DRUGS, SUCKS & SAUSAGES

Von berrylewis27

15.5K 1.7K 670

Pomiędzy młodością a powagą, nigdy nie powinien stać znak równości. Tę zasadę wyznają uczniowie licealnej kl... Mehr

1. PONIEDZIAŁEK
2. WTOREK
3. ŚRODA
4. CZWARTEK
5. PIĄTEK
6. SOBOTA
7. NIEDZIELA
8. PONIEDZIAŁEK
9. WTOREK
10. ŚRODA
11. CZWARTEK
12. PIĄTEK
14. NIEDZIELA
15. PONIEDZIAŁEK
16. WTOREK
17. ŚRODA
18. CZWARTEK
19. PIĄTEK
20. SOBOTA
21. NIEDZIELA
22. PONIEDZIAŁEK
23. WTOREK
24. ŚRODA
25. CZWARTEK
26. PIĄTEK
27. SOBOTA
28. NIEDZIELA
MAJ
KWIECIEŃ
LIPIEC
POSŁOWIE

13. SOBOTA

474 63 13
Von berrylewis27

 Rano sprawdziłem powiadomienia w telefonie tylko raz. Chłopaki wysłali na grupę pełno linków. Dotyczyły wybuchu fajerwerków w dzielnicy kolejarzy. Donosiły o tym lokalne media, jak radio, którego tata słuchał przy śniadaniu. Wstał wcześnie, nawet jak na niego. Zrobił mi dobrą herbatę i tosty, za co byłem mu wdzięczny. Jeśli jednak zacząłem dzień od dobrego śniadania, to czy dopiero później miałem poznać smak goryczy?

— Jakaś grupa kiboli zrobiła pokaz sztucznych ogni pomiędzy domami. Co za idioci — skomentował tata.

Podał mi talerz z tostami i objął ramieniem. Poczułem, że zabrakło mi tchu od jego ciepła, dotyku, bliskości. Tęskniłem za nim każdego dnia, dlatego gdy znów był obok, rozpłynąłem się z wrażenia.

— Uważaj na siebie, młody — rzekł. Uśmiechnąłem się, choć w środku rozpłakałem się z żalu.

— Dobrze, tatku.

— Świetnie — szepnął. — Zawiozę cię do szkoły, co? W końcu, jeśli jedziesz tam pomagać, nie musisz być mokry od rana.

***

Tata szturchnął mnie na pożegnanie, przez co nie potrafiłem wstrzymać ataku śmiechu. Ojciec też zarechotał, odchrząknął i spojrzał na moją szkołę.

— Wciąż tak samo brzydka.

— Ale nauczyciele cudowni — odparłem.

— Zawsze tacy byli. Dlatego dało się tutaj wytrzymać.

— To racja! — uznałem i zawiązałem szalik wokół szyi.

— A czapka? Zapięta kurtka? — spytał, czochrając mi włosy. Wywołał kolejną falę śmiechu i wielkiej niechęci wysiadania z samochodu. Nie wiedziałem, kiedy go znów zobaczę. Ciągle było go mało, a gdy już się pojawiał, tęskniłem za nim.

— A ten to kto? — zapytał tata, gdy zobaczył w oddali właściciela czerwonego płaszcza. Szedł z powrotem do samochodu, gdzie najwyraźniej zostawił coś ważnego. Uśmiechnąłem się szeroko.

— To człowiek na zastępstwie za Boolge'a. Dzisiaj jego kumple z uniwerku przyjadą do nas.

— Bęcwały nadęte.

— On jest spoko — uznałem. — Ma do nas odpowiednie podejście.

— To i tak są profesorki od siedmiu boleści, którzy wcisną sobie przypadkiem śrubokręt w dupę, gdy trzeba coś naprawić — mruknął.

Zaśmiał się przy tym, ja już trochę mniej. Może nie zrobiłby tak, gdyby wiedział, że jego syn chce dołączyć do takiego towarzystwa, przy okazji, podkochuje się w jednym z nich? Przedstawiciel tego porządku wracał właśnie. Skinąłem na niego.

— Pójdę z wychowawcą — postanowiłem. Tata pokiwał głową.

— Trzymaj się, kochany.

— Pa, tato! — Ucałowałem go w policzek i wysiadłem z samochodu. Bez trudu odnalazłem mojego zawirowanego doktora. Był o krok od wejścia do szkoły, jednak zatrzymał się, poprawiając sznurówki.

— Sho! — zawołałem. Pomachałem tacie, zamknąłem drzwi auta i pośpiesznie ruszyłem. Sho usłyszał mnie. Odwrócił się z zaskoczonym uśmiechem.

— Cześć, młody! — rzekł. Nabrałem ochoty przywalić mu w łeb, aby potem ucałować obrażenia. Zamiast tego, uśmiechnąłem się złośliwie.

— Jestem dużo młodszy od ciebie?

— Równo o dziesięć lat.

— Dla mojego taty, to ty jesteś młody. Doznałem zaszczytu, bo odwiózł mnie.

— O kurcze — odrzekł Sho i poprawił okulary na nosie. — A wie, dlaczego jego syn idzie w sobotę do szkoły?

— Bo... idzie pomagać?

— Oczywiście — mruknął z uśmieszkiem. — Wszystko wynika z twojej bezgranicznej chęci pomocy.

Na te słowa, wprost nie mogłem powstrzymać się. Szturchnąłem go zaczepnie w ramię, a on, nieco zdziwiony, oddał mi podobnym ciosem. Przyjąłem go z radością. Wczoraj niemal wywołałem pożar przez niego. Dziś to on wywołał pożar we mnie. Dźgnąłem go lekko palcem w bok. On też tak zrobił. Skrzywiłem się naraz, udając ból. Sho nagle zbladł.

— Przepraszam! Zapomniałem, że cię pobili i...

— Żartowałem — wyszeptałem. Sho huknął mnie naraz w ramię. Rozmasowałem je, złośliwie chichocząc i gapiąc się na niego. Spróbowaliśmy przywołać się do porządku.

— Chodźmy, nie będę przecież tutaj mył naczyń — wtrąciłem.

— Tak. Chodźmy — oprzytomniał i wszedł do środka. Nie przestawał się uśmiechać, dlatego podejrzewałem, że szykuje coś jeszcze. W drodze na stołówkę, jeszcze dwa razy stoczyliśmy podobną potyczkę.

***

Uniwersytetu w Yeeds opiekował się DEA, dlatego organizował w szkole zjazdy.. Tym razem grupa naukowców zastanawiała się nad utworzeniem stowarzyszenia ku pamięci kolejarzy. Taka liczba gości nie mogła siedzieć głodna. Przebywali tu cały dzień, dlatego panie kucharki, a także ja, sprzątając po nich, mieliśmy dużo roboty. Na szczęście, musiałem zwożenie naczyń na zmywak, opróżnianie talerzy i wkładanie ich do zmywarek, nie okazało się tak straszne. Naukowcy musieli być niedożywieni, bo pochłaniali wszystko, co szkoła dla nich przygotowała, dlatego żadne jedzenie nie poszło na zmarnowanie.

Gdy zmywarki pracowały na całego, wróciłem na stołówkę. Musiałem dbać o porządek. Naukowiec nie świnia, nie rzucał papierków byle gdzie. Miał swoją kulturę, a także wiele ciekawych rzeczy do powiedzenia. Przechadzając się pomiędzy stołami, przysłuchiwałem się nieco ich rozmowom. Od polityki, przez zachwyt nad stolicą, po zakrapiane sympozja, o tym mówili. Znali się, lubili, a jeśli nie, nie ukrywali tego. Nie słuchałem ich jedynie z nudów. Interesowałem się, o czym rozmawiali ludzie z otoczenia Sho.

On sam, gdzieś w tłumie doktorantów i członków instytutu, zabawiał towarzystwo. Wśród swoich, czuł się jak ryba w wodzie. Widziałem go, on mnie też. Wolałem jednak trzymać się z daleka. Co chłopak z robotniczych przedmieść, przebrany w ciuszki kelnera, miał do roboty wśród akademickiego towarzystwa ą ę?

Wróciłem na zmywak. Bolały mnie nogi, dlatego postanowiłem zrobić sobie chwilę przerwy. Usiadłem na podłodze z ciężkim westchnieniem. Sięgnąłem po telefon i sprawdziłem, co działo się w świecie. Większość z klasy zakuwała matmę. Policja szukała samozwańczych pirotechników w dzielnicy kolejarzy. Mama mnie wspierała. Papaya pytała o kota. Świat się jeszcze nie skończył, kiedy odpoczywałem od sprzątania stołówki.

Wtedy ktoś wesoło zawołał do kucharek. Jedna z nich nakierowała gościa na zmywak. Zmarszczyłem czoło, potem ujrzałem go.

— Przyszedłem zjeść z tobą obiad — oznajmił Sho. Trzymał w dłoni dwa talerze.

Zdumiał mnie. On wszedł jak do siebie, podał mi talerz i usiadł obok na podłodze. Był tak blisko, że dotknęliśmy się ramionami. Przez dłuższy moment nie wiedziałem, co właśnie się działo. Sho skinął wtedy, abym podał czyste widelce. Podniosłem się więc, wziąłem sztućce i wróciłem na miejsce. Sho czekał cierpliwie. Podałem mu widelec, odebrał go. Porwał kilka kęsów gotowanych warzyw.

— Panie kucharki gotują tak wspaniale.

— Mózgowcy też są zadowoleni z jedzenia?

— Bardzo. I uważaj sobie, to moi koledzy — upomniał mnie. Kaszlnąłem, a on zaczął się śmiać. Miałem okazję, aby przyjrzeć mu się jeszcze dokładniej.

Siedzieliśmy na podłodze z wyciągniętymi nogami. Zauważyłem, że moje były dłuższe, chociaż jego bardziej umięśnione. Sho miał niższy wzrost, musiał też ćwiczyć. Zazdrościłem mu, że tak wyglądał. Ubrania lepiej leżały na takim ciele. Bez nich też musiał lepiej wyglądać. Spodobał mi się jego nos, którego nie widziałem dokładnie z ostatniej ławki. Teraz był na wyciągnięcie ręki. Dłonie też miał ładne — palce niezbyt kościste, żył nie za wiele widocznych. Schludne i zadbane. Śmiało uznałem, że mój gust co do ludzi, nie należał do najgorszych.

— Jestem gdzieś brudny? — zapytał.

— Zależy, czy pytasz o twarz, czy myśli — wypaliłem nagle.

Sho zakrztusił się wtedy. Wcale nie było mi przykro. Dotknąłem jego pleców, aby klepnąć go, ale pokręcił głową. Odkaszlnął porządnie, odłożył talerz i posłał mi zdumione spojrzenie.

— Chciałem się upewnić, czy nie upieprzyłem, a nie poddać analizie mój umysł, który, skądinąd, bywa wystarczająco zaśmiecony — wyznał. Wzruszyłem ramionami, dokańczając warzywa.

— Dlaczego tak jest?

— Z moją głową?

— Tak.

— Wiesz — Zdjął okulary i przetarł kąciki oczu. — Pamiętasz, jak wysłałem ci tego smsa? Musisz pamiętać. Mój brat odezwał się wczoraj. Wciąż nie chce ustąpić.

— W jakiej sprawie? — zdziwiłem się. Zastanowiłem się, czy był to odpowiedni moment, czy zwinąć mu okulary i położyć na swoich udach. Musiałby szukać ich właśnie tam. On jednak tylko wzruszył ramionami.

— Hmm... Mam duży konflikt z rodzinie. Poważna, skomplikowana sprawa, a przy jej rozwiązaniu, może ucierpieć wiele osób — powiedział.

— To musi być trudne — przyznałem. — Ale co? Pokłóciliście się o coś?

— Tak — odrzekł spokojnie. — O matkę.

— O matkę? — powtórzyłem.

Sho zmiękł w moich w oczach. Stał się jak masło, rozsmarowane czułym ruchem na ciepłym, chrupiącym chlebie. Przełknąłem ślinę. Dlaczego pragnąłem go tak skosztować? Odpowiedzi nie znalazłem w jego oczach. W jasnej świetle, jego nabrały pięknej barwy. Moje musiały wydawać się ciemniejsze. Bezsprzecznie zachwycaliśmy się tym widokiem.

W kuchni rozległ się nagły trzask. Jakiś gar spadł na podłogę, robiąc cholernie dużo hałasu. Któraś kucharka zaklęła donośnie. Zadrżeliśmy z przerażeniem.

— Bogowie — jęknął Sho i ubrał pośpiesznie okulary. Próbował uciec. Nie mogłem pozwolić na taką dezercję. Odchrząknąłem, przeciągając się nieco.

— Opowiesz mi o tym kiedyś?

— Hmm. Znów przy czekoladzie?

— Wszędzie, gdzie będziesz miał ochotę.

Zgodził się ochoczo. Skoro umówiliśmy się tak łatwo, w podobnym nastroju dokończyliśmy obiad. Sho wyjaśnił mi, kim byli ludzie na sali. Wszyscy go znali, szczególnie w faktu, że promotorem jego pracy dyplomowej był założyciel instytutu. Szanownego profesora zabrakło dziś na sali. Inna, ważna osoba, pojawiła się jednak na zjeździe. Była nią przyjaciółka Sho, Eliera. Znali się z czasów studiów. Opowiedział, czym się zajmowali w instytucie, a także, jak zamierzał przygotować się do prowadzenia zajęć w nowym roku akademickim. Wspomniał o kursach, na które zgłosił się wieki temu, ale całkiem o nich zapomniał.

— Czyli będziesz miał własną grupę studentów?

— Tak. I ten sam problem z wypowiedzeniem imion — stwierdził, przez co parsknąłem śmiechem.

— Chodzi ci o moje?

— Nie tylko. Macie tutaj kosmicznie trudne imiona! W stolicy jest inaczej, u was inaczej, w moich rodzinnych stronach też. Kurcze.

— Co?

— Moje imię też jest trudne. Shoiust. — Powiedział je tak śpiewnie, że przeszły mnie ciarki. — Nie wymawia się drugiego s, a oi czyta się jak e, u zaś jak ai. I to t jest twarde na końcu — poinstruował mnie.

Sheait... — powtórzyłem według jego wskazówek. Uśmiał się przy tym wielce.

— Ładnie wymawiasz moje imię.

Zarumieniłem się z wrażenia. Nie sądziłem, że za szarpanie z największym palantem w szkole, skończę z Sho na zmywaku. Sho też nie podejrzewał, że znajdzie w sobie odwagę, aby porozmawiać w sposób tak otwarty. Kiedy nikt nas nie widział, stawaliśmy się bezpośredni. Pragnąłem, abyśmy zostali na zmywaku całą wieczność, śmiejąc się i oddychając tym samym powietrzem. Chciałem go.

Ktoś inny pomyślał tak samo. Przyszedł do kuchni, zapytał o Sho. Kucharki wskazały drogę na zmywak. Jakże szeroko uśmiechnął się Sho, gdy ujrzał swoją znajomą, Elierę.

— Sho! Tu nam zniknąłeś! — zawołała z ulgą. Na zmywaku zobiło się od razu ciaśniej. Gorzej. Doktor Springsteen nie był już tylko mój.

— Tak, ja... Muszę go pilnować — odparł i skinął na mnie. Zdziwiłem się, a kobieta zaśmiała. — No tak... Poznajcie się. Eliera Fearkazar. I... Eee...

— Leight Abelard — przedstawiłem się i wstałem z podłogi. Eliera rozpromieniła się i podała mi rękę. Uścisnąłem ją lekko, po czym spojrzałem na Sho.

— Muszę zaraz opróżnić zmywarki i iść po następne talerze — oznajmiłem.

Skinął głową i także podniósł się. Wstając, wsparł się o mnie. Gdybyśmy byli sami, objąłbym go, a tak, podziękowaliśmy sobie uśmiechem. Uprzejmie, przyjacielsko, coraz bliżej.

Kolejną godzinę spędziłem już sam. Sho nie opuścił akademickiego towarzystwa. Miałem więc chwilę, aby przemyśleć, co właśnie zrobiłem. Umówiłem się z nim. Ja, sierota z klasy maturalnej, w najbliższym czasie, miałem spotkać się z doktorem nauk historyczno-specjalistycznych o profilu archiwistyczno-konserwatorskim. Brzmiało to tak nieprawdopodobnie, że wyciągnąć talerze ze zmywarki, pozwoliłem sobie na kilka łez.

— Nie rycz. To się uda, zobaczysz — powiedziałem do siebie, ocierając twarz. Wróciłem sprawnie do pracy. Do samego jej końca zastanawiałem się, kiedy znów będę mógł swobodnie patrzeć mu w oczy. 

Weiterlesen

Das wird dir gefallen

145K 2.8K 195
Hejo, wrzucam tutaj opowiadanie z rodziną monet. Czasem jest Instagram i zdjęcia ale głównie jest opowiadanie.
Trust me Von ksicja_

Jugendliteratur

41.7K 1.3K 33
Bo byliśmy tylko dziećmi, które nie zasłużyły na życie w takim świecie. Ty wolałabyś mnie nigdy nie spotkać, a ja wolałbym nigdy cię nie skrzywdzić. ...
35.6K 1K 21
Madison Reily~18-letnia dziewczyna, która właśnie skończyła liceum, postanawia się wyprowadzić od swoich nadopiekuńczych rodziców, do swojego starsze...
80.6K 3K 30
„Gdzie byłeś sześć lat temu?" Gdzie Blake Remington był kiedy Charlotte Wilson go potrzebowała? Tego nikt nie wie. Przepadł z dnia na dzień, a nikt n...