Euforia po zdobyciu pucharu trzymała nas jeszcze długo po meczu. Zbliżał się czerwiec, a wraz z nim egzaminy, co tym bardziej dobijało, gdy na dworze zrobiło się ciepło i zamiast leniuchować na błoniach, siedzieliśmy w zamku przy książkach. Percy przygotowywał się do ostatecznych egzaminów przed ukończeniem Hogwartu, czyli "owutemów" (Okropnie Wyczerpujących Testów Magicznych), a nawet Fred i George wzięli się za naukę, gdyż w tym roku czekały ich Standardowe Umiejętności Magiczne, nazywane przez uczniów "sumami". Widok zakuwających bliźniaków był na tyle niecodzienny, że musiałam zrobić im zdjęcia.
— Oprawię to w ramkę i wyślę waszej mamie na święta — powiedziałam, przyglądając się świeżo zrobionej fotografii.
— Teraz ci do śmiechu, ale poczekaj jeszcze dwa lata — rzekł Fred, uśmiechając się konspiracyjnie.
— Ale po co te groźby, Freddie — poklepałam rudzielca czule po głowie.
Nagle do pokoju wbiegła Granger obładowana książkami i różnymi notatkami.
— O, Camille! — zawołała. — Akurat do ciebie szłam. Te kartki na wierzchu są dla ciebie, weź je sobie, bo ja nie mam wolnej ręki.
— Dzięki, Miona! — uśmiechnęłam się do szatynki, po czym przeskoczyłam przez oparcie kanapy i położyłam się na niej wygodnie, a następnie zaczęłam się uczyć do wieczora.
~ * ~
Wylegiwałam się na kanapie w prawie pustym pokoju wspólnym, kręcąc różdżką między palcami. Na moim brzuchu leżały notatki od Hermiony z historii magii, na której zwykle spałam, lub odpływałam gdzieś myślami, dlatego nie miałam swoich własnych.
Granger siedziała w fotelu obok, przysłonięta tomiszczem o wojnach goblinów; Harry usadowił się na dywanie przy kominku, opierając się o kanapę i studiował daty, a Ron przerzucił nogi przez podłokietnik drugiego fotela i zagapił się gdzieś w przestrzeń, trzymając w ręku te same notatki od Granger.
— Expecto patronum — mruknęłam pod nosem, a z mojej różdżki wystrzelił lśniący wilk. Biegał w powietrzu, zostawiając za sobą smugi niebieskiego światła.
— Uau... — wymamrotał Weasley z podziwem, wpatrując się w patronusa.
— Nie powinnaś się czasem uczyć? — zapytała Hermiona, zerkając na mnie oskarżycielskim wzrokiem znad książki.
— To jest tak nudne, że się ciągle rozpraszam — bąknęłam, nie odrywając wzroku od wilka, który teraz przebiegł między Fredem i George'em, którzy od dawna przestali się uczyć i zaczęli grać w szachy.
— W takim razie, jak zamierzasz to zdać?
— Liczę na pytania zamknięte — odparłam, przerywając zaklęcie, przez co wilk rozpłynął się w powietrzu. Szatynka wywróciła oczami przez moją odpowiedź i powróciła do nauki, a z końca salonu Gryfonów usłyszałam zduszony chichot.
Podniosłam się i spojrzałam na roześmianych bliźniaków.
— Co was tak bawi?
— Dużo rzeczy nas bawi — odparł George. — Kawały, nieszczęście naszych wrogów, ty...
— Szczególnie ty — parsknął Fred, a ja uderzyłam się otwartą dłonią w czoło.
— Ale z was głupki — rzekłam, kręcąc głową, po czym powróciłam do uczenia się na historię magii.
W międzyczasie dowiedzieliśmy się z liściku od Hagrida, że w ostatnim dniu egzaminów ma się odbyć apelacja w sprawie Hardodzioba, ale miał również przyjechać kat. Czuliśmy, że Komisja Likwidacji Niebezpiecznych Stworzeń podjęła już decyzję.
~ * ~
W końcu rozpoczęły się egzaminy i nienaturalna cisza ogarnęła zamek. W poniedziałek mieliśmy transmutację, a naszym zadaniem było zamienić dzbanek od herbaty w żółwia błotnego. Przez cały stres zamiast żółwia błotnego wyszedł mi żółw morski, ale w duchu liczyłam na to, że dostanę wystarczającą ilość punktów na zaliczenie. Przecież żółw to żółw, prawda?
Po pośpiesznie zjedzonym śniadaniu udaliśmy się do sali Flitwicka na egzamin z zaklęć. Sprawdzana była nasza umiejętność rzucania zaklęcia rozweselającego. Po pamiętnym incydencie z Semusem wiedziałam czego nie robić i poszło mi znakomicie.
Po obiedzie mieliśmy chwilę przerwy przed egzaminem z opieki nad magicznymi stworzeniami, eliksirów i astronomii. Każdy wziął się za powtarzanie różnych wiadomości. Odpuściłam sobie powtarzanie na opiekę, ponieważ jest to jeden z moich ulubionych przedmiotów i wiem bardzo dużo na temat magicznych zwierząt. Skupiłam się bardziej na powtórce do eliksirów, gdyż chciałam zdobyć najwyższą ocenę i na powtórce z astronomii.
Gdy nadszedł czas egzaminu, poczułam lekki zawód, gdy Hagrid przydzielił każdemu gumochłona i powiedział nam, że jeśli pozostanie on żywy przez godzinę, to zaliczymy egzamin. Jako że te zwierzęta mają się najlepiej, jak zostawi się je w spokoju, był to najłatwiejszy egzamin. Liczyłam na coś ciekawszego, ale nie ma co narzekać.
— Dziobek markotnieje — powiedział nam gajowy, pochylając się nad naszym stołem i udając, że sprawdza, czy gumochłon Harry'ego nadal żyje. — Za długo siedzi zamknięty. No, ale pojutrze już wszystko będzie jasne... albo wte, albo wewte...
— Jeżeli zapadnie na niego wyrok, to sama tu przyjdę i go uwolnię — burknęłam pod nosem, gdy Hagrid odszedł sprawdzić, jak radzą sobie inni.
Na eliksirach mieliśmy uwarzyć eliksir powodujący chaos w głowie, czyli tak jak zapowiedział Snape. Zaczęłam robić wszystko, jak na zajęciach: zagotowałam wodę z lubczykiem, po czym ostudziłam kociołek do temperatury pokojowej. Energicznym ruchem wrzuciłam do środka kichawiec i ponownie doprowadziłam do wrzenia wodę w kociołku. Zamieszałam pięć razy w lewo i pięć razy w prawo, a na końcu delikatnie włożyłam do środka posiatkowaną warzuchę i poczekałam chwilę. Mikstura zmieniła kolor na jasnozielony, a na jej powierzchni zaczęły unosić się zielone bąble.
Eliksir wyszedł mi perfekcyjnie, co skwitował profesor Snape, gdy stanął przy moim stanowisku, zapisując w notesie maksymalną ilość punktów, nie wyrażając przy tym żadnych emocji.
O północy poszliśmy na egzamin z astronomii na najwyższej wieży, a w środę przed południem zaczął się test z historii magii, który zawaliłam. Bardzo dużo dat zapomniałam, a niektóre wydarzenia całkiem mi się pomieszały.
— A mówiłam, żebyś się pouczyła! — powiedziała Hermiona, gdy byliśmy w drodze na egzamin z zielarstwa.
— Przecież się uczyłam! — żachnęłam się. — Poza tym, poszłoby mi lepiej, gdyby było więcej zamkniętych pytań. Tylko potwór daje tyle otwartych...
W złym humorze zaczęłam test z zielarstwa, który też nie poszedł mi najlepiej.
Przed ostatnim egzaminem, w czwartek przed południem, była obrona przed czarną magią. Profesor Lupin wymyślił nam zupełnie niezwykły sprawdzian: tor przeszkód na wolnym powietrzu. Musieliśmy przebrnąć przez sadzawkę, w której urywał się druzgotek, pokonać kilka wykrotów pełnych czerwonych kapturków, przejść krętą ścieżką przez bagno, ignorując mylącego drogę zwodnika i wleźć do dziupli w starym pniu, by stoczyć walkę z boginem.
— Wspaniale, Camille! — mruknął Lupin, gdy pokonałam ostatnią przeszkodę. — Najwyższa ocena! Jesteś na równi z Harrym!
Podeszłam do przyjaciół i przybiłam piątkę z Potterem, po czym czekaliśmy na kolej Rona i Hermiony, ciekawi, jak sobie poradzą. Weasley radził sobie nieźle, póki nie doszedł do zwodnika, któremu udało się wciągnąć go w bagno. Granger bez przeszkód dotarła do pnia, ale już po chwili wyskoczyła z niego z wrzaskiem.
— P-p-profesor McGonagall! — wydyszała, wskazując na pień. — P-powiedziała, że wszystko oblałam!
— Serio, Miona? To jest twój bogin? — zapytałam, dusząc w sobie śmiech.
Chwilę trwało, zanim udało nam się ją uspokoić. Kiedy w końcu się opanowała, wróciliśmy razem do zamku. Ron naśmiewał się z jej bogina, lecz zanim doszło do kłótni, zobaczyliśmy z daleka coś, co kazało nam zapomnieć o egzaminach.
Na szczycie schodów stał Korneliusz Knot, pocąc się trochę w swojej pelerynie w prążki i obserwując błonia. Na widok Harry'ego drgnął.
— Witaj, Harry! Prosto z egzaminu, co? Już prawie koniec?
— Tak — powiedział brunet.
— Piękny dzień — rzekł Knot, rzucając okiem na jezioro. — Szkoda... szkoda... Jestem tu w niezbyt przyjemnej misji. Komisja Likwidacji Niebezpiecznych Stworzeń musi mieć swojego świadka podczas egzekucji wściekłego hipogryfa.
— On nie jest wściekły — oznajmiłam, lecz przez wzrok ministra słowa ugrzęzły mi w gardle. Ron i Hermiona stali obok onieśmieleni, a ja wykrztusiłam po chwili: — To nie jego wina, że Malfoy nie słuchał, jak z nimi postępować.
— No cóż... Znamy już okoliczności w tej sprawie, dziękuję panno...
— Rainwood — mruknęłam niepewnie.
— Ach, Rainwood! Tak, tak... znam panienki ojca — odparł minister, zmieniając temat. — Świetny pracownik, bardzo dobrze się sprawuje.
— Skoro pana wezwano, to oznacza, że apelacja już się odbyła? — zapytał Harry, robiąc krok do przodu.
— Nie, nie, wyznaczono ją na dzisiejsze popołudnie — odrzekł Knot, patrząc dziwnie na Rona.
— To może w ogóle nie będzie pan świadkiem egzekucji! — powiedział Ron buntowniczym tonem. — Przecież mogą uwolnić hipogryfa!
Zanim Knot zdołał odpowiedzieć, zza jego pleców wyszło dwóch czarodziejów. Jeden z nich był dosyć stary i zdawał się więdnąć w oczach, drugi zaś był wyskoki i krzepki, a w ręku trzymał wielki topór. Musieli być to przedstawiciele Komisji Likwidacji Niebezpiecznych Stworzeń.
Ron otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, lecz Hermiona szturchnęła go w żebra i wskazała wejście do zamku.
— Dlaczego mnie powstrzymałaś? — zapytał rudzielec, gdy weszliśmy do Wielkiej Sali na drugie śniadanie. — Widziałaś ich? Przygotowali już topór! I to ma być sprawiedliwość!
— Twój tata pracuje w Ministerstwie. Nie możesz obrażać jego szefa! — powiedziała Granger, ale również była przygnębiona.
— Mam nadzieję, że Hagrid tym razem niczego nie popląta na tej apelacji — westchnęłam.
~ * ~
Ostatnim egzaminem było wróżbiarstwo. Profesor Trelawney każdego wzywała osobno. Gdy nadeszła moja kolej weszłam po drabinie i usiadłam na krześle przed szklaną kulą. W pokoju na szczycie wieży było jeszcze cieplej niż zwykle; kotary w oknach były zasunięte, w kominku płonął ogień, a odurzające kadzidełka sprawiły, iż zaczęłam kaszleć.
— Powiedz mi, co widzisz — rzekła łagodnie nauczycielka, gdy już udało mi się opanować atak kaszlu.
Pochyliłam się nad kulą i utkwiłam w niej spojrzenie. Nie widziałam nic, poza kłębiącą się w niej mgiełką. Byłam już gotowa wcisnąć jej jakąś bajeczkę, tak jak to zrobił Ron, gdy nagle coś zobaczyłam.
— Widzę... jakieś drzewo. To chyba Bijąca Wierzba — mruknęłam, mrużąc oczy i przybliżając się do kuli. Profesor zaczęła coś zapisywać na pergaminie.
— Widzisz coś jeszcze? Coś się dzieje? Może ktoś zostaje ranny? — Trelawney zaczęła dopytywać nieco podnieconym tonem.
— Nie... nie widzę nikogo rannego, ale widzę pełnię księżyca między gałęziami.
— Rozumiem — westchnęła. — Myślę, że na tym skończymy.
Wyprostowałam się i odeszłam do klapki w podłodze, po czym zeszłam na dół, gdzie jako ostatni został Harry.
— I jak? — zapytał Potter.
— Sama nie wiem... Chyba była zawiedziona, że nie widzę rozlewu krwi czy coś — wzruszyłam ramionami.
— Harry Potter! — usłyszeliśmy głos nauczycielki.
— To widzimy się w pokoju wspólnym — powiedziałam, po czym zbiegłam po schodach, kierując się do najbliższego skrótu, aby szybciej dostać się do salonu Gryfonów. Pięć minut później wspinałam się już na siódme piętro.
— A wy co tacy smutni? — zapytałam Rona i Hermionę, gdy przeszłam przez dziurę w portrecie Grubej Damy.
— To od Hagrida — mruknęła Hermiona i podała mi kawałek pergaminu.
Przegrałem apelację. Egzekucja ma się odbyć o zachodzie słońca. Nic nie możecie poradzić. Nie przychodźcie. Nie chce, żebyście to oglądali.
Hagrid
— Nie wierzę... nie... — wymamrotałam, a po policzku zaczęły mi płynąć łzy. Ron wstał i objął mnie ramieniem, a chwilę później przyszedł Harry.
— Co się stało? — zapytał zbity z tropu.
— Już po Hardodziobie — powiedział Weasley, a ja podałam brunetowi list, który szybko przewertował.
— Musimy tam iść — oznajmił, gdy przeczytał wiadomość od Hagrida.
Postanowiliśmy wymknąć się z zamku po kolacji pod peleryną-niewidką. Zeszliśmy z wszystkimi do Wielkiej Sali i usiedliśmy do stołu. Nic nie ruszyłam, gdyż nie byłam w stanie nic przełknąć.
— Hej — szturchnął mnie Fred.
— Co się dzieje? — zapytał George z zaniepokojoną miną.
— Chodzi o Dziobka... — wydukałam, nie podnosząc wzroku z jajecznicy.
— Co z nim?
— Mają go... zabić — ledwo przeszło mi to przez gardło, a pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. George, widząc mnie w takim stanie, od razu mnie objął.
— Nie płacz — szepnął mi do ucha, a po szyi przeszły mnie ciarki.
— Staram się, ale... to jest trudne...
Weasley wziął w dłonie moją twarz, zmuszając mnie do spojrzenia na niego. Zobaczyłam jego brązowe oczy, które wpatrywały się we mnie z troską. George uśmiechnął się pokrzepiająco, a kciukiem otarł mi łzy.
Po kolacji bliźniacy chcieli dotrzymać mi towarzystwa, za co byłam im wdzięczna, ale wyjaśniłam im, że razem z Harrym, Ronem i Hermioną chcemy odwiedzić Hagrida i Hardodzioba.
W czwórkę schowaliśmy się pod peleryną-niewidką i wyszliśmy z zamku. Słońce już zachodziło za Zakazanym Lasem, złocą szczyty drzew. Przed chatką zauważyliśmy hipogryfa, który wylegiwał się między dyniami. Dotarliśmy do drzwi chatki Hagrida i zapukaliśmy. Nie otworzył od razu, dopiero po chwili staną w drzwiach i zaczął się rozglądać ledwo przytomnym wzrokiem.
— To my — syknął Harry. — Mamy na sobie pelerynę. Wpuść nas, to ją zdejmiemy.
— Nie powinniście tu przychodzić! — wyszeptał, cofając się, aby zrobić nam przejście i weszliśmy do środka.
Gajowy zamknął szybko drzwi, a my ściągnęliśmy z siebie pelerynę i spojrzeliśmy na Hagrida. Nie płakał ani nie rzucił nam się na szyje. Wyglądał, jakby nie bardzo wiedział, co ma ze sobą zrobić. Ta beznadziejna rozpacz była o wiele gorsza od łez.
— Chcecie herbatki? — zapytał, a ręce trzęsły mu się tak bardzo, że upuścił dzbanek, który rozbił się na kawałeczki.
— Ja to zrobię, Hagridzie — powiedziała Hermiona, chwytając za jakąś ścierkę i zaczęła zbierać kawałki porcelany.
— W kredensie jest drugi — mruknął Rubeus, siadając na krześle i ocierając oczy rękawem.
Podeszłam do kredensu i wyjęłam kolejny dzbanek, w którym coś się ruszało.
— Ron! — zawołałam. — Tu jest Parszywek!
— Co? — zapytał zdezorientowany.
— Zobacz! — podałam mu naczynie, a ten wyjął szczura ze środka i dokładnie się mu przyjrzał. Gryzoń strasznie się rzucał i piszczał, a wyglądał jeszcze gorzej niż ostatnio.
— Parszywku, ty żyjesz! — ucieszył się młody Weasley.
— Chyba powinieneś kogoś przeprosić — stwierdziła Hermiona.
— Racja. Jak spotkam Krzywołapa, to go przeproszę — odparł Ron.
— Przeproś mnie! — krzyknęła i w tym samym momencie rozbił się dzbanek.
— Cholibka, co to było? — zapytał gajowy.
— To kamień — powiedziałam, podnosząc go z miejsca, gdzie stał dzbanek.
— Auć! — syknął Harry, łapiąc się za szyję, po czym odwrócił się do okna. — Hagridzie, już idą.
Po stopniach wiodących do Kamiennego Kręgu schodziła grupa ludzi. Na przedzie kroczył Albus Dumbledore, za nim posuwał się truchtem Korneliusz Knot, potem wlókł się zgarbiony staruszek z komisji, a na końcu szedł kat Macnair.
— Już późno. Prawie noc. Nie powinno was tu być. Jak was ktoś zobaczy o tej porze poza zamkiem, będziecie mieli kłopoty. Zwłaszcza ty, Harry — rzekł Rubeus, dygocąc na całym ciele.
Ron wepchnął Parszywka do kieszeni bluzy, a Granger sięgnęła po pelerynę-niewidkę.
— Wyprowadzę was tylnym wyjściem — mruknął gajowy. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. — Momencik!
— Hagridzie, powiemy im, co naprawdę się stało, oni nie mogą go zabić... — zaczęłam.
— Nie możecie. Wiejcie, prędko! — wtrącił Hagrid.
— Będzie dobrze, zobaczysz — dodał Potter i schowaliśmy się pod pelerynę, a następnie wyszliśmy tylnymi drzwiami. Ruszyliśmy w górę łagodnego zbocza i z daleka spojrzeliśmy na chatkę. Słońce już prawie zaszło, a niebo zasnuło się jasną szarością podszytą purpurą. Po chwili rozległ się świst, a potem głuche uderzenie topora.
— Zrobili to! — szepnęłam, a głos mi się załamał.
— N-n-nie mogę w to uwierzyć... — załkała Hermiona.
Zamarliśmy. Dopiero po dłuższej chwili zaczęliśmy kroczyć w stronę zamku, gdy nagle Ron się zatrzymał, gdyż nie mógł utrzymać Parszywka.
— Ugryzł mnie! — syknął Weasley, a szczur upadł na ziemię i zaczął uciekać. — Parszywku, wracaj!
Rudzielec wybiegł spod peleryny-niewidki i zaczął gonić swojego zwierzaka.
— Czekaj! — zawołał Harry i ruszyliśmy za Ronem, aż do Bijącej Wierzby.
— Ron, uciekaj! To Bijąca Wierzba! — krzyknęłam, widząc, iż drzewo zrobiło niebezpieczny zamach.
— Uciekajcie! — zawołał Ron, który cały zbladł, wskazując palcem w naszą stronę. — To Ponurak!
Odwróciłam się i nagle go zobaczyłam. Olbrzymi, kruczoczarny pies o lśniących szarych ślepiach utkwionych w młodym Weasleyu. Nie wyglądał tak przyjaźnie, jak zwykle.
Nagle pies skoczył i uderzył Harry'ego przednimi łapami, co spowodowało, że wylądował twardo na ziemi. Ponurak pobiegł w stronę Rona, złapał go pyskiem za nogę i zaczął ciągnąć do przejścia w Bijącej Wierzbie.
— Ron! — krzyknął Harry, rzucając się ku niemu, ale gruba gałąź świsnęła przed nim złowrogo, więc szybko się cofnął.
— Ratunku! — zawołał Ron.
Pobiegliśmy w jego stronę, lecz wierzba uderzyła nas gałęziami z mocą, która zwaliła nas z nóg. Gdy się podnieśliśmy, widać było jedynie nogę Weasleya, która zahaczyła o korzenie, a po chwili usłyszeliśmy przeraźliwy trzask łamanej nogi, a jego stopa zniknęła w czeluści drzewa.
— Musimy biec po pomoc! — krzyknęła Hermiona, która krwawiła, gdyż drzewo rozcięło jej ramię.
— Nie! Ten potwór może go pożreć, nie mamy czasu! — odparł brunet.
Następna gałąź przecięła ze świstem powietrze.
— Musimy się tam jakoś dostać, tylko jak... — wydyszałam, rozglądając się wokoło, mając nadzieję, że znajdę gdzieś rozwiązanie.
— Och... pomocy, pomocy... — szeptała gorączkowo Granger, a z ciemności wyłonił się Krzywołap, który zwinne prześlizgnął się między gałęziami i przednimi łapami oparł się o grube zawęźlenie na pniu.
Nagle drzewo znieruchomiało.
— Krzywołap! Skąd on wiedział... — wyszeptała zdumiona szatynka.
— On się przyjaźni z tym psem, widziałem ich razem — odpowiedział ponuro okularnik.
— Nie wiem, co się z nim stało, to był kochany i niegroźny pies! — powiedziałam nagle.
— Czyli to był ten pies, którego dokarmiałaś? — zapytała.
— Tak...
— Lepiej już chodźmy! Szybko! — odezwał się Potter. — Wyjmijcie różdżki!
W mgnieniu oka dotarliśmy do jamy w drzewie. Harry wszedł jako pierwszy, a za nim ja, a następnie Hermiona. Zapaliliśmy różdżki i ruszyliśmy wzdłuż tunelu za Krzywołapem.
— Dokąd ten tunel prowadzi? — wydyszała Granger za moimi plecami.
— Nie mam pojęcia... — odparł brunet.
— Jest zaznaczony na Mapie Huncwotów, a biegnie aż do jej skraju — rzekłam. — Chyba kończy się w Hogsmeade, nie wiem...
Tunel był długi, a my musieliśmy iść zgięci wpół. Po jakimś czasie sklepienie zaczęło się podnosić, a chwilę później zobaczyliśmy plamę światła padającego z małego otworu. Przeszliśmy przez klapę i znaleźliśmy się w zakurzonym pokoju. Ze ścian odpadły tapety, podłoga była zaplamiona meble połamane, jakby ktoś je roztrzaskał, a okna były pozabijane deskami. Natychmiast poznałam to wnętrze.
— Jesteśmy we Wrzeszczącej Chacie — oznajmiłam, rozglądając się po pokoju.
Drzwi na prawo były otwarte; wiodły do mrocznego korytarza.
W tym momencie coś zatrzeszczało nad naszymi głowami i usłyszeliśmy krzyk Rona, dochodzący z góry.
— Szybko!
Ruszyliśmy przez korytarz, a potem wspięliśmy się po rozpadających się schodach. Za drzwiami z naprzeciwka znów usłyszeliśmy jakiś szmer. Wymieniliśmy spojrzenia i kiwnęliśmy głowami, a Harry jednym kopnięciem otworzył drzwi.
Na łóżku leżał Krzywołap, mrucząc głośno, a na podłodze Ron, trzymający się za nogę.
— Jesteś cały? Gdzie jest pies?
— To pułapka, to nie jest pies. To animag... — rzekł, zaciskając zęby z bólu.
Nagle drzwi za nami zatrzasnęły się z hukiem. Odwróciliśmy się gwałtownie, a przed nami stał mężczyzna z długimi, splątanymi włosami. Jego szare oczy odznaczały się przez głębokie, ciemne oczodoły, a woskowa skóra opinała jego wychudzoną twarz. Był to Syriusz Black.
— Expelliarmus! — zawołał ochrypłym głosem, wskazując na nas różdżką Rona, a nasze różdżki wyrwały nam się z rąk i wystrzeliły w powietrze.
Black zręcznie je złapał, a oczy miał utkwione w Harrym.
— Byłem pewny, że przyjdziesz, żeby ratować przyjaciela. Twój ojciec zrobiłby to samo dla mnie — powiedział Syriusz, a Harry zrobił gwałtowny krok do przodu, jakby chciał się na niego rzucić, lecz razem z Ronem go przytrzymaliśmy.
Niespodziewanie Hermiona stanęła przed Harrym, po czym zawołała:
— Żeby zabić Harry'ego, musisz zabić i nas!
— Nie. Dziś zginie tylko jeden — odparł Black.
— I to będziesz ty! — ryknął Potter, po czym wyrwał się nam i rzucił na mężczyznę.
Zaczęli się szarpać, a Harry zdołał odebrać swoją różdżkę i wymierzył nią w Syriusza.
— Zabijesz mnie, Harry? — Syriusz zapytał drwiącym głosem.
— Expelliarmus! — głos Lupina rozległ się po pokoju. Rozbroił okularnika, a ja złapałam go za ramię i przyciągnęłam do siebie.
Widok nauczyciela obrony przed czarną magią dodał mi otuchy, lecz Remus zrobił coś, czego się nie spodziewałam. Uścisnął Blacka jak brata.
— Wiesz, że nigdy bym tego nie zrobił — oznajmił Black łamiącym się głosem.
— Wiem, przepraszam. Byłem zaślepiony nienawiścią...
— A mała Larissa... wygląda dokładnie jak ona... Kiedy pierwszy raz ją zobaczyłem, przez chwilę myślałem, że to Cert — dodał Syriusz, przez co Lupin wyglądał, jakby miał zaraz paść na kolana i się rozpłakać.
— Gdzie on jest, Syriuszu? — zapytał Lupin drżącym głosem, zaciskując mocniej dłoń na ramieniu Blacka.
— Jest tutaj — wskazał na Rona. — Zabijmy go!
Drgnęłam niespokojnie, zastanawiając się, o co tu do cholery chodzi.
— Ty! — Hermiona wskazała na naszego profesora.
— Hermiono, uspokój się... — rzekł Remus, lecz szatynka go nie słuchała.
— Nie powiedziałyśmy nikomu! Razem z Camille ukrywałyśmy to ze względu na pana! A przez cały ten czas był pan jego przyjacielem!
— Hermiono, wysłuchaj mnie, zaraz ci wyjaśnię! — krzyknął Lupin.
— O co tutaj chodzi? — zapytał Harry, spoglądając pytającym wzrokiem to na mnie to na szatynkę.
— Chodzi o to, że on jest wilkołakiem... — wyjaśniłam, będąc nadal nieco otępiana przez całe zdarzenie. — To dlatego opuszczał zajęcia.
— Odkąd wiecie?
— Ja odkąd profesor Snape zadał wypracowanie — szepnęła Granger. — a Camille rozpracowała to nieco później.
— Wiedział pan! — ryknęłam niespodziewanie, a Lupin spojrzał na mnie. — Wtedy w gabinecie, powiedziałam panu o tym psie... a pan wiedział, że to on!
— Rzeczywiście tak pomyślałem, ale nie miałem dowodów, że to był Syriusz.
— To byłeś ty! — krzyknęłam, gotując się z wściekłości, wskazując na Blacka, który teraz patrzył w moją stronę. — Przez cały czas... a ja cię karmiłam i...
— Byłaś pierwszą osobą, która zwróciła na mnie uwagę, a poza tym, jak cię pierwszy raz zobaczyłem, wydawałaś się smutna — odezwał się po chwili. — Chciałem dotrzymać ci towarzystwa... A zresztą, dość gadania! — zniecierpliwił się. — Remusie! Zabijmy go!
— Zaczekaj! — powiedział Remus.
— Czekałem dość! Dwanaście lat! W Azkabanie! — ryknął Syriusz.
— Ale zaczekaj jeszcze chwilę — odparł. — Harry ma prawo znać powód.
— Znam. Zdradziłeś moich rodziców! — Harry krzyknął w stronę Blacka. — Przez ciebie nie żyją!
— Nie, nie przez niego. Ktoś zdradził twoich rodziców... ktoś, kogo do niedawna miałem za martwego! — wyjaśnił Lupin.
— Kto taki? — zapytał okularnik.
— Peter Pettigrew! — krzyknął Black.
— On nie żyje! — odpowiedział zniecierpliwiony Potter.
— Też tak do niedawna myślałem, ale dzisiaj w gabinecie przyjrzałem się Mapie Huncwotów...
— Wiesz, jak ona działa? — zapytał podejrzliwie zielonooki.
— Oczywiście. Pomagałem ja narysować. To ja jestem Lunatyk... tak mnie nazywali w szkole moi przyjaciele.
— Pan ją narysował?! — zdziwiłam się. Kto by pomyślał, że jeden z nauczycieli stworzył w przeszłości mapę, pomagającą "łamaczom prawa".
— Najważniejsze jest to, że dziś wieczorem zobaczyłem waszą czwórkę wchodzącą do chaty Hagrida. Dwadzieścia minut później wyszliście stamtąd i skierowaliście się w stronę zamku, ale wówczas ktoś wam towarzyszył.
— Co?
— Ja też nie mogłem w to uwierzyć! Bo niby skąd on się tam wziął? — ciągnął Lupin.
— Nikogo z nami nie było! — powiedziałam, marszcząc brwi.
— A właśnie, że był i po chwili zobaczyłem jeszcze jedną plamkę, poruszającą się w waszym kierunku, a był to Syriusz Black. Zobaczyłem, jak ciągnie was dwóch pod wierzbę... — wskazał na Rona.
— Jednego z nas! — krzyknął Weasley.
— Nie, Ron. Dwóch... ciebie i Pettigrew — wyjaśnił Remus.
— On zwariował — mruknął do nas rudzielec.
— Mógłbym rzucić okiem na twojego szczura? — zapytał profesor, spoglądając na młodego Weasleya, który teraz siedział na łóżku ze szczurem w ręku.
— Co? A co ma z tym wspólnego mój szczur?
— To animag? — zapytałam, spoglądając na Parszywka, który nadal wił się jak opętany w uścisku mojego przyjaciela.
— Tak. Staliśmy się animagami, aby towarzyszyć Remusowi jako zwierzęta w trakcie pełni — wyjaśnił Syriusz.
— Mój tata też? — zapytał Harry.
— Tak — odpowiedział Lupin.
Nagle do pokoju wpadł Snape, który celował różdżką w Blacka i Lupina. Był nieco zdyszany, ale nie mógł ukryć wyrazu triumfu na twarzy.
— Zemsta jest słodka... — szepnął w kierunku byłego więźnia. — Tak bardzo chciałem cię schwytać osobiście.
— Severusie... — zaczął Remus, ale Snape nie dał mu dokończyć.
— Mówiłem Dumbledore'owi, że pomagasz kumplowi dostać się do zamku. Oto dowód.
— Wspaniale, Snape — odezwał się Syriusz. — Wysiliłeś swój przenikliwy umysł i jak zwykle doszedłeś do błędnych wniosków.
— Dość tego. Idziemy. Wszyscy — zagrzmiał Snape i spojrzał na nas. — Proszę przodem.
— Expelliarmus! — krzyknęłam.
Nie byłam jedyną osobą, która to zrobiła. Całą czwórką rzuciliśmy zaklęcie i trzasnęło tak, że drzwi zadygotały, a Snape dostał poczwórnym zaklęciem prosto w klatkę piersiową, co wyrzuciło go w powietrze i całym ciałem rąbnął w ścianę. Stracił przytomność.
— Zaatakowaliśmy nauczyciela... — powtarzała Hermiona, patrząc przerażonym wzrokiem na nieruchomego nauczyciela eliksirów.
— Pokażcie, że to Pettigrew to wam uwierzę — rzekł Harry. — Ron daj im szczura.
— Co chcecie mu zrobić? — zapytał Weasley.
— Jeżeli to szczur to nic mu się nie stanie — wyjaśnił Lupin. Ron zawahał się, a potem wyciągnął rękę z Parszywkiem w stronę nauczyciela obrony przed czarną magią.
Gryzoń zaczął uciekać, a Syriusz i Remus rzucali zaklęciami, aż w końcu trafili w szczura, który zamienił się w niskiego mężczyznę z rzadkimi włosami i łysiną na czubku głowy. Był to Peter Pettigrew.
Po jakimś czasie dowiedzieliśmy się całej prawdy oraz tego, jak Syriuszowi udało się uciec z Azkabanu, oszukując dementorów, gdyż było im o wiele trudniej wyczuć zwierzęce emocje, gdy Black zmienił się w psa i przecisnął przez kraty.
Harry zdecydował, że zaprowadzimy Pettigrew do zamku, a tam zajmą się nim demetorzy, więc ruszyliśmy do przejścia w podłodze. W tunelu na przodzie kroczył dumnie Krzywołap, za nim Lupin, Pettigrew i Ron skuci ze sobą kajdankami. Dla Rona cała ta sprawa z Peterem była osobista, w końcu pozwalał "szczurowi" spać w swoim łóżku. Za nimi szybował, wciąż nieprzytomny, Snape, a za nim szłam ja i Syriusz, który utrzymywał Severusa w powietrzu. Harry i Hermiona zamykali ten dziwaczny pochód.
— Przepraszam za ugryzienie — powiedział Syriusz. — Pewnie trochę boli.
— Trochę?! — krzyknął Ron, ale zanim rudzielec coś dodał, Black mu przerwał.
— Chodziło mi o szczura. Zwykle jako pies jestem bardzo miły.
— Tak, mogę to potwierdzić — zaśmiałam się cicho. — Chociaż to nie zmienia faktu, że to było trochę dziwne.
— Wybacz, to nie miało takie być — mruknął Black.
Na tle głuchej ciszy było słychać jedynie nasze kroki i głowę Snape'a obijającą raz po raz o niskie sklepienie tunelu.
— Wydaje mi się, czy specjalnie nic nie robisz, aby temu zapobiec? — zapytał Harry z rozbawieniem w głosie, patrząc na opiekuna Ślizgonów.
— Nie wiem, o czym mówisz, Harry — oznajmił zadowolony z siebie Syriusz.
— Powiem wam szczerze, że poczułam się świetnie, gdy rzuciłam zaklęciem w Snape'a — rzekłam. — Taka miła odmiana.
— O tak, ja też! — zawtórował mi Ron.
— Nie jestem zaskoczony — dodał rozbawiony Black.
— Nie mogę się doczekać min Freda i George'a jak im powiem, że to wy jesteście Huncwotami! Tyle wam zawdzięczamy.
— Camille i moi dwaj bracia są dowcipnisiami w szkole — wyjaśnił Weasley, idący na przedzie.
— Ach tak? — Black spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
— Dużo z nimi problemów — rzekł Lupin lekko rozbawionym tonem.
— To dobrze, że mamy jakichś godnych następców — zaśmiał się Syriusz.
Gdy w końcu wyszliśmy z tunelu, Harry i jego ojciec chrzestny odeszli kawałek, aby porozmawiać. Ja zostałam z resztą i pilnowaliśmy Petera.
— Ron! Przecież byłem dobrym zwierzakiem! Nie pozwolisz im mnie wydać... — błagał Pettigrew.
— Odwal się — odparł Ron z obrzydzeniem w głosie.
— Jeżeli byłeś lepszym szczurem, niż człowiekiem to nie masz się czym chwalić — oznajmił Lupin.
Westchnęłam głęboko i spojrzałam na niebo. Serce mi podskoczyło, gdyż ujrzałam dokładnie tę samą scenę, którą widziałam w kryształowej kuli. Chmura minęła księżyc. Na ziemi pojawiły się długie cienie, a całą grupę skąpało blade światło.
— Pełnia! — zawołałam przerażona, a Potter i Black do nas dobiegli.
Syriusz zamarł. Wyciągnął rękę, aby odciągnąć nas jak najdalej od Remusa, który cały dygotał.
— Nie zażył eliksiru! Może być groźny! — krzyknęła Hermiona.
— Uciekajcie! Szybko! — szepnął Syriusz.
— Ale, Ron... — zaczął Harry, gdyż Weasley nadal był skuty z Peterem i Remusem.
— Zostawcie to mnie... UCIEKAJCIE! — ryknął Black.
Patrzyłam otępiałym wzrokiem na profesora. Rozległo się ohydne warczenie. Głowa Lupina zaczęła się wydłużać. Ramiona zwisły. Gęste włosy wyrastały na twarzy i dłoniach. Nogi się wydłużały i wyrosły mu długie pazury na łapach. Przemiana się skończyła, a przed nami stał wilkołak, który głośno zawył.
Staliśmy osłupiali z przerażenia. Syriusz zmienił się w psa. Wilkołak wyszarpał łapę z kajdanków, a pies chwycił go za kark i odciągnął od Rona i Petera. Drapali się wściekle pazurami. Pettigrew korzystając z okazji, sięgnął po różdżkę Lupina, leżącą na trawie. Coś huknęło, rozbłysło światło i Ron znieruchomiał na trawie.
— Expelliarmus! — krzyknęłam, a różdżka Lupina wystrzeliła z ręki Petera.
— Nie ruszaj się! — ryknął Harry z wyciągniętą różdżka, ale było już za późno, gdyż Peter zdążył się przemienić w szczura i uciekł w stronę lasu.
— Nie!
Pobiegłam w jego stronę, ale w pewnym momencie się zatrzymałam. Nie miałam szans na złapanie szczura w nocy, tym bardziej że już go nie widziałam.
— CAMILLE!
— UCIEKAJ! — rozległy się krzyki Harry'ego i Hermiony.
Usłyszałam za sobą warczenie, wzdrygnęłam się i odwróciłam. Wilkołak miał już wyciągniętą łapę. Chciałam biec, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa.
"A więc tak umrę?" – pomyślałam.