Polowanie na czarownice - Tom...

By Lilianna_Garden

1.3K 111 28

Czarownice i Magowie od wieków toczą ze sobą wojnę. Różni ich bardzo niewiele. W najodleglejszych czasach pot... More

Prolog
Rozdział 1
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12

Rozdział 2

134 9 5
By Lilianna_Garden

Jak pech, to już na całego.

W tej chwili, powinno grzmieć na znak, że człowiek jest totalnym idiotą. A babcia powtarzała, żeby nie chwalić dnia przed zachodem słońca, ani nie składać próśb, które mogą zmienić nasz dzień w istne pasmo dramatycznych wydarzeń. Oczywiście Flora, jak zwykle, zignorowała znaki otrzymywane od losu. Skutkiem było oczywiście to, że jej kochany samochodzik rozkraczył się na środku drogi, w dodatku kilkanaście kilometrów od miejsca pracy. Oznaczało to, że musiała piechotą przemierzyć totalne odludzie i oczywiście nieuniknionym będzie jej spóźnienie, i to spore. Z westchnieniem głębokiego zawodu, że nie udało jej się ponownie uruchomić swojego żuczka, jak pieszczotliwie nazywała go Flora, oparła jeszcze na chwilę czoło o kierownicę. Cóż... nic więcej nie mogła zrobić, niż zatelefonowanie do Bena, by odholował jej środek transportu. Zebrała z siedzenia obok torbę i mundurek kelnerki. Wysiadła, zatrzasnęła drzwi. Założyła na ramię torebkę i ruszyła żwawo w drogę.

Cały czas nie potrafiła otrząsnąć się z szoku, gdy zobaczyła obraz. Pragnęła wymazać sny nachodzące ją niemal co noc. Teraz było inaczej, gdyż wydobyła na zewnątrz to, co powinno pozostać tylko w sferze wymysłów jej przemęczonego umysłu. Wizja kobiety, która celuje we własną pierś sztylet, był wystarczająco przerażający w snach, nie potrzebowała dodatkowych bodźców w realnym świecie. Czuła się coraz gorzej, zdawała sobie z tego doskonale sprawę. Co do jednego miała pewność - było to jej dzieło. To była jej kreska, którą potrafiła wyodrębnić kontury malowanych obiektów tak, jakby były żywe. Był to jej znak rozpoznawczy, który pozostawiała po sobie, gdy zaczynała każdy rysunek, każdy obraz. Nie mogła jednak sobie przypomnieć, jak do tego doszło, że namalowała dręczący ją sen. W jej umyśle mignęła przez chwilę jej własna osoba, podnosząca się z łóżka zupełnie jak w amoku. Podchodziła do odstawionej w kącie pokoju sztalugi. Przestawiła ją... dalej nic. Zupełnie jakby wspomnienia były ukryte za jakimiś drzwiami do których nie miała klucza, a to co mogła dostrzec widziała przez dziurkę od klucza. Co się z nią działo? – zastanawiała się coraz bardziej spanikowana. Czyżby popadała w szaleństwo? Gdy tylko starała sobie przypomnieć, co robiła po tym jak usiadła na kanapie po powrocie z baru, oglądając jakąś durną operę mydlaną, czuła pulsujący ból w głowie. Zrobiła głęboki oddech, przystanęła na chwilę i rozmasowała skronie. Ból nie ustępował, jednak gdy odpuściła zagłębianie się we własny, pogmatwany umysł, trochę zelżał. Poprawiła torebkę na ramieniu i ruszyła w dalszą drogę.

Pogrążona w myślach, ledwo uniknęła, tuż przed samym zjazdem do baru, bliskiego spotkania z karoserią pędzącego na oślep czarnego, sportowego samochodu. Z duszą na ramieniu, Flora w końcu dobrnęła do drzwi bistro w którym przez pięć dni w tygodniu pracowała do upadłego, by pewnego dnia spełnić swoje marzenie o własnej pracowni malarskiej, w której mogłaby uczyć dzieci rysunku. Może kiedyś otrzyma nawet możliwość wystawienia swoich obrazów. Kto wie?

Gdy tylko przekroczyła próg, do jej uszu dotarł codzienny gwar gości, którzy w większości przejazdem wpadali do MobyDicka, by coś zjeść i napić się ożywczej kawy. Przechodząc na zaplecze przywitała się z kilkoma stałymi bywalcami oraz z Natalie razem z którą pełniła zmiany. Gdy tylko przebrała się w różową sukienkę zapinaną na guziczki i zawiązała w pasie biały fartuszek, ruszyła do niewielkiego pomieszczenia przylegającego do magazynu, które jej szef zaadaptował na swój „gabinet". Zapukała, a gdy usłyszała tubalne „wejść", uchyliła drzwi i weszła do środka.

— Witaj promyczku — uśmiechnął się do dziewczyny, potężnie wyglądający mężczyzna o misiowatej twarzy. — Co się dzisiaj przydarzyło mojej ulubionej kelnerce, co? Nigdy się jeszcze nie spóźniłaś.

— Cześć Oliver — przywitała się, siadając na wolnym krześle. Oprócz starego biurka w kolorze ciemnego brązu, w pomieszczeniu stał jeszcze regał po lewej stronie, który uginał się pod ciężarem licznych segregatorów zapełnionych dokumentami. — Mój kochany żuczek odmówił posłuszeństwa kilkanaście kilometrów stąd. A tak, w ogóle, to nie rozumiem, co wy wszyscy macie z tymi pieszczotliwymi określeniami względem mojej osoby — mruknęła, gdy już dłużej nie mogła siedzieć, tylko skubiąc koronkę fartuszka. Gdy podniosła wzrok na swojego szefa, zobaczyła rozbawienie malujące się na jego twarzy.

— Promyczku, zachowujesz się tak, jakbyś zupełnie nie zdawała sobie sprawy ze stanu swojego samochodu. A jeśli chodzi o zdrobnienie, to po prostu, ty sama wyzwalasz w ludziach to, by cię w taki sposób określali — Oliver zachichotał, aż biurko się zatrzęsło. Nagle w jej głowie powstał obraz. Jej szef miał długie, lśniące futro, a twarz nagle zmieniła się w niedźwiedzi pyszczek. Potrząsnęła głową, by otrząsnąć się z tych dziwacznych myśli.

— To wcale nie jest zabawne — burknęła pod nosem, przygryzając wargę ze zdenerwowania, gdy w końcu postać Olivera znów przybrała wyraz ludzki. Powróciła do zasadniczych rozważań: czym miała teraz codziennie jeździć do i z pracy? Przecież nie mogła każdego dnia pokonywać tylu kilometrów. Wróciła zatem do podstawowego tematu. — Na tym odludziu, nawet autobus nie kursuje.

— Nie martw się. Pomyślę, jak ci pomóc. A teraz, proszę cię, ruszaj do pracy — powiedział z uśmiechem Oliver, dając Florze skinieniem głowy znak, że to już koniec rozmowy.

Dziewczyna wstała, wygładziła rękoma fartuszek i ruszyła na salę, w której było już wielu klientów czekających na możliwość złożenia zamówienia. Z głębokim westchnieniem połączonym z cichym jękiem kapitulacji, Flora zaczęła swoją pracę. Gdy parzyła już dziewiąty dzbanek kawy, drzwi kawiarni otworzyły się z charakterystycznym skrzypnięciem. Spojrzała przez ramię, ilu będzie miała nowych klientów i zamarła. W progu stał wysoki, młody mężczyzna. Jak jej się wydawało, ubrany był w garnitur z najwyższej półki. Wyglądał tak, jakby dopiero co wrócił z jakiejś gali. Miał włosy w kolorze złocistego blond, potargane jakby właśnie wstał z łóżka. Niespotykany okaz, jak na te strony. Rozglądał się leniwym wzrokiem po wnętrzu. Dostrzegł badawczy wzrok Flory i mrugnął do niej, zanim skierował się ku wolnemu stolikowi. Zarumieniona niczym nastolatka przyłapana na gorącym uczynku, odwróciła się w stronę ekspresu, który właśnie zakończył pracę. Co się z nią działo? Przecież nigdy dotąd nie reagowała na klientów. Ale z drugiej strony, do tej pory nie mieli aż takich przystojnych gości.

Natalie, która zbierała zamówienia, właśnie stała przy stoliku flirciarza, jak go w myślach już określiła Flora. Kątem oka, dostrzegła zniewalający uśmiech, jakim obdarzył jej koleżankę. Do niej, nikt się tak nigdy nie uśmiechał – pomyślała ze smutkiem. Wróciła do nakładania naleśników ze śmietaną dla pani Delavey, która przychodziła każdego dnia na „chwilę przyjemności" - jak mówiła. Flora podeszła do kobiety, która jak zawsze, miała upięte w kok swoje długie, siwe włosy. Miała na twarzy dyskretny makijaż, który odejmował jej lat. Ach, gdyby tak wszyscy mogli się tak pięknie starzeć, świat byłby z pewnością dużo radośniejszy w sędziwym wieku.

— Och, moje słodkości! Dziękuję moja droga — ucieszyła się pani Delavey, patrząc iskrzącym się wzrokiem na talerz.

— Proszę bardzo. Podać coś jeszcze? — zapytała uprzejmie Flora.

— Hmm, może jeszcze tę pięknie wyglądającą babeczkę z nadzieniem malinowym — odparła z uśmiechem, jak u dziecka, które pragnie dobrać się do słoika z ciasteczkami tak, by mama nie zauważyła.

— Zaraz przyniosę — powiedziała z rozbawieniem Flora i ruszyła z powrotem za kontuar, zrealizować zamówienie.

Podczas gdy przygotowywała babeczkę, wróciła Natalie z rozmarzonym wyrazem twarzy. Nie musiała nic mówić, by Flora wiedziała co sobie myśli jej koleżanka. Pewnie na jej miejscu również by się rozpływała, uniesiona taką jawną adoracją.

— Chce stek, wyobrażasz sobie?! — wyszeptała uradowana.

— Nie rozumiem, dlaczego się tym tak podniecasz? — odrzekła bezbarwnym tonem.

— Och, Florisino droga! Przecież to oczywiste, że taki facet tutaj, to ekstremalnie niesamowite, wręcz nierzeczywiste zdarzenie! Mam szansę poderwać gościa z klasą!

— Nie nazywaj mnie tak — wściekła się Flora, jak zawsze, kiedy zniekształcano jej imię. Zupełnie nie skomentowała reszty wypowiedzi Natalie. W sali nagle zamigotało światło. Pewnie znów zbliża się do nas burza – pomyślała Flora, nie mogą opanować swojego wzburzenia. Ruchami pełnymi gniewu, który usilnie starała się trzymać mimo wszystko na wodzy, nalewała kolejną kawę. Wzięła talerzyk dla pani Delavey i ruszyła z zamówieniami ku stolikom, ignorując Natalie.

Zaskoczona kelnerka, bacznie obserwowała tą dziwaczkę, z którą zmuszona była pracować. Nie miała pojęcia, dlaczego w ogóle Oliver ją zatrudnił. Miała cichą nadzieję, że w końcu odejdzie stąd raz na zawsze i powróci do lokalu stary ład. Nie znosiła tej cholernie uprzejmej dziewczynki. Odkąd zaczęła pracować w MobyDick'u zawsze otrzymywała wysokie napiwki. Teraz nie miała na to szans przy tej wywłoce. Musiała coś z tym zrobić. Zacznę od jutra – postanowiła w myślach, po czym wróciła do pracy.

Flora zbierała na tacę brudne naczynia, kiedy poczuła, że ktoś za nią stanął.

— Gniew piękności szkodzi — Usłyszała męski szept. Gdy się gwałtownie odwróciła, widziała już tylko plecy mężczyzny, który wywołał takie zamieszanie w dzisiejszym dniu.

Z drżeniem, powróciła do swoich zadań. Cóż za dziwny człowiek. Flora pragnęła, by ten dzień już się skończył. Przez całą zmianę, Natalie chodziła naburmuszona i właściwie nie odzywała się do Flory, z czego ta, akurat była wielce szczęśliwa. Gdy zapadł zmrok i bar opuścił ostatni klient, mogła w końcu zbierać się do domu. Nie pomyślała tylko, w jaki sposób się tam dostanie. Zastanawiała się nad tym, czy może jakimś cudem dzisiejszego wieczora, wyjątkowo Alex będzie w domu, zamiast balować w kolejnym klubie, więc spróbowała się do niego dodzwonić.

— Hej koliberku! Co jest?! — wykrzyknął Alex, gdy tylko odebrał. Flora skrzywiła się, słysząc w tle dudniący hałas, gdyż muzyką trudno było to nazwać.

— Myślałam, że może byś mnie odtransportował do domu, ale słyszę, że jesteś na imprezie.

— Już jadę! Czekaj na mnie! — zaznaczył, przekrzykując gwar.

Podziękowała mu jeszcze, zanim się rozłączył. Przebrała się w swoje ubrania, zapakowała mundurek. Zabrała torebkę i ruszyła do wyjścia, pożegnawszy się wpierw z Oliverem, który pogrążony był w lekturze jakiś papierów. Natalie wyszła dużo wcześniej, jak zwykle zresztą. W końcu ona, w porównaniu do Flory, miała do kogo wracać. Gdy znalazła się na zewnątrz, usiadła na ławce stojącej tuż pod ogromnym oknem baru. Nie wiedziała, jak długo tak siedziała, gdy po drugiej stronie parkingu pojawił się jakby znikąd mężczyzna. Stał w cieniu, więc nie mogła dostrzec nic poza kształtem jego sylwetki. Nagle całe jej ciało przeszył dreszcz. Poczuła nieprzyjemny chłód, choć na dworze było, mimo późnej pory, ciepło. W jej głowie mignął wizerunek człowieka stojącego na ganku domu w którym mieszkała z matką i babką wiele lat temu. Ubrany cały na czarno w długim płaszczu i kapeluszu z szerokim rondem, wydawał się jej wówczas podobny do kowboja. Szybko jednak obraz zniknął. Zamrugała kilkakrotnie, jakby w ten sposób mogła odgonić mgłę, która spowiła jej umysł. Gdy znów spojrzała przed siebie, nikogo nie widziała. Zaczęła się zastanawiać, czy z braku snu i przemęczenia, nie zaczynała mieć już zwidów. Na szczęście, chwilę później, na dosyć ciemny parking wjechał dobrze jej znany samochód. Podeszła szybko do drzwi od strony pasażera i wsiadła.

— Coś się stało? — zapytał wyraźnie zmartwiony Alex.

— Nie. Proszę, jedź już. Boli mnie głowa — mruknęła zdenerwowana, czując się coraz gorzej. Nie zadając kolejnych pytań, Alexander uruchomił samochód i ruszył w drogę do domu.

Salem

siedemnaście lat temu...

Z dnia na dzień, robiło się coraz ciemniej. Nie było już dnia, w którym królowałby chociaż niewielki promień słońca. Zmęczona, młoda kobieta z trudem niosła torbę z zakupami. Gdy dotarła na ganek niewielkiego, zaniedbanego domu, ledwo mogła złapać oddech. Wokół słychać było wyłącznie szum drzew, które powoli gubiły swoje liście. Trawnik, widać nie był godny zainteresowania właściciela, gdyż wyraźnie widać było, że od dawna potrzebował koszenia. Kilka na wpół uschniętych krzewów również nie zachęcało do choćby zerknięcia w tę stronę.

Kobieta przymknęła ze zmęczenia oczy. Musiała być silna. Nie dla siebie. Gdyby tylko o nią chodziło, już dawno by się poddała. Czuła uchodzące z niej życie. Znów poczuła nieprzyjemny dreszcz. W głowie usłyszała niechciane szepty, które każdego dnia stawały się coraz głośniejsze. Musiała wytrzymać jeszcze trochę. Dopóki nie znajdzie bezpiecznego miejsca dla swoich dzieci, nie mogła zrobić tego, co ukróciłoby jej męki i groźbę popadnięcia w szaleństwo.

Gdy zapukała, drzwi otworzyły się, choć nikt za nimi nie stał. Weszła do środka i otoczyła ją zewsząd ogłuszająca cisza. Zawsze przechodziły ją ciarki, gdy choćby przechodziła obok tego domiszcza. Teraz jednak, nie była już małym dzieckiem i nie znała innego miejsca, które mogłoby dać jej choć cień nadziei. Trzymając kurczowo torbę, której zawartość z takim trudem zdobyła, weszła do wnętrza słabo oświetlonego pokoju. W środku jedynym źródłem światła był ogień w kominku. Na środku stały dwa, stare fotele w kolorze ciemnej czerwieni.

— Usiądź — usłyszała głęboki, zimny głos.

Z lekkim drżeniem, podeszła bliżej i obchodząc fotel usiadła na nim. Spojrzała w prawo. Z przymkniętymi powiekami, tuż obok siedział smukły mężczyzna. Ubrany był w bordowy szlafrok spod którego wyraźnie przebijała się ciemna zieleń jedwabnej koszuli i czarnych niczym smoła spodni. Miał długie, ciemne włosy opadające mu na ramiona. W dłoni trzymał szklankę z dymiącą zawartością.

— Czego ode mnie oczekujesz? — zapytał, nadal na nią nie patrząc.

— Bezpieczeństwa — odparła cicho.

W końcu podniósł powieki i spojrzał na kobietę, zielonymi niczym jadeit, oczami. Przyglądał jej się przez dłuższą chwilę. Wziął duży łyk niebieskiej brei, nim odezwał się ponownie.

— Dla ciebie nie ma już ratunku.

— Wiem. Moja prośba nie dotyczy mojej osoby, ale moich dzieci — powiedziała z naciskiem.

— Dlaczego uważasz, że nie powiem reszcie o tobie, o was?

— Odszedłeś. Wiem to od Ezehiela — wyznała.

Mężczyzna roześmiał się krótko. Jednakże nie był to śmiech radości, raczej pełen goryczy i smutku. Wstał i podszedł do kominka. Zapatrzony w płomienie, zastanawiał się ile jeszcze tragedii przeżyje w swoim nieśmiertelnym żywocie? Ilu jeszcze przyjaciół i członków rodziny straci w wojnie, której nie widać końca?

— Przeklęta wiedźma! Od chwili jej narodzin przeczuwałem, że będzie to początek końca nas wszystkich — powiedział z wyrzutem.

— Maurena pragnęła pokoju.

— Nie, ona chciała jedynie potęgi i władzy — zaprzeczył, odwracając się ku siedzącej w wielkim fotelu, wątłej kobiety. Choroba nie pozbawiła jej jednak urody. Nadal była piękna i pełna wewnętrznego blasku tak charakterystycznego dla jej rodu. — Jesteś mimo wszystko naiwna, Amarylis.

— Nic o mnie nie wiesz — obruszyła się.

— Wiem więcej, niż byś chciała. Dobrze, pomogę ci, ale pod jednym warunkiem.

— Jakim? — zapytała drżącym głosem, obawiając się tego, czego zażyczy sobie Mag.

— Chcę mocy jednego z twoi dzieci.

— Ale... — próbowała zaoponować, zszokowana żądaniem podczas gdy błagała o pomoc, której tak bardzo potrzebowała.

— To nie są negocjacje, Amarylis. Albo się zgadzasz, albo wynoś się. — Głos mężczyzny po raz pierwszy przybrał mroczną barwę. Ogień w kominku buchnął płomieniami, wychodząc poza granice zdobionej kraty. Dopiero w tej chwili kobieta dostrzegła to, przed czym ją ostrzegała babka i matka. Mimo odejścia od Klanu, był potężny jak mało kto. Z tym człowiekiem się nie zadzierało chyba, że pragnęło się śmierci.

— Zgadzam się — wyszeptała z rozpaczą. Po jej twarzy potoczyły się gorzkie łzy. Jedno z jej ukochanych dzieci, na zawsze straci swój dar. Bała się konsekwencji swojej decyzji. Teraz jednak, modliła się jedynie o ich przeżycie. To było najważniejsze.

Lynn

czasy obecne...

Drobna staruszka, siedziała pod oknem wpatrując się w zieleń za oknami. Jedyny zmieniający się obraz, to przyroda na zewnątrz. W budynku w którym obecnie mieszkała, wokół były tylko białe ściany. Na początku swojego pobytu w Domu Spokojnej Starości - Calisnis, była otumaniona lekami. W końcu, dzięki jej mocy udało jej się odsunąć mgłę, która spowiła jej umysł. Teraz, wrzucała tabletki do woreczka trzymanego pod łóżkiem. Ludzie i ich medykamenty! Nigdy nie przepadała za tą częścią życia wśród Solitus[1]. Obecnie wystarczył prosty czar złudzenia, by opiekunowie myśleli, że wzięła leki.

Czuła w swoich starych kościach zmiany, które każdego dnia stawały się coraz bardziej wyraźne. Nie powinny jej opuszczać siły w tak szybkim tempie. Skutek klątwy, która liczyła setki lat był porażający. Czarownice walczyły wszelkimi środkami jakie udało im się odnaleźć, jednak żaden nie działał przez dłużej niż kilkadziesiąt lat. Później, trzeba było szukać kolejnych zaklęć, bądź się poddać.

W szybę zaczęły uderzać duże krople. Poprzez zasłonę deszczu, Leonia dostrzegła pięć szczupłych kobiet, ubranych w ciemne płaszcze z kapturami naciągniętymi na głowy. Kobieta zmrużyła oczy, by dokładniej przyjrzeć się tej grupie. Mimo dwustu czterdziestu dziewięciu lat, miała sokoli wzrok. Przynajmniej tak było do tej pory. W tym roku, pogorszył jej się nie tylko wzrok, ale i kondycja fizyczna. A więc odszukały nas – pomyślała Leonia. Cóż, można się było tego spodziewać. Wstała ze swojego miejsca i podeszła do przeszklonych drzwi pokoju, w którym zwykle urzędowała siostra Nell. Podniosła słuchawkę i wykręciła dobrze jej znany numer.

— Stało się coś? — usłyszała od razu głos, przepełniony przerażeniem.

— Flora, skarbie, to ja — powiedziała cicho Leonia.

— Babcia? — zdziwiła się jej wnuczka. Zaraz jednak zapytała podejrzliwie – pozwolono ci dzwonić?

— Nikt mi nie musi pozwalać na telefon do mojej rodziny — odparła wyniosłym tonem, czym spowodowała wybuch śmiechu u Flory. — Kochanie, co byś powiedziała na to, byśmy spędziły trochę czasu razem? Odłożyłam trochę pieniędzy. Mogłybyśmy pojechać na krótkie wakacje.

Po drugiej stronie zapadła głucha cisza. Wiedziała, że zaskoczyła dziewczynę. Nigdy, odkąd znalazła się, w sumie z własnej woli, w tym domu, nie proponowała Florze, by spędziły czas poza jego murami. Teraz, gdy prawdopodobnie została odkryta, lepiej było znaleźć inne miejsce. Nie mogła wprowadzić się do wnuczki, ale zawsze mogła wrócić do własnego domu. Nie była niedołężną staruszką, a przynajmniej jeszcze nie teraz. W tej chwili potrzebowała paru dni spokoju, by przekazać najważniejsze informacje Florze, gdyby coś jej się stało i jej ukochana wnuczka została sama.

— Flora? Jesteś tam jeszcze, dziecko?

— Och, tak. Po prostu mnie zatkało. Babciu, ty nigdy nie opuszczałaś Calisnis odkąd zażyczyłaś sobie tam zamieszkać — odparła skonsternowana dziewczyna. Leonia wyczuła w jej głosie zmęczenie, co ją zaniepokoiło. Nie było teraz czasu na wypytywanie jej o szczegóły. Potrzebowała tylko jednego – jej zgody.

— Kochanie, jestem stara, więc nic dziwnego, że chcę zmienić otoczenie, by troszkę odżyć. A jestem przekonana, że twoje towarzystwo będzie dla mnie najlepsze. Więc, co o tym myślisz? – Nerwowo rozglądała się wokół, czy nie zostanie przyłapana na gorącym uczynku. Wśród wielu zakazów, jednym z ważniejszych było to, iż bez nadzoru nie wolno było dzwonić. Wszyscy jednak byli zajęci jedną z pacjentek, która dzisiaj prawdopodobnie odejdzie z tego świata.

— Dobrze, skoro tak ci na tym zależy. Odbiorę cię jutro. Muszę sobie najpierw załatwić wolne — zgodziła się Flora.

— Dziękuję, kochanie. Bądź z samego rana. Do zobaczenia — pożegnała się Leonia, odkładając słuchawkę na miejsce i opuszczając niewielkie pomieszczenie.

Zatem, pozostało jej tylko kilka godzin w tym miejscu. Musiała sobie jakoś poradzić. Oby jej się to udało. Potrzebowała jeszcze tylko powiadomić jedną osobę o tym, co planowała. Nie uniknie tego, co się w końcu wydarzy. Zawsze jednak mogła nieco opóźnić zdarzenia, a przede wszystkim, przygotować na nie swoją ukochaną wnuczkę.

Uśmiechnęła się krzywo pod nosem. Nadal pozostało jej sporo sił, by utrudnić raz jeszcze Sabatowi drogę do Flory. Szykujcie się na fajerwerki, moje drogie – rzuciła w myśli, nim udała się do swojego pokoju.

[1] po łacinie oznacza „zwyczajny".

Continue Reading

You'll Also Like

669K 27.8K 51
''Nie ma żadnej więzi mate, jest tylko ON - ten, który cię wybierze i oznaczy... i wtedy do końca swojego życia - o ile przeżyjesz oznaczenie - będzi...
593K 20.7K 43
Cassandra dorastała mając świadomość, że jako Omega resztę swojego życia spędzi w kuchni. Tylko dlaczego tak bardzo pragnie czegoś innego? Kiedy los...
953K 42.7K 58
Książę Wilków i zwykła córka rolników... On wybiera ją ze wszystkich kobiet w Królestwie na swoją żonę. Ona dowiaduję się, że przebywanie w miejscu n...
10.4K 604 42
Każda tajemnica może zostać odkryta, wystarczy tylko wskazówka. Lisa od samego dzieciństwa była wychowywana, jak każdy zwykły człowiek. Nigdy nie sp...