ROZDZIAŁ 2

Depuis le début
                                    

Otworzyłem szufladę, gdy znalazłem siłę, by ruszyć się z miejsca i wyciągnąłem papierosa. Mając go między zębami, nerwowo go przygryzałem. Rozbiłbym bank, ujawniając tożsamość Satana. Byłem gotowy przejąć inicjatywę i samodzielnie zająć się brudną robotą, nie czekając, aż rozwiązanie zostanie podane mi na tacy. Nie chciałem ryzykować, że taka szansa prześlizgnie mi się między palcami.

Dogłębnie irytowała mnie myśl, że ten szczeniak faktycznie mógłby okazać się zwyczajnym gówniarzem. Nie pocieszał mnie nawet fakt, iż być może był w jakiś sposób powiązany z przestępcą. To dało by mi jedynie poszlakę, a za nią ciągnęło by się całe śledztwo. Punkt wyjścia. Byłem ambitny, ale zaczynanie wszystkiego od zera niezbyt do mnie przemawiało. Satan zbyt wiele dla mnie znaczył, bym się poddał. W tym samym czasie sprawiał także, że miałem ochotę odpuścić.

- Cholera... - mruknąłem, pocierając skronie, chcąc zniwelować narastające, bolesne pulsowanie.

Drgnęła mi powieka, usłyszawszy charakterystyczne kroki. Raz... Dwa... Trzy... Cztery... I...

- Cześć, Tony. - moja głowa była tykającą bombą, która czekała tylko, aż miarka się przebierze, a ja nie wytrzymam i przyłożę sobie do niej zimną lufę gnata, zanim ta zdąży wybuchnąć. - Jakieś postępy?

- A jak myślisz, inteligencie? - czasami mimo jego użyteczności, miałem ochotę zdzielić go po tej pustej łepetynie. Może wtedy wszystko wróciłoby tam na swoje miejsce? - Nie mamy na niego praktycznie nic. Siedzimy w czarnej dupie. - powiedziałem. - Nie możemy wykluczyć jego niewinności, tak samo jak potwierdzić jego zbrodni.

- Na razie trzymamy go na dołku, ale nie może tam zostać zbyt długo, jeśli nic na niego nie mamy. - mówiąc to, odszedł, rzucając przez ramię. - Będę czekać.

Przekładając papierosa między palcami, wpatrywałem się w miejsce, gdzie przed chwilą stał blondyn. Zastanawiałem się, czy faktycznie potrafił być tak stoicki, czy też po tak długim czasie, który ze mną spędził, postanowił w zupełności ignorować moje prostackie dogryzki. Nie żebym prosił się o towarzystwo. Podejrzewam, że byłem jego ostatnim wyborem, gdy dostał kosza od większości tu pracujących. Był jak wrzód na tyłku, zachowując się jak jakaś stęskniona panna. Byliśmy jak dwa przeciwieństwa, które budziły u innych niechęć. A te podobno się przyciągają. Może i tak, ale z pewnością do siebie nie pasowały. W odróżnieniu do Rogersa, którego omijano poprzez jego zbytnią nachalność i chęć zaprzyjaźnienia się ze wszystkim co się ruszało, mną wręcz gardzili, mając ku temu, nie ukrywam, wiele powodów.

Udałem się do pokoju przesłuchań. Sierżant stał przed lustrem z kamienną twarzą, nie zwracając uwagi na moją obecność. Łał, facet potrafił w mgnieniu oka z serdecznego frajera przejść do profesjonalisty. Nie wiem, czy po prostu jest tak dobry i tego po nim nie widać, czy to zasługa innych czynników, bo czasami odnoszę wrażenie, że ma zaburzenia osobowości lub jakiś inny syf.

Odwróciłem się w stronę, w którą patrzył, nie kryjąc rozbawionego sapnięcia. Tym razem para błyszczących kajdanek ozdabiała chude nadgarstki dzieciaka. Widać Rogers wziął sobie do serca moje słowa, gdy go wczoraj wyśmiałem za jego przesadną empatię. Przypomniawszy to sobie, odszczekałem wszystko co powiedziałem na temat jego profesjonalizmu.

- Masz tyle czasu, ile potrzebujesz. - oznajmił, szykując się do wyjścia. - Nie śpiesz się, przyjacielu. - położył mi rękę na ramieniu, uśmiechając się. Uniosłem brew, obrzucając go sceptycznym spojrzeniem.

Od kiedy, do diabła, byliśmy przyjaciółmi?! W którym momencie swojego życia dałem mu znak, że postrzegam naszą relację jako coś więcej, niż czysto zawodowy związek, utrzymujący się dzięki wymuszonej tolerancji?

Przyłożyłem zawiniątko z nikotyną do ust, zaciągając się nim, wypuszczając z głębi płuc jasnoszary obłoczek. Nie odpowiedziałem mężczyźnie. Usłyszałem jedynie trzask zamykanych drzwi, zostając otoczony przez ciszę.

Spojrzałem na niewielką postać siedzącą po drugiej stronie szklanej tafli, czując powracający ból głowy.

Przymknąłem na chwilę powieki i wszedłem do sali. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to fakt, że chłopiec nie zwieszał już głowy, wpatrując się teraz w więżące go kajdanki.

- Nie martw się, nie gryzą. - zażartowałem, a nastolatek wzdrygnął się, najwidoczniej nie będąc świadomym mojej obecności. Być może go wystraszyłem, ale w najmniejszym stopniu mnie to nie interesowało. Nie potrafiłem zmusić się do przyjaznego nastawienia. Nie byłem tu po to, żeby zdobyć jego sympatię. - Ale ja owszem. - dodałem, zbliżając się do niego.

Złapałem krzesło i odwróciłem je w przeciwną stronę, tak, że oparcie znajdowało się przede mną, opierając je o stół. Usiadłem, wypuszczając powietrze zmieszane z dymem, patrząc twardo na dzieciaka.

- Może utniemy sobie małą pogawędkę, hmm?

________

Ohayo!

1391 słów

Jak wam się podoba Tonyś w tym opowiadaniu?

Mam nadzieję, że się podobało<3

DEVILISH JUSTICE  irondadOù les histoires vivent. Découvrez maintenant