Saga Nici 1: Pojednani. |boys...

By LincolnWilliamss

29.4K 2.9K 1.6K

On, duże dziecko Dostał od życia huśtawkę Nastrojów Lubił się bujać W nim Chociaż wolał W obłokach Łatwiej mu... More

1. Jak trzcinową rurką zmienić losy wielu
2. Jak zmusić chochlika do wysiłku
3. Jak wkurzać większych od siebie
4. Jak traktować o nagości
5. Jak razem spać
6. Jak razem żyć
8. Jak pić
9. Jak się godzić
10. Jak podróżować
11. Jak nie spłonąć
12. Jak nie dotykać chochlika
13. Jak się gubić
14. Jak się odnajdywać
15. Jak robić ludzi w konia
16. Jak uwierzyć
17. Jak zostać razem za wszelką cenę
18. Jak się nie kochać
19. Jak kłamać
20. Jak nie utopić przeznaczenia
21. Jak się rozstawać
22. Jak zatoczyć koło
Fanarty❣️

7. Jak pomagać

1K 123 53
By LincolnWilliamss

      – To gdzieś tutaj.  Gorg zatrzymał się na skalnej półce, na którą wbiegli z także już od jakiegoś czasu słyszącym stąd nawoływania Pilipixem.
      – Halo!? Jest tu ktoś?!  krzyknął, rozglądając się na wszystkie strony.
      – Tu, na dole!  odpowiedział mu dziecięcy głos. Spuścił spojrzenie, szukając jego źródła, i natrafił na niewielką szczelinę. Uklęknął, by spojrzeć w jej ciemne wnętrze, a wdzierające się tam snopy światła ułatwiły wilczym ślepiom zlokalizowanie młodego centaura, leżącego na samym dole dziury, w którą musiał nieopatrznie wpaść.

      – Możesz się ruszać?! – krzyknął tym razem prosto w dół.
      – Nie! Chyba złamałem nogę! Bardzo boli! – poskarżyło mu się źrebię.
      – Spokojnie, wyciągniemy cię stamtąd!
      – Wyciągniemy?  Pilipix przysiadł się szybko do niego. – A niby jak chcesz to zrobić? Wyczarujesz mu schody?!
      Nic na to nie odpowiedział, myśląc gorączkowo.
      – Gorg, nie damy rady mu pomóc. Ty pewnie nawet się tam nie zmieścisz, a ja ze złamanym skrzydłem mogę co najwyżej również tam wpaść. – Mimo sceptycznego podejścia chochlika, to właśnie on podsunął szatynowi rozwiązanie.

      Zielone spojrzenie wbiło się znacząco w swojego małego przyjaciela.

      – No co?...

~~*~~

      – ...W ogóle mi się to nie podoba!  oznajmił spanikowany Pilipix, gdy Gorg spuszczał go powoli w dół na sznurze z lian, które zerwał z pobliskich drzew i związał ze sobą.
      – Nie wierć się, bo cię upuszczę!  odkrzyknął mu tylko wilkołak, dalej opuszczając na dno jaskini.

      W pewnym momencie bransoleta rozświetliła nieco jej mrok.
      – Gooorg...
      – Wiem, czuję! Po prostu... Spróbuj skupić się na tym, że cały czas jestem na końcu liany! – Wilk miał nadzieję, że uda się oszukać trochę łączącą ich magię, i – bardzo chcąc pomóc źrebięciu – nie przestawał wymuszonego partnera opuszczać, mimo że czuł rosnącą tęsknotę.
      W miarę jak chochlik zbliżał się do dna, obie "ozdoby" świeciły coraz mocniej.

      – Gorg, to się nie uda!
      – Patrz na mnie! Jestem tu, dotykam tej samej liany co ty, patrz na mnie!  Szatyn także z całych sił starał się nie wciągnąć topika z powrotem na górę do siebie. Jednak kiedy ten go posłuchał i ich spojrzenia się spotkały, bransolety jakby lekko przygasły.
      – Jeszcze tylko trochę!
      W końcu niebieskie stopy dotknęły kamiennej posadzki.
      – Dobra, a teraz go przywiąż! Szybko!

      Pilipix przeniósł wzrok na centaura i aż skulił się z bólu, tracąc z oczu współnosiciela swej klątwy.
      – Nic panu nie jest?  zaniepokoiło się wgapiające w niego dziecko. Powtarzając sobie w myślach, że Gorg cały czas jest na końcu liany, którą trzyma, zdołał wziąć się w garść i do szkraba podejść.
      – Nie, a tobie?
      – Chcę do mamy.
      – Niedługo do niej wrócisz  uspokoił przerażone źrebię, starając się jak najszybciej i jak najdokładniej obwiązać sznur między jego nogami, tworząc prowizoryczną uprząż.

      – Okej, wciągaj!  krzyknął do Gorga, gdy skończył, łapiąc się mocno liny nad grzbietem konika. Wilkor zaparł się i nie bez wysiłku wciągnął ich obu na górę.
      Chłopiec z ulgą powitał powierzchnię, kładąc się w bezpiecznej odległości od szczeliny, a Pilipix od razu wylądował w silnych ramionach, których właściciel miał wręcz ochotę całować go po twarzy. Zamiast tego przytulił go tylko mocno, rad, że już jest blisko.

      Nie nacieszyli się jednak tą bliskością tak długo, jak obaj potrzebowali, gdyż głos dziecka przypomniał im, że nie są sami:
      – Dziękuję za ratunek.

      Oderwali się od siebie, spoglądając na srokacza o nastroszonej, biało-rudej sierści i tego samego koloru włosach okalających dziecięcą buzię, która już pogubiła pierwsze mleczaki.

      – Nie ma sprawy. Gdzie jest twoja rodzina?  Gorg zbliżył się do niego, rozplątując z uprzęży.
      – W wiosce, o tam.  Dziecko pokazało ręką odpowiednią stronę.
      – To chyba wypadałoby cię tam odstawić, co?  zaproponował, spoglądając na opuchnięte tylne kopyto, po czym wziął źrebię na barana, tak że pary nóg miał po obu stronach głowy, a brzuch za nią. – Chodź Pixie, zwrócimy... Ee, jak się w ogóle nazywasz? 
       Zeris, proszę pana. 
       Jakie tam proszę pana, jestem Gorg. A to jest Pixie. Chodź Pixie, zwrócimy Zerisa rodzinie. To i tak po drodze  dokończył wcześniej zaczęte zdanie, obierając kierunek, który wskazał Zeris.
      – Nie Pixie, tylko Pilipix. Idę.  Chochlik podreptał za nim, nie wiedzieć czemu będąc w złym humorze.

      Gorg zajmował malca rozmową, trochę się o nim dowiadując i jednocześnie odwracając uwagę od bolącej kończyny. Nie przerywając mówienia, zerknął na idącego nieco z tyłu, naburmuszonego chochlika. Minimalnie wyciągnął do niego rękę, drugą wciąż podtrzymując za nogi Zerisa. Ten – skupiony na twarzy rozmówcy – nie zauważył, jak topik niepewnie ujmuje i ściska wilczą dłoń.
      Bransoleta na prawym nadgarstku Gorga zetknęła się z bliźniaczką tkwiącą na lewym nadgarstku Pilipixa i obaj odetchnęli z ulgą, kiedy te wreszcie się uspokoiły.
      Szli tak chwilę, trzymając się za ręce i zaspokajając potrzebę bliskości, która z godziny na godzinę stawała się coraz większa.

~~*~~

      – Stać! Nie ruszać się!  Gdy tylko wkroczyli na teren centaurów, te otoczyły ich ze wszystkich stron, a ostre końcówki strzał zostały wycelowane z łuków prosto w nich.

      Wilkołak i chochlik błyskawicznie puścili swoje ręce i wszystkie cztery unieśli do góry, zamierając. Ten pierwszy spróbował się odezwać:
      – Spokojnie, nie mamy...
      – Cisza! Powoli odstaw źrebaka na ziemię!
      – Okej, okej, tylko bez nerwów! – Uklęknął, powoli sięgając za siebie i zdejmując Zerisa z ramion.
      – Mama! Tata!  krzyknął malec, zrywając się i potykając, i jakoś dokuśtykał do srokatego ogiera oraz stojącej obok niego gniadej wojowniczki z grzywą i ogonem zaplecionymi w warkocze, która opuściła swój łuk, by go objąć.

      Zaraz z powrotem chciała unieść broń, ale Zeris złapał ją za ramię i przyciągnął do siebie, by wyszeptać coś na ucho. W tym czasie już wcześniej przemawiający do nich kary, zimnokrwisty centaur ze szczotkami pęcinowymi przy masywnych kopytach odezwał się ponownie:
      – Dobrze. A teraz...
      – Chironie, mój syn mówi, że oni mu pomogli – przerwała klacz ogierowi. Ten spojrzał na jedynego źrebaka w tłumie.
      – Zerisie, czy to prawda?
      – Mhm! Bawiłem się na skalniaku i wpadłem do dziury. Gdyby mnie nie wyciągnęli, pewnie dalej bym tam siedział.
      – Tak było?  Teraz przeniósł spojrzenie z powrotem na intruzów.
      – Tak!  potwierdził gorączkowo Gorg. – Ledwo chodził, więc wziąłem go na ręce i przyniosłem tutaj, cała historia i zero złych zamiarów, przysięgam.

      Wszystkie łuki były wycelowane w nich jeszcze przez chwilę... ale opadły gdy tylko przywódca dał znak ręką i sam opuścił swój.
      – Haa! W takim razie chodźcie tu, muszę wam podziękować za uratowanie jednego z nas!  Nastrój zmienił się momentalnie wraz z postawą przywódcy, który rozłożył ręce i podszedł do nich z hukiem aprobaty, jaki wybuchł w stadzie.

      Nim zdążyli się zorientować co się dzieje, zostali zgarnięci w ramiona rosłego pół-mężczyzny-pół-konia i zawiśli nad ziemią w miażdżącym, niedźwiedzim uścisku. Nawet Gorg nie mógł się równać z karym ogierem, a Pilipix wyglądał przy nim jak zabawka, którą ściśnięto trochę zbyt mocno. Na szczęście ten szybko odstawił ich z powrotem na ziemię, tak że ledwo złapali równowagę.
      – Wybaczcie mi to chłodne powitanie, ale wiecie, nie co dzień widzi się wilkołaka niosącego nasze młode na plecach jak jakieś pieprzone trofeum!  zaśmiał się basowo, a tłum mu zawtórował.
      – Ale, jak skonam! Gdybyście tak po prostu wkroczyli sobie na nasze terytorium bez niego, to i tak pewnie od razu byśmy was zastrzelili!  znowu ryknął śmiechem i klepnął obydwu ręką w plecy, odbierając dech. Skulili się, uśmiechając niepewnie, choć żaden nie widział w tym nic zabawnego.

      – No nic, zapraszam w takim razie do naszej wioski. Zrobimy wielką ucztę przy ognisku na waszą cześć!
      Tłum ponownie ryknął donośnie, a lider objął ich obu ramieniem i zaczął prowadzić w stronę wioski, do której wstępu zwykle bronili.
      – Sama propozycja jest aż nadto miła, ale trochę się spie...  urwał Gorg, gdy ogier przestał się śmiać i posłał mu nieznoszące odmowy spojrzenie.
      – Chcesz powiedzieć, że nie dasz szansy sobie podziękować i pozbawisz nas honorowych gości na biesiadzie?
      – Ee...  zająknął się pod jego naporem i zerknął nerwowo na zdezorientowanego Pixiego. Ten jeszcze nigdy nie czuł się tak mały, nawet nie mogąc wzlecieć nad orzące kopytami obok niego, otaczające ich centaury, aczkolwiek pomógł mu wybrnąć, odzywając się cicho:
      – Aż tak chyba się nam nie spieszy...  Posłał towarzyszowi niepewne, pytające spojrzenie, lecz ten którego wołali Chiron nawet nie dał wilkowi zareagować, z powrotem zmieniając ton na radosny
      – To świetnie!  i klepiąc ich po plecach. – Ruszajmy zatem!

      I ruszyli, prowadzeni przez przywódcę, z obstawą w postaci dziesiątek innych par kopyt.
      – A więc, jak mamy wołać naszych bohaterów? – niemal od razu zostali zagadani przez przodującego również w tym centaura.
      – Więc, ja nazywam się Gorg, a...
      – Gorg. Dobre imię, mocne  wtrącił Chiron, u którego chyba wbrew naturze było zbyt długie nie-mówienie.
      – A ty, gagatku?  zwrócił się do mniejszego z dwójki.

      – Ee, Pilipix...
      – Pilipix  powtórzył, nie dając mu szansy na dodanie czegoś jeszcze. – Jesteś chochlikiem, tak? Nie szkodzi. Ja jestem Chiron, jak już mogliście usłyszeć od Xentis. Jej mąż to Zentharion, a tamta piękność to moja żona, Caro. Zimnokrwista kobyłka obok niej to nasza poczciwa Bestara, a tam idzie...  od razu zaczął przedstawiać swoich kompanów – którzy odwracali się do nich i kiwali głowami bądź machali – nie dając nawet Pixowi szansy na zapytanie, co miało znaczyć to jakby dobrodusznie wypowiedziane "nie szkodzi".
      Gorg tylko prychnął pod nosem, jak to usłyszał, za co został spiorunowany wzrokiem przez chochlika.
      Chiron zdawał się niczego nie zauważyć, dalej rzucając imionami, których nie zapamiętają, i prowadząc ich do wioski.

Continue Reading

You'll Also Like

2.1M 113K 35
Carmen znalazła się na polanie w niewłaściwym czasie - a przynajmniej tak myślała. Młoda wampirzyca nie zdawała sobie jednak sprawy, że ten niewłaści...
1.1M 10K 10
Po zdanej maturze Elizabeth przyjeżdża do wiejskiego domku ukochanej babci, by na łonie przyrody wypocząć po trudach ostatnich miesięcy. Podczas jedn...
66K 1.8K 33
𝕴𝖓 𝖜𝖍𝖎𝖈𝖍 𝖙𝖍𝖊 𝖘𝖙𝖚𝖉𝖊𝖓𝖙𝖘 𝖔𝖋 𝖕𝖆𝖘𝖙 𝖜𝖆𝖙𝖈𝖍𝖊𝖘 𝖙𝖍𝖊 𝖋𝖆𝖙𝖊𝖘 𝖔𝖋 𝖙𝖍𝖊𝖗𝖊 𝖈𝖍𝖎𝖑𝖉𝖗𝖊𝖓𝖘. ...
712K 17.3K 51
Psycho brothers and a little angel sister sounds not so good together right? so what happens when an sweet angel comes live with her lovesick pyscho...