Nów

59 6 2
                                    

Zenon Wojtasik wyszedł wieczorem z kolegami i nie wrócił do pierwszej, choć obiecał. Nie był to jednak pierwszy raz, więc gdy Renata Wojtasik przebudziła się i zauważyła brak męża, zamiast panikować, przewróciła się na drugi bok, jeszcze mocniej wtulając głowę w poduszkę. To nie pierwszy raz, przypomniała sobie. Zacisnęła oczy, próbując jeszcze chwilę pospać, lecz sen niezbyt chciał do niej wracać. Przeciągnęła się zatem, czując niemiłe burczenie w brzuchu i westchnęła. Miała ochotę jak najdłużej rozkoszować się tym leniwym sobotnim porankiem, lecz teraz z łóżka skutecznie wyganiał ją głód i obowiązek. Podniosła się, założyła bambosze i powoli ruszyła w stronę kuchni, ziewając przeciągle.

W domu było cicho, jedynie schody skrzypiały pod jej ciężarem. Nic innego nie mogło zresztą wydawać odgłosów — dzieci Wojtasików studiowały w Białymstoku, rodziców odwiedzając niezwykle rzadko; Zenek zaś zapewne spał teraz skulony na kanapie w salonie. Zresztą, cisza nie była niczym złym, w przeciwieństwie do chłodu, i o ile Renata zdążyła się już przyzwyczaić do późnych powrotów męża, o tyle zawsze była zła, że nie palił on w piecu, gdy wreszcie dotarł do domu.

Wpierw zahaczyła jeszcze o łazienkę. Opłukała twarz lodowatą wodą, wytarła do sucha szorstkim ręcznikiem frotte, spojrzała na własne odbicie i poczuła nagły nawrót tego słynnego kryzysu wieku średniego. Zmarszczki, przebarwienia, naczynka, zresztą włosy też już nie te... Tyle lat zmarnowanych! Z wrażenia aż przysiadła na wannie. Była przecież taka ładna, tylu się za nią oglądało, a teraz? Z lustra patrzyła na nią smutna, zmęczona kobieta. Zrób coś z tym, podszepnął cichy głosik. Zrobię, odpowiedziała mu Renata — ale najpierw śniadanie.

Czajnik gwizdał wściekle, trochę z podziwem, kiedy krzątała się po kuchni, z premedytacją trzaskając talerzami. Pokroiła chleb, potem kiełbasę — wszystko byle jak. Dopiero co wyjęte z lodówki masło uparcie nie chciało dać się rozsmarować na pieczywie. Przygryzła wargę, walcząc z nim, by po chwili odpuścić. Stwierdziła, że nie będzie się starać, bo w końcu po co, dla kogo? Dla Zenka, na którego obietnice znów dała się nabrać? Dla dzieci, które właściwie żyją teraz własnym życiem i trudno nawet się do nich dodzwonić? A może dla siebie? Nie pamiętała, kiedy ostatnio zrobiła coś dla siebie.

Chleb, masło, kiełbasa, pomidor. Sześć kromek niedbale ułożonych na talerzu. Do tego dwie mocne, czarne herbaty. Bez cukru, bo cukierniczka zawsze stała na ławie. Wzięła to wszystko, starając się nic nie wylać, i ramieniem pchnęła drzwi do salonu.

— Gdzieś ty wczoraj był, łajzo? — spytała z wyrzutem w progu.

Zamiast znajomego pochrapywania odpowiedziała jej cisza. Na kanapie nie było ani Zenona Wojtasika, ani nawet śladu po nim.

Poczuła nagle, jak topnieje jej gniew, ustępując miejsca trosce. Jakaś jej część chciała rzucić wszystko i natychmiast biec szukać męża, lecz ten nagły przypływ opiekuńczości zniknął równie szybko, co się pojawił. To nie pierwszy raz, przypomniała samej sobie, i z pewnością nic się nikomu nie stało. Postawiła śniadanie na ławie, usiadła na kanapie, sięgnęła po kanapkę. Zegarek zapikał; była dopiero dziewiąta. Długo żuła te dwie, małe kromki, a przecież była taka głodna! Teraz zdawało jej się, że smakowały jak guma. Wypiła herbatę, wpatrując się tępo w meblościankę pamiętającą jeszcze czasy PRL-u. Cztery kromki zostawiła, posłodziła też drugą herbatę dokładnie dwoma łyżeczkami cukru tak, jak zawsze. Dla Zenka. Gdy wróci, będzie miał.

Naczynia zostawiła tam, gdzie leżały i poczęła rozglądać się po domu w poszukiwaniu męża lub chociażby śladu jego obecności. Domyślała się, w jakim stanie wrócił w nocy i wiedziała, że mógł legnąć absolutnie wszędzie. Nigdy nic nie wiadomo, mruknęła do siebie, zaglądając nawet na strych, ale Zenona nie było i tam.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Sep 01, 2018 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

O wilku mowa | zawieszone na co najmniej miesiącWhere stories live. Discover now