Play my game

Από xkiyomi

90 12 7

Historia jednego zlecenia i dwóch przypadkowych osób, które spotkają się w złym czasie. W rolach głównych: Ab... Περισσότερα

Zabij, Renji
Play with me, boy
Patrz

Znajdź i porwij, Vivienne

39 3 2
Από xkiyomi



Stukot jej obcasów świdrował martwą ciszę tu panującą. Ostry dźwięk echem obijał się o gładkie ściany i sunął wzdłuż całego korytarza niczym pikujący ptak nad rozległym jeziorem. Mknął nad głowami pogrążonych w zadumie ludzi, mijał rozłożyste rośliny wspinające się po murach, odbijał od kolorowych malowideł w mocarnych ramach, aż w końcu niknął pośród zamętu świata zewnętrznego, gdzie ulatywał jak spłoszony motyl trącony przypadkową ręką.

Energiczne, choć nieco niepewne kroki powoli zbliżały się do masywnych drzwi, a tam, za potężnym biurkiem koloru ciemnego mahoniu siedział ciemnowłosy mężczyzna, z zamyśleniem paląc papierosa. Słyszał ją, wiedział, że już za chwilę swoim zwykłym, niedbałym ruchem naciśnie mosiężną klamkę, a zawiasy zaskrzypią donośnie, ukazując mu jej znajomą sylwetkę. Wiedział również, że już w progu rzuci mu swe charakterystyczne, nieco wyniosłe spojrzenie, po czym odgarnie z twarzy kosmyk czarnych włosów, który na moment przysłoni te błyszczące, błękitne niczym pogodne niebo oczy. Zamknie drzwi, dyskretnie rozejrzy się na boki, po czym zapyta: Co tym razem? Westchnął cicho, unosząc brwi i obserwując jak obłok szarego dymu wolno rozpływał się w powietrzu. Problem w tym, że dzisiejszego, na pozór pięknego dnia, nie miał dla niej pomyślnych wiadomości.

Nim zdążył zaciągnąć się swym papierosem kolejny raz, schemat się powielił. Ciche stukanie do drzwi utwierdziło go tylko w przekonaniu, jak dobrze ją znał. Uśmiechnął się niewidocznie pod nosem, odchylając do tyłu w swoim fotelu. Vivienne Slight może i miała za sobą przeszłość, o której wiedziało niewielu, jednak dla niego była kimś więcej niż chodzącą tajemnicą. Ta kobieta stanowiła ważny element jego układanki i musiał dbać, by mimo przewrotności losu zapewnić jej należyte bezpieczeństwo. Bez znaczenia, jak w aktualnej sytuacji mogło się to okazać.

Vivienne niemal niedostrzegalnie wsunęła się do wnętrza tego obszernego gabinetu, a on przywołał na twarz zwyczajną dla siebie zadowoloną minę, zsuwając wzrok na drogą, kryształową popielniczkę. W pewien magiczny sposób załamywała ona chowające się już za horyzontem promienie słońca, które wpadały do pomieszczenia przez okna, mimo szyb na wpół przysłoniętych brązowymi roletami. Kątem oka dostrzegł wówczas, że kobieta zsuwała z ramienia swoją skórzaną torbę, idąc w jego stronę z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Mimo tego kąciki jej warg lekko ujechały ku górze. Wiedział, co to znaczyło, zbyt dobrze znał ten delikatny uśmiech. Chwilę potem, gdy przysiadła na skraju ciemnego fotela i podsunęła mu pod nos aksamitne pudełeczko zrozumiał, że się nie mylił. Ostatni już raz zaciągnął się swoim papierosem i zgasił go w popielnicy, czując jak gęsty dym drażnił jego płuca. Tuż po tym sięgnął po przedmiot, który mu podała.

– Termin był dopiero na przyszły tydzień, ale takiej okazji nie mogłam przepuścić – powiedziała cicho, mrużąc oczy z zadowoleniem. Dłuższy kosmyk jej kruczych włosów zafalował, gdy lekko potrząsnęła głową.

Uśmiechnął się, w myślach wykreślając kolejną rzecz z dotychczasowej listy. Bo oto teraz trzymał w dłoni bagatela sześć milionów dolarów i – doprawdy – czuł się z tym cholernie dobrze.

Gdy uchylił wieczko małego pudełka, błysnął mu ogromny, owalny brylant koloru tak błękitnego jak niebo nad oceanem pogodnego dnia, choć szybko przez myśl mu przemknęło, że chyba jeszcze nigdy nie widział taki intensywnego odcienia ani tu, w Nowym Jorku, ani gdziekolwiek indziej na całym świecie. W barwie tej było coś tak urzekającego, a zarazem magicznego, że minęła dłuższa chwila, nim oderwał spojrzenie od gładkiej powierzchni kamienia i podjął próbę ocenienia tego świecidełka w całości. Kolejną rzeczą, która rzuciła mu się w oczy, była setka drobnych diamentów, mieniących się w świetle zachodzącego słońca przy każdym ruchu jego nadgarstka. Wyglądały jak migoczące gwiazdy na tle ciemnego nieba, choć świeciły jaśniej i bez wątpienia bardziej hipnotyzująco. Jubiler musiał zadać sobie wiele trudu, by umieścić te maleństwa tak precyzyjnie tuż obok siebie.

Gdy kładł pudełko na blat swego biurka w dalszym ciągu był pod wrażeniem. Tak imponującego pierścionka nie widział już dawno. Vivienne najwidoczniej sądziła podobnie, gdyż przechyliła nieco głowę i unosząc brwi, wyrecytowała:

– Osiemnastokaratowe białe złoto, owalny brylant i diamenty. Chopard Blue Diamond Ring we własnej osobie. Gdyby nie fakt, że ma już właściciela, sama chętnie bym go sobie przywłaszczyła, wiesz, Isshin?

Wywrócił oczami w geście dezaprobaty. To oczywiste. Nie spotkał dotąd kobiety, która potrafiłaby się oprzeć diamentom.

– A skoro tak, oczywiście nie byłabym sobą, gdybym i sobie nie zabrała jakiegoś prezentu. Jak ci się podoba? – rzuciła z wyniosłym uśmiechem, wyciągając przed siebie dłoń, na której dostrzegł nowy nabytek, o którym mówiła. Delikatna obrączka z białego złota wysadzana drobnymi diamentami zamigotała nieco. Pokiwał głową z uznaniem.

– Nie wiedziałem, że lubisz klasykę – stwierdził, obserwując jak cofała dłoń i kładła ją na skórzanym oparciu fotela.

– Też o tym nie wiedziałam, ale wiesz jak to jest. Gdy znajdujesz się wśród półek z ciekawymi zabawkami nigdy nie możesz być pewien, która wyląduje w twoim koszyku – powiedziała, nie przestając się uśmiechać. – Zresztą i tak nikt nie zauważy czy zniknęło jedno świecidełko, czy też może dwa.

Isshin lekko odchylił głowę w tył.

– Mam przez to rozumieć, że nie było żadnych komplikacji?

Pytanie to okazało się zbędne. Przez jej twarz przemknął cień jawnej satysfakcji, który mógł oznaczać tylko jedno.

– Dostałam to niemal na tacy.

Uśmiechnął się. Zawsze wiedział, że Vivienne Slight była tym, czego potrzebował i nie pomylił się wiele, zatrudniając ją. W tej jednej chwili wydawało mu się, że zadanie, które czekało ją już niebawem było niczym innym jak dziecinną gierką. Dla kogoś tak dobrego w tym fachu nie było rzeczy niemożliwych, nawet jeśli poziom obecnego zlecenia o dużo przewyższał wszystkie poprzednie skoki. Ba, to czego się podjął w razie niepowodzenia mogło zakończyć całą jego karierę i pogrążyć wszystkich podwładnych, ale... cena naprawdę była kusząca. Zresztą ufał jej. Ufał tej przebiegłej, pewnej siebie kobiecie, która w przeciągu ostatnich sześciu miesięcy wzbogaciła go o ładnych parę milionów, maskując swe działania tak dokładnie, że policja z góry umorzyła śledztwo w sprawie zaginionych kosztowności.

Ale i tak miał pewne obawy. Gdyby ich nie czuł, z góry założyłby wygraną, a wtedy, w razie niepowodzenia, mógłby czekać go bolesny skok na głęboką wodę.

Odchrząknął, wyrywając się z odmętów tych rozmyślań. Nie dopuszczał do myśli czegoś tak absurdalnego jak przegrana. Ignorując zdziwione spojrzenie Vivienne, nacisnął duży przycisk na interkomie i polecił sekretarce, by przyniosła papiery, które dostarczył jej dziś rano.

– Kolejne zlecenie? – zapytała Viv, obserwując go kątem oka. Jej wcześniejszy uśmiech zniknął, jednak w dalszym ciągu była nadzwyczaj spokojna. – Myślałam, że nie podpiszesz nic tak szybko.

Mężczyzna oparł dłonie o biurko i zsunął wzrok na potężny, rzeźbiony regał po brzegi wypchany książkami. Czemu miał dziwne wrażenie, że jego dobry humor umykał wraz z każdą minioną sekundą?

– Też tak sądziłem, ale... – urwał.

– Ale? – kobieta wbiła w niego uporczywe spojrzenie, jakby chciała z twarzy wyczytać wszystkie jego myśli.

– Ale taka okazja nie zdarza się często – wówczas rozległo się ciche stukanie do drzwi, a tuż po tym do pomieszczenia weszła dość wysoka, blondwłosa kobieta, przyciskając do piersi tekturową teczkę. Skłoniła się lekko, rzucając ciche słowa powitania w stronę Vivienne i poprawiając zsuwające się z nosa delikatne okulary.

– Dokumenty, o które pan prosił.

– Dziękuję – mruknął, odbierając teczkę, jednak nie otworzył jej – przesunął papiery w stronę Slight, która przez chwilę zdziwionym wzrokiem lustrowała gładką powierzchnię tekturowego opakowania. Isshin sięgnął po papierosa, a następnie go odpalił, silnie się zaciągając. Przymknął oczy, gdy dym uleciał z jego płuc tworząc abstrakcyjne wręcz kształty, na prędce kreślone w powietrzu.

Vivienne w dalszym ciągu mierzyła go nieprzeniknionym wzrokiem, choć nie mówiła ani słowa. Skinął głową w stronę teczki.

– Otwórz.

Dalej go obserwowała, najwidoczniej nic nie rozumiejąc. Nie dziwił się. Nigdy nie pozwalał jej na pełny wgląd do dokumentów, zresztą ona tego nie potrzebowała. Zawsze twierdziła, że jej domeną jest wykonanie zadania, a nie grzebanie w papierach, dlatego też teraz niepewnie położyła dłoń na tekturowej teczce i przysunęła ją do siebie, nie spuszczając z niego swego błękitnego spojrzenia. Dopiero, gdy wyciągnęła z środka plik kartek, zagłębiła się w treść.

Zaciągnął się po raz kolejny, opierając o zagłówek fotela. Ciekaw był jej reakcji. Zacznie krzyczeć, ubliżać mu, a potem wyjdzie, trzaskając drzwiami, uderzy w twarz i powie, co myśli na ten temat, w ciszy przyjmie zadanie, czy też może będzie zadowolona? Spojrzał na nią kątem oka. Dopiero mała zmarszczka, która pojawiła się na jej czole obaliła jego dwie ostatnie tezy.

– Winston? – rzuciła. – Wiesz, co to jest Winston?

Skinął.

– Z tego, co pamiętam, dwa lata temu ukradłaś stamtąd piękny komplet o łącznej wartości dziesięciu milionów dolarów – przypomniał, przewracając oczami. – Powinnaś orientować się w planie budynku i ewentualnych pułapkach.

Uniosła brwi w geście zastanowienia.

– Ale wtedy nie miał jeszcze tylu klientów – Isshin wyczuł w jej tonie nutkę ironii, puścił ją jednak mimo uszu. – Byłam tam niedawno, popyt na jego błyskotki bije wszelkie rekordy.

– Więc pewnie dlatego to on został celem. Jeden z czołowych jubilerów świata – dorzucił. Piękne nazwy i wysokie stanowiska zawsze napawały go pewnego rodzaju dumą. Przecież to on, Isshin Kurosaki, dostąpił zaszczytu, by je obrabować.

– Jutro się tam rozejrzę – dobiegł go jej głos znad dokumentów, gdy ponownie się nad nimi pochyliła. Przez chwilę mruczała pod nosem jakieś niezrozumiałe słowa i urywki zdań, najprawdopodobniej czegoś szukając. Jej palec zwinnie sunął wzdłuż linijek tekstu przez dobrych kilka chwil, by zatrzymać się na czymś, co ewidentnie ją zdziwiło.

– Nie sprecyzowali celu? – powiedziała, jawnie zdziwiona. Przeczytała zdanie jeszcze raz.

– Nie – potwierdził. – Chcą tylko biżuterii o łącznej wartości co najmniej piętnastu milionów.

– Tylko? – teraz już nie kryła zdziwienia. Wydawała mu się niezwykle zbita z tropu. – Żadnych określonych pierścionków, bransolet? Ile karatów? Platyna, złoto? Mają być diamenty, rubiny, a może perły? Nic?

Zaprzeczył. Kolejny raz wetknął papierosa do ust i poprawił się na fotelu.

– Masz wolną rękę i sądzę, że to ci bardziej odpowiada.

Uśmiechnęła się chłodno, tak jak zawsze uśmiechała się, gdy coś szło po jej myśli.

– Będziesz miał to do końca tygodnia.

– Doskonale – mężczyzna zmrużył oczy, zerkając na dokumenty, tkwiące na jej kolanach. – Sądzę więc, że możesz bez cienia obaw zapoznać się z drugą częścią zlecenia.

Zmarszczyła brwi, ale posłusznie przewróciła stronę. Dopiero gdy pewne zdjęcie wysunęło się zza okładki, a ona w ciszy przebrnęła przez treść zadania, przeklęła tak szpetnie, że Isshin mimochodem się skrzywił. Nigdy nie słyszał, by mówiła w ten sposób, więc znaczyć to mogło tylko jedno: Vivienne nie była ani trochę zachwycona owym pomysłem.

Podniosła na niego wzrok. Duże, zwykle błękitne oczy zmętniały nieco, choć twarz w dalszym ciągu pozostała niewzruszona. Tak, jakby nałożyła na twarz kamienną maskę, taką samą jak te noszone przez antycznych aktorów. Była zła, to pewne, aczkolwiek prócz spojrzenia, które niemal raziło piorunami i zaciśniętych w wąską linię ust, była zupełnie opanowana. Strząsnął popiół do kryształowej popielnicy, uciekając przez tymi mrożącymi tęczówkami, choć musiałby być naprawdę głuchy, by nie usłyszeć ostrego popierdoliło cię, Kurosaki. Zignorował ją. Wiedział przecież, że prędzej czy później to nastąpi.

– Nie wiesz, co podpisałeś – głos Vivienne był tak niebezpiecznie cichy, że mimochodem zaczął się zastanawiać, czy aby na pewno dobrym pomysłem było informowanie jej o tym wszystkim. Dopiero gdy przypomniał sobie zysk z całego przedsięwzięcia, westchnął cicho. Co za różnica, czy znienawidzi go teraz, czy dopiero potem?

– Doskonale wiem i, co ważniejsze, uważam, że to niezwykle korzystna propozycja – oświadczył gładko, poważniejąc.

Rzuciła papiery na biurko i nachyliła się do przodu, niemal przecinając go na pół swym wzburzonym spojrzeniem.

– Korzystna? Och, doprawdy?! – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Nie chciał wiedzieć, co o nim myślała w tym momencie. – Więc powiedz mi łaskawie, kim jest osoba na zdjęciu, bo prawdopodobnie mam omamy wzrokowe i nie do końca ją kojarzę.

Zgasił papierosa i przelotnie zerknął na fotografię, by tuż potem sparować jej ostry wzrok.

– Nie wiem, przy którym zdaniu się zgubiłaś, ale najwidoczniej będę zmuszony ci to wszystko wytłumaczyć.

Pochyliła się do przodu i oparła dłonie o blat.

– Więc słucham. Cóż tak ważnego przeoczyłam w całym tym zleceniu?

Odchrząknął, a następnie pogładził swoją brodę, palcem odwracając fotografię małej dziewczynki, która wypadła z akt, tak, by Vivienne mogła uważnie jej się przyjrzeć.

– Oto Natasha Obama, zwana również Sashą. Jest córką obecnego prezydenta USA i celem, za który nasz zleceniodawca wyznaczył okrągłe pół miliarda. Na co dzień mieszka w Białym Domu u boku swej starszej siostry, słynnych rodziców i sztabu ludzi, który pilnuje, by dziewczynce nie spadł włos z głowy – tu zrobił pauzę, zerkając w sufit. Kiedy o tym mówił, sam nie wierzył w powodzenie zadania, więc co dopiero Viv, która osobiście miała je wykonać...? – Kradzież u Winstona ma tylko potwierdzić status naszej organizacji. Cooper chce się upewnić, że jesteśmy na tyle wiarygodni, by podjąć się tego zlecenia. Można więc powiedzieć, że to swoisty test, mający nas wprowadzić do czegoś większego. Na dodatek Cooper uważa, że jesteś jedyną osobą, która będzie zdolna do wykonania tego zadania.

Vivienne nie mówiła ani słowa. Milczała, jakby analizując to wszystko w głowie, a jej mina nie zdradzała niczego. Siedziała naprzeciw: opanowana, dumna, choć wewnątrz ewidentnie kipiała ze złości.

– Chcesz mnie posłać na śmierć i doskonale o tym wiesz. Zniknięcie córki prezydenta wywoła aferę na skalę światową, kto wie czy w efekcie nie wybuchnie nawet wojna domowa. Pół miliarda zamknęło ci oczy do tego stopnia, by nie widzieć ryzyka? Wplączemy się w wojnę polityczną! – warknęła po chwili, zaciskając dłonie w pięści. – Nie jestem porywaczem. Jestem złodziejem. Jestem złodziejem i wiem, jak się kradnie wartościowe rzeczy. Rzeczy nie są ludźmi.

Przymknął oczy, starając odrzucić się wewnętrzny niepokój. Wiedział, że miała rację, ale co z tego?

– Vivienne, ty masz ją tylko uprowadzić. Nie ma różnicy, czy chodzi o człowieka czy o rzecz. Wszystko opiera się na tym samym schemacie.

– Nie ma różnicy? – warknęła. – Dlaczego więc to ja mam nadstawiać kark za to, byś ty mógł zarobić kupę forsy, siedząc tu, w fotelu, i śledząc wydarzenia z gazet? Czemu sam nie pójdziesz do Białego Domu?!

Ale miał na to przygotowaną odpowiedź.

– Bo to ty jesteś najlepszą osobą w całej tej nielegalnej organizacji i tylko ty możesz to zrobić.

Umilkła, wplatając dłonie w długie włosy i kręcąc głową. Patrzył na to ze spokojem, choć już wiedział, że cała ta akcja była porównywalna do spaceru po cienkim lodzie. Nigdy nie było wiadomo, gdy spadnie się w dół.

– Musisz wtopić się w otoczenie i dostać do Białego Domu. Potem zyskasz zaufanie, zbliżysz się do małej i ją uprowadzisz. Tam spotkasz się z mężczyzną, który...

***

W pierwowzorze była to dopiero połowa prologu, ale z racji długości, postanowiłam podzielić go na dwie części. Dziś zapoznanie z jedną z czterech istotniejszych postaci w opowiadaniu. Kto zgadnie, kim będzie ów mężczyzna, o którym mówi Isshin...? :D

Συνέχεια Ανάγνωσης

Θα σας αρέσει επίσης

354K 17.2K 78
Kang y/n was always been the black sheep of the family. Overshadow by her extremely talented, gorgeous sister Roseanne . Who has the world revolve a...
653K 14.6K 42
In wich a one night stand turns out to be a lot more than that.
1.2M 47.6K 53
Being a single dad is difficult. Being a Formula 1 driver is also tricky. Charles Leclerc is living both situations and it's hard, especially since h...
128K 3K 45
When your PR team tells you that we have to date a girl on the UCONN women basketball team and you can't say no to it... At first you don't think too...