THE FIREFIGHTER [yoonseok]

By cinnamjoon

98.3K 9K 3.3K

Yoongi, były dowódca głównej seulskiej jednostki straży pożarnej, przeprowadza się do miasta portowego Gunsan... More

1. It is not a fashion show
2. But dude, you have PTSD
3. We all are experiments
4. I couldn't predict that
5. For fuck's sake, do you want to kill him?
6. And sometimes, he would just look at them
8. You believe me, right?
9. There are so many good things out there
10. He couldn't explain why he got so concerned
11. Why were you avoiding me?
12. Are you still salty about that kiss?
13. You killed my brother, so now I am going to kill you, too
14. He didn't like looking at his son
15. It makes me feel as if you'll never come back to me
16. He felt like a lost puzzle piece
17. Minwoo? Oh, you meant that burnt body? Three meters underground?
18. You... Minwoo... You loved him very much, didn't you?
19. You smoke, right? You'll feel like on cloud nine then
20. You said you love him. And I don't like it
21. I'm begging you to let me go
22. His name was Minwoo. And he's dead
23. What's on your mind, Mr. Min?
24. Are you happy?
25. I love you, what don't you fucking understand?
26. You know what's the date today, right?
27. Okay?
28. Guess I can't buy you a drink just yet. You've got to leave
29. Last time you threw a tangerine at Namjoon, remember?
30. Too hot
31. Look! He's got a robot leg!
32. Let's toast to the unknown (fin.)
podziękowania.

7. The Shark slowly started to lose its teeth

2.8K 323 80
By cinnamjoon

Wszyscy w remizie przyjaźnili się z Brianem, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Yoongi jadł samotnie swój lunch w kącie piętra remizy, obserwując go, gdy z uśmiechem lawirował wśród wszystkich, zamieniając z każdym chociaż parę słów. W takich okolicznościach nie dało się również przeoczyć, że zdecydowanie wyglądał i był najmłodszy ze wszystkich. Dosyć niski, chociaż nie drastycznie. Wiecznie uśmiechnięty i pozytywnie nastawiony do świata. Trochę aż za bardzo.

Yoongi przełknął ostatni kęs kanapki i wyrzucił folię, w której ją trzymał do kosza. Przejechał dłonią po swojej głowie w akcie swoistego tiku nerwowego i przy okazji stwierdził, że pora wybrać się do fryzjera. Spojrzał na zegar na ścianie, który wskazywał pierwszą popołudniu, po czym wstał z niewygodnego krzesła i skierował się w stronę szatni.

Z trudem otworzył swoją szafkę, unikając patrzenia na siódemkę przyczepioną do krzywych drzwiczek. Ostatnimi czasy nadmiernie pociły mu się dłonie, więc zaraz po otworzeniu szafki wytarł je w swoje spodnie od munduru. Wsunął dłoń w kieszeń w poszukiwaniu chusteczki. Oczywiście jej tam nie było — przestał je nosić przy sobie od kiedy zostawił tą ostatnią, którą w momencie odnalezienia ciała Minwoo mocno ściskał w dłoni i miał finalnie ze sobą w trumnie. Źle mu się kojarzyły. Co było dosyć śmieszne, w szczególności biorąc pod uwagę fakt, że taka chusteczka była dla Yoongiego w remizie jak kropla w morzu złych skojarzeń.

— Musimy pojechać na obrzeże miasta. — Hoseok nagle pojawił się w drzwiach szatni, a Yoongi aż podskoczył, upuszczając swój plecak, który właśnie wyciągał z szafki.

— Co? Czemu? — zapytał, podnosząc plecak z ziemi i kładąc go na niewielkiej ławce pod ścianą.

Alarm w remizie nie zadzwonił, więc nie mogło to być nic szczególnie poważnego. Dlatego też Yoongi wcale się nie śpieszył.

— Chleb powszedni. Awaria instalacji wodnej w bloku mieszkalnym, trzeba pomóc odpompować wodę w piwnicy. Podobno to nic wielkiego, jakieś dwie godziny na miejscu, trochę babrania w brudnej wodzie i po sprawie.

— Oh... Okej — odparł, po czym wyjął z plecaka dezodorant i spryskał się po pachami stwierdzając, że nawet jeśli chciałby wziąć prysznic to nie będzie miał czasu.

Miał gdzieś, co inni sobie pomyślą. Są gorsze rzeczy, niż jego pot. Zresztą, nie pachniał najgorzej. Naprawę, nie było z nim jeszcze aż tak źle.

— Coś nie tak? Nie lubisz babrać się w wodzie? — Hoseok prychnął, opierając się ramieniem o framugę drzwi. — To raczej część naszej pracy, nie musisz się tak dąsać.

Yoongi jednak zignorował to z trudem, zaciskając mocno zęby. Nie znosił, gdy ludzie wyciągali pochopne, nie wiążące się z niczym i z nikim wnioski, jednocześnie będąc okropnie aroganckimi. Imię Hoseoka zdawało się widnieć tuż obok definicji słowa arogancja w słownikach wszystkich języków świata. Yoongi był bardzo chętny to sprawdzić. Poświęciłby na to swój wolny czas, był stuprocentowo pewien. Byleby tylko dowieść swojej racji, nawet tylko przed samym sobą.

— Nie masz zamiaru mi odpowiedzieć? — Hoseok wszedł do szatni, a Yoongi minął go, narzucając w trakcie kurtkę od munduru na plecy.

— Wolałbym nie — skwitował, po czym wyszedł z szatni.

Poczuł dziwne uczucie, które dało mu niewielką, mentalną przewagę nad Hoseokiem. Czuł jego wzrok na swoich plecach, słyszał też jego kroki, gdy podążał za nim w stronę schodów. Zbiegł na dół, a przy wozie spotkał Briana, który próbował wejść do środka. Yoongi uśmiechnął się pod nosem, położył dłoń na jego krzyżu i pomógł mu lekkim popchnięciem.

— Jesteś pewien, że na pewno jesteś na to wszystko gotowy? — Zapytał z dziwnym, krzywym uśmiechem na ustach. — Problemy z wsiadaniem do wozu nie wróżą najlepiej dla tak młodego strażaka jak ty.

— Powiedział ten stary i doświadczony — mruknął i pstryknął Yoongiego w czoło.

— Touché, touché — uniósł ręce do góry w obronnym geście, przez co prawie przechylił się nieco zbyt bardzo do tyłu.

Zaskoczony jednak szybko złapał równowagę, po czym głośno się roześmiał.

Sam w lekkim szoku stwierdził, że był to jak najprawdziwszy śmiech. Taki, którego od dawna już u siebie nie słyszał. Nie myślał jednak o tym zbyt długo. Nie miał na to czasu i, zresztą, nie ufał już sobie tak, jak kiedyś. Możliwe, że mu się tylko przesłyszało. Możliwe, że to po prostu halucynacja lub swego rodzaju życie w wyparciu. Do tego akurat przywyknął.

Musiał mieć się nieco bardziej na baczności. Zaczynał zbyt bardzo się rozluźniać. Nie mógł stracić czujności.

Zgarnął swój kask ze stojaka i wcisnął go sobie na głowę, niemalże zderzając się z Hoseokiem, który zmierzył go wzrokiem od góry do dołu. Wyglądał na co najmniej niepocieszonego. Przez krótką chwilę Yoongi poczuł w sobie pokład odwagi na tyle pokaźny, by spojrzeć Hoseokowi prosto w oczy i nawet nie drgnąć, gdy ten uniósł swoją brew ku górze, z lekka zbity z tropu. Nie wiedział ile tak patrzyli na siebie, ale z wzajemnego transu wyrwał ich krzyk Briana, który dochodził z wozu strażackiego.

Ogromne drzwi garażowe były już otwarte, a silnik pojazdu odpalony i gotowy do odjazdu.

Namjoon siedział już w wozie, widocznie znudzony, opierając czoło o kierownicę. Nie wyglądał na zainteresowanego rozmową, ale uniósł dłoń ku górze w powitalnym geście, gdy Hoseok i Yoongi weszli milczący do środka. Brian od razu przesunął się mocno w bok, by zrobić im miejsce, a Yoongi i tak usiadł w taki sposób, aby było mu wygodnie. Spodziewał się potężnego kuksańca ze strony Hoseoka, albo chociaż jakiegoś niegrzecznego komentarza. Mimo wszystko ten jednak nie powiedział ani słowa i ścisnął się przy drzwiach, gdy wóz na sygnale wyjechał z remizy.

Z lekka rozkojarzony jego biernością Yoongi spojrzał na niego i dostrzegł ostry zarys szczęki, symbolizujący jej mocny ścisk, prawdopodobnie ze złości. Jego pięści również ściskały się w dwie, zbielałe od knykci aż po nadgarstki masy, które uderzały delikatnie, niemalże niezauważalnie w jego uda.

Mimo wszystko nadal milczał.

Rekin powoli zaczynał tracić swoje kły. Yoongi nie mógł jednak rozszyfrować, czy było to dobry, czy niekoniecznie pozytywny znak.

— Słoiki, pudełka, jakieś papiery... Kimchi? — Brian zatkał nos, spoglądając w dół zalanej piwnicy, stojąc przy tym w połowie schodów

Na powierzchni mętnej wody, oświetlanej łuną światła wpadającą przez niewielkie okienka przy suficie, unosiły się przeróżne przedmioty. Yoongi stał tuż za Brianem i mógłby przysiąc, że w kącie widział nawet plastikową, dziecięcą hulajnogę pływającą na wierzchu zmąconej tafli.

Zapach w pomieszczeniu był naprawdę nieprzyjemny, więc cała czwórka marszczyła nosy, próbując jakoś go znieść.

— Trzeba zejść w dół, przejść przez wodę i otworzyć jedno z okien, by przepuścić przez nie wąż. Nie da rady przeciągnąć go przez budynek — Namjoon rozejrzał się, stojąc w drzwiach do piwnicy. — Mieszkańcy mówią, że w podłodze jest odpływ kanalizacyjny który można by otworzyć, ale przysięgam, aż tak nisko nie upadliśmy, żeby tu nurkować.

— Czekaj, któryś z nas ma w ogóle wejść do tej wody? — Hoseok żachnął się.

— Bywało gorzej — wzruszył ramionami. — Najpierw trzeba się jednak zorientować, czy żaden kabel nie został uszkodzony. Nie chcemy nikogo usmażyć w tym... Bagnie.

— Możemy zawsze wybić okno. Nie bardzo widać kable. Nie można sprawdzić wszystkiego. Po co ryzykować. — Yoongi podrapał się po karku.

— Można wyłączyć dopływ prądu i będzie bezpiecznie. Po co wybijać okno, jeśli nie trzeba tego robić? — Namjoon westchnął cicho. — Marnowanie szkła nie jest w mojej naturze.

— Ciekawe w takim razie, co takiego jest. Co ty na to, żebyś ty wszedł do środka? Kąpiel z kiszoną kapustą, brudem i pająkami. Kuszące, prawda? — Głos Hoseoka brzmiał co najmniej kpiąco.

Namjoon wzruszył tylko ramionami i spojrzał na Briana, który spojrzał na Hoseoka, który spojrzał na Yoongiego. Ten, wiedząc co się święci, zaczął kręcić przecząco głową.

— Nie, nie, nie. Nie ma takiej opcji. Wiem, że jestem tutaj nowy, ale nie będę się babrał—

— Dobrze, dobrze, wasza wysokość.  — Hoseok wywrócił oczami i spojrzał na z lekka falującą taflę wody.

Przeżegnał się ostentacyjnie, spojrzał z wyrzutem na swoich towarzyszy jakby chciał coś powiedzieć, ale milczał. Minął Yoongiego i Briana, po czym stanął tuż przy granicy wody ze schodami. Przejechał wzrokiem po swoim mundurze i świeżo wypastowanych butach, zmarszczył nos gdy zgniły zapach dostał się do niego jeszcze intensywniej niż wcześniej. Zastanowił się przez chwilę, po czym wyrzucił ręce w powietrze, pokręcił głową i wdrapał się w górę schodów:

— Wybijamy te okno. Nie ma takiej siły, która sprawiłaby, że ktokolwiek z nas by tam wlazł. I niech tylko któryś spróbuje. — Obrócił się w ich stronę z uniesionym w górę palcem. — Wtedy będzie wracał do remizy sam, we własnym smrodzie. Piechotą. Przez następne pięćdziesiąt akcji.

Niewielkiej powodzi w podmiejskiej piwnicy pozbyli się szybciej, niż podejrzewali. Wodę ze zbiornika w wozie opróżniali cztery razy, po czym przepłukali go od środka i napełnili z powrotem, podłączając się do hydrantu. Ekipa elektryków pojawiła się niedługo po tym, jak piwnica została osuszona, więc wszyscy czworo wpakowali się do wozu i skierowali w stronę remizy.

Hoseok poinformował Kanga przez komputer pokładowy, że zajęli się sprawą i wracają, po czym wygodnie rozsiadł się w fotelu i przymknął oczy. Yoongi przyglądał mu się z boku, zastanawiając się, czemu taka prosta akcja aż tak go zmęczyła. Wyraźnie wyglądał tak, jakby zaraz miał usnąć na dobre. Brian też to wyłapał, bo szturchnął go w bok:

— Shark, nie śpij. Jeszcze trochę godzin zmiany przed tobą.

— Nie obchodzi mnie to, gdy wrócimy do remizy od razu kładę się—

Nie zdążył dokończyć zdania, ponieważ alarm w samochodzie rozbrzmiał dźwięcznie, przyprawiając Namjoona o głośne, zirytowane warknięcie:

— Nie idzie nawet pierdnąć czy przełknąć śliny w spokoju, przysięgam na Boga... — Przycisnął przycisk na niewielkim ekranie, odbierając telefon satelitarny z centrali.

— Centrala, odbiór.

— Jednostka numer jeden, zgłaszam się — Namjoon odparł szybko, przybierając poważny wyraz twarzy.

— Wypadek samochodowy na Guam. Samochód osobowy, zderzenie z tirem, w środku były dzieci. Kierowca i pasażer na przednim siedzeniu bez problemu wydostali się z auta, dzieciaki są uwięzione. Jednostka, która dotarła na miejsce nie ma wystarczającej ilości sprzętu. Odbiór. 

— Kurwa mać. Kto wyjeżdża na akcje bez sprzętu, do cholery? — Hoseok naprężył się jak struna, a Yoongi pochylił do tyłu, sięgając po swój kask, który położył na tyle kabiny.

Brian zrobił to samo.

— Potrzebujemy pomocy, jesteście blisko? Odbiór.

— Jochon, będziemy na miejscu jak najszybciej możemy. Odbiór.

— Shark, zgłaszam się. Jak dużo dzieciaków jest w środku. Odbiór. — Hoseok wciął się w rozmowę.

Był blady, co rzuciło się Yoongiemu w oczy.

Siedział wpatrzony przed siebie i nawet nie drgnął, kiedy Namjoon uruchomił głośny sygnał alarmowy i przyśpieszył prędkość wozu. Splótł ze sobą swoje dłonie, zaczął uderzać stopą o podłogę, wprawiając w ruch swoje udo i zagryzł wargę aż do czerwoności. Czekał na odpowiedź. Czekał tak, jakby od tego zależało jego własne życie.

Jakby się bał. Yoongi dosłownie czuł zapach jego strachu. Co gorsze, nie był w stanie go zignorować.

— Trójka. Z tego co wiem. Odbiór.

— Żyją? — Hoseok zapytał przez zaciśnięte zęby, ściskając swoje dłonie ze sobą jeszcze mocniej.

Przez moment, bardzo krótką chwilę, Yoongi miał ochotę złapać go za nadgarstek. Sam nie wiedział dlaczego. Chciał po prostu rozdzielić te miażdżące siebie nawzajem dłonie.

— Tego się dowiemy. Odbiór, Shark.

— Za chwilę jesteśmy na miejscu. — W końcu rozdzielił swoje dłonie, a Yoongi nabrał w płuca powietrza z ulgą zdając sobie sprawę, że od dłuższego czasu powstrzymywał się od oddechu. — Bez odbioru.

Pomimo tego, jak ciężko próbował, Yoongi nie mógł trzymać się na uboczu. Nie potrafiłby, w szczególności, gdy sytuacja była tak poważna. O wiele poważniejsza, niż się spodziewał.

Pomagał przepiłowywać wygnieciony lewy bok samochodu z dwoma strażakami z innej jednostki, których imion nawet nie znał. Auto leżało w rowie, a tir, który w nie uderzył, stał po drugiej stronie ulicy. Policja już była na miejscu i po krótkiej rozmowie sytuacja stała się trochę jaśniejsza — wszystko zdarzyło się przez nieuwagę kierowcy, ojca rodziny, który nieostrożnie wyjeżdżał z drogi nieuprzywilejowanej. Tir jechał szybko, ale nie na tyle szybko, by zgnieść pojazd jak harmonijkę. Dodatkowo, dzięki sprawnemu hamowaniu kierowcy tira, siła uderzenia była o wiele mniejsza, niż być mogła, a co się z tym wiązało — o wiele mniej zabójcza.

Yoongi nie orientował się też zbytnio, jak wiele czasu minęło od kiedy przyjechali na miejsce zdarzenia, ale nie mogło być to więcej niż piętnaście minut. Na akcjach czas zawsze mijał mu w dziwnych wariacjach — czasami się dłużył, czasami był jak pstryknięcie palcem. Szczególnie, gdy w grę wchodziło ludzkie życie. A o to w pracy strażaka wcale nie trudno.

Hoseok pomagał w zabezpieczeniu silnika, Namjoon oczyszczał miejsce wypadku, a Brian krzątał się to tu, to tam, jak to miał w zwyczaju. Mogło się to wydawać dziwne i mało rozsądne, ale w takim wydaniu był najefektywniejszy.

Dłonie Yoongiego bolały od trzymania piły, ale kątem oka, przez pokrytą pajączkiem szybę, widział trójkę dzieciaków przypiętych pasami do foteli, przestraszonych, półprzytomnych, nie mogących się wydostać.  Nie wyglądały zbyt dobrze. Na ubraniach widać było krew, możliwe, że miały połamane nogi i ręce.

Nie chciał o tym myśleć.

Zwykle tak bywa, gdy zawodowo zajmujesz się ratowaniem życia to zawsze chcesz jak najlepiej. Yoongi jednak zdawał sobie sprawę, że choćbyś nie ważne jak próbował, czasami nie jesteś w stanie zrobić nic a nic, co by pomogło. Nie umiał pozbyć się tej myśli. Mimo wszystko jednak uparcie piłował. Miał jeszcze nieco przewagi ciała nad umysłem.

Po dłuższej chwili był w stanie odłożyć piłę na bok i z pomocą jednego ze strażaków odgiąć blachę ogromnym łomem. Czuł się dziwnie. Tak bardzo zaangażował się mentalnie, że miał wrażenie, jakby nigdy nie przestał pracować. Jakby ten rok bezczynności w ogóle nie istniał. W tamtym konkretnym momencie jednak nie zdawał sobie z tego sprawy — może dlatego, że nie miał okazji nawet odetchnąć, a co dopiero prowadzić ze sobą samym egzystencjalne dyskusje.

Zdawał się nawet nie słyszeć panicznego płaczu matki, która bezskutecznie wyrywała się mężowi i ratownikom.

— Okej, dostaliśmy się! — Krzyknął, po czym bez większego zastanowienia przywołał do siebie jednego z ratowników.

Ten podbiegł szybko, trzymając pod pachą sporą torbę, służącą za profesjonalną apteczkę. Yoongi spojrzał na Hoseoka i zmarszczył brwi widząc, jak blady jest na twarzy.

— Shark, silnik nie sprawia zagrożenia? — Krzyknął, a Hoseok aż podskoczył ze zdziwienia.

Możliwe, że to dlatego, że Yoongi, od kiedy się poznali, bardzo rzadko używał jego pseudonimu. Możliwe też, że cokolwiek by go tak przestraszyło. Wyglądał tak, jakby miał zaraz stracić przytomność.

— Tak, wszystko jest okej. — Otrząsnął się i podbiegł do Yoongiego, widocznie chcąc przyjrzeć się sytuacji z bliska. — Nie zmienia to jednak faktu, że nie powinniśmy się ociągać.

Ratownik medyczny już wciskał się do środka i dotarłszy do pierwszego dziecka — szczupłej dziewczynki, na oko sześć lat, siedzącej w foteliku przy oknie z na wpół przymkniętymi oczami — od razu zajął się odpięciem jej pasów i opatrywaniem rany na czole. Sprawdził żebra, dotykając ich delikatnie, postarał się też przebiec dłońmi po wszystkich kończynach.

— Możliwe, że ma pęknięte żebra. Mocne szarpnięcie za pasy. Żyje, ale nie reaguje na dotyk. Oddycha, na pierwszy rzut oka nie podejrzewam przebicia płuca. Nie zmienia to faktu, że musimy działać ostrożnie. Potrzebuję pomocy, by ją wyciągnąć.

Yoongi bez zawahania podbiegł do jednej z karetek i przyprowadził ze sobą dwóch ratowników z noszami, którzy podeszli do samochodu. W trójkę pomogli wyciągnąć dziewczynkę, położyć ją ostrożnie na noszach i usztywnić kark. Na chwilę otworzyła oczy, słysząc krzyki matki, która wyrwała się i podbiegła do niej, upadając na kolana.

— Minah! — Złapała córkę za policzki, ale ratownicy szybko ja odciągnęli wiedząc, że może to zaszkodzić karkowi i kręgosłupowi dziewczynki.

Ta jeszcze przez krótki moment patrzyła na matkę nieobecnie, po czym zamknęła oczy i odpłynęła.

Yoongi przyglądał się temu wszystkiemu jak zaczarowany, stopniowo tracąc jakiekolwiek zmysły oprócz wyostrzonego wzroku, skupionego na bladej twarzy małej dziewczynki. Szybko jednak znalazł się za gęstą, mentalną mgłą. Zaczął działać mechanicznie, wracając do samochodu i pomagając w wyciąganiu kolejnego dziecka. Był tak zaangażowany w każdy, nawet najmniejszy detal akcji, że nie zauważył nieobecności Hoseoka, który trzymał się dziwnie na uboczu, trzymając swój kask pod pachą. Nie słuchał też nikogo, nie odzywał się do nikogo. Mimo wszystko jednak wiedział, co powinien robić.

Do końca akcji miał w głowie jedno ze swoich najgorszych wspomnień, które, abstrakcyjnie, sprawiało, że zamiast skulić się i schować głowę między kolana w strachu, nie zatrzymał się i nadal parł wtedy do przodu.

Niosąc na noszach trzeciego chłopca, którego wyciągnęli ze środka z największym trudem, musząc uważać na jego złamaną nogę, kręciło mu się w głowie. Nie dał jednak tego po sobie poznać. Wszystkie dzieciaki żyły. Nie były w stanie krytycznym. Powinien być szczęśliwy.

Gdy drzwi ostatniej karetki zamknęły się, a ta odjechała z piskiem na sygnale, Yoongi odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę samochodu na poboczu, chcąc pomóc zbierać narzędzia i nieco ochłonąć. Poprawiając kask na swojej głowie brał głębokie oddechy, a jego oczy odzyskiwały przejrzystą wizję. Mrużył je, chcąc przyśpieszyć ten proces.

Poczuł jednak, że zaczyna coraz mocniej kręcić mu się w głowie. Zmienił więc plany i ruszył w stronę pobliskiego, szerokiego drzewa rosnącego na poboczu wśród wysokich, zaniedbanych traw, by usiąść przy nim, przez moment odsapnąć i zebrać myśli. Chociaż na chwilę. Zdjął z siebie kask i wsadził go pod pachę. Przejechał dłonią po wilgotnych od potu włosach, a jego powieki robiły się ciężkie.

Gdy był już wystarczająco blisko pnia, by skryć się pod cieniem korony liści, usłyszał stłumione łkanie. Zmrużył powieki, pochodząc bliżej i zastanawiając się, kogo słyszy. Miał wrażenie, że ten płacz był naprawdę znajomy, chociaż nigdy jeszcze nie miał z nim do czynienia.

Zaskoczony, w lekkim szoku, upuścił kask i niemalże potknął się o Hoseoka, który siedział pod drzewem w głową wetkniętą między kolana. Jego kurtka i kask leżały obok, a on sam bujał się w przód i w tył, zaciskając palce na swoich włosach. Płakał naprawdę wyraźnie i dosyć głośno, ale w całym gwarze sygnałów karetek, policji i wozów strażackich oraz głośno pracujących narzędzi nie można było go usłyszeć. Yoongi, nie wiedzieć czemu, poczuł dziwną ulgę.

Sam pamiętał, jak bardzo źle się czuł, gdy płacząc przed ludźmi, którzy cię nie rozumieją czujesz się odrealniony i wyobcowany w swoim cierpieniu jeszcze bardziej, niż zwykle.

W tamtym momencie zdał sobie sprawę, że Hoseok też cierpiał. Może tego mu brakowało, gdy patrzył na niego i czuł, że coś jest nie tak? Może potrzebował tej świadomości, że gdy z nim rozmawia czy robi z nim cokolwiek, obcuje z czymś kruchszym niż mu się wydawało? Może po prostu potrzebował takiego potwierdzenia. Gdy jednak je miał, może nie do końca wyraźnie i jednoznaczne, ale jednak, to powoli budował w swojej głowie niewielki most łączący ich oboje. Działo się to drobinę nie z jego własnej woli. Nie mógł jednak nic a nic na to poradzić.

Kucnął przy nim i położył dłoń na jego ramieniu delikatnie, czując, jak drżenie jego ciała nabiera na sile. Nie chciał go jednak tam zostawić. Patrzył więc na jego skuloną postać cierpliwie i zamknął zmęczone oczy czując ten znajomy chłód sprzed roku, który przeszedł go na wskroś.

— Panie Min? — Patolog w białym kitlu dotknęła jego ramienia, a on ocknął się z pół transu i uniósł głowę, spoglądając na nią. — Dobrze się pan czuje? Jest pan gotowy?

Przyjechał tam od razu jak tylko mógł po tym, gdy w szpitalu poinformowali go, że odnaleziono ciało. Z początku lekarz prowadzący nie był przekonany, czy powinien go wypuścić, ale Yoongi uparł się, że pojedzie, choćby miał wyskoczyć przez okno. Finalnie wyszedł na przepustkę pod warunkiem, że zgodzi się na obecność psychologa, który pojechał tam z nim i siedział cicho na plastikowym krzesełku w opustoszałym, wręcz ziejącym smutkiem korytarzu.

Yoongi siedział na wózku inwalidzkim, a ból był od kilku dni tak wszechobecny w jego życiu, że nie zastanawiał się nawet nad tym, czy kiedykolwiek się skończy. Wmawiał sobie uparcie, że na niego zasługiwał. Ból i wściekłość były jedynym, na co dawał sobie pozwolenie.

— Nie mamy wyjścia, prawda? — Szepnął.

— Na pewno nie chce pan zaczekać na rodzinę zmarłego? Myślę, że byłoby to lepsze dla obu stron, w takich sytuacjach ważne jest wsparcie—

— Miejmy to za sobą, dobrze? — Yoongi zacisnął szczękę. — Chyba pani rozumie.

Szczerze mówiąc, to nawet tak nie myślał. Nie chciał mieć tego za sobą, najchętniej zatrzymałby czas, albo go cofnął. Miał ochotę, nie ważne jak paradoksalnie to nie brzmiało, rwać sobie włosy z głowy rozwodząc się z samym sobą nad tym, że nie było to przecież w ogóle możliwe.

Chciał czerpać garściami z tego, co zostało. Z tego, co pamiętał. Ręce jednak trzymał blisko przy sobie. Poparzenia paliły jak diabli.

Psycholog wprowadził jego wózek przez korytarz do zimnej sali, w której na samym środku stał stół z ciałem, przykrytym białą płachtą. Kobieta w kitlu zamknęła za nimi drzwi, przygasiła ostre światło ledowej lampy, poprawiła okulary na nosie i delikatnie, za pomocą przycisku opuściła stół, który obniżył się tak, by Yoongi nie musiał wstawać by spojrzeć na jego blat.

Yoongi nie chciał używać słowa prosektorium. To wcale nie tak, że się go bał, ale na własnej, nawet tej poparzonej skórze i tak czuł jego chłód. Szkoda tylko, że ten akurat nie przynosił ulgi. Parzył za to jeszcze bardziej niż najgorętsze języki ognia.

— Mogę dać panu kilku minut — szepnęła z kamiennym wyrazem twarzy, a psycholog stanął przed Yoongim, patrząc na niego bez jakichkolwiek przejrzystych emocji.

— Możemy poczekać, panie Min.

Coś powoli zaczynało w nim pękać, tworząc cienką ścieżkę małych zadrapań i szpar w jego nerwach i psychice.

A oni nadal tam stali. Nie mógł na nich patrzeć. Zacisnął dolną wargę pomiędzy zębami i zastanawiał się, czy którykolwiek z nich kiedykolwiek był w takie sytuacji. Czy zdają sobie sprawę, jak bardzo żałośnie teraz wyglądają. Jak bardzo widać po nich, że i on, i Minwoo to dla nich kolejna liczba. Kolejny "przypadek" do odhaczenia. Kolejny papierek do akt.

Chciał zwymiotować.

Próbował unieść lewą rękę i podjechać wózkiem do stołu samodzielnie, ale psycholog uprzedził go, podchodząc do wózka i popychając go do przodu. Yoongi stracił wtedy resztkę siły, którą mimowolnie odpuścił, opuszczając zdrętwiałą z bólu rękę na uda.

Zatrzymał się tuż przy stole, na wysokości twarzy, która odznaczała się wyraźnie na cienkim materiale płachty. Yoongi poczuł, jak skręca mu się żołądek.

Patolog podeszła do ciała i chwyciła za róg płachty, chcąc powoli odkryć twarz. Spojrzała na Yoongiego pytająco, a on tylko delikatnie uniósł w jej stronę wzrok. Patrzyli na siebie chwilę, póki on znowu nie opuścił go w dół na znak, że jest gotowy. Przynajmniej wydawało mu się, że wysyła taki sygnał.

Kobieta odkryła twarz powolnym, dobrze wyważonym i wyraźnie wyćwiczonym już od lat ruchem. Jej blada dłoń ładnie ułożyła płachtę na piersi ciała, przez co przez moment jej ramię kompletnie zasłoniło Yoongiemu dostęp do twarzy.

Gdy jednak już spojrzał na Minwoo bez żadnych przeszkód, poczuł, jak w jego głowie wiruje tysiąc myśli na minutę.

Lewa połowa twarzy była widocznie strawiona przez ogień. Zapadnięte policzki przyjaciela niemalże przylegały do kości, jego nos wydawał się mniejszy i bardziej zadarty. Przebarwiona skóra z lewej strony głowy nie miała w sobie nic z tego, co Yoongi w ogóle pamiętał. Mimo wszystko chciał jej dotknąć. Nie miał jednak tyle siły. Siedział więc tam i patrzył na niego, próbując odbudować jego obraz w swojej głowie. Bezskutecznie.

Jedyne, co dzwoniło mu w uszach, to słowa, które Minwoo powiedział mu tuż przed śmiercią.

"Sp—Sprawiłeś, że mi—miałem marzenie."

— Panie Min. Czy potwierdza pan tożsamość zmarłego jako Choi Minwoo, lat dwadzieścia dwa w chwili śmierci? — Formułka z dokumentu padła z ust kobiety, gdy ta pochyliła się w stronę Yoongiego z długopisem i papierami na podkładce w dłoni, które musiała zabrać z szafki w kącie sali.

— Tak... To on.

— Po czym pan go poznaje?

— Po prostu wiem, że to on.

— Panie Min, muszę—

— Spędziłem z nim pół życia, psia mać. Oczywiście, że wiem, kto jest moim przyjacielem gdy go widzę! Szczególnie, gdy leży martwy na tym pieprzonym stole i nie może mówić za samego siebie! — Uniósł się, a jego głos rozszedł się echem po sali.

Zacisnął pięść prawej, pokaleczonej dłoni czując nieprzyjemne ciągnięcie gojącej się powoli skóry i palenie w płucach. Po chwili jednak, czując na sobie wzrok patolog, która zapewne nie pierwszy raz była w takiej sytuacji odchrząknął i wymamrotał:

— Blizna pod prawym uchem. Niewielka. Spadł z roweru kiedy byliśmy gówniarzami. — Zamilknął na moment. — Jak... Zginął? — Wydukał z siebie w końcu.

— Zatrucie dwutlenkiem węgla. — Kobieta przyglądała się mu spokojnie, a psycholog stał na uboczu, unikając patrzenia na ciało.

Można by powiedzieć, że nie chciał tam być. Patolog musiała już być przyzwyczajona do widoku ciał w wątpliwym, nieprzyjemnym dla oka stanie. Yoongi, nie ważne jak bardzo nie bolał go ten widok, wiedział, że jest mu to winien. Minwoo był dla niego niesamowicie ważny. Żywy, czy martwy, to zawsze przyjaciel. Wtedy, w budynku, Yoongi myślał, że już nigdy go przecież nie zobaczy. A jednak los dał mu te szansę. Ani mu się śniło nie złapać jej w garść.

Zresztą, identyfikacja przez bliskich była formalnością, którą trzeba było załatwić przed pogrzebem, nie ważne, co wykazały testy DNA. A nawet jeśli nie pozwolono by mu zobaczyć ciała, to sam by się tam wprosił. Siłą, czy nie.

— Bardzo cierpiał?

— Nie jestem pewna, czy mogę udzielać—

— Jak bardzo cierpiał? — Yoongi wysyczał przez zęby. — Jedna z rur dosłownie przepalała mu się przez nogę. Byłem tam, widziałem to. Chcę wiedzieć, czy długo cierpiał.

— Cóż, nie mogę być pewna. Z tego, co udało mi się ustalić umarł dosyć szybko po tym, jak budynek się zawalił. Wykluczyliśmy wykrwawienie. Wydaje mi się, że nie był to długi czas. Ale naprawdę ciężko mi to stwierdzić. Stężenie pośmiertne wskazuje jednak na to, że po upadku części konstrukcji i po tym, jak został sam, możliwym jest, że... Panicznie próbował wydostać się spod gruzów.

To nie prawda. Odebrałem ci marzenia.

Wtedy coś w środku Yoongiego pękło i rozbryzgało się na miliony kawałeczków. W bardzo krótkim czasie poczuł łzy formujące się w kącikach jego oczu i nawet nie drgnął, gdy patolog zasłoniła twarz Minwoo, jednocześnie mówiąc coś do niego, gdy ten uparcie milczał.

Był świadom, że jego policzki pokryte są potokiem łez tak dużym, jak jeszcze nigdy w całym jego życiu. Nikt jednak nie zwracał na nie uwagi. Psycholog też zdawał się być tam niepotrzebnym elementem, który sam nie wiedział co powiedzieć.

Yoongi musiał podpisać papiery, na które skapnęło kilka jego łez, rozmazując tusz jego niewyraźnego podpisu. Dziwne głosy w jego głowie szeptały, że to wszystko stało się przez niego, że już nigdy nie pozbędzie się poczucia winy. Były jak dziwnego rodzaju wyrok. Wyrok, z którym będzie musiał zmagać się aż do końca życia.

Z prosektorium wyszedł pełen bólu. Wylewał się on z niego w postaci łez, z którymi musiał, a może sam zadecydował, że poradzi sobie własnymi sposobami. Wtedy czuł, że było to jedynym zapasem siły, który w sobie miał. Że musi przeczekać.

Z czasem jednak, może samemu, a może z pomocą doktora Hana zdał sobie sprawę, że wcale tego nie chciał.

Wręcz przeciwnie, chciał, by ktoś otarł mu te łzy i zapewnił, że wszystko się ułoży. Chciał mieć kogokolwiek, kto dałby mu te pewność, że ziemia nadal się kręci, a on, pomimo wszystko, stanie na dwóch nogach i pójdzie do przodu.

Pluł sobie w brodę, że możliwe iż sam odsunął od siebie ludzi, którzy przecież mogli być dla niego. A on mógł być dla nich.

Był człowiekiem, ale i też skarbnicą tych cholernych sprzeczności, które budowały go i wyżerały od środka niczym najsilniejszy kwas, codziennie na nowo. W kółko i w kółko, nie ważne czy minął miesiąc, czy trzy, czy właśnie rok.

Czekanie nie przynosiło rezultatów. Odliczanie godzin czy dni nie sprawiało, że cokolwiek zdawało się trwać krócej. Yoongi nie potrafił nagrodzić siebie nawet najmniejszym uśmiechem za to, że to już kolejny dzień, gdy ostra zadra tkwi mu w sercu, a on dalej brnie do przodu przez to bagno, w którym wolałby się przecież utopić. Nic nie było tak, jak uczono go przez całe życie.

Wyciągał ręce, ale jednocześnie odpychał ludzi niczym najsilniejszy magnes.

Był samotny.

A czas nie leczył ran.

Hoseok podniósł wzrok i spojrzał na niego, przełykając gule w gardle, a Yoongi mógłby przysiąc, że jego skóra momentalnie zbladła o kilka odcieni.

— Co ty tu robisz — wydukał, po czym puścił swoje włosy i próbował odepchnąć Yoongiego od siebie, ale ten złapał go za drugie ramię i mocno trzymał.

Patrzył mu w oczy, a Hoseok ponownie złapał swoje włosy w kępki prawą ręką i zaczął za nie ciągnąć, co zmusiło Yoongiego do puszczenia jego ramienia i chwycenia jego nadgarstka.

— Przestań. — Odciągnął jego dłoń od głowy i delikatnie opuścił w dół, łapiąc w międzyczasie jego palce w swoje.

Ten się nie wyrywał. Wprawdzie wiercił się odrobinę, ale było to chyba raczej spowodowane zduszonym łkaniem, które ciągle wydostawało się z jego ust. Jego rumiane policzki i spuchnięte usta lśniły od łez, a zaczerwienione oczy zdawały się wypalać dziury w twarzy Yoongiego, gdy w dziwnej desperacji mierzyły go wzrokiem.

— C—chcę zostać sam. — Hoseok wypluł z siebie z trudem to jedno zdanie, które Yoongi przecież tak dobrze znał na pamięć.

I przez to kompletnie w nie nie wierzył.

— Tak, tak — mruknął, po czym, pchany niezrozumiałą nawet przez siebie samego siłą puścił Hoseoka, zdjął z siebie kurtkę, położył ją obok siebie, po czym delikatnie uniósł dłonie powoli, nie chcąc go przestraszyć.

Położył je na jego policzkach i powolnym ruchem kciuków otarł jego łzy na krańce twarzy, by po chwili otrzeć je do umownego sucha wierzchem swoich dłoni. Hoseok patrzył się na niego w lekkim szoku, a jego poczochrane włosy sterczały przy tym na wszystkie strony, jeszcze bardziej nasilając bijące od niego bolesne zakłopotanie.

— Czemu to robisz. — Hoseok zapytał cicho, ale nadal się nie ruszał.

Yoongi próbował go przez moment rozgryźć, ale porzucił ten proces szybko zdając sobie sprawę, że nie ma nim najmniejszego sensu. Uniósł dłonie i delikatnie poprawił jego włosy, poklepując je ku czubkowi głowy, by wyglądały normalniej.

Milczeli oboje, a w tle słychać było tylko gwar strażaków sprzątających narzędzia i policji na sygnale. Wszystkie karetki już odjechały.

Hoseok zaczął znowu pociągać nosem, próbując wstać.

— M—musimy iść. Zaraz b—będą nas—

To był krótki moment, w którym Yoongi podjął jedną z najszybszych i, chociaż brzmi to absurdalnie, najbardziej zuchwałych decyzji swojego krótkiego życia. Wsunął dłonie za plecy Hoseoka i przyciągnął go do siebie w żelaznym, jednakże ciepłym uścisku.

Nie był najgorszy w przytulaniu, a przynajmniej tak mu mówiono. Wtedy jednak sytuacja była inna — ciało kochanka, a roztrzęsione ramiona mężczyzny, którego przecież prawie wcale nie znał, odczuwał jak niebo i ziemię.

Poczuł, jak mięśnie Hoseoka przez moment tężeją tylko po to, by po chwili się rozluźnić i oprzeć policzek na piersi Yoongiego, który lekko uniesiony na łydkach zaczął głaskać jego kark.

— Musi być ci ciężko, prawda? — Szepnął, chociaż nie miał pojęcia, co siedzi w głowie Hoseoka.

Ten jeden, mały, cholerny most podpowiadał mu jednak, że musi tam być coś, co zjada go od środka zupełnie tak, jak jego samego.

— S—skąd ty... — Hoseok zaczął, ale po chwili zaśmiał się gorzko, a jego ręce wylądowały chaotycznie na plecach Yoongiego, mocno zaciskając się na jego z lekka przepoconej koszulce.

Wcisnął nos w jego pierś i zaniósł się głośnym szlochem, zduszonym przez ciało Yoongiego, do którego przylgnął z całą swoją mocą. Niemalże powalił go do tyłu, tak mocno starał się schować twarz w materiale jego koszulki.

Ten nieustannie głaskał go po karku, szepcząc coś do jego ucha. Sam jednak nie był w stanie rozszyfrować, co mówił.

Nie był nauczony formułek. Nie potrafił wyklepać czegoś od tak, by przynieść komuś umowną ulgę.

Wiedział jednak, że mówił prosto z serca. Cokolwiek mówił, było to szczere i prawdziwe. Hoseok z każdym jego słowem łkał coraz ciszej. Nadal jednak trzymał się go kurczowo, samemu mówiąc coś niezrozumiałego, mającego sens tylko w jego własnym cierpieniu, którego wtedy można było dosłownie dotknąć.

Yoongi zdał sobie sprawę, że chciał go dotykać. Nie potrafił wyjaśnić dlaczego, ale chciał go zrozumieć. Chciał pomóc?

Namjoon i Brian byli zajęci pozbywaniem się szkła z ulicy zaraz po tym, jak policjanci wykonali zdjęcia miejsca wypadku, więc nawet nie zauważyli ich nieobecności. Wysokie trawy przy drzewie zdawały się chronić ich przed wzrokiem kogokolwiek.

Wiatr z lekka się nasilił, a liście na drzewie zaszeleściły cicho, niosąc ze sobą świeży zapach, którego źródła Yoongi nie umiał zidentyfikować. Jednak podobał mu się. Przestało mu się kręcić w głowie.

Jego palce delikatnie przejechały po policzku Hoseoka w kojącym geście, a ten powoli zaczął się uspokajać, osuwając się nieco w dół i lżej, ale za to nieco bardziej pewnie obejmując go niżej w pasie. Yoongi niemalże czuł szybkie bicie jego serca, opadające na prędkości w dół z każdą kolejną chwilą.

Sekunda, po sekundzie.

Czas bowiem naprawdę nie leczył ran. Dopiero wtedy Yoongi zaczął rozumieć, że obok zawsze musiał być ten ktoś.

Inaczej zegar tykał samotnie w pustym pokoju. Bez celu. Bez ludzkich spojrzeń. Dla nikogo.

Tik tak.








Wow. Ten rozdział tak wiele dla mnie znaczy.

Pisanie tego fanfiction to dla mnie wyzwanie. Jestem podekscytowana na następne rozdziały, a jednocześnie boję się czy sprostam. Podjęłam temat którego nie chcę potraktować powierzchownie. Ale mimo tego, że mało kto traktuje fanfiction powaznie staram się podchodzić do moich prac ze stuprocentowym wkładem od serca i umysłu. Szczególnie w takich tematach.

Jeżeli ktokolwiek uważa, że jestem nie delikatna w stosunku do tematów i problemów które poruszam, z góry przepraszam. Nie mam tego na celu. Wiem, że wiele prac traktuje depresję czy traume jako kolejny popychacz fabuły. Nie chciałabym żeby ktokolwiek pomyślał tak czytając moja pracę.

Ocenę pozostawiam jednak wam. Dziękuję za każdy szczery komentarz i wiadomość.

Ten dopisek zapewne nie ma zbyt wiele sensu, ale musiałam go napisać. Trochę mi to siedzi na serduchu.

Jeszcze raz dzięki. Do następnego. — cjoon

Continue Reading

You'll Also Like

275K 17K 30
Jeon Jeongguk, największy skurwiel świata i założyciel firmy, w której zatrudnia młodego i zarozumiałego Kim Taehyunga na staż. Co się stanie kiedy d...
175K 8.2K 31
Taehyung jest młodziutką omegą, wysłaną przez rodziców do szkoły dla utalentowanych. Młoda omega nie przeszła jeszcze przemiany, dlatego ciężko jest...
98.4K 5.7K 23
Hongbin to płatny zabójca, który ma jedną zasadę: nie zabija niewinnych. Nim zdecyduje się wykonać zlecenie, obserwuje ofiarę i dokładnie sprawdza je...
68.2K 4.3K 8
[zakończone] Taehyung nie sądził, że uprawianie jakiegokolwiek sportu przyniesie mu korzyści, do czasu, aż spotkał cholernie przystojnego trenera, kt...