Nienazwana część 1

18 1 3
                                    

Był chłodny, grudniowy poranek. Już zakochałam się w alpejskich krajobrazach,
a jestem tu trzy dni. Ledwo otworzyłam oczy, a od razu ujrzałam ośnieżone, bialutkie stoki Hahnemkamn. Ubrałam się i wyszłam na taras, aby zaczerpnąć świeżego, górskiego powietrza. Znowu stał na swoim balkonie i palił. Już pierwszego dnia zwrócił moją uwagę, gdy na lotnisku wpadł na mnie i oblał mnie kawą. Przeprosił mnie oczywiście, a z rozmowy wynikło, że jedziemy do tego samego kurortu. Był wysokim, wysportowanym blondynem
o lazurowych oczach.

Co tu powiedzieć – po prostu mi się podobał. Zauroczyłam się, lecz bałam się do niego podejść i zagadać. Byłam nieśmiała, ale uparta i jak będę coś chciała zrobić, to nic mnie nie powstrzyma. Jednak ten dzień przeczekałam i tylko go obserwowałam. Drugiego dnia spanikowałam i też go obserwowałam, ale przynajmniej dowiedziałam się kim jest i jak się nazywa. Nazywał się Arthur i był Amerykaninem. Mieszkał na kalifornijskim wybrzeżu
w bogatej dzielnicy.
Może to dziwne, że go obserwowałam zamiast po prostu pogadać, ale wolałam stalkować. Czułam się jakoś bezpieczniej zachowując dystans od niego. Miałam po prostu złe przeczucia. Następnego dnia stwierdziłam, że idę na stok. W końcu siedzę tu pięć dni i wypadałoby pojeździć. Spakowałam sprzęt, ubrałam się i pojechałam. Pogoda była słoneczna, choć trochę wiało. Jeździłam tylko trzy godziny, bo zrobiłam się głodna. Narty zostawiłam w szatni przy stoku. Tak, przez pięć dni nie dowiedziałam się, że mogę zostawić tam narty. W hotelowej restauracji po raz pierwszy odważyłam się dosiąść do Arthura – siedział sam, a wszystkie miejsca były zajęte, więc postanowiłam spróbować.

- Cześć, jestem Ania – przywitałam się – Mogę się przysiąść?

- Yy jasne, czemu nie – odpowiedział trochę zmieszany – Jestem Arthur.

- Dzięki, już myślałam, że będę jadła na stojąco – powiedziałam, siadając.

Podczas jedzenia i rozmowy okazało się, że całkiem miły z niego chłopak mimo tego, że miał dwadzieścia dwa lata i był ode mnie starszy o rok. Nigdy nie dogadywałam się tak dobrze z chłopakami w moim wieku. Po obiedzie zabrał mnie na spacer do miasta. Robiło się już szarawo, więc wioska wyglądała magicznie i bardzo malowniczo. Ryneczek z różnymi kramami i stoiskami świecił się cały od świątecznych lampek, a uroku dodawał delikatnie prószący śnieg. W końcu był dwudziesty drugi grudnia, a więc kilka dni przed Bożym Narodzeniem. Kupiliśmy sobie gorącą czekoladę, ponieważ zrobiło się chłodno. Gdy dochodziła 22
i było już całkowicie ciemno.

- Słuchaj muszę ci coś powiedzieć – zagadał bardzo tajemniczo.

- Słucham? – zapytałam zdziwiona

- Bo w sumie to od tamtej sytuacji na lotnisku po prostu się w tobie zakochałem – wypalił prosto z mostu trochę nieśmiało.

- Em ja czuję do ciebie to samo – odpowiedziałam zmieszana.

Gdy to mówiłam w tle leciało akurat ,,Last Christmas" Wham! A Arthur po prostu mnie objął i delikatnie pocałował. Po tej romantycznej przygodzie odprowadził mnie do pokoju i poszedł do siebie. W tej całej sytuacji było coś magicznego.

Rano obudził mnie zapach świeżo mielonej kawy, pomarańczy i świeżego wiejskiego chleba. Jak tylko otworzyłam oczy zobaczyłam Arthura, który nie wiem jak tu wszedł, ale przyniósł mi śniadanie. Miłe z jego strony bo byłam głodna jak wilk. Po wspólnym śniadaniu zabrałam go na stok z nadzieją na dobrą pogodę i wycieczkę na nartach. Wzięłam narty i ruszyliśmy trasą. Po prawej stronie mieliśmy stok Hahnemkamn, a po lewej dolinę porośniętą srebrzystymi świerkami z czapami śniegu. Po dobrej godzinie drogi przez malownicze krajobrazy dotarliśmy do najbardziej niebezpiecznego punktu naszej trasy a mianowicie do trasy czyli ,,Die Streif". W pewnym momencie pogoda zmieniła się o 180°. Zaczęła się zamieć i wiało niemiłosiernie. Widoczność była równa zeru i nie wiedzieliśmy gdzie pójść ani co robić.

- Kochanie i co my teraz zrobimy. Nic nie widać i nie... - w tym momencie usłyszałam tylko trzask... Gdy się ocknęłam zobaczyłam tylko Arthura i leżące na nim drzewo. Byłam zrozpaczona, ale wybrałam numer i zadzwoniłam do ratowników po czym zemdlałam.

Obudziłam się w szpitalu. Lekarz powiedział, że ze mną jest wszystko w porządku, ale stan Arthura jest krytyczny. Mimo to wiedziałam, że da radę, że wygra tę walkę o życie i tak też się stało. Pomimo wigilii spędzonej przy łóżku mojego ukochanego jestem szczęśliwa i wiem, że przeżyliśmy bo jakaś magiczna świąteczna siła, która połączyła nas 22 grudnia i uratowała nam życie będzie nam towarzyszyć. Gdy Arthur się wybudził pobraliśmy się jeszcze w szpitalu, gdyż jego stan dalej był ciężki. Kocham go i wiem, że będziemy iść dalej przez życie razem i pokonamy wszelkie trudności.

Dziś po kilku latach, gdy wspominamy tamte chwile wracają wspomnienia i uczucia strachu, niepewności i bólu, ale jesteśmy przykładem tego, że gdzieś tam ktoś nad nami czuwa i jeżeli coś ma się stać to się stanie. Wiem to i w to wierzę, ale wiem też, że nam pisane jest życie razem czasami pełne przygód.

Wigilijne love storyOnde histórias criam vida. Descubra agora