Zwariowałeś, Parker |SPIDEYPO...

By ZuzannaSemenov

19.8K 1.7K 468

Wade klepie biedę, a Peter ma dość Starka i Rogersa - czyli swobodnie pisana historia o tym, jak Deadpool wko... More

1. Na paragonie były bułki
2. Szybko i beznadziejnie
4. Romantycznie, ale tak tylko trochę
5. Śniadanie po studencku
6. Lubię słowo "randka"
7. Tfu rzeczywistość
8. Pieski
9. Bez kolorowych naklejek
10. W życiu nie odda tego jednorożca
11. Cukrzyca z Predatorem
12. Misja Zdeptać Pająka
13. Dupek pozostanie dupkiem
14. Teście chyba mnie lubią
15. My tylko poszliśmy na kawę
16. Teraz to naprawdę mnie lubią

3. To raczej Wilson jest tu wariatem

1.4K 129 27
By ZuzannaSemenov


To przykre, że ojebałem całą flaszkę samemu, a we krwi nie miałem ani grama alkoholu. Jebana samoregenercja. Mogłem jedynie udawać pijanego, ale zachowywałem się jak popieprzony każdego dnia, więc nawet nie musiałem się wysilać. Gapiłem się na ścianę przed sobą jak na jakiś ołtarz, tyle że z rezygnacją i znudzeniem. Jedną ręką głaskałem psa leżącego na kanapie, drugą pistolet, którym chętnie bym się zajebał, ale, ha ha, to też mi się nie uda, skoro zaraz się zrosnę. Zresztą nie chciałbym straszyć hałasem Tabu. Przywykł do moich odpałów, strzałów w puste butelki i ogólny burdel w domu, ale tak jakoś... No, może byłoby mu smutno, że umarłem. Na chwilę, ale jednak. Nie chciałbym łamać mu jego psiego serduszka.

Odłożyłem broń gdzieś dalej, by mnie już tak nie kusiła tą swoją stalową lufą, a wtedy usłyszałem wibrowanie telefonu. Sięgnąłem do tylnej kieszeni i zauważyłem numer Weasela. Odebrałem.

– Co tam, słoneczko? Wypadek jakiś? Mam komuś przywalić w barze? Powinieneś zapisać się w końcu na jakiś boks, czy coś, skoro...

– Zamknij się, nie chodzi o to. Długo mi jeszcze będziesz to wypominał? Postawiłem ci wtedy drinka. Nieważne, przyszło zlecenie.

Aż się wyprostowałem i lekko uśmiechnąłem.

– No i to ja rozumiem! W końcu mówisz jak człowiek niosący nadzieję. Kogo się pozbyć i dla kogo?

– Uch, nie ciesz się na zapas, bo zlecenie jest, no, nietypowe. Nie wiem, czy weźmiesz, to ryzykowne. Będziesz musiał się nasilić trochę bardziej niż zazwyczaj, ale cena jest niezła.

– Najpierw cena, potem cel. Nie pieprz tyle o ryzyku, sam je ocenię. – nie ukrywam, że zaciekawił mnie tą propozycją. Nawet gdy zlecono mi włam do Białego Domu, to Weasel tyle nie gadał od rzeczy, więc ta sprawa musiała być mocna. 

– Wynagrodzeniem są dwa miliony dolców.

– O kurwa! Biorę.

– Jeszcze cel! Nie ciesz się tak, narwany gnoju. Koleś zażyczył sobie głowy Tony'ego Starka.

Prychnąłem z rozbawieniem.

– Czekaj, żartujesz, nie?

– Nie. Znaczy na początku też się zaśmiałem i powiedziałem gościowi, by spierdalał z czymś takim, ale mówił na serio. Szuka kogoś, kto zabije Starka i jeszcze nikt mu się nie zgodził. To samobójstwo. W sensie nie mówię, że zabicie gnoja byłoby trudne, bo sam w sobie to ten koleś nie miałby z tobą szans, ale jak wbić do jego naszpicowanego machinerią domu? Koleś jest Avengerem nie bez powodu, umie się bronić. Zresztą jest znany na całym świecie, a ta śmierć wywoła taką burzę, że sam byś został pożarty przez opinię publiczną.

Trzymałem dłoń na białym futrze psa i zagryzałem w zastanowieniu wargi. Weasel nadal się śmiał z tego pomysłu.

– Nie wiem, czym Stark podpadł temu wariatowi, ale to albo musiało być coś poważnego, albo serio coś go jebło na umyśle. Nawet go spytałem, czy serio ma tyle kasy na koncie, ale, nie uwierzysz, pokazał mi i ma. Może planuje jakiś większy skok na hajs Tony'ego albo nie wiem co, ale sądzę, że nie warto się w tym babrać, Wade. Zabijanie Avengers to nie nasza broszka.

– Nie "nasza"? A co ty, komunistą jesteś? Masz numer do tego gościa?

– Wizytówkę... Wade, to głupie. Chcesz zginąć?

– Wiesz, że nie mogę i nie rób mi nadziei, zresztą Avengers i tak mnie nie znoszą. Co to zmieni? Pójdę siedzieć? Sami mnie wywalą, będę tak nieznośny. A może odstrzelą mi łeb? Powodzenia! Weasel, mówimy o dwóch milionach. Koleś jest zdesperowany, to go pociągnę nawet na trzy. Nie widzisz w tym okazji życia?

– To bagno, a nie okazja życia. Rany, po co ja do ciebie o to dzwoniłem?

– Bo twój aniołek stróż ci tak podszepnął. Słuchaj, mam dość życia jako meliniarz. Przejebałem wszystkie pieniądze z ostatniego zlecenia na żarcie i broń, potrzebuję przedświąteczną wypłatę, a ten ktoś chce mi ją wręczyć i pocałować w rączkę.

– Teraz to ty brzmisz jak desperat. Masz w ogóle jakiś pomysł na to?

– Bo nim jestem? I nie, nie mam, ale coś wymyślę.

Weasel jedynie westchnął, nie odzywając się do mnie przez moment. Tym lepiej, sam musiałem to sobie przekonwertować i ponownie przemyśleć, bo tak naprawdę nie byłem pewien tej decyzji. Wolałem najpierw obgadać tę sprawę ze zleceniodawcą i wtedy podjąć decyzję. Po chwili kumpel powiedział, że wyśle mi zdjęcie wizytówki, ale mam to dobrze przemyśleć.

– Taa, ta, przemyślę to jeszcze, ale przyznam, że propozycja kusi.

– Mało co cię nie kusi, Wilson.

– Nie mogę się z tobą nie zgodzić. Dobra, wysyłaj tę wizytówkę, to się zobaczę z panem bogatym i poznam chociaż jego motyw. Szczerze mam nadzieję, że nie będzie szło o jakieś wojny przemysłowe ze Starkiem i jego firmą, to nudne.

Rozłączyliśmy się. Otrzymałem numer do zleceniodawcy, do którego prawie natychmiast zadzwoniłem. Jeśli już mam podejmować decyzje, to na jakimś wyrobionym podłożu informacyjnym. Odebrał szybko. Gość brzmiał tak, jakby miał wieczną chrypę albo wkurwienie w swojej duszy, ale gadał do rzeczy. Gdy zapytałem o motyw, powiedział jedynie, że to zemsta i nie, nie chodziło o przemysł. Propozycja kusiła mnie coraz bardziej, szczególnie że sam nie przepadałem za Starkiem.

– Wiesz, gościu, brzmisz bardzo przyjemnie i chyba przystanę na tę twoją propozycję, ale planowanie tego skoku zajmie mi dużo czasu, jeśli sam nie chcę skończyć jak sałatka z drobno posiekanego mięsa. Chcę zaliczkę, najlepiej od ręki.

Typ coś tylko burknął, ale zgodził się, bo i tak miał te pieniądze, więc nie robiło mu to różnicy, czy teraz da mi połowę, czy później całość. Słyszał, że jestem dobry w swoim fachu, więc mi zaufał, choć nie oszczędził sobie małej groźby, że jak sknocę, to sam mnie zajebie, a podobno był do tego zdolny. Wzruszyłem jedynie ramionami.

Easy, parę tygodni siedzenia w planach, rozkładówkach i internecie, a Stark będzie martwy. Spotkajmy się na rogu trzynastej, tam przy tym brzydkim pomniku Hamiltona o dziewiątej, huh? Weź kasę. Wystarczy ci moje słowo honoru, czy masz jakiś dokumencik, który przypieczętuję krwią?

– Nie bawię się w papiery. Albo to zrobisz, albo nie i ja już tego przypilnuję. – warknął (zacząłem podejrzewać, że miałem do czynienia z jakimś wilkołakiem, bo cały czas tak agresywnie mówił), ale zgodził się na spotkanie, po czym się rozłączył. Odstawiłem telefon od ucha i popatrzyłem na niego na moment. Ciekawe w jak głębokie bagno się właśnie wkopałem, biorąc to zlecenie?

***

Ubrany w swój czerwony spandex z przewieszonymi na plecach katanami stałem pod przysypanym śniegiem Hamiltonem z brązu. Tak pizgało, że na swój strój nałożyłem jeszcze kurtkę i czapkę, ale przynajmniej nie zamarzałem. Zjawiłem się nieco przed czasem przez głupi rozkład tramwajów w mieście, bo następnym spóźniłbym się pół godziny. Zleceniodawca jednak przybył na czas z teczuszką pod pachą. Przyjrzałem mu się z ciekawością. Był niższy, ale napakowany i jakiś taki groźny.

– Raany, koleś, nie jest ci zimno w tej bluzie? Ja ledwo żyję w tym! – jak na potwierdzenie swoich słów, potarłem rękoma ramiona, trzęsąc się. Facet wywrócił jedynie oczami i wcisnął mi w ręce teczkę, na widok której zatrzepotało mi szybciej serduszko. Oo tak, pieniążki, do mnie! Przytuliłem walizeczkę ważącą całkiem sporo, ale zakapturzony mięśniak jeszcze raz dobitnie przypomniał mi, żebym zrobił to porządnie i w miarę szybko. Machnąłem na niego ręką.

– Luuuzik, panie nerwowy. Ej, ale ciekawi mnie tylko jedna rzecz. Skoro twierdzisz, że mógłbyś mnie rozwalić, jakbym zjebał akcję, to czemu sam się nie rzucisz na Starka, hm? Nie będę teraz skromny, ale mierzenie się ze mną, a z rozpieszczonym milionerem to spora różnica.

– Nie twoja zasrana sprawa. Muszę mieć alibi, zresztą mam inne rzeczy do roboty.

– Nie żebym marudził! Polecam się na przyszłość, jakby co – pewnie tego nie zauważył przez moją maskę, ale puściłem mu oczko – Jesteśmy w kontakcie.

Puścił mi okejkę kciukiem (o rany, aż taki sztywny to chyba nie był!), odwrócił się i poszedł w swoją stronę. Pomachałem mu na pożegnanie, ale że zamarzały mi powoli stopy, również zacząłem wracać do domku, który w końcu opłacę z tą teczuszką, którą do siebie przytulałem jak swoje najdroższe dziecko. Mógłbym nawet zacząć do niej pieszczotliwie mówić, ale z rozmarzenia wyrwały mnie odległe o kilkadziesiąt wybuchy i krzyki (to całkiem normalne dźwięki w Nowym Jorku, skoro co chwilę ktoś napadał na to piękne miasto). Puściłem to jednak mimo uszu. Nie obchodziły mnie te zamachy, zresztą musiałem chronić swój dorobek w teczce. Szedłem dalej w stronę przystanku, w momencie którym ludziom wzięło się na panikowanie i uciekanie. Serio, po co im to było? Wystarczyło poczekać na któregoś z bohaterów w ciasnych gatkach i porobić zdjęcia na Instagrama, a nie tak wrzeszczeć.

Moja ignorancja wobec sprawy nie bardzo się udała, bo impreza przeniosła się na ulicę, na której właśnie stałem. Spojrzałem na walczącego wkurwionego i grubego doktora Octopusa ze Spider-Manem w tym jego przyjemnie obcisłym stroju. Toczyli bitwę całkiem wysoko nad ziemią, choć to się co chwilę zmieniało, skoro zaraz Doc Oc rzucił Pajęczakiem o ziemię gdzieś nieopodal mnie. Podszedłem do niego z niewinnym zaciekawieniem i przywitałem głośno. Znałem się ze Spider-Manem już od dłuższego czasu i mimo że na początku mnie raczej nie znosił, to po kilku przeżytych razem akcjach chyba nawet zaczął mnie lubić! Spojrzał na mnie i stęknął (nie wiem czy z bólu, czy dlatego, że mnie ujrzał). Wstał niezdarnie z asfaltu i rozmasował sobie krzyż, nie patrząc na mnie. A ja wręcz przeciwnie, nie odrywałem od niego wzroku.

– Mógłbyś mi pomóc, zamiast się gapić, Pool.

– To prawda, mógłbym... ale trzymam w rękach coś bardzo dla mnie ważnego i nie chciałbym tego zgubić. Rozumiesz, położysz na ławce niewinną walizeczkę, w której wcale nie ma pieniędzy, a za moment jej nie ma!

– Ugh, no tak. Mogłem się spodziewać. Nieważne, dam sobie radę bez ciebie - burknął, posyłając nienawistne spojrzenie mnie i mojemu skarbowi, po czym wzbił się znów w powietrze, by rozprawić się z oszalałym naukowcem-ośmiornicą.

– Ej, Pająk, nie chodziło mi o to! Chętnie ci pomogę, ale mam zajęte ręce – krzyknąłem do niego i pomachałem nad głową swoją teczką, ale mnie nie słyszał. Wciągnął się w wir walki z wrogiem, który naszprycował się jakąś nową technologią, z którą najwyraźniej nasz pajęczy pacyfista sobie nie dawał rady. Miałem duży dylemat odnośnie tej mojej wypłaty i nawet zacząłem szukać wzrokiem miejsca, gdzie mógłbym to schować, ale milion dolarów na pieszo nie chodzi, nie? Wolałem tego nie stracić. Podrapałem się niepewnie po głowie i chciałem znowu krzyknąć coś do Pająka, ale ten znowu wylądował dupą na ścianie, a zanim zleciał twarzą na bruk, Doc Oc strzelił do niego z jakiegoś lasera. Zapewne celował w serce czy tam płuca, ale przez lot w dół Spider-Mana trafił w ramię. Padł. Podbiegłem do niego szybko i dotknąłem ostrożnie po głowie.

– Ej, Spidey, żyjesz? No chyba byle jaki upadek i laser cię nie pokonają, no nie? – szturchnąłem go jeszcze raz, ale najwyraźniej stracił przytomność. Zmartwiłem się nieco (tylko nieco), więc położyłem pod niego swoje pieniążki, żeby ich popilnował podczas odpoczynku w niebycie, a ja wstałem i spojrzałem na Octopusa. Wyciągnąłem zza pazuchy pistolet i bez wahania wycelowałem w łeb tego ohydnego gnoja.

– E, Otto! Nie słyszałeś, że jeśli tkniesz tego bardzo pociągającego gościa w obcisłym stroju, to będziesz miał do czynienia ze mną? Nie? Ja też nie, właśnie to wymyśliłem. Zresztą nikt nie będzie po tobie płakał, światu ulży. Sayōnara – gość się wkurzył i zaczął biec na tych swoich mechanicznych mackach w moją stronę, ale trafienie w ten jego tępy łeb wcale nie było trudne. Właściwie to dziecinnie proste. Dla zabawy i pewności, że go zabiłem, strzeliłem w niego jeszcze parokrotnie. Powinienem nauczyć Pająka używać broni, przydałaby mu się, jeśli ma kończyć tak jak teraz. Spojrzałem na niego i zauważyłem, że mocno krwawił z rany na ramieniu i cały czas był nieprzytomny. To chyba niedobry znak. Schyliłem się i tyknąłem go w policzek, a potem przyłożyłem dwa palce do jego szyi. Puls był. Rozejrzałem się dokoła, ale nowojorczycy zdążyli spierdolić w akcie paniki, Octopus zdechł, a policji się nie spieszyło.

– Ciekawe jak bardzo się na mnie wkurwisz, gdy obudzisz się u mnie w domu? – spytałem cicho, po czym podniosłem pokonanego bohatera w pozycji na królewnę. Położyłem mu ostrożnie na brzuchu walizkę z kasą i zwróciłem się do domu.

Nie no, stosunki ze Spider-Manem miałem tak naprawdę całkiem znośne i nie raz walczyliśmy ramię w ramię, a raz nawet zabrałem go do baru, gdzie i tak uparcie wypił jedynie colę. Skrycie bardzo go podziwiałem za tę jego dobroć, ale przecież nigdy mu tego nie powiem tak o. Zresztą pewnie by mnie wyśmiał, skoro byłem jedynie najemnikiem niosącym śmierć. Słusznie się na mnie wkurzył, skoro mu nie pomogłem od razu, bo ważniejsza była kasa (ale to jest milion dolarów no!), ale może jak go połatam, to mi wybaczy? Raz w sumie mieliśmy podobną sytuację, gdzie musiałem nad nim czuwać w nieciekawych warunkach, ale to była już totalnie moja wina, że koleś stracił zdrowie, skoro otworzyłem zawleczkę od granatu w jego pobliżu, zapominając, że ja sobie mogę wybuchnąć i się zrosnąć, a on niekoniecznie. Ale nie był na mnie aż tak zły!

Po jakichś dwudziestu minutach spacerku z rannym chłopakiem doszedłem do domu, w którym entuzjastycznie powitał nas Tabu.

– Patrz, śmierdzielu! Mamy gościa, tylko nie skacz i nie liż go tak od razu, bo się chyba źle czuje – spojrzałem oględnie na Pajęczarza. Wciąż krwawił, ale nie tracił krwi tak szybko, by jego życie było mocno zagrożone. Położyłem go ostrożnie na kanapie, zakazałem Tabu zbliżania się do niego, a ja szybko poszedłem po apteczkę, której nigdy nie używałem i nawet nie wiem, co robiła w moim domu, ale jednak się przyda! Nie ukrywam, że w jakimś sensie zacząłem się ekscytować ratowaniem Człowieka Pająka, jakbym był teraz dla niego rycerzem na białym koniu, któremu rzuci się na szyję, gdy się ocknie (byłoby fajnie). Nie żebym się cieszył z jego krzywdy, ale od dawna chciałem się z nim bardziej zakolegować (z jego tyłkiem też, ale shh), a to chyba całkiem dobra okazja do zacieśnienia więzów! Drastyczna, ale zawsze jakaś. 

Continue Reading

You'll Also Like

12.9K 771 21
Rosalia Gonzalez ma wszystko, czego pragnęła. Cudownego chłopaka, z którym planuje przeprowadzkę do Madrytu, świetnych przyjaciół, i super pracę w ka...
12.3K 1.1K 27
"Do cholery jasnej miałeś nigdzie nie wychodzić!", krzyknął przez co młodszy wzdrygnął się spuszczając wzrok. "J-ja tylko-", starszy mu przerwał, "co...
5.8K 452 23
Przez całe życie staramy się uciec od przeszłości, licząc, że konsekwencje naszych dawnych czynów nas nie dopadną. Nicole Jade uciekła od przeszłości...
920K 101K 124
Wiele było pięknych kobiet. Miał je wszystkie. Miał, władał, posiadał. Złoto, jedwab, diament, stal. Śpiew słowika. Wiele oczu go widziało. Wszystk...