The Black Dahlia • Sherlock H...

By NatHatake

92.5K 4.8K 1.7K

Londyn nigdy nie był gotowy na kogoś takiego jak Sherlock Holmes. Jednak, co się stanie, gdy do swojego rodzi... More

Wprowadzenie i Obsada
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30

Rozdział 10

3K 165 46
By NatHatake

     Szczerze sądziłam, że Martha nieco przesadza, gdy opisywała nam mieszkanie, lecz teraz widząc te stare firanki, okropny dywan i ściany w gorszym stanie niż niektóre meliny, wiem, że opisała je doskonale. Mimo wszystko, nie to przykuło moją uwagę jako pierwsze, a białe adidasy stojące mniej więcej na środku pomieszczenia. Po ich wielkości wnioskuję, że są męskie. Holmes podchodzi do nich i praktycznie kładzie się na podłodze. Rozumiem, że chce się im przyjrzeć z bliska, ale nawet ja odczułabym obrzydzenie przed dotknięciem tego dywanu.

     Wtem cały salon zostaje wypełniony dźwiękiem dzwoniącego telefonu. Puste pomieszczenie powoduje, że roznosi się nieprzyjemne echo jednego z tych idiotycznych tradycyjnych dzwonków. Sherlock wstaje na równe nogi, wyciąga różową komórkę i odbiera połączenie, jednak ku naszemu zdziwieniu nikt się nie odzywa.

   — Halo? — Sherlock wreszcie rozpoczyna konwersację, sprawiając, że oddycham z ulgą. Już się bałam, że będziemy tak czekać w nieskończoność.

     — Cześć, przystojniaczku. — Z głośnika wydobywa się drżący, kobiecy głos. Nie trzeba stać przed nią, by wiedzieć, że drżenie spowodowane jest płaczem.

     — Kto mówi?

     — Wysłałem ci łamigłówkę. — Mój zdezorientowany wzrok pomyka ku Johnowi. Mija krótka chwila niż dociera do mnie, dlaczego kobieta użyła męskiej formy czasownika w zdaniu. — Na powitanie.

     — Kto mówi? — Pytanie ponownie wyrywa się z ust detektywa z niesamowicie spokojnym głosem. — Dlaczego płaczesz?

     — Nie płaczę. Piszę. A ta głupia suka to odczytuje. — Szloch kobiety nasila się, co powoduje, że machinalnie biorę głęboki wdech i omiatam pomieszczenie wzrokiem, nie słuchając nie długiej konwersacji między Holmesem a Watsonem. — Masz dwanaście godzin na rozwiązanie łamigłówki albo zacznę być niegrzeczny.

     Jeszcze przez krótką chwilę słychać szloch kobiety, aż wreszcie zapada cisza. Połączenie zostało zakończone. Nie myśląc zbyt długo oznajmiam na głos, że schodzę do samochodu po jakiś worek bądź torbę nadającą się do zapakowania naszego głównego elementu zagadki. Nie protestuję, kiedy Greg rzuca na szybko, że idzie ze mną. Wiem, że musi się przewietrzyć i w tym samym czasie dokarmić swoje uzależnienie.

     Po dotarciu do auta, otwieram bagażnik i zaczynam grzebać w rzeczach. Moja irytacja rośnie, gdy słyszę, że z każdym kolejnym tarciem zapalniczka brata nie odpala się, a on coraz bardziej zniecierpliwiony uderza w kółko trące, oczekując, że wreszcie go posłucha. Nie mogąc już wytrzymać wypuszczam powietrze nosem, podchodzę do niego i wyciągam w jego stronę otwartą dłoń. Wzrok Grega pomyka ku mnie i z każdą mijająca sekundą jego twarz łagodnieje. Wreszcie podaje mi zapalniczkę. Odpalam ją jednym płynnym ruchem i podstawiam mu ją pod papierosa.

     — Dzięki — rzuca jeszcze z wyrobem tytoniowym w ustach, po czym zaciąga się porządnie, jak biegacz przełajowy biorący łyk wody po kilkugodzinnym biegu. — Ta zapalniczka powinna być twoja, zawsze się ciebie słucha.

     — Po prostu jesteś o dziś bardziej rozemocjonowany niż zwykle. Czyżby nowa sprawa u boku Sherlocka tak na ciebie działała? — pytam z nieco drwiącym uśmiechem i chowam mu zapalniczkę do kieszeni niechętnie się z nią rozstając. Odstał ją od naszego ojca z racji, że pali odkąd pamiętam. — Tak wiem, wiem. Już nie patrz na mnie tym morderczym wzrokiem. Okropna jestem, nieempatyczna, zmieniam się w drugiego Sherlocka. Mówiłeś to tyle razy, że śni mi się to po nocach.

     — Ty też jesteś rozemocjonowana — odgryza się, podczas gdy ja wracam do przeszukiwania bagażnika. — Sądzisz, że jestem na tyle głupi, bym nie zauważył co się dzieje między tobą a Michaelem? Starasz się udawać, że wszystko jest w porządku, ale wcale tak nie jest i nawet nie waż się zaprzeczać. — Spoglądam na niego, a on w tym samym czasie wskazuje na mnie dłonią, w której między dwoma palcami trzyma tlącego się papierosa.

     — Nie zamierzałam — odpowiadam półgłosem całkowicie szczerze, wyciągając materiałowy worek. — Dałabym ci się wygadać, aż sam stwierdziłbyś, że to bez sensu bo nic ze mnie teraz nie wyciągniesz i będziesz musiał czekać na moje chęci rozmawiania o tym.

     — Wykończysz mnie szybciej niż te papierosy. — Kręcę głową z niedowierzaniem, zamykając bagażnik i podchodzę do starszego brata, wiedząc, że ta krótka uszczypliwa wymiana zdań rozpłynie się w naszej świadomości w ciągu godziny. — Wracasz na komisariat?

     — Oczywiście. — Greg rzuca sobie niedopałek pod nogi, po czym zgniata go czubkiem buta, wypuszczając ustami resztki dymu. — Nie jestem na tyle głupi, aby oczekiwać, że na coś się przydam na tym etapie. Daj tylko znać, gdybyście dowiedzieli się czegoś.

     — Dobrze. Tak zrobię.

     Nie mijają nawet dwie minuty, a rozchodzimy się każde w swoje strony. Jest mi go żal, ponieważ wiem, jak bardzo chce się wykazać i pokazać takiemu jednemu detektywowi doradczemu, że może się przydać. Niestety przy Sherlocku nasza ludzka użyteczność staje się bezużyteczna w obliczu jego umysłu.

*

     Z gracją baleriny i ostrożnością sapera wchodzę do laboratorium z dwoma kubkami wypełnionymi parującą i pysznie pachnącą kawą w dłoniach. Byłoby na pewno o wiele łatwiej, gdyby John nie wściekł się, że Holmes nie ma dla niego żadnego super zadania i uznał, że pójdzie się przewietrzyć. Z ulgą i poczuciem sukcesu stawiam jeden z nich niedaleko Sherlocka, nawet jeśli wiem, że zapewne jej nie wypije. Podchodzę do monitora, zerkam na niego i ostatecznie opieram się o stół tyłem, widząc na ekranie dwa magicznie irytujące słowa. "Nie pasuje". Biorę łyk upragnionej kawy i przenoszę swe spojrzenie na profil bruneta ukazujący ten typ skupienia, którego nie chce się przerywać. Nie ważne, jak bardzo to kusi.

     — Rozumiem, że oczekujesz czegoś ode mnie, jeżeli marnujesz swój czas na wgapianie się we mnie. — Parskam bezgłośnie śmiechem, ciesząc się w duchu, że to on odezwał się jako pierwszy. Nie muszę się już martwić o moje życie. Na ten moment na pewno.

     — Bystry jesteś — rzucam nieco oschle i wytrzymuję posłane w moją stronę bazyliszkowe spojrzenie żądające wyjaśnień w trybie natychmiastowym. — Przyszłam zaspokoić moją ślepą nadzieję na to, że jednak masz coś dla nas. Informacje, zadanie, cokolwiek, co sprawi, że John przestanie zachowywać się jak kobieta podczas pms, a ja nie będę miała ochoty zabić was obu. Więc?

     — Czy-

     Dźwięk przychodzącego SMS-a przerywa Loczkowi ledwo zaczętą wypowiedź. Detektyw wzdycha z niezadowoleniem, lecz jak gdyby nigdy nic wraca do obserwowania próbki umieszczonej w mikroskopie.

     — Daj mi telefon — Holmes mówi szybko nawet nie zwracając chociażby na milisekundę ku mnie swojego wzroku. Oczywiście, jak zwykle rozkazy, nie prośby.

     — Gdzie on jest? — pytam, starając się ukryć pod warstwą łagodności moją rezygnację i poddanie się w tej sytuacji. Odstawiam kubek na blacie i odsuwam się od stołu.

     — W marynarce.

     Moje oczy machinalnie kierują się na tę, którą ma na sobie. Tworzę z ust jedną linię, zastanawiając się, jak John potrafi wytrzymać w takich sytuacjach. Biorę dyskretnie głęboki wdech, wiedząc, że lepsze to niż jakbym miała wyciągnąć komórkę z kieszeni jego spodni. Mimo tysiąca słów cisnących się na me usta podchodzę do niego w milczeniu, odsuwam jego marynarkę i sięgam po telefon znajdujący się w wewnętrznej kieszeni.

     — Zawsze używasz takich perfum? — Zamieram, dotykając krawędzi jego telefonu. Marszczę łagodnie brwi i mimowolnie unoszę subtelnie kąciki ust. Czy on naprawdę nie ma, kiedy zadawać takich pytań?

     — Tak, zawsze takich używam.

     — Bardzo ładne.

     — Dziękuję. — Poszerzam swój uśmiech, wiedząc, że i tak go nie dostrzeże i wyciągam w końcu urządzenie. Opieram się ponownie tyłem o stół i okazując brak jakiejkolwiek kultury spoglądam na wyświetlacz. — To Mycroft — oznajmiam naturalnie, jak gdybym od zawsze była panią od czytania SMS-ów przychodzących to Sherlocka, sięgam po kubek z kawą i upijam z niego trochę cieczy.

     — Skasuj — rzuca szybko, bez zastanowienia. Zerkam na niego nieco zaskoczona, ale wykonuję co każe uprzednio zerkając na resztę wiadomości. Wiem bezczelne, niestety czysta ludzka ciekawość zwycięża.

     — Pisał, aż osiem razy. Rzeczywiście bardzo zależy mu na tej sprawie.

     — Plany są za granicą. Nic nie poradzimy.

     — Przejęcie w twoim głosie wyciska łzy — mamroczę pod nosem i oddaję mu komórkę, kładąc ją niedaleko mikroskopu. Wtem pomieszczenie wypełnia cichy dźwięk otwieranych drzwi. John wrócił ze spaceru. — Nim zapytasz, nie mamy nic nowego oprócz nachalnego Mycrofta dopytującego o sprawę Westa, którą Sherlock podsumował jednym zdaniem "Plany są za granicą". Koniec tajemniczej sprawy śmierci Andrew Westa.

     — Jedyną tajemnicą w tej sprawie jest to, dlaczego mój brat jest zdeterminowany do zanudzania mnie, kiedy ktoś inny jest tak niesamowicie ciekawy?

     — Pamiętaj, że ta kobieta może umrzeć. — Tworzę z ust jedną linię i biorę głęboki wdech. John właśnie popełnił jeden najważniejszy błąd. Wyrzucił na światło dzienne swoją empatię i wrażliwość w obecności nadwyrężonej przez Mycrofta cierpliwości Sherlocka Holmesa.

     — Co z tego? Szpital pęka w szwach od umierających, Doktorze. Dlaczego nie płaczesz przy ich łóżkach? Sprawdź jak-

     — Sherlock — przerywam mu stanowczym tonem, uderzając znacząco dłonią w blat niedaleko mikroskopu. Brunet podnosi na mnie swoje spojrzenie z zamiarem odezwania się, na szczęście jednak po pomieszczeniu rozchodzi się piskliwy dźwięk. Od razu odwracam się do monitora, by poznać wyniki. — Sussex i Londyn, ciekawe. Zapewne-

     — Udało się? — Wylewny entuzjazm wchodzącej do laboratorium Molly Hooper przerywa nieświadomie moją wypowiedź. Nie zdążymy nawet odpowiedzieć na całkowicie nie potrzebujące odpowiedzi pytanie, gdyż brunetka tak jak nasza dwójka doskonale zna ten sprzęt i dźwięk, gdy zza drzwi pojawia się nieznajomy nam młody mężczyzna.

     — Przepraszam — rzuca delikatnym, nieco spłoszonym tonem, zatrzymując się zaraz po przekroczeniu progu. Wygląda na bardziej zestresowanego i zdezorientowanego niż dwuletnie dziecko, któremu wszyscy śpiewają Sto lat.

     — Jim, cześć! Wejdź! — Chaos i niezrozumienie. Tak opisałabym zaistniałą sytuację. Wymieniam się spojrzeniami z Holmesem i Watsonem, czując, że zaraz rozpęta się tu piekło. I niestety wiem dla kogo i przez kogo.

     Moja współpracownica z wymalowanym na twarzy szerokim, znaczącym uśmiechem przedstawia temu niewiedzącemu w co się pakuje mężczyźnie Sherlocka — całkowicie nie zainteresowanego poznaniem nowoprzybyłego osobnika o...wymownym wyglądzie. Żal mi serce ściska, gdy Molly omamiona nie tym mężczyzną co trzeba zapomina godności jasnowłosego. Ku mojemu — i nie tylko — zaskoczeniu okazuje się, że ja powinnam kojarzyć jego, a on mnie, gdyż podobno Hooper wspomniała mnie o nim a jemu o mnie. Pech chciał, że ani on, ani ja nie zakodowaliśmy na dłużej naszych egzystencji w mózgach.

     — A więc to pan. Molly wiele mi o panu opowiadała. — I teraz obydwoje wlepiają swój wzrok w detektywa doradczego, jak lwice w pełne pożywnego mięsa antylopy gnu. Zerkam jak najbardziej dyskretnie, a zarazem wymownie na Johna. On robi tylko z ust jedną linię, co może oznaczać, że zrozumiał, co mu chciałam przekazać. — Pracuje pan teraz nad sprawą?

     — Jim pracuje w dziale IT. — Bacznie obserwuje, jak mężczyzna przechodzi na drugą stronę, nie odrywając praktycznie wzroku od Holmesa. Zakładam ręce na klatce piersiowej, lecz jedną z dłoni zakrywam usta. — Poznaliśmy się w pracy. Biurowy romans. — Sherlock zerka szybko na pracownika IT. Zaczynamy jazdę bez trzymanki.

     — Gej — oświadcza Loczek z tak bezemocjonalnym tonem, że gdybym byłą na miejscu Molly to dusza opuściłaby moje ciało szybciej niż ateista kościół i zwaliła moje ciało na podłogę. Kopię dyskretnie Holmesa w kostkę, wiedząc, że to i tak nic nie da.

     — Co? — Szeroki, zapewne paraliżujący policzki uśmiech patolożki znika w ułamku sekundy. Zastępuje go niezrozumienie, bądź chęć niezrozumienia tego co powiedział brunet.

     — Nic. Hej. — Sherlock spogląda na partnera Molly z niezbyt szczerym, wręcz wymuszonym ale bardzo ładnym uśmiechem, powodując, że biedny Jim zrzuca metalową miskę.

     Odwracam wzrok w każdą możliwą stronę, czując, że jeszcze chwila, a moja bezczelność, apatia i chamstwo opuszczą moje ciało wyśpiewując najgłośniejsze dźwięki tytułowane jako śmiech. Jest mi naprawdę szkoda Hooper, ponieważ po jej mimice i gestach wnoszę, że wszystkie lampki w jej mózgu zaczęły świecić w tym samym czasie, lecz ona usilnie stara się je odłączyć od zasilania.

     — Przepraszam! Lepiej już pójdę. — Informatyk odkłada zrzucony przedmiot na miejsce i rusza ku wyjściu. Korzystam z okazji i ponownie odprowadzam go wzrokiem z niewielką nadzieją, że tylko się zgrywał i nie złamie Molly serce. Niestety jego rumieniec na twarzy przebija naszą czwórkę potwierdzającą strzałą. — Widzimy się w Fox o szóstej?

     — Tak — Hooper odpowiada ewidentnie rozkojarzona, lecz nadal robi dobrą minę do złej gry i przytwierdza do swej twarzy łagodny uśmiech.

     Jim oświadcza z pożerającym detektywa doradczego wzrokiem, że było mu niezwykle miło, że mógł poznać osławionego przez patolożkę Sherlocka Holmesa. John odpowiada za dającego jasne i krzyczące znaki obojętności oraz niezainteresowania bruneta. Wreszcie Ja, Watson i Hooper podążamy wzrokiem za chłopakiem brunetki do momentu, aż drzwi się za nim nie zamkną.

     — Jak to "gej"? — pyta z głupiutkim rozbawieniem Molly. Przygryzam dolną wargę i zaciskam dłonie na krawędzi stołu. Nie powinna o to pytać, nie powinna poruszać tego temu. — Jesteśmy parą.

     — Domowe szczęście ci służy. Przytyłaś półtora kilo odkąd ostatnio cię widziałem — informuje całkowicie bezwstydnie Holmes, odrywając wzrok od mikroskopu, by spojrzeć na stojącą niedaleko mnie kobietę.

     — Kilogram.

     — Półtora — Loczek wykłóca się z nią, jak gdyby nie przeżył bez doprecyzowania tej informacji. Teraz już go nic nie zatrzyma. Ani ja, ani John.

     — Molly myślę, że powinnaś już iść.

     — Nie jest gejem! — Wypuszczam głośno powietrze ustami i prostuję się, mając nadzieję, że w pewien sposób ograniczę tym kontakt wzrokowy między nimi, co może ukróci tę krzywdzącą patolożkę wymianę zdań. — Czy musisz psuć...On nie jest gejem!

     — Molly. — Zerkam na nią błagalnym spojrzeniem, lecz ta nawet nie raczy nawiązać ze mną kontaktu wzrokowego.

     — Z takim poziomem dbania o siebie? — pyta przez parsknięcie śmiechem detektyw, co utwierdza mnie w tym, że zaraz wyrzuci z siebie nazbyt szczegółową dedukcję, raniąc tym jeszcze bardziej Bogu ducha winnej Molly.

     — Sherlock! — wyrzucam z siebie stanowczym tonem, odwracając się do niego na krótką chwilę. Jednak, gdy nasze oczy się spotkają, wracam spojrzeniem na Hooper. — Molly wiesz dobrze, że rozmowa z nim doprowadzi tylko do tego, że będziesz cierpieć bardziej. Dlatego proszę cię wyjdź stąd dopóki się nie rozkręcił. Zrób to dla własnego dobra.

     Współpracownica patrzy na mnie i tworzy z ust jedną linię. Dostrzegam, że jej oczy zaczynają się szklić. Jest mi jej szczerze szkoda, ale nie mogę dla niej nic więcej zrobić. Molly spogląda ostatni raz na Sherlocka, po czym opuszcza pomieszczenie szybkim krokiem, zostawiając po sobie niezręczną ciszę.

     — Gdybyś choć raz wykazał się taktem albo współczuciem to korona z głowy by ci nie spadła.

     — Ale o czym ty mówisz? Chciałem pomóc i być miły. — Odwracam się do Holmesa z niedowierzającym spojrzeniem. Nie jestem nawet w stanie znaleźć słów, aby opisać, jak bardzo on nie pojmuje pojęcia miły.

     — Miły? Sherlock, gdyby nie zareagowała to z twoich ust wylałby się słowotok opisujący każdy możliwy szczegół wskazujący na to, że chłopak Molly jest gejem. A już w szczególności ta karteczka z numerem pod miską. — Watson marszczy brwi, podchodzi powoli do naczynia i z ewidentną ciekawością podnosi je. Jego mina mówi sama za siebie. — W takich sytuacjach miły nie oznacza szczery do bólu. Znasz Molly na tyle długo, że powinieneś wiedzieć, iż jest wrażliwa i humorków oraz "bycia miłym" tak jak ja czy John.

     Holmes patrzy na mnie w taki sposób, jak gdyby chciał mi przekazać, że ma to gdzieś i nie przyjmie tego do wiadomości. Bierze głęboki wdech i przerywa nasz kontakt wzrokowy, kierując go ku butom. Wtem jak gdyby nigdy nic przysuwa bliżej Johna i proponuje mu, by się wykazał. Nie wierzę, że w tak bezemocjonalny sposób zmienia temat.

     — Nie pozwolę się upokorzyć. — Zabieram swój kubek z już zimną resztką kawy i przechodzę na drugą stronę stoły, aby być naprzeciwko Watsona. Oczywiście, że się zgodzi, a ja chcę obserwować, jak bacznie szuka wszystkich szczegółów.

     — Potrzebna mi druga opinia. To mi pomaga.

     — Akurat — rzuca lekko rozbawiony Watson. Moje usta wykrzywiają się w subtelny uśmiech, widząc jak walczy sam ze sobą.

     — Poważnie! — Jasnowłosy spogląda detektywowi prosto w oczy, a ja upijam nieco napoju, chcąc ukryć kubkiem swój poszerzający się uśmiech. John niespodziewanie łowi mój wzrok i posyła proszące o pomoc spojrzenie. Nie pozwolę mu zmarnować takiej szansy, dlatego ruchem głowy każę mu zrobić to, o co prosi go Loczek.

     Watson bierze wreszcie podsunięty mu pod nos but i ogląda go przez dłuższą chwilę z każdej strony. Obserwując go czuję się trochę jak jego nauczycielka bądź matka dziecka obserwująca z dumą swoje dziecko robiące postępy w danej umiejętności.

     — To zwykła para butów. Adidasów — mówi po namyśle John Watson, nie odrywając praktycznie wzroku od obuwia.

     — Dobrze — stwierdza krótko Sherlock, po czym sięga po drugiego buta i podaje go mnie z łagodnym uśmiechem. Odpowiadam mu tym samym i oczywiście odbieram adidasa, czując ten przyjemny skurcz w podbrzuszu.

     — W dobrym stanie. Powiedziałbym, że są nowe, ale podeszwa jest przetarta. Właściciel często je nosił. Styl lat osiemdziesiątych. Model retro.

     — Jesteś w świetnej formie. Co jeszcze? — Wyczuwając w jego głosie nutę dekoncentracji zerkam na bruneta i, gdy moim oczom ukazuje się grzebiący w telefonie Holmes, kręcę głową z niedowierzaniem.

     Jasne jest, że namiętnie szuka czegoś związanego z tymi butami tak, jak podczas naszej pierwszej sprawy. Wypuszczam bezgłośnie powietrze nosem i przenoszę wzrok na trzymanego w dłoniach buta. Oglądam go bacznie z każdej możliwej strony. Szukam szczegółów, których rząda ode mnie detektyw. Nie dostałam go bez przyczyny, wie, że John dojrzy to, co oczywiste pomijając drobiazgi dające nowe światło na sprawę. Nie zajmuje mi to długo. Uśmiecham się sama do siebie i odrywam wzrok, kierując go na doktora Watsona.

     — Są duże. Męskie, ale...w środku mają ślady flamastra. Dorośli nie podpisują swoich butów. Te należały do dziecka. — Zakładam ręce na piersiach i spoglądam na Sherlocka. W jego oczach aż błyszczy duma. Czasami myślę, że Holmes nie docenia potencjału Johna.

     — Doskonale. Co jeszcze?

     — To wszystko.

     — To wszystko — Holmes powtarza po jasnowłosym z nutą rozbawienia w głosie. dałabym sobie rękę uciąć, że spodziewał się takiego wyniku akcji "dedukcja" u Johna.

     — Jak mi poszło? — To pytanie w ustach Watsona brzmi jak u małego dziecka, które po szkolnym przedstawieniu, gdzie wypowiada jedną kwestię przybiegło do rodzicielki po opinię. W skrócie urocze, a zarazem nieco śmieszne.

     — Dobrze, John. Naprawdę dobrze. Choć pominąłeś prawie wszystko co ważne, ale no wiesz...Elizabeth? — Detektyw doradczy zwraca ku mnie swój wzrok i unosi jedną brew, oczekując stuprocentowej dumy ze swych uczniów. Wręcz żąda ode mnie, bym dokarmiła jego niedosyt informacji pozostawiony po jasnowłosym.

     — Dzisiaj sobie odpuszczę — oznajmiam ze szczerym bólem w głosie, który staram się ukryć pod maską ciepłego i wspierającego przyjaciela uśmiechu. — John się popisał i nie mam zamiaru go przyćmić. Wiem, że ty to zrobisz lepiej.

     Brunet odbiera ode mnie but nie kryjąc zawodu jaki mu sprawiłam, nie wykazując się swą dokładnością co do analizy obuwia chłopca. Zresztą nie chcę odbierać doktorowi tego blasku ani Sherlockowi jego ulubionej części.

     — Właściciel je uwielbiał. Czyścił, wybielał, trzy lub cztery razy zmieniał sznurówki. Są ślady złuszczonego naskórka, więc miał egzemę. Większe zniszczenia po wewnętrznej stronie; właściciel miał słabe podbicie. — Wskazuję na detektywa dłonią, łapiąc uprzednio kontakt wzrokowy z Johnem Watsonem, by podkreślić swoje wcześniejsze słowa. — To brytyjski wyrób sprzed dwudziestu lat.

     — Dwudziestu lat?

     — Oryginał. Edycja limitowana. Dwa niebieskie paski. Tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty dziewiąty. — Holmes podnosi telefon i pokazuje nam zdjęcie identycznych butów, co te przed nami. Mówiłam, że szukał dowodu pod swoje dedukcje.

     — Wyglądają jak nowe! — praktycznie wykrzykuje z niedowierzaniem, patrząc to na mnie to na Sherlocka. Jest tylko jedno wytłumaczenie.

     — Ktoś je przechował — odpowiadam spokojnie, dopijam do końca zimną kawę i wracam przed monitor, zabierając w międzyczasie stojący przed jasnowłosym but. — I chyba doskonale wiemy kto. Podeszwy są nadal zabłocone, a według analizy jest ono z Sussex, a wierzchnia warstwa z Londynu.

     — Skąd to wiesz?

     — Pyłki — odpowiadam doktorowi z łagodnym uśmiechem na twarzy, stukam płytką paznokcia w monitor, by nie zostawić odcisków palca i podaję mu adidasa. — Dokładne jak mapa. Występują na południe od rzeki. Chłopak przyjechał do Londynu z Sussex dwadzieścia lat temu i je zostawił.

     — Co się z nim stało? — Spoglądam na Johna z nadzieją, że jego przebłysk jaki pokazał nam podczas swojej dedukcji wróci.

     — Coś złego.

     — Pomyśl John, jeżeli tak uwielbiał te buty i dbał o nie, to nie zostawiłby ich ot, tak. Musiał zostać do tego zmuszony — staram się nakierować jego myślenie, sama chcąc skupić się na wszystkich zebranych do tej pory informacji. — Dziecko o dużych stopach....

     Nagle czuję się, jak gdyby ktoś uderzył mnie tępym narzędziem w tył głowy. Przenoszę wzrok na Sherlocka, krzyżując tym nasze spojrzenia. Musiał na mnie patrzeć już od dłuższego czasu, ewentualnie także uznał, że świetnym pomysłem będzie skierować ku mnie te pięknie niebieskie oczy.

     — Carl Powers — mówimy w tym samym czasie, a nasze głosy łączą się w harmonię dźwięków różnej tonacji. Po raz pierwszy doświadczam czegoś tak niezwykłego.

     — Kto? — dopytuje doktor Watson, nachylając się w naszą stronę.

     — Carl Powers. To była sprawa z tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego dziewiątego roku. Carl był mistrzem pływackim, przyjechał z Brighton na zawody i utonął w basenie — tłumaczę spokojnie, starając się przypomnieć wszystko z tamtego czasu. — Nie pamiętam zbyt wiele z tamtego okresu, ponieważ miałam wtedy osiem lat. Tamtego dnia odwiedziła mnie jedna koleżanek, która brała udział w tych zawodach. Mówiła, że chłopak dostał nagle ataku, zrobiło się zamieszanie. Niestety, zanim go wyciągnęli, chłopak już nie żył. Policja uznała to za nieszczęśliwy wypadek i sprawę zamknięto.

     — Pierwsza sprawa jaką się zająłem. — Detektyw doradczy zakłada ręce na torsie i odchyla się nieco na krześle patrząc w przestrzeń. — Nie mogłem przestać myśleć o jego butach.

     — Dlaczego? — Watson dopytuje z niewielką dozą ciekawości w głosie. Zresztą sama jestem ciekawa, dlaczego młody Holmes interesował się butami denata.

     — Nie było ich. Starałem się zwrócić na to uwagę policji, ale nikt nie uznał, że to ważne. Wszystkie ubrania zostawił w szatni, ale butów nie było.

     — Aż do dziś — mówię i patrzę to na jednego to na drugiego. — To, co teraz?

     — Wracamy na Baker Street.

     Po ponownym zapakowaniu butów bez słowa opuszczamy laboratorium, a następnie budynek. Mimowolnie zerka na zegarek i szeroko otwieram oczy, czując, jak moje serce przyspiesza. Minęła już połowa czasu, a my rozwiązaliśmy na razie kim był tajemniczy właściciel adidasów. Jeżeli tak dalej pójdzie...ta kobieta może przez nas stracić życie.

♚♟︎♝♛

     Mimo wszelakich protestów oraz pytań dopełniających jego monolog zatrzymuję się pod Scotland Yardem i wychodzę z auta, wyciszając wszelkie dźwięki w mojej głowie. Zdaję sobie sprawę, że we współpracy Holmes—Policja to idzie tylko w jedną stronę. Sherlock pomaga policji, a nie na odwrót. Niestety w tej sytuacji będzie musiał to przeżyć, ponieważ jakiekolwiek informacje na temat śmierci Carla są nam niezbędne.

     — Potrzebuję wszystkiego, co macie o sprawie Carla Powersa — zaczynam od razu po przekroczeniu progu drzwi prowadzących do gabinetu mojego brata. — Sprawa z tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego dziewiątego. Wiem, że nie możesz dawać akt byle komu, ale jest to powiązane ze sprawą zamachowca.

     Greg ze splecionymi dłońmi na brzuchu wpatruje się we mnie takim spojrzeniem, jak gdyby oczekiwał, że zaraz powiem "Żartuję, rozwiązaliśmy sprawę". Wiedząc, że nie mogę dłużej czekać opieram się dłońmi o biurko i patrzę mu prosto w oczy.

     — Zostało nam tylko sześć godzin. Każda informacja nam się przyda. — Brat bierze głęboki wdech i rozgląda się na boki tak, jakby chciał sprawdzić, czy przypadkiem ktoś nie podsłuchuje. — Proszę.

     — Jeżeli ktoś się dowie...

     — Dziękuję! — staram się nie wykrzyczeć na całe gardło, podbiegam do starszego brata, jak za czasów, gdy byłam nastolatką, a on zgadzał się nie wygadać rodzicom, że zamiast do koleżanki szłam do chłopaka i całuję go w polik.

     — Wisisz mi obiad. — Greg wskazuje na mnie palcem zaraz po tym jak się od niego odsunę. Przytakuję, przybierając na twarzy grymas przyjęcia informacji i splatam swoje dłonie za plecami, obserwując, jak wstaje z krzesła. — Poczekaj tu.

     Podczas czekania na brata mój telefon wibruje kilkukrotnie, co uświadamia mnie w tym, że jak tylko wrócę do samochodu, to zostanę przez Holmesa zjechana od stóp do głów za to, że marnuję jego czas. A to sprawia, że nie mam ochoty sięgać po urządzenie. Wolę udawać, że nic do mnie nie doszło lub miałam wyciszony.

     Po pewnym czasie Greg wraca do gabinetu i wyciąga zza marynarki dwie teczki. Uśmiecham się do niego szeroko i odbieram akta. Chowam je pod kurtkę i, zanim wyjdę z gabinetu, całuję brata jeszcze raz w polik w geście podziękowania. Po tym, jak gdyby nigdy nic wychodzę spokojnie z gabinetu, a następnie przyspieszam, gdy jestem poza murami budynku.

     — Możesz mi wytłumaczyć- — Wyciągam dokumenty zza kurtki po daje mu je z zawadiackim uśmiechem nim skończy swoje pytanie.

     Posyłam mu jedynie spojrzenie mające mu przekazać, że nie musi mi dziękować i zapinam pas z ogromną satysfakcją, po czym odjeżdżam spod komisariatu z piskiem opon. Cały czas na mojej twarzy widnieje dumny uśmiech, co musi irytować Holmesa, gdyż zerkam co jakiś czas w lusterko i dostrzegam, że przygląda się mojej osobie. Zawsze tak robi tylko w dwóch sytuacjach, jak pomyślę tak jak on, albo jak zrobię totalnie coś sprzecznego, ale efektywnego i pomocnego.

♚♝♛

     Zaraz po przekroczeniu progu drzwi prowadzących do mieszkania na Baker Street 221B Sherlock wykorzystuje naszą chęć pomocy i przydziela nam ważne, ale to niezwykle ważne zadanie — Posprzątanie kuchni. Okazuje się, że salon — który jest wielkościowo wygrywa z kuchnią — nie nadaje się do działań przez niego zaplanowanych. Zastanawia mnie tylko dlaczego nie mógł zrobić tego w laboratorium, przecież są tam o wiele lepsze sprzęty i oczywiście więcej miejsca. Może nie chciał kolejnej konfrontacji z Hooper i Jimem. Tak, to ma sens.

     Po wykonaniu naszego zadania Holmes rozkłada wszystkie dokumenty i przekłada sprzęt na inne blaty. A ja wraz z Johnem stoimy jak te kołki z nadzieją, że zaraz usłyszymy pożądane przez nas słowa. Niestety ku naszemu nieszczęściu Loczek nie odzywa się ani słowem, więc z rezygnacją rozkładam ręce, sarkając przy tym głośno, aby do Sherlocka dotarło nasze oburzenie i ruszam w stronę salonu. Nie muszę czekać długo na rozchodzący się dźwięk kroków Watsona.

     Opadam na kanapę i szukam wzrokiem czegoś co mogłoby nas zająć na te kilka pozostałych godzin. Wreszcie natrafiam na otwarty zeszyt w kartkę zapewne należący do Johna oraz długopis. Sięgam po nie, wyciągam swój długopis z kieszeni, po czym na jednej z kartek rysuję kilka kratek oraz kółko i podaję Watsonowi.

     — Naprawdę w tej sytuacji chcesz grać w kółko i krzyżyk?

     — A masz lepszy pomysł? — odpowiadam pytaniem, zakładam ręce na klatce piersiowej i rozsiadam się bardziej na kanapie oczekując wylewu słów z ust jasnowłosego. On jednak obiera drogę milczenia. — No właśnie, więc lepiej wykonaj ruch bo uznam to za zwycięstwo walkowerem.

     John patrzy na mnie przez dłuższą chwilę, aż wreszcie bierze długopis w dłoń i rysuje krzyżyk nad moim kółkiem. Uśmiecham się triumfalnie i zabieram od niego kartkę, wspominając wieczory, gdy przez burze wyłączali prąd. Wtedy zawsze grałam z Gregiem przy świeczkach w gry typu kółko i krzyżyk, czy nawet w gry planszowe.

     Po kilku jakże emocjonujących grach ostatecznie kończymy remisem. Spoglądam na zegarek i wypuszczam głośno powietrze nosem, orientując się, że odkąd zaczęliśmy grać minęła dopiero godzina. Przecieram twarz dłońmi o opadam na oparcie kanapy, czując jak bezsilność zżera mnie od środka. Dźwięk SMS-a dochodzącego z telefonu Watsona wyrywa mnie z tego krótkiego zatracenia się w niechcianą bezczynność. Kieruję pytające, a zarazem ciekawskie spojrzenie na siedzącego obok mnie towarzysza w tej okrutnie męczącej sytuacji.

     — Skąd zna mój numer?

     — Kto? — dopytuję, gdy moja ciekawość wzrasta o przynajmniej pięćdziesiąt procent. John zerka na mnie szybko w taki sposób jak gdyby zapomniał, że tu jestem.

     — Mycroft — odpowiada i zrywa się z kanapy, ruszając prosto do kuchni. Przeczuwam nadchodzący kataklizm dlatego podążam za doktorem. — Twój brat teraz pisze do mnie i pyta o postępy.

     — Pewnie leczenie kanałowe — rzuca z całkowitą obojętnością detektyw, wpatrując się cały czas w papiery. Przysięgam, że momentami chciałabym, aby to młodszy Holmes przeszedł takie leczenie.

     — Powiedział, wagi państwowej — kontynuuje Watson, a jego ton wskazuje na rosnącą w nim irytację. Rozumiem jego podejście do sytuacji, ale Sherlock nie jest i nie będzie typem człowieka jakim jest John Watson. Zakładam wtórnie ręce na piersiach i opieram się plecami o drzwi, czekając na rozwój konwersacji.

     — Niezwykłe.

     — Co? — Jasnowłosy spogląda na mnie wzrokiem poszukującym odpowiedzi na wypowiedź detektywa doradczego. Wykrzywiam nieznacznie usta i wzruszam ramionami, informując go, że nie mam bladego pojęcia o co chodzi.

     — Ty. — Wzrok wlepiony w kartki. Nie mam pojęcia czego on tam jeszcze szuka. Spędził przy nich sam całą godzinę. Tam nie ma nic ukrytego między wierszami. — Królowa i kraj.

     Biorę głęboki wdech i obserwuję profil Loczka, który się nie zmienia. Zero mimiki wskazującej na cokolwiek innego niż skupienie. Jedyne co się zmienia to jego ton głosu, na coraz bardziej kpiący. Nie lubię tych momentów, gdy muszę obserwować tego typu rozmowy, gdy totalnie różne charaktery starają się na siebie wpłynąć. John Watson, empatyczny żołnierz, który nadal nie wrócił z wojny i chce pomóc każdemu oraz Sherlock Holmes, socjopatyczny detektyw wierzący w swój umysł.

     Po krótkiej wymianie zdań między współlokatorami wyniknęło jedno. Brunet wyśle Watsona do swojego brata by ten zajął się sprawą wagi państwowej. Szkoda tylko, że John nie zrozumiał przekazu słów z ust detektywa "Mój najlepszy człowiek".

     — John on mówi o tobie — tłumaczę za Sherlocka i podchodzę do jasnowłosego, po czym kładę mu wspierająco dłoń na ramieniu. — Jesteś najlepszym człowiekiem Sherlocka Holmesa, lepiej zacznij się szykować inaczej spadniesz z rangi. Chodź, pomogę wybrać ci idealny strój na spotkanie z Mycroftem.

     Uśmiecham się do niego ciepło i ruchem głowy wskazuję w stronę jego pokoju. Watson zerka jeszcze na Loczka z iskierką nadziei w oczach, jednak gdy ten nie reaguje rusza ku schodom. Dopiero teraz, kiedy idę za jasnowłosym orientuję się, że jeszcze nigdy nie byłam w jego pokoju. W sumie nie było takiej okazji, która by na to pozwoliła.

     — No dobrze doktorze Watson. Proszę mi pokazać wyposażenie szafy.

     Nasz początkujący bloger w milczeniu otwiera szafę i zaczyna ją przeszukiwać. Ja w tym czasie korzystam z okazji i rozglądam się po pomieszczeniu. Jest tu dość przytulnie, mimo że nie ma tu zbyt wielu ozdób.

     — No dobrze, nie mam ich zbyt wiele... — John rozkłada na łóżku kilka garniturów, same marynarki na łóżku oraz krawaty. — Ale myślę, że coś z tego wybierzemy.

     — Spójrzmy. — Staję obok niego, kładę dłonie na biodrach i przyglądam się każdemu z nich. Większość z nich jest w odcieniach czerni i granatu. Jednak od razu w oko wpada mi jeden różniący się od innych. — Co sądzisz o tym? — Podnoszę ciemnobrązowy garnitur wraz z wiszącą z nim białą koszulą w drobną kratę i krawat w bordowo granatowe paski, przedzielone mniejszymi białymi.

     — Czyli myślimy podobnie — oznajmia ze swą typową łagodnością i posyła mi subtelny uśmiech. Odwzajemniam mu się tym samym i podaję wybrany strój.

     — W takim razie ty się przebieraj, a ja wracam na dół. Powodzenia u Mycrofta.

     — Nie dziękuję. — Kręcę głową z niedowierzaniem i wychodzę z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.

     Chowam dłonie w kieszenie spodni i schodzę powoli po schodach, zastanawiając się, co ja mam ze sobą zrobić. Watson jedzie na spotkanie ze starszym Holmesem, ten młodszy zaś nie potrzebuje niczyjej pomocy. Pani Hudson jest zapewne na brydżu u koleżanki, nawet na komisariat nie mogę jechać, ponieważ muszę być gotowa, gdyby nagle Sherlock czegoś potrzebował. Gorzej być nie mogło.

     Wchodzę do kuchni nie zważając na to czy zostanę zaraz wyrzucona, czy nie i siadam na krześle naprzeciwko Holmesa. Rozsiadam się bardziej, zakładam nogę na nogę oraz ręce na piersiach i zaczynam się w niego intensywnie wpatrywać. Wiem, że w ten sposób zacznie się irytować. Nie lubi jak ktoś zbyt długo, bez żadnego powodu na niego patrzy. Chcę pomóc, chcę się w końcu do czegoś przydać, a on mi to utrudnia. Brunet zerka na mnie raz na jakiś czas, jednak z każdym kolejnym spojrzeniem jego wzrok się zmienia, co oznacza, że wszystko idzie zgodnie z planem.

     — Masz zamiar tak patrzeć cały czas? — pyta już lekko poirytowany, starając się skupić wzrok na dokumentach. Ku jego nieszczęściu jego oczy mają inny plan i teraz Holmes prowadzi walkę z własnym narządem wzroku.

     — To zależy od tego, jak szybko stracisz cierpliwość — mówię półgłosem z zawadiackim uśmiechem, nie odrywając od niego swojego wzroku. Detektyw bierze głęboki wdech i ostatecznie przegrywa ze swymi oczami, które łowią moje spojrzenie na dłuższą chwilę. — Czyżbyś chciał grać w kto pierwszy mrugnie?

     Loczek bez słowa podaje mi jedną z teczek i kilka gazet, nie kryjąc swej irytacji. jestem pewna, że w tym momencie zaczyna żałować decyzji o naszej współpracy. Z triumfalnym uśmiechem odbieram od niego dokumenty, przysuwam się do stołu i siadam prosto. Przez pierwsze kilka linijek moja głowa zajęta jest radowaniem się z wygranej z młodym Holmesem, co powoduje, że moje kąciki ust cały czas uniesione są w górze.

*

     Po mniej więcej trzydziestu minutach przeglądania tych wszystkich akt biorę głęboki wdech, rozpuszczam włosy i zaczynam masować skórę głowy, zamykając przy tym oczy. Potrzebuję się skupić nad tymi wszystkimi szczegółami, nad faktem, że jest tutaj coś, co niezwykle mi nie pasuje. Gryzie mnie, podsyca moje niezrozumienie i jedynie wprowadza chaos w umyśle. Czując, że nic mi to nie daje, przeciągam się i wracam do wczytywania się w te same słowa, co kilka minut wcześniej.

     — Pasuje ci taka fryzura. — Kieruję szybko wzrok ku Holmesowi z nadzieją, że spojrzę w jego oczy i wyczytam z nich, że mówi to na poważnie, a nie tylko, by ewentualnie zagaić rozmowę. Co jest mało prawdopodobne, lecz nadal możliwe. — Wiem, że praca nie zezwala, ale powinnaś częściej mieć rozpuszczone.

     — Dziękuję, to naprawdę miłe — mówię z szerokim uśmiechem, starając się nie zachowywać jak głupiutka nastolatka, której chłopak rzucił niespodziewanie komplementem. — Jeżeli już tak sobie rozmawiamy, to chyba coś znalazłam.

     — To znaczy?

     — Cały czas coś mi nie pasowała w opisie przyczyny śmierci. Jak wiadomo, Carl utonął. Tyle że jest tu napisane, iż „prawdopodobną przyczyną utonięcia było osłabienie mięśni". Dopiero teraz połączyłam to z faktem, że w zeznaniach świadków... — Wstaję i podchodzę do bruneta. Opieram jedną dłoń na krześle, a drugą zaś wskazuję na dokument przed nim. — Jeden chłopiec zeznał, że Carl po prostu zaczął pływać coraz wolniej. Jeżeli był mistrzem i przyjechał na zawody, to pewne jest, że chciał je wygrać. Domyślam się, że pomimo zmęczenia starałby się płynąć dalej, ale nie zacząłby się zatrzymywać. Więc coś zmusiło mięśnie, aby przestały pracować, przez co Carl utonął.

     Z ogromnym entuzjazmem zerkam na Holmesa, patrzącego na mnie z subtelnym uśmiechem i rękoma założonymi na torsie. Musiał przenieść swój wzrok na mnie już jakiś czas temu. Zakładam włosy za ucho i wpatruję się w jego tym razem szare tęczówki z tak dziwnym uczuciem, jak gdyby nie pozwalały mi się od nich oderwać.

     — Brawo — mówi to takim tonem, że moja duma z samej siebie wraz z entuzjazmem opadają w ciągu sekundy. Nigdy nie sądziłam, że można zniszczyć człowieka jednym słowem.

     — Wiedziałeś — rzucam załamana, stawiając jeden krok w tył. Sherlock nieznacznie poszerza swój uśmiech i pytająco marszczy brwi. Nie wierzę, że jeszcze ma czelność udawać, że nie wie o czym mówię. — Jak długo już to wiesz?

     — Od mniej więcej trzydziestu minut.

     — Sherlock! — Zrezygnowana przecieram twarz dłońmi i wracam na swoje miejsce. Opadam na krzesło, czując jak moje policzki zalewa rumieniec bezsensownego wstydu. — Nie wierzę, że straciliśmy półgodziny na to bym szukała czegoś, co już wiesz.

     — Po pierwsze byłem ciekaw, jak długo ci to zajmie, a po drugie byłaś tak zdesperowana, że chciałaś pożreć mnie wzrokiem. — Zerkam na niego z szeroko otwartymi oczami. Mam wrażenie, że mija wieczność, nim mój mózg pokona ten drobny error spowodowany wypowiedzią Loczka.

     — Sherlock ty chyba- — przerywam, wiedząc, że to do niczego nie doprowadzi. Nawet jeżeli nie rozumie znaczenia słów, które wypowiedział to nie mamy teraz czasu na tłumaczenie ich. Wypuszczam głośno powietrze nosem i umieszczam dłonie na biodrach. — To, co teraz? Jaki masz plan?

     — Będziemy rozcinać buty na części. Pobiorę próbki z miejsc, gdzie nakładał krem. Może coś tam się jeszcze ostało po takim czasie.

     — Nasz zamachowiec dobrze je przechowywał. Nie zdziwiłabym się, gdyby naprawdę udałoby ci się coś stamtąd pobrać. — Podchodzę do stojaka z nożami i jeden podaję Holmesowi, a drugi biorę dla siebie. Siadam naprzeciwko niego i zaczynam rozcinać szwy.

     Z każdą kolejną odciętą częścią zaczyna być mi ich szkoda. Są naprawdę ładne, a fakt jak ich właściciel o nie dbał wcale nie pomaga. Wtem moje myśli zmieniają kierunek w stronę pewnej rzeczy nurtującej mnie już od jakiegoś czasu. Wcześniej jednak została przyćmiona przez dokumenty, a teraz powróciła niczym bumerang.

     — Dlaczego wysłałeś Johna do swojego brata?

     — Pytasz o powód czy o wybór kogo posłać?

     — O to i o to — odpowiadam po krótkim namyśle. W momencie, gdy zadawałam pytanie myślałam o powodzie, ale jeżeli jest skory przedstawić mi powód wyboru jakiego dokonał to nie zmarnuję tej szansy, by się dowiedzieć.

     — Powód jest prosty. Z racji, że posłałem tam Johna mam jedną marudzącą osobę mniej, a na dodatek Mycroft da mi spokój ze sprawą Westa. Wybór natomiast był jeszcze prostszy. — Zerkam na Sherlocka i przestaję na chwilę rozcinać szwy. — Znasz się o wiele lepiej na biologii i chemii, jesteś bardziej przydatna w tej kwestii niż on.

     — To na swój sposób miłe, lecz nadal uważam, że mogłeś przydzielić Johnowi jakieś zadanie. Jestem pewna, że gdyby teraz tu był to z ogromną chęcią rozcinałby te buty, byle by tylko pomóc. Nie patrz tak na mnie, wiesz, że mam rację. A bycie samotnym wilkiem nie zawsze popłaca.

     — Zawsze tyle mówisz, kiedy nie jest to potrzebne?

     — Zawsze jesteś taki wredny, gdy ktoś daje ci dobrą radę? — Brunet bierze głęboki wdech i posyła mi bazyliszkowy wzrok. Naprawdę się cieszę, że mimo wszystko jest człowiekiem. — Ja tak mogę cały czas. Trafiłeś na godnego przeciwnika i nie mówię tu o naszym zamachowcu. — Uśmiecham się triumfalnie i wracam do pracy.

     Wiem, że pewnego dnia za to moje chojrakowanie i irytowanie Holmesa mnie się dostanie, ale sprawia mi to dziwną przyjemność. Po prostu odczuwam satysfakcję z bycia osobą, która nie boi się odpyskować temu socjopacie i grać na jego nerwach. Szczerze uważam, że ktoś taki jak ja jest mu potrzebny, ktoś kto pokaże mu, że są na świecie ludzie, którzy potrafią traktować go tak jak on ich.

*

     Zerkam na zegarek, zostały tylko trzy godziny, a Loczek od dwudziestu minut jedynie siedzi przy mikroskopie i milczy. Niestety znam go zbyt dobrze, więc wiem, że do momentu jak sam się nie odezwie to nie wyciągnę z niego nic. Nawet chcąc przekupić go kawą. Opieram się o stół i, gdy unoszę wzrok, dostrzegam panią Hudson, która na tacy niesie dwie filiżanki herbaty i herbatniki. Uśmiecham się do niej łagodnie i mówię bezgłośnie, dziękuję.

     — Trucizna! — Sherlock wykrzykuje nagle, sprawiając, że wzdrygam się nieznacznie. Gdyby nie kilka wydarzeń z mojego życia zapewne podskoczyłabym bardziej i rozlała herbatę.

     — Co? — Podchodzę do bruneta, odkładając uprzednio wziętą w dłoń filiżankę. Holmes odsuwa się lekko, aby zrobić mi miejsce, a ja spoglądam w mikroskop i uśmiecham się szeroko. — Jad kiełbasiany. To przez nią Carl utonął.

     — Jedna z najbardziej zabójczych trucizn.

     — Twierdzicie, że został zamordowany? — Przenoszę swój rozpromieniony wzrok na Watsona. Nie słyszałam kiedy wszedł, prawdopodobnie przez fakt, że byłam zbyt skupiona na tym co ujrzałam przez soczewkę.

     — Dokładnie.

     — Pamiętasz sznurówki? — Detektyw podchodzi do rozwieszonych butów, sprawiając tym, że Watson podąża za nim jak cień. — Miał egzemę. Z łatwością można było dodać truciznę do lekarstwa. Dwie godziny później w Londynie paraliżuje ona mięśnie i chłopak tonie.

     — Autopsja tego nie wykazała?

     — Jad kiełbasiany jest praktycznie niewykrywalny — informuję poważnym tonem spoglądającego na mnie jasnowłosego i zakładam ręce na piersiach. — Na dodatek nikt nie przypuszczał, że mogło dojść do morderstwa, więc nie szukali trucizny.

     — Niewielkie ilości pozostały na butach, w miejscach, gdzie nakładał krem na stopy. — Brunet pochyla się nad laptopem i zaczyna coś szybko pisać. Czyżby już teraz informował naszego zamachowca o wynikach? — Dlatego buty zniknęły.

     — A to oznacza tylko jedno — Holmes wraz z Watsonem kierują na mnie swój wzrok. — nasz zamachowiec to zabójca Carla Powersa. Jeżeli trzymał je tyle lat, to nie ma innego wytłumaczenia tej sytuacji.

     — Jak go zawiadomimy? — dopytuje John, zerkając tym razem na stojącego obok niego detektywa doradczego.

     — Przyciągając jego uwagę. — Loczek umieszcza dłonie na biodrach, a ja jak złapana ryba na haczyk skupiam swoją uwagę na jego posturze.

     Dopiero teraz dostrzegam, że pomimo bycia szczupłym mężczyzną jest dobrze budowany. Ma ładnie wyrysowaną szczękę i dobry boże naprawdę świetnie mu w tym fioletowym kolorze. Na dodatek te jego cholerne lokowane włosy przypominają mi o mojej słabości do loków u mężczyzn.

     Wtem na ziemię przywraca mnie dzwonek dochodzący z różowego telefonu. Po krótkiej rozmowie dowiadujemy się, że kobieta znajduje się na parkingu przy centrum handlowym. Zaraz po otrzymaniu tej informacji dzwonię do Grega i przekazuję czego się dowiedzieliśmy. Oczywiście zapewnił mnie, że ekipa składająca się z policji, saperów i karetki już do niej jadą.

     Po zakończeniu połączenia, opadam na pobliskie krzesło i przecieram twarz dłońmi, a następnie zatrzymuje je na linii włosa. Po nagłym uczuciu zmęczenia i spadku jakichkolwiek chęci dociera do mnie, że dopiero teraz mój organizm zrozumiał co się działo i, że tylko trzy godziny dzieliły nas od tragedii. Zerkam na fragmenty butów i zastanawiam się, co jeszcze nas czeka. Jeżeli zamachowiec zaczął od nierozwiązanej sprawy morderstwa młodego chłopaka, którego na dodatek on zabił. Boję się pomyśleć, co jeszcze wykopie z przeszłości albo – co gorsza – do czego się posunie, aby zapewnić sobie rozrywkę.

Continue Reading

You'll Also Like

5.6K 258 36
Historia ta opowiada o Norze Sterling, mistrzyni wiatru. Po turnieju żywiołów, gdzie poznała ninja, utrzymuje z nimi kontakt i pomaga w misjach. Pote...
78.2K 3K 53
Maddie Monet, najstarsza z córek Camdena Monet zostaje rozdzielona z braćmi na kilka lat. Bliźniaczka Tony'ego i Shane'a odnajduje się w swoim nowym...
44.2K 2.4K 87
PART I |Lina, córka Tony'ego Starka, wprowadza się do Avengers Tower, gdzie jej sąsiadem staje się Bucky Barnes. Ich relacja szybko staje się skompli...
7.3K 544 14
Nieoczekiwany i skutecznie utajniony sojusz uratował Galaktykę. Zakon Jedi zażegnał kryzys skrytego Lorda Sithów, który podstępem i kłamstwem próbowa...