Na tle słońca

3.5K 408 118
                                    

***

Przez cienkie zasłony zaczynała przebijać pierwsza poświata nadchodzącego poranka. Niewielki pokój pogrążony był w szarawej ciemności, a na półtoraosobowym łóżku wyspa złożona z rozrzuconej kołdry oraz trudnej w oszacowaniu liczby kończyn poruszała się miarowym, spokojnym oddechem. Yuuri właśnie dryfował gdzieś na skraju snu i jawy. Chociaż myślami wciąż przebywał na istniejącym w jego wyobraźni lodowisku, w rzeczywistości znajdował się ciałem, które nie dawało się sterować tak, jak życzyłby sobie tego łyżwiarz. Był coraz bardziej spanikowany, bo w drugiej połowie czekały na niego jeszcze cztery skoki, a on już nie miał siły aby unieść choćby jedną nogę. I nic dziwnego - jego ruchy krępowała pościel i czyjeś ramię.

Mokry nos zaatakował wystającą za łóżko stopę. Viktor otworzył oczy i chwilę zajęło mu przypomnienie sobie, że to właśnie znać o sobie daje jego druga najważniejsza w życiu istota. Druga, bo... Kiedy obniżył wzrok, zobaczył, że Yuuri śpi, skulony i wtulony wraz z kawałkiem pościeli w jego objęciach. Co jakiś czas Japończyk poruszał się odrobinę, jakby właśnie wchodził w fazę płytkiego snu. Rozczochrana czupryna odsłaniała ładną brew, która teraz była zmarszczona pod wpływem zmartwień z sennego świata. Wolną prawą ręką Viktor uspokajająco pogłaskał mężczyznę po głowie, aż czoło wygładziło się, a niespokojne ruchy ustały.

Chciał dalej tulić Yuuriego, ale Makkachin ponownie smyrnął go nosem, sygnalizując o swojej obecności. Najwolniej jak tylko zdołał, Rosjanin zaczął podnosić się z łóżka, aby wyprowadzić na spacer ukochanego pupila. Wierzył, że ukochany człowiek poradzi sobie przez chwilę sam, zakopany w bezpiecznej kołdrze. Viktor nie docenił jednak jego instynktu samozachowawczego.

Ręka obejmująca łyżwiarza nagle gdzieś zniknęła, a w jej miejsce zawitał nieprzyjemny chłód. Yuuri zmusił się, aby sięgnąć dłonią w przestrzeń i pochwycić uciekający element swego pościelowego świata. Zamiast wymykającej się kończyny zdołał jednak dotknąć nagiego obojczyka mężczyzny. Był przyjemnie ciepły, tak przyjemnie, że Japończyk zastygł, z głową wtuloną w poduszkę i ręką zawieszoną w powietrzu.

- Viktooor... Która godzina? - ziewnął, a kiedy otworzył zaspane i niedowidzące oczy, nie ujrzał wiele więcej niż szarość powoli nadchodzącego letniego poranka.

- Pewnie za wczesna - przyznał Rosjanin. Nachylił się i w ramach przeprosin pocałował Yuuriego w czoło. - Śpij. To tylko Makkachin chce na spacer.

- ...co?

- Idę z Makkachinem na spacer - powtórzył, a potem pewna myśl wpadła mu do głowy. - A co, chcesz pójść? Może obejrzymy wschód słońca?

Propozycja była tak nagła i tak kusząca, że śpiący mężczyzna niemal natychmiast otrzeźwiał.

- Z tobą? - upewnił się. Japończyk wygrzebał się z łóżka i choć wciąż wyglądał jak nieboskie stworzenie, zdolność łączenia kropek na przestrzeni Yuuri-Viktor działała u niego już całkiem nieźle. - Tak!

Ożywiona odpowiedź sprawiła, że Rosjanin zaśmiał się, po czym zapalił stojącą na stoliku obok lampkę. Popatrzył ciepło na Yuuriego, który w pomiętej koszulce i z rozwichrzonymi włosami wpatrywał się wyczekująco w trenera tym swoim błyszczącym, nieco krótkowzrocznym spojrzeniem.

- Nie, nie ze mną. - Viktor pogłaskał czekającego przy łóżku psa. - Ze mną i z Makkachinem. To równoważny kompan wyprawy.

Yuuri również się uśmiechnął. Wyciągnął się na materacu i wytargał pudla za uszy, za co ten odwdzięczył się szorstkim lizem w policzek.

- Wybacz. Chcę pójść z wami.

- Pozwolimy mu? - Starszy mężczyzna zwrócił się do swojego pupila, a wtedy czworonóg położył się na przednich łapach i szczeknął krótko.

Na tle słońcaWhere stories live. Discover now