Rozdział 108 - Już ją znasz

322 28 26
                                    

    Niecałe pół godziny później nasza dwójka wyjechała z rezydencji, będąc niezauważonymi. Dla naszego bezpieczeństwa wzięliśmy ze sobą jednego z naszych ochroniarzy, aby potem nie było, że jednak mógłby się nam jakoś przydać, ale go nie było z nami.

    Już w ogóle pomińmy tę kwestię, że sam pomysł pojechania tam jest w chuj niebezpieczny.

    I tak się pewnie skończy tak, jak zawsze, czyli coś zjebiesz.

    Nie no, ja tam uważam, że wszystko będzie dobrze. Wystarczy, że będę działać w sposób rozsądny i przemyślany, a nie w jakiś gwałtowny, czy też pochopny, to się nic nie stanie.

     - Ej, Vince? - odezwał się w pewnym momencie Tony, gdy akurat już byliśmy mniej więcej w połowie drogi.

     - Tak?

     - Ty już masz jakiś konkretny plan, co zrobimy z tym typkiem?

    Że ja nie mam żadnego planu? Śmieszne.

     - Oczywiście, że mam.

     - A jaki?

     - Tym się nie przejmuj. Ja już wszystko sam załatwię.

    Kiwnął tylko głową i zaczął wpatrywać się w okno. De facto może nie jest to plan doskonały, ale zawsze to jest jakiś plan. Najważniejsze jest tylko to, żeby wszystko wyszło bez żadnych problemów i w najlepszym przypadku bez ani jednej ofiary śmiertelnej, w co szczerze wątpię.

    Dobra, ważniejsze jest to, aby nam nic się nie stało, a to, co się stanie temu skurwysynowi, to już nie jest mój problem.

    Resztę drogi spędziliśmy w nadzwyczajnie głuchej ciszy. Nie przeszkadzało mi to, gdyż dzięki temu w spokoju mogłem nieco udoskonalić swój plan i jeszcze w miarę ustalić to, co będę tam dokładniej robił. Zastanawiałem się nad tym wszystkim, ponieważ raczej nie chciałbym, aby coś nie poszło po mojej myśli.

    Iż to miejsce było oddalone o naprawdę spory kawałek drogi od naszego domu, to dotarliśmy tam z jakieś piętnaście minut przed wskazaną godziną, czyli dziewiątą. Wysiedliśmy z samochodu i podeszliśmy nieco bliżej budynku, który znajdował się pod tym adresem.

     - No, więc co robimy? - zapytał cicho po chwili, patrząc na mnie.

    Raczej powinno to brzmieć, co ja zrobię. Teraz nawet nie ma mowy o jakimś "my".

     - Posłuchaj mnie, Tony, ponieważ to, co teraz ci powiem, jest bardzo ważne, rozumiesz?

     - Tak i obiecuję, że będę cię słuchał.

    No, ja mam taką nadzieję.

     - Dobrze, więc będzie wyglądać to tak, że zaraz wejdę do środka i poszukam go tam. Jak go znajdę, to będę próbował dowiedzieć się od niego kilku rzeczy. Zadam mu po prostu kilka pytań, na które albo odpowie, albo nie. Gdy tak, to jeszcze pomyślę, co z nim zrobić, a jak nie, to raczej... Nie będzie nam potrzebny.

     - Okej, a co mam robić ja?

     - Ty masz być tutaj i grzecznie pilnować ochroniarza, a raczej to on ma ciebie pilnować.

     - Żartujesz sobie, co nie...?

     - Nie. Zostaniesz tutaj, czy tego chcesz, czy też nie. Załatwię to sam i nie obchodzi mnie twoje zdanie w tym temacie.

     - Kurwa, czy ty oszalałeś już do końca?! Ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, że ten typ naprawdę jest w stanie zrobić ci krzywdę?! - pomimo, że ciągle mówił szeptem, to jego ton nadal wydawał się być nieco groźny.

Z Innej Perspektywy | Vincent MonetWhere stories live. Discover now