piszczel. Stłumiony jęk rozniósł się po gabinecie. — Uwierzysz w to, Vincencie? Że dla ciebie, w środku nocy, sam spakowałem ciało do worka, zmyłem krew na nocnym chłodzie, zwymiotowałem cztery... — Zamyślił się chwilę, licząc na palcach. — Nie, pięć razy. Zwlokłem to ciało po schodach z pięćdziesiątego piętra, bo winda po północy już nie działa. Poza tym mógłbyś powiedzieć Smokowi, aby nie oszczędzał na prądzie, bo niektórzy muszą sprzątać burdel jego pupilka. Zawiozłem to zmasakrowane ciało swoim prywatnym samochodem, po czym zakopałem w lesie łopatą mojego dziadka. Wróciłem do domu brudny, jestem zmęczony, a mój samochód śmierdzi trupem. A to wszystko dla ciebie.

Vincent obserwował go dłuższą chwilę w ciszy, uśmiechnąwszy się półgębkiem. Od rana był w świetnym humorze, który raczej rzadko wstępował na twarz zimnego, bezdusznego mężczyzny. Charlie nie wiedział, czy była to sprawka ich poprzedniej nocy, czy faktu, że w jego domu od rana nie istniała dusząca samotność. Nie wnikał, korzystał z tego pogodnego uśmiechu i iskierek w ciemnych, księżycowych oczach.

Blondyn powoli odepchnął się od biurka i opadł w mosiężny, dostojny fotel. Klasnął pojedynczo w dłonie, przybrał sztuczny uśmiech.

— Dobra robota.

Florence odsunął się bezsilnie od biurka. Patrzył prosto w drobne, wąskie oczy blondyna z urazą.

— Dobra robota? — zacytował z drwiną w głosie. — I tyle? Nawet mi nie podziękujesz?

Xiao pokręcił głową na boki, wprowadził tym samym Vasqueza w doszczętny stan politowania. Cała wcześniejsza, wyrywająca czerwone znamiona na ciemniejszej, upalonej skórze złość zniknęła i pozostawiła po sobie zimny żal. Napięte ramiona rozluźniły się, ręce opadły bezwładnie wzdłuż ciała, a w płonących wściekłym ogniskiem oczach zapanował skory lód zrozumienia.

Marshall, widząc to, uniósł jedynie dłoń, aby poklepać Vasqueza po ramieniu.

— „Dziękuję" dla Xiao to obce słowo. Nawet jeżeli zna je w pięciu językach — prychnął ze śmiechem na ustach fioletowowłosy, a Florence jedynie odepchnął go z obrzydzeniem, aby potrzeć czoło palcami.

— Dobra, nieważne. Dlaczego zrobiłeś to temu dzieciakowi? Jeszcze przed wyborami bronił cię jak wściekła chihuahua. Co niby zrobił? Ugryzł cię w fiuta? — zapytał, a Marshall parsknął śmiechem.

Rozbawienie jednak spłynęło z twarzy Vincenta. Powaga zaiskrzyła w bystrych, cwanych oczach, a blondyn wypchnął prawy policzek językiem.

— Nie. Wykonał poważny ruch w misji bez skonsultowania go ze Smokiem lub mną.

Na czole Florence pojawiła się długa zmarszczka. Mężczyzna ściągnął brwi, tym samym przybierając postawę powagi.

— Jaki?

W tym momencie Xiao wskazał podbródkiem w stronę siedzącego cichutko niczym mysz pod miotłą Charliego.

— To on zlecił morderstwo Ruby Flores.

Wraz z ruchem podbródka Vincenta Florence, pierwszy raz od wpadnięcia niczym burza do gabinetu, odwrócił się w stronę Charliego. Do tej pory wydawało się, jakby Wilson był dla niego powietrzem, nic nieznaczącą materią, która spływała mu koło nosa. Nawet teraz, gdy spojrzał wprost na siedzącego spokojnie polityka, najgorszego przeciwnika, wydawał się spoglądać w bliżej nieokreśloną przestrzeń, nie rejestrując w pamięci obecności osoby trzeciej. Zamiast tego zerknął ponownie w stronę Vincenta tylko po to, aby po sekundzie natężonego namysłu nagle odwrócić się w stronę Wilsona i wytrzeszczyć oczy w szoku.

— Co on tu robi? — syknął tak, jakby Charlie go nie słyszał.

Brunet skrzywił się, wymienił jednoznaczne spojrzenie z Marshallem. Fioletowowłosy gestem ręki nakazał mu siedzieć spokojnie i nie zwracać na ataki Vasqueza większej uwagi.

Kiedy Vincent powoli podniósł się z miejsca, rozniósł w powietrzu skrzyp prezydenckiego fotela. Westchnął cierpiąco pod nosem, wciskając dłonie w kieszenie garniturowych spodni.

— Rozmawialiśmy już o tym, Florence. Charlie oficjalnie zdecydował się dołączyć do demokratów — odparł swobodnie miodowowłosy i zaczął przechadzać się po głównym gabinecie.

Florence odwrócił się za nim i rozchylił w zdziwieniu wargi. Utkwił mordercze, pełne niechęci spojrzenie w Wilsonie, który pośpiesznie odwrócił głowę w stronę widoku za oknem.

Florence nie próbował nawet ukrywać swoich emocji do byłego kandydata na prezydenta. Charlie nawet nie wiedział do końca dlaczego. Nigdy nie miał żadnej potyczki z Vasquezem. Wręcz przeciwnie, dopóki Vincent, wszedłszy do świata polityki, nie zostawił brudów, nijak w ogóle pamiętał o istnieniu tego demokratycznego czuba. Odkąd ich drogi zaczęły się ścinać, nikt z najbliższego kręgu Xiao nie wykazywał tak wyrachowanej nienawiści w stronę Wilsona, jak Florence. Nawet Marshall był dla niego miły i serdeczny, mimo że był zwykłym rabusiem, wrzuconym z brudnymi butami w świat polityki. Zupełnie jak Xiao.

— I ty myślisz, że to jest takie proste? — fukał, robiąc trzy nieznaczne kroki w stronę blondyna, który zatrzymał się przy oknie.

— Pewnie nie. Ale z ciebie bystry chłopak, dasz sobie radę — szepnął Vincent, składając dłonie za plecami.

Charlie mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, widząc, jak Florence czerwienieje na twarzy.

— Z takim nastawieniem mogę mu co najwyżej ogarnąć posadę sprzątaczki Białego Domu — prychnął Vasquez.

Wyminął biurko prezydenckie, otworzył pierwszą szafkę na prawo. Rozgoszczony niczym u siebie wyciągnął karafkę z bursztynowym alkoholem i jedną, ślicznie zdobioną szklaneczkę. Wzrok wszystkich zebranych spotkał się na dłoniach o mleczno-czekoladowej karnacji, gdy Florence zapełnił szklankę do połowy, po czym haustem wypił gorszący, gorzki alkohol.

Xiao odwrócił wzrok w stronę różanego ogrodu, wzdychając ciężko.

— Weź tę sprawę na poważnie, Florence. Chcę, żeby Charlie został sekretarzem stanu.

Florence zachłysnął się alkoholem i opluł siedzącego naprzeciwko Marshalla.

Charlie uchylił się sprawnie przed strzałem, natomiast Vincent nawet nie odwrócił się, karmiąc ciekawość. Chude, szerokie barki napięły się, a splatające się za plecami palce zacisnęły mocniej. Marshall uchylił usta w obrzydzeniu, jednak szybko zrezygnował z jakiejkolwiek uwagi, gdy Florence przetarł usta rękawem, z hukiem odstawił szklankę na biurko.

— Ty sobie żartujesz? Nie ma takiej opcji, powołaliśmy już sekretarzy, czekamy na zaakceptowanie przez senat. Nie możemy tak wszystkiego zmieniać. Szczególnie że Wilson jest... kontrowersyjną osobistością w ostatnim czasie.

Xiao nie odpowiedział, wszystko wyglądało na to, że analizował szanse na przekonanie Vasqueza do swojej propozycji, bez względu na to, jak mają się sprawy polityczne. Wpatrywał się za okno, mierząc jednak wzrokiem gdzieś ponad pustkę. Marshall poderwał się z miejsca, żeby poszukać po gabinecie chusteczek, którymi mógłby się wytrzeć, więc na polu dyskusji został tylko rozjuszony Florence Maruda Vasquez oraz zaintrygowany Wilson.

Charlie zarzucił nogę na nogę, skrzyżował ramiona na klatce piersiowej. Posłał mężczyźnie wyzywające spojrzenie.

— Co masz na myśli, mówiąc „kontrowersyjna"? — syknął.

Mężczyzna wywrócił oczami, podpierając się o blat biurka.

— Mam na myśli to, że huczy o tobie cały kraj i pewnie połowa świata. Po przegranych wyborach rozpłynąłeś się w powietrzu. Pojawiłeś się niedawno, z przytupem jako jeden z protestujących przy rozbiórce sierocińca. Pijany w cztery dupy, wyglądając niczym zgnilizna życiowa. Natomiast od trzech dni każda stacja telewizyjna puszcza wywiady z twoim byłym szefem, który wyrzeka się twojej przynależności do partii republikańskiej, twierdząc, że jesteś szurnięty — odparł, powoli okrążając biurko.

Przystanął tuż obok Wilsona, patrząc na niego z góry. Pogarda wyrywała się z ciemnych oczu Florence, który zdawał się górować nad Charliem. Czuł się kimś ważniejszym, lepszym, potężniejszym niż marny polityk, który stracił wszystko. Charlie jednak nie dawał się prowokować. Mimo zaciśniętych pięści i zębów strzykających o siebie nie ruszył się nawet o milimetr. Nawet gdy Florence uśmiechnął się przebiegle.

— Nie jesteś głupi, Charlie. Dlatego pomyśl, jak to wygląda w świetle mediów? Polityk wyciągnięty ze ścieków, sponiewierały kontrowersjami, były przeciwnik Vincenta, staje po jego stronie i jeszcze zostaje powołany na sekretarza stanu?

Marshall pocierający chusteczkami twarz wbił się między nich, gdy tylko Charlie podniósł się nagle z miejsca. Fioletowowłosy pośpiesznie odsunął niziutkiego polityka na drugi koniec gabinetu, mrucząc coś nieznośnie pod nosem.

— Florence, odpuść.

Vasquez odwrócił się ku Marshallowi.

— Czemu wy nie rozumiecie, że to jest samobójcza decyzja? Co wy w ogóle wiecie o polityce? Jesteście tylko pieprzonymi zbirami i... — zaczął, opluwając wszystkich naokoło swoją wściekłością, jednak prosto w słowo wbił się spokojnym, stoickim głosem Xiao.

— Florence. — Niski, twardy, w jednej chwili budzący respekt głos sprawił, że wszystkich spowił nagły, niespodziewany dreszcz. Cała trójka zerknęła nieznacznie w stronę zrelaksowanego blondyna, który powoli odwrócił się za ramię. Wymierzył spojrzeniem prosto w oniemiałego Vasqueza. Kropelka potu spłynęła po czekoladowej skroni. Vincent jednak uśmiechnął się ukradkiem pod nosem. — Nie zapominasz przypadkiem, z kim rozmawiasz?

Mężczyzna wyrwał się z ucisku Marshalla, natychmiast stając prosto. Nie było to spowodowane tym dydaktycznym, twardym, manipulatorskim tonem Vincenta. Florence często się buntował, popadał po drodze w maniackie paranoje (nie bez przyczyny dostał tytuł „krzykacza"), nigdy jednak nie lekceważył broni, która w tym momencie zaiskrzyła w dłoniach blondyna. Ramiona wciąż miał skrzyżowane za plecami, nie ruszył się nawet o milimetr, jednak nikt nie dostrzegł sekundy, w której broń zmaterializowała się w chudych, kościstych palcach.

— Nie, ja... — szepnął nerwowo polityk, przebierając nerwowo nogami.

— Podważasz moje zdanie? — spytał, odwracając się przodem do mężczyzny.

Florence uciekł spojrzeniem na własne stopy niczym karcony przez rodziców dzieciak.

— Nie, po prostu...

— Mnie się wydaje, że tak. Skoro podważasz moje rozkazy, to może chcesz usłyszeć je od samego Smoka? Jestem pewien, że on nie będzie dla ciebie tak łaskawy jak ja. — Z kolejnymi słowami ton Vincenta zaostrzał się, a cień irytacji przepływał między naglącymi sylabami. Florence zadrżał, zaczynając kręcić panicznie głową na boki. — Jeżeli nie chcesz problemów u Yijing, to zjeżdżaj w tym momencie z moich oczu. Masz zrobić wszystko, aby Charlie dostał tę posadę, choćby w grę wchodziło zmienienie konstytucji. Zrozumiałeś?

Vasquez pokiwał panicznie głową. Nieśmiało uniósł głowę tylko na tyle, aby zerknąć w stronę Vincenta, zaraz pośpiesznie uciekł do drzwi. Ciężkie, paniczne i koślawe korki roznosiły się w głuchej ciszy, którą przerywał jeszcze nerwowy, przyśpieszony oddech polityka. W momencie, gdy drzwi skrzypnęły charakterystycznie, a Florence wypadł z gabinetu o miękkich nogach, Vincent odłożył broń na biurko, uśmiechając się zwycięsko do Marshalla.

Diaz powolnym krokiem podszedł do biurka, z uznaniem klaszcząc. Przysiadł na fotelu, zabrawszy wyciągniętą przez Vasqueza karafkę z whisky.

— Jeszcze chwila, a posrałby się w gacie — szepnął fioletowowłosy, a Xiao zaśmiał się skromnie pod nosem, siadając za biurkiem.

W tym samym momencie jednak Charlie poczuł napływającą falę wstydu. Spojrzał za sobą na białe, ciężkie, mosiężne drzwi, czując zza nich bijący strach Florence. Nie powinien podważać decyzji Vincenta i jeszcze obrażać, ale w dalszym ciągu nie odstępowało go wrażenie, że całe zamieszanie wyszło właśnie przez niego.

Usiadł ostrożnie obok Marshalla, przyjmując szklaneczkę z bursztynowym alkoholem.

— Przepraszam, że przeze mnie wychodzą jakieś problemy. Nie musicie mi tego załatwiać — szepnął, czując gorycz zalewającą gardło nikłą blokadą nagłej nieśmiałości.

Marshall jednak machnął ręką w powietrzu, wypił trunek w szklance na raz.

— To nie twoja wina. Florence nadaje się do melodramatu, a nie polityki — prychnął, a Xiao zaśmiał się pod nosem.

— Marsh ma rację. Czasami muszę sprowadzić go na ziemię. Zapomina mu się, kto w tej grze rozdaje karty — dodał blondyn.

Charlie skinął głową, a potem spuścił spojrzenie na szklankę z whisky. Przelewał alkoholem po szklanych ściankach, oglądając mokrą, zimną sadz pozostawianą po nim. Wypchnął nerwowo policzek językiem, odstawiając nieruszony trunek na biurko.

— Mogę z nim porozmawiać? — zagadnął, a Marshall i Vincent w jednej chwili spojrzeli na niego. Szybko wrócili spojrzeniami na siebie nawzajem.

Blondyn wzruszył ramionami.

— Jeżeli chcesz. Leć, może jeszcze go dogonisz.

                 Stukot uderzanych mokasynów o marmurowe schody roznosił się chaotyczną melodią w powietrzu. Delikatna dłoń, kilkanaście godzin wcześniej splamiona krwią ofiary, teraz sunęła po delikatnej, czarnej barierce, a sam Wilson zauważył kierującego się do tylnego wyjścia Florence. Zeskoczył z trzech ostatnich stopni, przegonił służbę i ochroniarzy.

— Florence — rzucił za mężczyzną, który, mimo że dobrze zdawał sobie sprawę ze śledzącego go ogona, zatrzymał się dopiero w tej chwili.

Dłoń o odcieniu delikatnej, mlecznej czekolady zatrzymała się na pozłacanej klamce, a sam polityk odwrócił się leniwym ruchem ku kroczącemu Charliem. Zjechał go zmrużonym spojrzeniem od stóp aż po czubek głowy zmierzwiony przydługimi, atramentowymi kosmykami.

— Czego chcesz? — fuknął, a cały wcześniejszy strach, który zawładnął ciałem polityka w obecności Vincenta, wyparował. Jego miejsce zajęła nonszalancka arogancja i zgrzytliwość.

Zanurkował palcami w kieszeni marynarki, wyjął paczkę Marlboro i porysowaną zapalniczkę. Nie patrząc za Wilsonem dłuższą chwilę, wyszedł na zewnątrz, a Charlie ruszył za nim.

— Masz do mnie jakiś problem? — mruknął.

Florence włożył papierosa między wargi i odpowiedział niewyraźnie.

— Zależy, o jakiej płaszczyźnie mówimy.

— To znaczy?

Wyszli na urokliwy tarasik, z którego prowadziły dwie pary schodów, tuż do mosiężnego, pięknego ogrodu. Florence zatrzymał się przy barierce, oparł się o nią łokciami. Charlie przystanął tuż obok niego, mrużąc oczy, gdy popołudniowe słońce oślepiło go nieznacznie.

Niższy westchnął cierpiąco, wypuszczając spomiędzy warg szarawy dym. Strzepnął popiół w hortensje za barierką, po czym odwrócił się nieznacznie w stronę Wilsona.

— Nie mam do ciebie prywatnego problemu, Charlie. Po prostu nie podoba mi się to.

Zmarszczył brwi, wbijając pytające spojrzenie w postać Vasqueza.

— Co takiego?

— To wszystko! — syknął doniośle, opierając się ponownie o barierkę i zaciągnął się nerwowo papierosem. Smukłe dłonie polityka drżały, a oczy przez moment przeszkliły. Charlie oparł się tuż obok niego, wyczekując cierpliwie. — Wkurwia mnie już Vincent i całe to pierdolone Yijing. Gdyby nie oni, wszystko wyglądałoby inaczej. Od początku wiedziałem, że to wszystko źle się skończy — szepnął spokojniej, spuszczając z trudem głowę.

Charlie zamyślił się dłuższą chwilę. Xiao opowiadał mu, że jedyną osobą, która nie była wcześniej powiązana z mafią, był właśnie Florence. Został przekupiony i wpuszczony w progi Yijing, aby pomógł chińskiej mafii niezauważenie wedrzeć się w sidła polityki. Dlaczego więc tak uporczywie przeżywał ten fakt? Dostał pieniądze, sam sprzedał swoją partię dla kilku plików parszywych, brudnych pieniędzy. Wrzeszczeć i buntować się mogli pozostali członkowie partii, których siłą podporządkowano pod sidła imperium.

Wypychając policzek językiem, zerknął na pełne zieleni ogrody. Przez trzy miesiące tkwienia pod piętnem depresji i żałoby nawet nie zauważył, kiedy świat tak pięknie rozkwitł.

— Dlaczego nie odmówiłeś mafii? — zapytał. — Byłeś łasy na kasę?

Mężczyzna zaśmiał się gorzko.

— Chciałbym, żeby tak było. Naprawdę myślisz, że oni przyszli do mnie kulturalnie, zapukali, poprosili o herbatkę i przedstawili plan zniszczenia całego kraju? Ciebie może Vincent pytał o pozwolenie przed zaprowadzeniem do łóżka, ale zdradzę ci sekret. Mafia przeważnie uprzejmie nie pyta o twoje zdanie — prychnął, a potem zaciągnął się nikotynowym dymem. Charlie zmarszczył brwi, czując, jak po spiętym ciele przelewa się dreszcz.

— Skąd wiesz, że z nim spałem?

Rozumiałby, gdyby Marshall się domyślił. Był przyjacielem Xiao, zapewne jednym z nielicznych na tym świecie. Nawet jeżeli blondyn mu nie powiedział, pomagał im przez ten cały czas w śledztwie, dostrzegając zapewne coraz bardziej zmniejszający się między nimi dystans. Jednak Florence nigdy przy nich nie było, odsuwał się, nie dopytywał i, przede wszystkim, nie miał na pewno tak bliskich relacji z Xiao jak Marshall.

Nawet jeżeli Vincent nie opowiadał o sobie i swoich znajomych, tak różnice towarzyskie między tą trójką były widoczne gołym okiem. Florence bał się Xiao. Widział w nim wariata, kryminalistę, mordercę. Wykonywał jego polecenia, ponieważ wiedział, że jedna żyłka zdenerwowania na skroni blondyna wystarczyłaby, aby przeżył najgorsze katusze. Marshall natomiast zachowywał się przy nim swobodnie, żartował, nawet dotykał Vincenta.

Mało kto dostawał pozwolenie na kontakt fizyczny z Xiao.

Na jego pytanie Vasquez zaśmiał się z ukrytym cieniem satysfakcji, lekko poklepał Wilsona po plecach.

— Nienawidzę Vincenta, ale zdążyłem poznać tego pieprzonego snoba. Od początku osobliwie na ciebie spoglądał. I właśnie to mi się nie podoba... — syknął, spuszczając dłoń po napiętych plecach Charliego. — Nie odbieraj tego jako personalny atak. Nie mam do ciebie żadnego problemu, nie przeszkadza mi, że zmieniasz stronę. Po prostu nie podoba mi się gra, w którą pogrywa Vincent. To chory, toksyczny megaloman. Jestem w szoku, że ktoś taki jak ty poddał się mu tak łatwo.

Charlie zamrugał trzy razy zdziwiony. W pierwszej chwili uchylił usta zaraz je zamknąć, aby zacisnąć w wąską kreskę. Nie wiedział, co powinien odpowiedzieć. Nie lubił Florence, nawet jeżeli on uważał, że nie ma między nimi żadnego problemu.

Nie ufał mu, nieważne jak bardzo zmuszony był do polegania na nim Xiao. Miał nieukryte wrażenie, że wystarczyłby jeden przeciek, niewinna informacja związana z prawdziwą działalnością nowego prezydenta, aby Florence zabił się, biegnąc na policję z donosem.

— Nie poddałem się mu. Sam podjąłem tę decyzję. Xiao mi pomógł. Pozwolił mi wyjść z życiowego dołka, mimo że nie dostał za tę pomoc nawet oklasków. Pomógł mi, a jestem mu wdzięczny — odparł Wilson, sprawiając, że Florence pokręcił głową z politowaniem i zgasił papierosa o barierkę.

— Ofiary syndromu sztokholmskiego też tak mówiły — zaśmiał się parszywie, a ostatnia nitka utrzymująca nerwy Charliego na wodzy pękła.

Nienawidził, kiedy ktoś wmawiał mu, że nie ma kontroli nad własnym życiem. Tyle lat był tym zabawnym, niezdarnym Charliem Wilsonem, zawsze podejmujący złe w oczach innych decyzje. Zawsze to Ruby wiedziała, co dla niego lepsze. Zawsze Vivienne wyręczała go, twierdząc, że z niczym nie da sobie rady, a Miles odwodził go od podejmowania decyzji, bo ktoś na górze lepiej to przemyśli.

Miał dość.

Zostanie z Vincentem byo pierwszą decyzją podjętą w pełni przez niego. Nikt go nie namawiał, nikt go nie odwodził. Nikogo nie prosił o rady, ale też nie wymagał oceny, czy wybrał dobrze. Nieważne, co przyniesie przyszłość. Nieważne, czy położenie swojego życia na dłoniach Xiao poniesie go ku klęsce, czy ku zwycięstwie, nie miało to dla niego żadnego znaczenia.

Ponieważ to on wybrał tę drogę.

Odwróciwszy się w stronę Vasqueza, czuł jedynie pulsującą w żyłach wściekłość. Ciepło wpłynęło wraz z rumieńcem na policzki, a w oczach zaiskrzyło błogie pragnienie, aby Florence powielił los Orville'a z zeszłej nocy.

— Nie mam syndromu sztokholmskiego. Nie masz prawa zarzucać mi poddania się Xiao, kiedy to ty sprowadziłeś Yijing na całą partię demokratyczną.

Florence odwrócił się nagle ku niemu. Różnica wzrostu między ich dwójką była diametralna i komiczna, jednak metru sześćdziesiąt wściekłości i zawiści nie przeszkadzało patrzenie na Charliego z dołu. Zamiast tego wyzwanie i nienawiść zaiskrzyła w ciemnych, pełnych obłudy oczach, gdy Wilson jedynie zadarł brodę ku górze.

— W przeciwieństwie do ciebie nie miałem żadnego wyboru. Wiesz, jak to wyglądało? Porwali mnie w środku nocy spod domu, stawiając przed samym Smokiem. Wiesz, jaki on jest? — rzucił retorycznie, dobrze wiedząc, że Charlie mu nie odpowie. I, rzeczywiście, czarnowłosy zamilknął, zacisnął wargi w wąską kreskę, jednak przez pamięć przebiegły mu słowa Vincenta: „Wyobraź sobie kogoś sześć razy gorszego ode mnie. To będzie mój szef". Florence uśmiechnął się parszywie. — To człowiek bez skrupułów. Dopóki go nie ujrzałem, nie wiedziałem, że istnieją potwory w ludzkiej skórze. Gdy się stawiałem, pobili mnie. Grozili, że wymordują moją rodzinę. Moją żonę, córkę. Wszystkich. Sam gnałeś za mordercom swojej ukochanej. Dobrze wiesz, że człowiek jest skory zrobić wszystko dla bliskich.

Czarnowłosy przełknął nerwowo zatrzymaną w gardle gulę. Nie mógł się z nim nie zgodzić. Sam wszystko, co zrobił w minionych tygodniach, było spowodowane miłością do Ruby. Ostatnią odebraną mu, bliską osobą. Byłby hipokrytą, gdyby obwiniał Florence za chęć ochrony swojej rodziny.

Niepokojącym trafem nie potrafił jednak wyzbyć się poczucia, że mężczyzna może próbować podkolorowywać swoją żałosną historię, przybierając pelerynę fałszywego bohatera. Może było to niepoprawne, jednak znaczniej ufał Vincentowi przedstawiającemu Vasqueza jako zgorzkniałego materialistę, który gotów był zrobić wszystko za pieniądze.

Wystarczyło pięćset dolarów, aby ukrył ciało młodego chłopaka.

Ile w takim razie za całą tę misję zaproponowało mu Yijing?

— Czekasz, żeby, nazwał cię honorowym bohaterem? — syknął Wilson, odsuwając się o krok do tyłu.

Florence pokręcił głową.

— Nie. Po prostu pieprzę z desperacji. Nie podoba mi się, że Vincent wciąga w to bagno kolejne niewinne osoby. Gdyby Yijing nigdy się tutaj nie pojawiło, ty dalej byłbyś republikaninem, zapewne wygrałbyś wybory i byłbyś szczęśliwym ojcem. A ja nie miałbym tego całego brudu na sercu — odparł ściszonym tonem, spuszczając głowę.

Powoli odwrócił się w stronę barierki, a spojrzenie utkwił gdzieś w podniebnej masie chmur. Słońce zaszło za pochmurną aurą nadchodzącego deszczu, a świat jakby cały posmutniał. Niebo zaczęło płakać, wyrzucając na świat wszelkie brudy. Charlie zerknął nieznacznie ku niemu, słysząc, jak drobniutkie kropelki kryształowych łez uderzają o liście drzew. Bryza zimna uderzyła o niego, sprawiała, że cały wcześniejszy temperament momentalnie przygasł niczym gaszony płomień.

Cień żalu zasiadł na sercu polityka. Nie lubił rozmyślać nad tym, co by było, gdyby. Spędził na tym całe minione trzy miesiące, dusząc łzy w alkoholu. Teraz, kiedy w końcu udało mu się podnieść i iść do przodu, nie chciał zatracać się na tym, co by było, gdyby Orville zapomniał o istnieniu siostry, Ruby nie urodziła się w mafijnej rodzinie, Yijing nigdy nie powstało, a Xiao został w Szanghaju.

Nie miało to znaczenia, nie w tym momencie.

Bez słowa oparł się o barierkę tuż obok Florence, oglądając spływający z dachu deszcz. Vasquez zerknął ku niemu kątem oka.

— Jeżeli mogę ci radzić jedną rzecz, to nie przywiązuj się emocjonalnie do Vincenta. Nie jestem, nigdy nie byłem i nie będę jego przyjacielem, ale wiem, że ludzie będący najbliżej niego zawsze kończą marnie. Już nie tylko przez destrukcyjną, megalomańską siłę. Vincent nie jest zwykłym człowiekiem. Urodził się w niszczycielskiej mafii, która całe życie chroniła go od prawdziwego świata i normalnych uczuć. Ty stałeś się właśnie jego kotwicą zarzuconą na normalny grunt życia, do którego on nigdy nie należał.

Charlie zamrugał trzy razy zdziwiony. Czuł, jak dreszcze zabiegają po całym kręgosłupie.

Nie wiedział, jak powinien odpowiedzieć na tę radę. Podziękować? Obiecać, że go posłucha? To nie miało sensu, skoro nawet nie znał podłoża słów Florence.

Co miało go zniszczyć? Yijing? Za bycie kolejnym z tysiąca kochanków Xiao?

Zmarszczył zdziwiony brwi. Chciał już poprosić o doprecyzowanie, kiedy Florence wyciągnął w jego stronę dłoń. Charlie spojrzał na nią niczym na obiekt obcego pochodzenia, po czym dość niepewnie uścisnął. Czekoladowa skóra Vasqueza była zimna niczym skostniały lód, roznosząca aurę łgarstwa i obłudy.

Mimo to mężczyzna uśmiechnął się szczęśliwie i poklepał Wilsona zawadiacko po ramieniu.

— Mam nadzieję, że zadomowisz się u demokratów i... Yijing.

Продолжить чтение

Вам также понравится

49K 3.2K 47
Siedemnastoletni Chanyeol - przyjaciel Kyungsoo, z powodu braku drugiej połówki, postanawia założyć konto na portalu randkowym, dla homoseksualistów...
1.6K 168 11
"You always will be my summer love"
KISAENG ORAEBI wika

Любовные романы

5.6K 1.1K 17
Hyowol, znany jako Księżycowy Świt, to jedyny męski kisaeng, w dodatku cieszący się sympatią wśród arystokratycznych bywalców domu uciech. Znany z cz...
Ride Or Die 18+ noname__16

Подростковая литература

1.4M 36.5K 56
Mila Taylor to 17 letnia dziewczyna. Przeprowadza sie do starszego brata po śmierci rodziców w wypadku samochodowym. Wyścigi, adrenalina, strach to j...