Zakończony || Serce Wybrańca...

By ELfaba93

11.8K 1.2K 182

Na początku była wielka radość, bo Harry Potter pokonał Voldemorta. Zabił go, uwalniając tym samym świat czar... More

PROLOG: Uwierz w bajki
02: Biała sala
03: Ślady na dywanie
04: Insynuacje
05: Trudne decyzje
06: O krok
07: Strach o córkę
08: Niebezpieczeństwo
09: Dolina Godryka
10: Nocny gość
11: Sprzymierzeniec
12: Zaufanie
13: Sny na jawie
14: List z Hogwartu
15: Wsparcie
16: Niespodziewana wizta
17: Pełnia księżyca
18: Nowe miejsce
19: Najsilniejsze uczucie
20: Serce Wybrańca
21: Droga do przebaczenia
22: Wolność
Epilog: Bajka trwa

01: Bilans strat

956 84 17
By ELfaba93

Pogoda nie sprzyjała nostalgii. Była wręcz niepodobna do aury, która panuje w Anglii. Słońce każdego ranka wspinało się na horyzont, a według prognostyków zbliżało się naprawdę ciepłe lato. Obawiano się nawet suszy, bo deszczowe chmury wydawały się na dobre wynieść z kraju. Nawet noce były ciepłe. Na granatowym nieboskłonie można było obserwować bladą tarczę księżyca i tysiące mieniących się gwiazd.

Ginevra Weasley nadal nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Beznamiętnie wpatrywała się przed siebie, niemal nie widząc tego, co działo się wokół. Szpital. Korytarz nie wyróżniał się niczym szczególnym. Biała podsadzka, kremowe ściany... gdzieniegdzie wisiały obrazy zasłużonych magomedyków lub stare zdjęcia, przedstawiające barwną historię szpitala. Pod ścianami ustawiono tuzin krzeseł, aby zmniejszyć cierpienie oczekujących na swoją kolej.

Od czasu bitwy w Hogwarcie było tutaj ciągle mnóstwo rannych i poszkodowanych. Choć po śmierci Voldemorta większość śmierciożerców udało się złapać, to jednak niektórzy zwolennicy Czarnego Pana zapadli się pod ziemię, co zwiastowało kłopoty w niedalekiej przyszłości i fakt, że Zakon i aurorzy nadal będą mieć ręce pełne roboty.

Ginny niecierpliwie stukała niskim obcasem swojego buta w posadzkę. Marszczyła przy tym groźnie brwi, zwracając na siebie uwagę oczekujących. Kobieta o poparzonej twarzy już chciała zwrócić jej uwagę, jednak Ginny zagłuszyła ją, podnosząc głos.

– To jest n i e m o ż l i w e! – krzyknęła, zrywając się ze swojego miejsca. Jednym susem doskoczyła do siedzącego naprzeciw ojca i oparła dłonie na biodrach. – Niemożliwe!

Artur Weasley otworzył szerzej oczy, nie spodziewając się takiej reakcji ze strony córki. Pogładził siwiejące przy skroniach włosy i pokręcił delikatnie głową. Chciał ująć jej dłoń, jednak Ginny cofnęła się energicznie, omal nie wpadając na młodą uzdrowicielkę.

– Uspokój się – powiedział krótko, czując na sobie spojrzenie pozostałych pacjentów. – Mówię ci to, co powiedzieli uzdrowiciele.

Ginny prychnęła głośno, po czym zaczęła nerwowo maszerować korytarzem. Zataczała tak niewielkie kółka, że po chwili musiała przystanąć, bo zakręciło jej się w głowie.

– Ale to jest niemożliwe! – powtórzyła po raz setny. – Tato, przecież sam dobrze o tym wiesz.

Artur nie miał pojęcia, co odpowiedzieć córce. Był zmęczony. Od czasu bitwy minęło kilkanaście godzin. Ani on, ani Ginny nie zdążyli wrócić do domu, przebrać się, odpocząć. Mężczyzna z zatroskaniem patrzył na jej twarz. Liczne siniaki i zadrapania były dowodem, że nie była bierna w trakcie starcia. Niemal całą koszulkę miała zachlapaną krwią, a włosy posklejały się w brudne strączki. Artur podejrzewał, że sam nie wyglądał lepiej.

Po chwili Ginny spojrzała na niego posępnie. Podeszła i sama chwyciła jego dłonie. Spojrzeli sobie prosto w oczy. Dziewczyna siliła się na uśmiech, ale przypominało to bardziej grymas niezadowolenia.

– Wszystko się jakoś ułoży – powiedział Artur, dotykając jej policzka. – Zobaczysz. Hermiona na pewno wie, co się stało. Widziałaś, w jakim była kiepskim stanie, jak słaniała się na nogach.

– Mam nadzieję...

Dziewczyna opadła na krzesło i oparła głowę na dłoniach. Nie spała i nie jadła od ponad doby. Czuła, że kręci jej się w głowie, ale nie mogła sobie pozwolić na słabości. Czekała, wpatrzona w drzwi, za którymi kilkanaście minut temu zniknął jej najmłodszy brat ze swoją dziewczyną. Miała wrażenie, że każda chwila ciągnie się w nieskończoność.

W dodatku nerwowe nastroje udzielały się również pozostałym pacjentom. Większość głośno narzekała, że w szpitalu jest stanowczo zbyt mało uzdrowicieli, a w takich chwilach powinni wszyscy być w pracy.

Po kolejnej, długiej minucie drzwi się otworzyły. Ginny znów zerwała się na równe nogi i doskoczyła do swojego brata. Ron wyglądał okropnie. Jego włosy pokryte były sadzą, a na policzku miał głębokie zadrapanie. Jego ubranie było całe podarte i w wielu miejscach nadpalone. Ginny chwyciła go za ramiona i potrząsnęła delikatnie, zmuszając, aby spojrzał jej w oczy.

– I co? – ponagliła.

Artur również wstał z krzesła i podszedł do syna.

Ronald pokręcił delikatnie głową, a w jego oczach pojawił się tak wielki smutek, że Ginny miała wrażenie, że grunt zaczyna jej się pomału walić spod stóp. Przełknęła ślinę, czując nieprzyjemną gulę w gardle. Miała wrażenie, że stało się najgorsze.

– Gdzie jest Hermiona? – spytała drżącym z emocji głosem.

– Musi zostać na parę dni – odpowiedział cicho Ron, a Ginny poczuła, że kamień spada jej z serca.

– Musiałeś mnie tak nastraszyć? – spytała, kątem oka dostrzegając, że ojciec również mocno się zdenerwował. – Ale rozmawiałeś z nią? Wiesz coś?

Ronald chciał coś powiedzieć, ale jego głos się załamał. Wyminął siostrę i zajął jedno z wolnych krzeseł na korytarzu. Ukrył twarz w dłoniach, a z jego piersi wyrwał się cichy szloch. Dziewczyna pierwszy raz była świadkiem jego załamania. Wymieniła spojrzenia z Arturem i pozwoliła ojcu podejść do syna.

– Ron, co się dzieje? – zapytał ojciec, kładąc mu dłoń na ramieniu.

– Uzdrowiciele na razie nie wiedzą, co to za klątwa – powiedział, drżącym głosem. – Ale udało im się poprawić jej kondycję fizyczną. Ocknęła się, ale...

Ginny wstrzymała oddech.

– Ale nic nie pamięta – dokończył Ron. – Kompletnie nic.

Pod dziewczyną ugięły się kolana. Poczuła, że robi jej się ciemno przed oczami, ale w ostatniej chwili udało jej się podtrzymać ściany i złapać równowagę. Nie chciała teraz martwić Artura. Odwróciła się na pięcie i ruszyła korytarzem przed siebie.

– Ginny. – Usłyszała głos ojca. – Dokąd idziesz?

– Do domu – powiedziała. – Wracajmy już do domu.

– Ale na pewno uzdrowiciele nie powinni cię zbadać? – zapytał Artur, a w jego głosie słychać było wielkie zmęczenie.

– Nic mi nie jest – szepnęła bezgłośnie, chcąc jak najszybciej się oddalić z tego miejsca.

Przykro mi, ale nie możemy obudzić pana Pottera – rozbrzmiewał w jej głowie głos uzdrowiciela. – Nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale w jego piersi nie ma serca. Wydaje mi się, że został go pozbawiony już kilka miesięcy temu...

* * *

Remus Lupin siedział w kuchni niewielkiego domostwa, które jeszcze do niedawna dzielił z Tonks i ich małym synkiem – Teddym. Wpatrywał się beznamiętnie w dwa brudne kubki, stojące na blacie. Herbata była niedopita. Nie zdążyli jej dokończyć, gdyż dostali wezwanie do Hogwartu, a teraz ciężko mu było tak po prosu ją wylać.

Nie tak to miało wyglądać.

Wzeszło słońce, przyszedł nowy dzień, a Remus nie mógł pojąć, jak to możliwe, że czas się nie zatrzymał. Jak to możliwe...? Nie potrafił zebrać myśli, nie miał już siły płakać. Pociągnął kolejny, długi łyk ognistej whisky. Jak jeszcze długo będzie trwać koszmar, w którym przyszło mu żyć?

Czuł, jak całe szczęście przelatuje mu przez palce. Tyle lat był sam, pochował najlepszych przyjaciół, a kiedy wydawało mu się, że los się do niego uśmiechnął, okazało się, że był to uśmiech ironiczny.

Jego Dora leżała martwa i zimna. Pamiętał jej oczy, wpatrzone w niebo – puste i bez wyrazu. Jej twarz, na której nie poruszał się żaden mięsień. Jedna chwila, tyle wystarczyło, aby młoda, energiczna kobieta odeszła już na zawsze.

Remus nie mógł przestać myśleć o Teddym. Obecnie maluch przebywał u swojej babci – Andromedy, ale przecież przyjdzie taki czas, że syn wróci do domu. Będzie marudny, bo zabraknie mu kontaktu z mamą, będzie na nią czekał i płakał długimi godzinami. A potem nadejdzie pełnia...

Z zamyślenia wyrwało go głośne pukanie do drzwi. Mężczyzna przeklął pod nosem, choć absolutnie nie było to w jego stylu, a potem wypił resztkę ognistej. Poczuł nieprzyjemne palenie w żołądku, które nawet w najmniejszym stopniu nie dawało mu ukojenia. Nie ruszył się z miejsca, a nawet gdyby wstał, to najpewniej przewróciłby się po kilku krokach.

Pukanie się powtórzyło. Tym razem głośniejsze i bardziej nachalne.

– Nie ma mnie... – burknął Remus, bo od zbyt dużej ilości alkoholu nie był nawet w stanie podnieć głosu.

Osobie, stojącej na wycieraczce, najwyraźniej nie spodobało się tak długie oczekiwanie na gospodarza. Lupin usłyszał brzdęk otwieranych drzwi i ciężkie kroki na korytarzu. Nie pofatygował się nawet wyjąć różdżki. Wszystko było mu obojętne.

– Cholera, nie mów mi, że siedzisz tak od powrotu z Hogwartu.

Remus niechętnie odwrócił głowę. W progu stał ktoś, kogo najmniej się spodziewał. Zaśmiał się ironicznie, chwytając pustą butelkę po alkoholu. Zaczął żałować, że nie ma w domu więcej, kto wie, kto jeszcze by go odwiedził?

– A na co liczyłeś? – wybełkotał Remus. – Świętuję upadek Voldemorta.

– Nie bądź głupi, to kompletnie nie w twoim stylu. Nawet się nie przebrałeś – zauważył gość, wskazując jego ubranie.

Lupin musiał przyznać mu rację. Jego szata wyglądała fatalnie. Była podarta i brudna od ziemi. W dodatku gdzieniegdzie można było dostrzec plamy krwi. Czerwona posoka przyjaciół i Tonks zmieszała się, tworząc abstrakcyjny kształt na jego lewej piersi.

– Przyszedłeś po mnie? – zapytał, lekceważąc wcześniejszą uwagę.

Gość pokręcił energicznie głową, a potem odsunął krzesło i usiadł naprzeciwko Remusa. Postukał palcem o blat stołu i rozejrzał się po kuchni. Jego wzrok zatrzymał się na aromatycznych ziołach, suszących się przy oknie.

– Ładnie tutaj – powiedział. – Szybko się urządziliście.

– To Dora – sprecyzował mężczyzna. – Kiedy była w ciąży, uparła się, że dom musi być schludny. Powiesiła nawet firanki. Mówiła, że dziecko musi wychowywać się w porządku.

– Cha! To do niej niepodobne...

Remus spojrzał na niego z dezaprobatą, a potem schował twarz w dłoniach. Zaszlochał, nie mogąc dłużej opanować emocji, które zawładnęły jego sercem. Miał ochotę wyć tak głośno, aby usłyszał go ten, kto zabrał jego żonę.

– Powiedz mi, co ja mam teraz zrobić? – wychrypiał, nie panując nad swoim głosem.

Gość westchnął głośno. Splótł palce i oparł na nich podbródek.

– Nie wiem – przyznał szczerze. – Choć na pewno powinieneś zacząć od kąpieli, potem się wyśpij, zjedz coś i zabierz syna do domu. Pomyśl też o Andromedzie. Ona też ma prawo do żałoby, straciła męża i córkę.

– Nie dam rady, nie będę umiał sam się nim zająć – mówił dalej Remus, szlochając głośno.

– Ale jesteś jego ojcem!

– Co TY możesz o tym wiedzieć?! Nie masz pojęcia o dzieciach!

Przez twarz gościa przebiegł cień niezadowolenia, ale po chwili ustąpił on miejsce głębokiemu współczuciu. Wyciągnął rękę, aby dotknąć Remusa, ale po chwili cofnął ją zrezygnowany.

– Masz rację – przyznał. – Nie mam o nich pojęcia. Ale zrozum. Nie jesteś sam! Masz syna i wielu życzliwych przyjaciół. Andromeda może zająć się Teddym przy każdej pełni, abyś nie musiał się niepotrzebnie denerwować. Wszystko można jakoś rozwiązać.

Lupin uniósł głowę i popatrzył prosto w oczy przybysza. Zastanowił się przez chwilę.

– Mówi się, że czas goi rany – dodał cicho. – Kiedy patrzę na ciebie, jakoś nie umiem w to uwierzyć. Od twojej śmierci minęły dwa lata, a jego siedemnaście... A nie ma dnia, w którym bym o was nie myślał, Syriuszu.

– Przykro mi, nie chciałem cię zostawiać – przyznał z głębokim westchnieniem.

– To zabierz mnie ze sobą.

– Nie mogę, masz jeszcze wiele spraw do załatwienia.

Remus prychnął głośno i pokręcił delikatnie głową.

– Niby jakich? – zapytał z ironią.

– Musisz pomóc Harry'emu – oznajmił twardo Syriusz, a potem wstał z krzesła. – Nie zasłużył na to, co teraz się z nim dzieje.

Lupin zmarszczył brwi. Też chciał się podnieść i zatrzymać powoli wycofującego się Syriusza, ale ból głowy mu to uniemożliwiał. Bezsilność zaczęła go irytować.

– Zaczekaj – rzekł, kiedy Syriusz się odwrócił. – Jak mam to zrobić? To przecież nie ja wyciąłem jego serce. Nie mam pojęcia, gdzie ono jest.

Syriusz zatrzymał się w progu i odwrócił przez ramię, a na jego twarzy zagościł delikatny, łobuzerski uśmiech. Jak za czasów szkoły – pomyślał Remus. – Nic się nie zmienił.

– Odszukacie je...

– Nie wygłupiaj się, daj mi jakąś wskazówkę! – oburzył się.

Gość zaczął się oddalać, a Remus czuł dziwny paraliż, nie umiał go w żaden sposób powstrzymać. Po chwili kroki na korytarzu ucichły i wszystko było tak, jak wcześniej.

* * *

Najpierw długo nie mogła zasnąć. Cały czas czuła nieprzyjemny zapach krwi, a co jakiś czas z jej piersi wydobywał si suchy, męczący kaszel, jakby pył nadal zalegał w jej płucach. Było jej duszno, kiedy leżała przykryta kocem i drżała z zimna, kiedy się odkrywała. Każda pozycja wydawała się być bolesna i niewygodna. Liczne zadrapania i drobne ranki nie chciały zakrzepnąć. Ginny miała wszystkiego dość.

Czuła, że jest zmęczona, ale jej umysł nie chciał dać jej wytchnienia. Korowody obrazów i momentów tworzyły dziwne panoramy. Podświadomie łączyła rzeczy, miejsca i osoby, które nie miały żadnych wspólnych cech.

W końcu dała za wygraną i wypiła kilka łyków eliksiru nasennego, który uszykowała sobie w razie czego. Niestety, nawet on nie potrafił oczyścić jej umysłu. Zasnęła, ale sny okazały się być jeszcze dziwniejsze.

Ciągle widziała tego młodego uzdrowiciela, który jak w mantrze powtarzał, że jej ukochany nie ma serca. Najwyraźniej musiał mówić to tyle razy, bo sam nie mógł w to uwierzyć. A ona stała i się śmiała, bo inna reakcja nie wchodziła w grę.

– To jest niemożliwe. – Ona też zaczęła się powtarzać jak katarynka. – Niemożliwe.

A obok nich stało łóżko zasłane białą pościelą. Leżał na nim Harry. Na jego twarzy błądził delikatny uśmiech, jakby zdawał sobie sprawę, że udało mu się ocalić cały świat czarodziejów. Wyglądał jak śpiące dziecko, bo nim właśnie był. Dzieckiem, które może nigdy nie pozna dorosłego życia, nie zatraci się w kobiecie, nie podejmie pracy, nie będzie miał potomka. Dzieckiem, od którego wszyscy tak wiele wymagali.

I tak spędzili siedem godzin snu.

A kiedy się obudziła, czuła, że zbliżyła się do granicy szaleństwa.

Wystarczył jeden, mały krok...

* * *

Ja nadal nie mogę wyjść z głębokiego szoku. Wiecie, że w dniu, w którym pojawił się prolog miałam około siedmiuset wejść? Nie wiem, czy aż tak Wam się nudziło, ale byłam naprawdę przytłoczona tym wszystkim. Pomijam komentarze i szeroki odzew z każdej strony. Czuję takiego kopa, że hej! Dzięki.

Continue Reading

You'll Also Like

111K 10.9K 70
"-A więc zwiałeś?- rzucił milioner, posyłając chłopcu oskarżycielskie spojrzenie, którego ten nie mógł zobaczyć. Peter znów wzruszył ramionami, zacis...
26.2K 1K 26
„ink brought us together"
91.6K 2.9K 50
[ slow re-write ] ~ since 05/03/2023
41.5K 1.6K 12
Porzucona w środku puszczy. Mała, bezbronna. Jednak znalazł się ktoś kto ją przygarną. Dzielna, odważna siedemnastoletnia dziewczyna, doskonale wł...