Rozdział 1. - Kąpiel w czekoladowym budyniu

261 5 18
                                    

Wielu ludzi rzuca się na swoje miękkie łoże zaraz po upłynięciu męczennego, wyczerpującego dnia w celu zgromadzenia energii na następne wysiłki. Takie osoby wiodą zdecydowanie łatwiejsze życie, a niżeli te, których jedynie sen ratuje od całkowitego rozbicia na pojedyncze, kruche, niezdatne do posklejania na nowo ćwiartki.

Ubiegłego wieczoru szczelnie zasłoniłam rolety, czego skutkiem promienie słońca nie miały możliwości przedostać się do wnętrza pomieszczenia.

Poczułam nieprzyjemne strużki potu w drażniący sposób przechadzające się wzdłuż mojego ciała. Rozchyliłam powiekę, opuszką przepoconego palca przecierając sine oko. Walcząc z nieustępliwym zmęczeniem, wysunęłam spod milusiej pościeli odrętwiałe dłonie. Ponownie przetarłam oczy. Z trudem przełknęłam ślinę, żywiąc ciążące ukłucie w przełyku.

Przetransportowanie śliny do żołądka wydawało się o niebo trudniejsze trudniejsze, niż zazwyczaj. Pociągnęłam nosem, smarkając w rozwlekłą, przestarzałą bluzkę. Nieelegancko odcharknęłam, oddychając w zawrotnym tempie. Mój nos piekł nie oszczędzając sobie zabawy. Choć przed chwilą temperatura wydawała się nadmiernie zawyżona, teraz drygnęłam z zimna. Zachybotałam, intensywniej okrywając się ciepłą kołdrą. Z turkotem zastukałam szczękami, stygnąc w jednostajnej pozycji. Każdziutkie poruszenie kończyną stanowiło dla mnie wręcz niewykonalną udrękę. Cholera. Wyglądało na to, że się przeziębiłam. Moja mama w życiu nie zaakceptowałaby odmowy uczestnictwa w festynie rady miejskiej, zwłaszcza, że jej najprawdopodobniej przyszły narzeczony figurował jako przewodniczący owej siedziby.

Mój rozsądek wręcz krzyczał, abym nabrała powietrza, usłała łóżko i przyodziała sztuczny uśmiech, lecz finalnie pokierowała mną zwyczajna głupota. Opadłam na łóżko, boleśnie uderzając w niespecjalnie giętki materac. Przykułam jedwabną poduchę do piersi, starając się przysnąć, mimo, iż wiedziałam, że mój obecny stan zdrowotny na to nie pozwoli.

Do pokoju szusem wparował rażący błysk światła, a wraz z nim donośne kroki. Za oknem już nie panował półmrok, gdyż nierozpoznany dotychczas osobnik odsłonił zasłonę. Z przymusu wybałuszyłam oczy, krzywiąc się. Słońce uwyraźniło moją bladą twarz, przez co z trudem się wyprostowałam. Zrzuciłam narzutę z klatki piersiowej.

- Dziecko, ty jeszcze śpisz? - zaskoczyła się z nieserdecznym wyrzutem moja matka. - Popatrz tylko, która jest godzina! Nie licz, że będę wyciągać cię siłą za fraki. Nie zamierzam znowu spóźnić się tylko i wyłącznie z powodu twoich wygłupów.

Wywróciłam oczami. Kątem oka zlustrowałam nienaganną postawę mojej mamy. Kobieta była naprawdę szczupła i zadbana. Zobojętniale dysponowała efektem wczorajszego, kilkugodzinnego posiedzenia w salonie fryzjerskim najwyższej półki. Sylwetka czterdziestotrzylatki niemalże idealnie odzwierciedlała rolę kobiety w społeczeństwie. Jedna z najsłynniejszych modelek i gwiazd telewizyjnych nie mogłaby przecież ustąpić miejsca okrągłemu brzuchu, szerszym udom czy nawet malutkim krostom wypryśniętym na smukłej twarzyczce. Bezwzględnie tego samego oczekiwała również od ode mnie, czego pomimo wszelkich starań nie mogłam jej podarować.

- Słyszysz, co do ciebie mówię? - wykrzyknęła, krzyżując ręce na piersiach. Marnie otwierałam usta, by przekazać, że nie czuję się najlepiej, lecz matka skutecznie mnie wyprzedziła. - Nie mam czasu, aby dłużej się z tobą cackać. Za pięć minut widzę cię na dole, zrozumiano?

Pośpiesznie pokiwałam głową, nie zastanawiając się specjalnie nad niczym. Nie widziałam sensu w sprzeciwianiu się zadziornej mamie, gdyż kobieta otrzymywała od losu wszystko, czego zapragnęła, nie uwzględniając w tym postanowieniu żadnych porażek. Odrobinę zabolał mnie jednak fakt, że nie dała mi dojść do słowa.

Twoja mała modeleczka (#1) (16+) Where stories live. Discover now