TIME of lies | ZOSTANIE WYDAN...

بواسطة autorkadalva

251K 6.4K 1.3K

Aurora Freeman, obiecująca lekkoatletka, za sprawą stypendium zyskuje możliwość wkroczenia w mury nowego lice... المزيد

DEDYKACJA
Prolog
1. Wszystko ma swój początek
2. Upragniony spokój
3. Spływające krople piękna
4. Nowy niedźwiedź w głowie
5. Przyjemny krzyk zagłuszający nieznośną ciszę
6. Początek kształtującego dobra, a może...
7. ...Kształtujące zło
8. Zrób to, co potrafisz najlepiej
9. Nie wiesz, co narobiłaś, dziewczyno
10. Współczesna bitwa pod Saratogą
11. Przypadki losu zahaczające o głupotę
12. Odrobina prawdy
13. Zasady genialnych szaleńców
14. Przegrzany iloraz inteligencji
15. Słodko-gorzkie zwycięstwo
16. Upadek w przewrażliwienie
17. Sztuczna uprzejmość
18. Zaliczony dołek
19. Nietypowa piłeczka golfowa
20. Opady wylewające się spod powiek
21. Syndrom Matki Teresy
22. Wiara bywa zgubna
23. Pierwszy krok w stronę sukcesu
24. Czasami zastanawiamy się, dokąd zmierzamy
25. Bieg ognia w kałuży benzyny
26. Arogancja przysłaniająca prawdę
27. Dar przekonywania
28. Utracona cząstka siebie
29. Bolesność powrotów
30. Ślady niewłaściwych wyborów
31. Smak ekscytującego życia
32. Ludzie zakładają maski nie tylko w Halloween
33. Marzenie o prawdziwym domu
34. Strach ma postać wilków
35. Otchłań, w którą z czasem wpadłam
36. Czas spowity ogniem piekielnym
37. Trzepot skrzydeł motyla
39. Nadzieja jest okrutną bestią
40. Bezkres między prawdą a kłamstwem
41. Każde kłamstwo kiedyś się skończy
Epilog
OD AUTORKI, KTÓRĄ PRAWDOPODOBNIE MACIE OCHOTĘ ZABIĆ

38. Aura potrafi oślepić

6.2K 162 74
بواسطة autorkadalva

– Dzień dobry – powiedziałam miło, wchodząc do kuchni.

Niedzielny poranek to jeden z nielicznych momentów, kiedy w domu są obecne wszystkie kobiety Freeman. Babcia Rose i moja matka siedziały przy stole, wyglądając niemal jak klony. Miały założoną na kolano tą samą nogę, w tym samym czasie sięgały po kubek z kawą. Nawet równocześnie przewracały strony w swoich ulubionych czasopismach.

Ktoś obcy mógłby z całą pewnością pomyśleć, że są niczym matka z córką.

– Dawno się nie widziałyśmy – odparła babcia, zamykając gazetę.

– Jest długi weekend, więc wpisałam się w kawiarni na dwunastogodzinne zmiany. Dzisiaj też idę – westchnęłam, zalewając kubek z kawą.

– Przynajmniej w końcu zarobisz na swoje utrzymanie – powiedziała ozięble druga z kobiet, nie odrywając wzroku od gazety.

– Robię to odkąd skończyłam piętnaście lat. Tak tylko mówię. Na wypadek, gdybyś zapomniała – odparłam sarkastycznie.

– Możecie się chociaż nie kłócić w niedzielę? – Zapytała staruszka, patrząc na nas karcąco.

W tej samej chwili wzruszyłyśmy ramionami, nie mówiąc ani słowa więcej. Usiadłam nieprzejęty przy stole, popijając magiczny eliksir, zwany kawą rozpuszczalną.

– Może porozmawiamy w końcu o... – zaczęła niepewnie babcia Rose.

– O Twoim kłamstwie? A bardziej niepowiedzeniu o czymś istotnym? – Popatrzyłam na nią wyzywająco.

– To nie tak. Ja tylko...

– Chciałaś dla mnie dobrze? – Ponownie się wtrąciłam, na co ta nieśmiało przytaknęła głową. – Domyśliłam się, że mi nie powiedziałaś, bo nie chciałaś, abym czuła jakieś wyrzuty sumienia. W pewnym sensie zrezygnowałaś dla mnie z pracy, więc mogłabym czuć się winna.

Taka wersja zdarzeń wydaje się znacznie bardziej sensowna, niż jakieś gdybanie, że babcia Rose zrezygnowała z pracy, żeby mnie adoptować.

To brzmi irracjonalnie.

Jednak bez względu na powód i tak czuję się winna.

– Dlaczego miałaby czuć wyrzuty sumienia? – Zapytała zdziwiona matka, odkładając czasopismo.

– W Święto Dziękczynienia byli przyjaciele Aurory i rozmawialiśmy o mojej pracy – wyjaśniła.

– Czyli Aurora wie, że... – zaczęła speszona, a jej postawa widocznie się spięła.

– Że zwolniłam się z pracy, aby móc się nią zajmować – dopowiedziała babcia.

– Idę się szykować do pracy – odparła z kamienną miną, wychodząc z kuchni.

– Mimo wszystko przepraszam. Powinnaś wiedzieć o swojej babci takie rzeczy – z zamyślenia nad dziwnym zachowaniem mojej matki wyrwały mnie słowa babci.

– Lepiej późno niż wcale – wzruszyłam ramionami, biorąc kolejny łyk kawy. – I dziękuję za prezent – uśmiechnęłam się delikatnie w kierunku babci.

– Jaki prezent? – Zdezorientowana zmarszczyła brwi.

– Dałaś mi w Święta grę – przypomniałam jej.

– Dlaczego miałabym Ci dawać jakiś prezent na Święto Dziękczynienia? – patrzyła na mnie coraz bardziej zdezorientowana.

– Och, już się nie zgrywaj. Kółko i krzyżyk. Wiem, że to od Ciebie.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Niczego Ci nie dałam.

Teraz ja również zmarszczyłam brwi. Patrzyłam kobietę, jak na kogoś niespełna rozumu. Przecież nikogo więcej oprócz niej nie mogło być w moim pokoju. Moi przyjaciele beze mnie do niego nie wchodzili. Matka była w pracy.

– Jesteś świetną aktorką, babciu – zaśmiałam się zestresowana, wypijając na raz połowę zawartości kubka.

– Mówię poważnie. Ani niczego nie kupowałam, ani nie wchodziłam do Twojego pokoju – powiedziała półszeptem, wzrok utkwiwszy w stole.

– Te pomysły Ruby. Ciekawe co tym razem wymyśliła – zaśmiałam się pod nosem, kręcąc delikatnie głową. – A mówiłam jej, że niczego nie potrzebuję.

– Tak. Każdy wie, jaka jest nasza kochana Ruby – odparła pustym głosem.

Co tym razem wymyśliła Ruby? Absolutnie nic, bo to z całą pewnością nie była jej sprawka. Spędziłyśmy razem dosłownie każdą chwilę. Nawet, kiedy była w łazience, musiałam stać na korytarzu, bo bała się, że któryś z chłopaków otworzy jej drzwi. A to oznacza...

Ktoś z przyjaciół dał mi prezent, lub ktoś z nieprzyjaciół był w moim domu.

– Czyli miałaś to zostawione w swoim pokoju po ognisku? – Zapytała zdziwiona Ruby, gdy w poniedziałek rano jechałyśmy do szkoły.

– Aha.

– I to nie Twoja babcia?

– Aha.

– I prawdopodobnie nikt z naszych znajomych?

– Aha.

– Czyli twierdzisz, że kiedy my spędzaliśmy zajebiście miły czas przy ognisku, ktoś zajebiście niefajny wszedł do Twojego domu?

– Właśnie tak – przytaknęłam prawdopodobnie trzydziesty raz w przeciągu ostatnich pięciu minut.

– Przecież to nie ma sensu – drapała się zakłopotana po głowie, gdy stanęłyśmy na czerwonym świetle.

Tak, dla Ruby i całej reszty zapewne będzie to bez sensu. Bo nie mają o niczym pojęcia.

Nie wiedzą o kopercie. O braku aktu urodzenia. O ostatnich słowach Simona. O niczym.

Nikomu nic nie powiedziałam. Wciąż to w sobie tłumię. Próbuję zdusić w zarodku. Kiedy powie się coś głośno, zaczyna to nabierać innego znaczenia. Zaczyna być rzeczywiste. Nie chciałam, żeby którakolwiek z tych rzeczy była rzeczywista.

– Najmniejszego – wydusiłam z siebie stłamszonym głosem.

– Swoją drogą... Ostatnio nie wyglądasz najlepiej – Stwierdziła Ruby, kiedy szłyśmy już szkolnym parkingiem w kierunku budynku.

– Nigdy nie wyglądałam lepiej – odparłam obojętnie.

– Dobrze wiesz, że to nieprawda. Jesteś prześliczna, ale ostatnio zmizerniałaś. Coś się dzieje? – Zapytała zmartwiona.

– Wszystko w porządku. Tylko trochę gorzej sypiam – odparłam wymijająco.

– To przez zawody? Stresujesz się? – Dopytywała dalej.

Chciałabym wrócić do czasów, kiedy to zbliżające się zawody były moim największym zmartwieniem. W obecnej sytuacji nawet o nich nie pamiętam. Coraz częściej zastanawiam się, czy powinnam w nich startować.

– Wiesz, jak to wszystko na mnie wpływa – odpowiedziałam, udając zestresowaną.

– Niczym się nie przejmuj. Jestem ciągle przy Tobie – odpowiedziała znacznie radośniej, zarzucając mi ramiona na szyję, po czym złożyła na policzku soczystego buziaka.

– Cześć, dziewczyny – przekraczając drzwi wejściowe, usłyszałyśmy obok znajomy głos.

– Proszę, proszę. Ktoś w końcu nauczył się witać w normalny sposób – odpowiedziałam, patrząc kpiąco na Ivana.

– Tamtego dnia nieco mnie poniosło – odparł niechętnie, odkaszlując. – To dla Was – powiedział tym razem spokojnie, wyciągając w naszą stronę dwie złote koperty.

– Co to? – Zapytała Ruby, zabierając się za otwieranie koperty.

– Zaproszenie.

– Do galerii sztuki? Myślałam, że w takich miejscach kupuje się jedynie bilet wstępu – brunetka popatrzyła zdziwiona na Ivana.

– Zapraszasz nas obie na randkę do galerii? Dzięki, ale nie chcę mieć żadnego trójkąta miłosnego – odparłam stanowczo.

– Ty teraz tak poważnie? – Roześmiał się w głos Elliot, który pojawił się tak naprawdę znikąd. – Przecież cały czas masz pierdolony trójkąt miłosny – powiedział w przerwach od śmiechu.

– Zamknij się – odparł oschle Ivan, szturchając go z łokcia w żebra, na co Elliot zgiął się w pół. – To zaproszenia na moje urodziny. A bardziej na wystawę urodzinową.

– Zażyczyłeś sobie na urodziny przyjęcie w galerii sztuki? – Zapytałam, upewniając się, czy na pewno dobrze zrozumiałam.

– Nie zażyczyłem i nie przyjęcie. Co roku na moje urodziny otwieramy w galerii rodziców wystawę z moimi nowymi pracami. Pieniądze ze sprzedaży idą na cele charytatywne – wyjaśnił spokojnie, a jego oczy delikatnie zaświeciły.

Niespełna siedemnastolatek, który ma wystawę swoich prac? I to nie pierwszą? Absolutnie normalna rzecz. Nie ma się czemu dziwić. Przecież co chwilę jakiś dzieciak tak spędza urodziny, prawda?

Prawda!?

Przy okazji zdałam sobie sprawę, jak bardzo gównianą przyjaciółką jestem. Oprócz Ruby i Emily nie mam pojęcia, kiedy pozostali mają urodziny.

– Faktycznie, jest już koniec listopada. Kompletnie wyleciało mi z głowy. Wybacz, Ivan – odezwała się Ruby pukając się w czoło, po czym posłała chłopakowi nieśmiały uśmiech.

Czyli nawet Ruby wiedziała o jego urodzinach!? Przecież ona nie pamięta o niczym, co nie jest związane z modą i makijażem. I Masonem.

– Nie wierzę, że robicie kolejną imprezę. Kiedy dziewczyny z pracy się dowiedzą, że potrzebuję znowu wolne w weekend wolne, będą się dziwnie patrzeć – westchnęłam, gdy zobaczyłam na zaproszeniu sobotnią datę.

– Ale one się nie przyjaźnią z szefem – zauważył Elliot, który w końcu był w stanie się wyprostować.

– I co z tego? W takim tempie nie zarobię nawet na świąteczne prezenty – westchnęłam załamana, odkładając niepotrzebne rzeczy do szafki.

W międzyczasie z torby wyciągnęłam woreczek z kamykami do gry w kółko i krzyżyk i schowałam go do kieszeni błękitnej bluzy.

– Pogadaj z Masonem, żeby podniósł Ci stawkę – odparł obojętnie Ivan.

– I tak już wynegocjowałam piętnaście dolarów na godzinę.

– To i tak mało. Reszta dziewczyn zarabia dwadzieścia dolarów – wtrącił się Lio, zarzucając rękę na moją szyję.

– Mówisz poważnie!? – Zapiszczałam, patrząc na chłopaka tak, jak na kosmitę.

– Tak. Mason jeszcze się śmiał, że akurat potrzebował nowego pracownika, a ty się mało ceniłaś, więc upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu – zaśmiał się nerwowo, drapiąc się po głowie.

– Byłeś wtedy z nami i mu na to pozwoliłeś!? – Krzyknęłam zirytowana w kierunku Ivana, rozkładając bezradnie ręce.

– A co ja niby mogłem zrobić? To jest kawiarnia, nie moja – odparł obojętnie.

Zrzuciłam ramię Elliota, z całym impetem ruszając przed siebie. Z zaciśniętymi pięściami, krokiem pewnym niczym buldożer i prawdopodobnie parą wydobywającą się z nozdrzy, ruszyłam kierował się do sali numer sześć. Przysięgam, że ktoś ucierpi. Ktoś, czyli blond dupek, który z całą pewnością tam siedzi.

Nikt nie będzie mnie traktować, jak tanią siłę roboczą!

– Hej, Davis! – Krzyknęłam zaraz po otworzeniu drzwi, schodząc szybko po schodach.

– Co tam, Freeman? – Odpowiedział dopiero wtedy, kiedy znalazłam się w pomieszczeniu za regałem.

– Powiedziałabym, że jesteś małym skurwielem, ale jak tak na Ciebie patrzę, to jednak jesteś całkiem sporych rozmiarów – powiedziałam na pozór obojętnie stając przy kanapie i lustrując od góry do dołu leżącego Masona.

– Dziękuję, szerokie barki to zasługa pływania – odpowiedział dumny, gładząc jednego ze swoich bicepsów.

– Dlatego zamiast tego powiem, że jesteś wielkim, egocentrycznym, aroganckim, snobistycznym, wkurwiającym skurwielem – popatrzyłam bezczelnie na blondyna, uśmiechając się kpiąco, na co jego uśmieszek szybko zniknął.

– Czym sobie zasłużyłem na Twój dzisiejszy wyciek jadu, Freeman? Czy może to tylko dla zasady? – Zapytał po chwili namysłu, podnosząc się do siadu.

– No trzymajcie mnie, bo zaraz zedrę mu ten perfidny uśmieszek razem z całą resztą twarzy! – Zaśmiałam się sztucznie, przejeżdżając językiem po zębach.

– Już zapomniałaś, że od straszenia są duchy? Chociaż jak tak na Ciebie dzisiaj popatrzeć, to dużo się od nich nie różnisz – zaśmiał się drwiąco pod nosem.

– Naprawdę chcesz, żebym Cię obdarła ze skóry!? Proszę, kurwa, bardzo! Skończysz gorzej, niż indyk, którego jedliśmy w święta! – Wysyczałam, łapiąc oburącz za kołnierzyk jego koszulki polo.

– Czemu znowu słyszę krzyki waszej dwójki? Na głowę idzie dostać od tych przepychanek - warknął chłodno Timothy.

Jednocześnie z Davisem odwróciliśmy głowy w stronę wejścia do pomieszczenia. Timothy zbliżał się do nas pewnym krokiem z wymalowanym na twarzy wkurzeniem, a za nim weszła cała reszta przyjaciół.

Kiedy chłopak stanął obok nas, ruchem głowy wskazał, abym puściła ubranie chłopaka. Złapałam kołnierzyk jeszcze mocniej, wyzywająco unosząc brew. Jang zrobiłam dokładnie to samo, zakładając przy tym ręce na piersi.

Toczyliśmy cichą bitwę na spojrzenia. Z jego jasno można było wyczytać słowa w stylu "Jak go nie puścisz, to nie chcę być w Twojej skórze". Zirytowana w końcu skapitulowałam, przewracając oczami. Puściłam blondasa.

– Twój kumpel targował się ze mną o stawkę godzinową w kawiarni, a okazuje się, że i tak zarabiam pięć dolarów mniej od całej reszty – prychnęłam oburzona.

– Pojebało Cię? – Zapytał przyjaciela, po czym sam złapał go na kołnierzyk i zmusił go do stanięcia. – Czemu jej płacisz za mało? – Wychrypiał, mrużąc oczy.

– Bo nie miała doświadczenia! – Zapiszczał, zrzucając rękę Timothy'ego.

– Właśnie. Czas przeszły. Teraz ma doświadczenie, prawda?

– Jakieś.

– Radzi sobie i klienci są zadowoleni?

– Niby.

– W takim razie jesteś większym idiotą, niż myślałem – powiedział chłodno, pstrykając w czoło Davisa. – Masz jej płacić więcej, rozumiemy się?

– Nie jesteś moim szefem! Sam rządzę! – Oburzył się, wyrzucając ręce w powietrze.

– Tak? Już nie pamiętasz, kto przekonał Twoich rodziców, żeby dali Ci pod opiekę chociaż jeden lokal? A potem ten sam ktoś przez dwa miesiące zajmował się za Ciebie wszystkimi sprawami, bo ty niczego nie rozumiałeś? – popatrzył pełen politowania.

– Wiedziałem, że niczego nie robisz bezinteresownie. Oczywiście, że prędzej czy później musiałeś chcieć coś w zamian – rozdrażniony Mason przewrócił oczami, ciężko wzdychając.

– Świetnie, że się rozumiemy, przyjacielu – uśmiechnął się cynicznie, podchodząc do przyjaciela i klepiąc go trzykrotnie po plecach. – Auro, będziesz miała teraz taką stawkę, jak cała reszta – poinformował, wychylając w moim kierunku głowę zza ramienia Masona.

Gdzie Ivan nie może, tam Timmy pomoże.

– Za godziny w długi weekend też masz policzyć większą stawkę – odparłam pewnie, siadając na kanapie, zakładając nogę na nogę, a palce dłoni splatając pod kolanem.

– Nie ma takiej opcji! – Oburzył się Mason.

– Przyjacielu, przecież chwilę temu się zrozumieliśmy – powiedział Timothy, ściskając coraz mocniej bark Davisa.

– A pierdolcie się wszyscy – wysyczał pod nosem, wychodząc z pomieszczenia obrażonym niczym małe dziecko.

– To ja może pójdę z nim pogadać – zaśmiała się niezręcznie Ruby, ruszając w kierunku wyjścia.

– Niby taka przerażająca czwórka, a w rzeczywistości jak pięciolatkowie – westchnęła Emily, siadając obok mnie.

– Nie każdy może grzeszyć rozumem, Emmy – zaśmiałam się pod nosem.

– Ja nic nie zrobiłem! – Zarzekł się Elliot.

– Przecież go wsypałeś – odparł obojętnie Jang, siadając na swoim ulubionym fotelu.

– A skąd ty to możesz niby wiedzieć? – Zmrużył gniewnie oczy, opadając na drugą kanapę.

– Bo jesteś największym pierduśnikiem stąpającym po planecie – odparła rozbawiona Emily.

– Tak, to by miało sens – przytaknął, gdy przez chwilę zastanowił się nad słowami szatynki.

– A ty? Nie zaprzeczysz? – Popatrzyłam na wciąż stojącego Ivana.

– Wszystko, co bym powiedział, mogłoby zostać wykorzystane przeciwko mnie, więc daruję sobie – wzruszył ramionami, siadając obok Hutson.

– A tak przy okazji... – zaczęłam niepewnie, wkładając dłoń w kieszeń bluzy. – Czy ktoś z Was zostawił to u mnie w czwartek? – Zapytałam z coraz szybciej bijącym sercem, kładąc woreczek na stole.

Wszyscy przez dłuższą chwilę uważnie przyglądali się przedmiotowi, pochylając swoje głowy nad stołem.

– Nie – odpowiedzieli chórem, niemal równocześnie, patrząc jeden na drugiego.

Jedyną osobą, która się nie odezwała, był Timothy.

– Twoja sprawka? – Zapytał tym razem Ivan, wskazując palcem na woreczek.

– Nie – pokręcił powoli głową, nawet na chwilę nie odwracając wzroku od tajemniczego prezentu.

– Co to właściwie jest? – Elliot skierował dłoń w stronę woreczka.

– Nie dotykaj – odparłam hardo, klepiąc go w rękę. – Kółko i krzyżyk, tylko jakaś domowa wersja.

– Wygląda jak coś w stylu babci Rose – odparła Emmy.

– Też tak myślałam, ale pytałam i to nie ona – wyjaśniłam, zmęczona opierając głowę o zagłówek.

– Twoja matka też nie. Wszyscy wiemy, jaka jest – zastanawiał się na głos Ivan.

Tak, moi przyjaciele poznali Lily Freeman. Niestety.

W Święto Dziękczynienia wróciła z pracy przed trzecią w nocy. Od razu wyszła na podwórko, wykrzykując że jesteśmy cholernymi gówniarzami, więc o tej godzinie nie powinno nas już być. A poza tym ona jest zmęczona i chce iść spać, a nie słuchać naszych wrzasków. O innych, znacznie mniej przyjaznych epitetach, nawet nie chcę wspominać.

W każdym razie od tamtej nocy wszyscy powielają moje zdanie, że mam nienormalną matkę.

– Zatem, skąd to masz? – Odezwał się w końcu nieobecnym głosem, Timothy.

– Nie wiem – przyznałam półszeptem, spuszczając głowę.

– Rory myśli, że jak siedzieliśmy przy ognisku, to ktoś wszedł do domu i jej to zostawił – do naszych uszu dotarł głos Ruby.

Wszyscy odwrócili się w stronę wchodzących do pokoju Ruby i Masona. Co więcej, patrzyli na nią, jak na kompletną wariatkę. A kilkanaście sekund później patrzyli tak również na mnie.

– Przecież to brzmi bez sensu. Musiałaś się naoglądac za dużo horrorów, Rory – odparł pewnie Lio, splatając dłonie na karku.

– Czego nam nie mówisz? – Zapytał chłodno Timothy, uważnie obserwując moją reakcję na jego słowa, przez co znów się zestresowałam i popatrzyłam na niego niepewnie. – Elliot ma rację. To brzmi bez sensu, ale tylko dla nas. Coś mi mówi, że dla Aurory brzmi to bardzo sensownie, bo wie coś, czego my nie wiemy – wyjaśnił spokojnie, nawet na chwilę nie spuszczając wzroku.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – skłamałam gładko. – Zaraz zaczynają się lekcje. Będę się zbierać. Do później – powiedziałam szybciej, niż miałam zamiar, po czym wstałam i ruszyłam do wyjścia.

– Poczekaj, przecież mamy razem lekcje! – Usłyszałam za plecami okrzyk Ruby, która już po chwili była obok mnie.

– Skąd wiedziałaś o urodzinach Ivana? – Zapytałam przyjaciółki, gdy zajmowałyśmy miejsca w sali od Historii.

– Każdy w szkole wie. Są wtedy dni wolne – odpowiedziała, wyciągając z torby podręcznik.

– Jakie dni wolne?

– Naprawdę nie wiesz? – Zapytała, na co pokręciłam głową. – Ta pieprzona czwórka ćwoków stwierdziła kiedyś, że ich urodziny są zbyt ważnym świętem, żeby musieli przychodzić do szkoły. Załatwili z dyrektorem oficjalne dni wolne. Tak zwane trzy święta inwestorów.

– Dlaczego tylko trzy? Ktoś z nich urodził się w ten sam dzień?

– No coś ty. Timothy ma urodziny we wakacje.

– Napiszesz mi na karteczce wszystkie daty? – Zapytałam wciąż zszokowana nową informacją.

– Jasne – odparła, uśmiechając się pogodnie.

– Dzień dobry, kochani uczniowie. Dziś wojna o niepodległość Stanów Zjednoczonych – powiedział entuzjastycznie Pan Brown, zamykając za sobą drzwi od sali.

Świetny temat. Też walczę o niepodległość.

Niepodległość mojej zszarganej psychiki.

Zaledwie dwie minuty później Ruby położyła na moją ławkę karteczkę.

Mason – 08.01.2000 r.

Elliot – 14.02.2000 r.

Ivan – 29.11.2000 r.

Timothy – 26.07.2000 r.

Oczywiście, że musiała podać daty urodzin według własnego rankingu – od najbardziej do najmniej lubianego osobnika. Jakież to typowe.

Dopiero widząc rozpisane daty, uświadomiłam sobie, że jestem od nich wszystkich młodsza. Na dodatek urodziny Ivana były jedynie wyprawiane w sobotę. Tak naprawdę dwudziesty dziewiąty listopad był za dwa dni.

***

– Tak, zamkniemy wcześniej – odpowiedziałam Emily, trzymając przy uchu telefon.

– Ale na pewno masz ten tort?

– Tak, muszę tylko włożyć świeczki.

– Okej, to my będziemy za godzinkę – powiedziała po raz trzydziesty, od razu się rozłączając.

Emily wpadła na pomysł zrobienia mini przyjęcia urodzinowego, jeszcze przed tym sobotnim. Ivan nie lubi spędzać czasu w dużych gronach, więc faktycznie uznaliśmy to za dobry pomysł. Hudson była w kawiarni od południa, wieszając urodzinowe ozdoby i balony. Nawet zadbała o urodzinowe czapeczki. Oczywiście czarne.

Ja za to zrobiłam tort. Emmy powiedziała, że Ivan najbardziej ze słodyczy lubi białą czekoladę, sernik, i truskawki jeśli to też zalicza się do słodkich rzeczy. Zatem biszkopt upiekłam z sekretnego przepisu babci Rose, a poszczególne piętra zrobiłam według preferencji Kelly'ego. Jedno piętro z kremem sernikowym, drugie z kremem o smaku białej czekolady, a wszystko to przełożone truskawkową frużeliną. Chociaż środek tortu był słodyczowym szaleństwem, wcale się tak nie prezentował. Z przyjaciółką stwierdziłyśmy, że tort powinien być czarny. Tylko wtedy będzie pasował do solenizanta.

Jeszcze nigdy nie widziałam Ivana ubranego w inny kolor, niż jasny czarny, pastelowy czarny albo głęboką czerń. Jakim cudem chce być malarzem, skoro rozróżnia tylko jeden kolor? A może jego obrazy też są wyłącznie czarne? Nigdy nie widziałam ani jednej skończonej pracy. W zasadzie to nikt z nas, poza coroczną wystawą, nie mógł ich zobaczyć.

– Jesteś mistrzynią! Jak już nie będziesz mogła biegać, powinnaś otworzyć cukiernię – stwierdziła Emily z ogromnym uśmiechem, kiedy dotarła na miejsce jeszcze przed całą resztą i zobaczyła gotowy tort.

– Nie przesadzaj. Zrobienie tortu to żaden wyczyn – stwierdziłam, machając ręką.

– Żartujesz? Nikt z nas w życiu nic nie ugotował, a co dopiero piec. Jesteśmy kompletnymi ofiarami w codziennych czynnościach, a ty dosłownie we wszystkich zachowujesz się jak jakaś doświadczona czterdziestolatka – wyjaśniła spokojnym głosem, wkładając ostatnie świeczki.

– Dobra, koniec Twojego wymądrzania się – powiedziałam nieco zawstydzona, bo nigdy nie potrafiłam przyjmować pochwał ani komplementów. – Za chwilę będzie reszta, więc chodźmy po lampki do szampana i rozłóżmy talerzyki – zaproponowałam, zmieniając temat.

Po niespełna dziesięciu minutach reszta przyjaciół faktycznie dotarła. Wszyscy z wyjątkiem Ivana. On miał przyjść na sam koniec z myślą, że został zaproszony przez Emily na kawę.

– To zgasimy światła, a jak wejdzie i zapali je przy wejściu, to wyskoczymy zza lady i krzykniemy "wszystkiego najlepszego"? Wiecie, tak jak w tych wszystkich filmach? – Zaproponował Elliot, niemal podskakując z radości.

– Jak zgasimy światło, to skąd niby będzie wiedział, że Fillings jest nadal otwarte, bałwanie? – Emily popatrzyła gniewnie na chłopaka.

– Po prostu schowajmy się za ladą i wyskoczmy kiedy wejdzie – stwierdziła Ruby.

– A może przestańcie zachowywać się, jak dzieci? – Zapytał Timothy, patrząc na nas wszystkich z zażenowaniem. – Przyjdzie, podejdziemy, złożymy życzenia i tyle.

– Nie potrafisz się bawić! – Oburzył się Elliot.

– Przecież Ivan nawet nie lubi niespodzianek – wtrącił się Mason.

– Ja tam jestem za pomysłem Ruby – dodałam.

– Mason ma rację, nie lubię niespodzianek.

Cała nasza szóstka w jednej chwili znieruchomiała, powoli przenosząc wzrok na osobę, która się przed chwilą odezwała.

Ivan stał przy drzwiach, oparty o ścianę. Z rozbawieniem przyglądał się naszej wymianie zdań, przez którą nawet go nie zauważyliśmy.

Wciąż zdezorientowani, patrzyliśmy tym razem na siebie. Wymieniając przerażone spojrzenia, staraliśmy się niemo wymyślić plan awaryjny.

– Wszystkiego najlepszego! – Krzyknęliśmy w końcu niemal równocześnie, rozkładając ręce i machając niego żywiołowo dłońmi.

Oczywiście wszyscy, oprócz Janga. On siedział jak zombie, jedynie pod nosem szepcząc życzenia.

Emily zaczęła mnie pośpiesznie szturchać, a ja w pierwszej chwili nie miałam pojęcia, o co jej chodzi.

– Tort, szybko – wyszeptała zdenerwowana do mojego ucha.

– Ach, faktycznie – walnęłam się dłonią w czoło, po chwili niemal biegnąc do kuchni.

Zapaliłam szybko świeczki i ruszyłam z powrotem na salę. Ivan stał już pomiędzy całą resztą. Gdy tylko Emily mnie dostrzegła, otworzyła usta z zamiarem zaśpiewania.

– Sto...

– Tylko nie to - wtrącił się szybko Ivan, wysuwając w naszą stronę rękę. – Nienawidzę, ja ktoś śpiewa sto lat, więc serio sobie odpuśćcie – wyjaśnił widocznie zażenowany.

Wszyscy spojrzeliśmy na Emily, bo w końcu to ona była tego dnia szefową. Przez chwilę zastanawiała się, co mamy robić, aż w końcu głośno westchnęła i kiwnęła głową na znak, że śpiewania tym razem nie będzie.

– Ale życzenie musisz pomyśleć – odezwałam się, wysuwając w kierunku chłopaka tort.

Z początku popatrzył niezbyt przekonany. Rozejrzał się wokół, patrząc to na przygotowany wystrój, to na nas. W końcu jego wyraz twarzy złagodniał, a postawa nieco się rozluźniła.

Przymknął oczy, przez chwilę trwając w bezruchu. Pochylił się do przodu, otworzył oczy i patrząc na mnie znad tortu, zdmuchnął wszystkie świeczki.

Okej, to było dziwne.

– Zdrowia, szczęścia, pomarańczy, niech Ci Emily nago tańczy! – Zarechotał Lio, klepiąc przyjaźnie Ivana po plecach.

– Pomarańcze, to mogę Ci zaraz wsadzić w tyłek – zaproponowała Emily ze sztucznych uśmiechem.

– Zamknijcie się i spędźmy wieczór w spokoju – wychrypiał Timothy, na to wszyscy spoważnieli. – Zasługujesz na wszystko, co najlepsze, przyjacielu – odezwał się tym razem tylko do Ivana, po czym objął chłopaka i wzajemnie poklepali się po plecach.

Cała reszta również złożyła życzenia, a Ivan już nie wyglądał tak, jakby był na nas zły. Lampką szampana wznieśliśmy toast za naszego przyjaciela. A bardziej tym, co zostało z trunku.

Elliot oczywiście musiał być Elliotem, więc celowo wstrząsnął butelką i zaczął oblewać wszystko dookoła, tłumacząc, że właśnie tak powinno się świętować urodziny.

Ivan po namowach zgodził się pokroić tort. Nie dziwię się, że miał opory. Od razu było widać, że robił to pierwszy raz. Ale przecież liczą się chęci.

– Spróbuj jako pierwszy – zaproponowała uśmiechnięta Emily.

Brunet przytaknął i wziął kęs ciasta. Z początku dość ostrożnie, jednak każde kolejne ugryzienie było szybsze i pewniejsze.

– Skąd go macie? – Zapytał zdziwiony, biorąc do buzi kolejny kawałek tortu.

– Aurora upiekła – odpowiedziała Emily, również zaczynając jeść swój kawałek.

– Poważnie? – Upewnił się patrząc w moim kierunku.

– Poważnie. Jeśli Ci nie smakuje, to nie jedz. Weźmiemy coś z oferty Fillings.

– Żartujesz? To najlepsze ciasto, jakie w życiu jadłem – przyznał całkowicie poważnie, biorąc coraz szybsze kęsy, a ja poczułam, jak zaczyna mi się robić gorąco na twarzy.

To z pewnością wina szampana.

Pozostali wymienili się spojrzeniami, po czym również zdecydowali się na pierwszy gryz.

– Nawet lepszy, niż ostatnio zrobiła Twoja babcia – przyznała Ruby.

– Daj mi więcej – Elliot wysunął pusty talerz w moją stronę, mając w ustach prawdopodobnie cały kawałek.

– Może i jesteś irytująca, Freeman, ale akurat to Ci wychodzi. Myślałem, że babeczki były dobre, ale tort je przebija. Może wprowadzimy coś Twojego do oferty kawiarni? – Mówił jak zwykle dość formalnie Mason.

– A niby skąd miałeś moje babeczki? – Zdziwiłam się.

– Timmy kiedyś przyniósł i powiedział, że to od Ciebie – wtrącił się Lio, mówiąc z pełnymi ustami.

– Ach, tak. Zapomniałam dać dziewczynom z drużyny. Nie chciałam, żeby się zmarnowały, a on akurat się nawinął – przyznałam zgodnie z prawdą, zabierając się do jedzenia swojego kawałka ciasta.

Na moje słowa Ivan, Elliot i Mason wybuchnęli głośnym śmiechem.

– Co Was tak bawi? – Zdziwiła się Ruby.

– Bo Timmy powiedział, że Rory upiekła je dla niego – odezwał się w końcu upłakany od śmiechu Wood.

– Skoro je od niej dostałem, to tak, jakby je upiekła dla mnie – wysyczał wkurzony Jang, wkładając agresywnie do swoich ust kawałek ciasta.

– Nie piekłam ich. Tamte akurat zrobiła babcia Rose – zaśmiałam się pod nosem.

Ta sama trójka, co wcześniej, znów wybuchła śmiechem.

– A tym razem o co Wam chodzi? – Popatrzyła przenikliwie Emily.

– Bo tamtego dnia Timmy jeszcze powiedział, że...

– Zamknij się, bo obetnę Ci język, albo zakleję usta – przerwał Elliotowi Timothy, grożąc mu palcem.

– Cytuję. "Jej buzia jest tak słodka, jak te babeczki. Nie dosyć, że ładna, to umie piec. Panowie, to będzie dobre, słodkie życie." – powiedział szybko śmiejący się Ivan, zanim Jang był w stanie mu przeszkodzić.

– Zabiję Cię – powiedział z mordem w oczach Timothy.

– Mam urodziny. Solenizant musi mieć jakieś przywileje – stwierdził nieprzejęty słowami Janga.

A moja twarz znowu zapiekła. Czułam, jakby znalazł się na niej jakiś ogromny płomień. Kątem oka zerknęłam na siedzącego po mojej prawej, Janga. Jednak kiedy zdałam sobie sprawę, że ciągle na mnie patrzy, odwróciłam speszona głowę w przeciwną stronę.

– A właśnie... – Zaczęłam, gdy wszyscy zjedli ciasto i wstałam od stołu, kierując się w stronę lady po kartonik. – Proszę – wracając do przyjaciół, wręczyłam Ivanowi pudełeczko, uśmiechając się lekko. Szczerze.

– Kupiłaś mu prezent? – Uniósł brwi Mason.

– A wy nie? – Zdziwiłam się tak samo.

– Nie kupujemy sobie prezentów, bo już wszystko mamy – wyjaśniał nieprzyjemnym tonem Timothy.

– To by miało sens – przytaknęłam, analizując w głowie te słowa. – Więc oddaj mi go, Ivan – wyciągnęłam w kierunku chłopaka dłoń.

– Kto daje i zabiera ten się w piekle poniewiera – stwierdził pewnie, zaczynając otwierać pakunek.

– Mi nie dałaś prezentu na urodziny – oburzyła się Emily.

– Bo się wtedy nie lubiłyśmy – zauważyłam.

– Ale Cię zaprosiłam! – Zapiszczała, wyrzucając ręce w powietrze.

– Bo chciałaś mi dopiec. Sama ostatnio przyznałaś, że poprosiłaś Ivana, żeby mnie przekonał do przyjścia tylko dlatego, że miałam zobaczyć waszą gruchającą dwójkę – popatrzyłam na dziewczynę z politowaniem.

– To prawda? – Ivan znieruchomiał.

– Prawda – przyznała od razu.

– Dlaczego to zrobiłaś? – Spojrzał na nią z narastającą irytacją.

– To miała być czysta rywalizacja, ale nikt nie mówił, że sztuczki psychologiczne są zabronione – odpowiedziała nieprzejęta, wzruszając ramionami.

– I po takim czymś się przyjaźnicie? – Zdziwił się Mason.

– Tak – odpowiedziałyśmy równocześnie.

– I ty też nie masz z tym problemu? – Zapytał Ruby.

– No coś ty. We trójkę wyglądamy przepotężnie – odparła dumnie, biorąc łyk szampana.

– We trójkę, to jesteście popieprzone – stwierdził załamany blondyn.

– Wy się przyjaźnicie po tym, jak bijecie się po mordach i urządzacie innym własne wymiary sprawiedliwości – zauważyłam.

– Ma rację, przyjaciele – przyznał Elliot z przymkniętymi oczami i palcem na brodzie, co zapewne miało dodać powagi.

– Podoba Ci się prezent? – Zapytałam Ivana, gdy od kilku minut nic nie powiedział i uważnie przyglądał się nowemu przedmiotowi.

– Ja... Nie wiem, co mam powiedzieć – odparł zgaszonym głosem.

– Jest aż tak okropny? – Zaśmiałam się zestresowana.

– Jest cudowny. Dziękuję, Auroro – powiedział spokojnie, przenosząc wzrok z prezentu na mnie, a jego spojrzenie znów było ciepłe.

Dokładnie takie samo, jak wtedy, kiedy się poznaliśmy. Tak dawno nie widziałam go w takim nastroju. Tęskniłam za jego spokojnym, nieco tajemniczym uosobieniem i serdecznością w oczach.

– Co dostałeś!? Pochwal się! – Ekscytował się Elliot, niemal podskakując na krześle.

– Zafascynowany Ivan podał mu prezent, jednak Wood wcale fascynacją nie ociekał.

– I to jest cudowne? Co to właściwie jest? – Zdegustowany wygiął usta i zmarszczył brwi.

– Znalazłam w antykwariacie stary szkicownik, ale do malowania farbami akrylowymi. Co prawda farby w dołączonej do zestawu palecie mogą się już do niczego nie nadawać, ale w środku jest kilka obrazów i niedokończonych szkiców. Pomyślałam, że będzie pasować do Ivana – wyjaśniłam nieco zawstydzona. – Właściciel antykwariatu stwierdził, że może pochodzić z dziewiętnastego wieku.

– Czyli jednak nie mamy wszystkiego – odezwała się półszeptem zaskoczona Emily.

Kolejne godziny mijały, a my rozmawialiśmy, śmialiśmy się, czasami przedrzeźnialiśmy. I chodź tak bardzo się od nich różniłam, tamtego dnia poczułam, że odnalazłam swoje miejsce. Nie czułam się gorsza, czy niechciana. Nie czułam nawet potrzeby dowiadywania się prawdy o swojej rodzinie. To nie było już ważne. Teraz to oni byli moją rodziną.

***

– Na pewno nie chcesz niczego pożyczyć? – Zapytała Ruby, gdy kończyłyśmy w sobotnie popołudnie kończyłyśmy się przygotowywać na wystawę Ivana.

– Nie. To nie jest żaden wielki bal, więc mogę iść w swoich ubraniach. Będę się czuła nieco pewniej – odpowiedziałam z lekkim uśmiechem.

Ruby sama wcześniej przyznała, że urodziny Ivana w galerii nie są wielkim przyjęciem. Czymś z klasą, ale nie z przepychem. Właśnie dlatego postawiłam na delikatny makijaż, klasyczne, czarne szpilki, tego samego koloru nieco luźniejszą sukienkę na ramiączkach sięgającą przed kolano i biały, wełniany sweterek, który zostawiłam rozpięty.

Ruby też postawiła na czarną sukienkę, jednak z wycięciem w serek, białą marynarkę i tego samego koloru szpilki. Wyglądała tak, jak zawsze, czyli przepięknie.

– Czyli jednak to prawda, że nasza niewinna Aurora dostała się w szeregi przebojowego grona San Francisco i wciągnęła w nie naszą córkę – zaśmiała się Pani Torres, kiedy byliśmy już w drodze do galerii.

– W zasadzie, to ona kazała mi w nie wejść. Powiedziałabym nawet, że wciągnęła siłą – prychnęłam pod nosem.

– Tak, to bardzo w stylu naszej córki – zaśmiał się pogodnie Pan Torres.

– Tak, cała ja – westchnęła teatralnie. – Jeszcze nie raz mi podziękujesz – uniosła się dumą, posyłając mi w powietrzu buziaka, na co cała czwórka się roześmiała.

Andrea i Diego Torres byli najmilszymi ludźmi w całej galaktyce. Traktowali mnie lepiej, niż moja własna matka. Czasami naprawdę czułam się tak, jakby to oni byli moimi rodzicami, a Ruby prawdziwą siostrą.

To Pani Andrea chciała mi pomóc na placu zabaw i to ona zawsze przygarniała pod swoje skrzydło, gdy nie chciałam spędzać więcej czasu w domu. Kiedyś zapytałam, czy chciałaby mnie adoptować, na co jedynie się roześmiała i nie odpowiedziała. Uznałam to za pozytywną odpowiedź. Ona też nie chciała, żebym miała coś wspólnego z Lily Freeman. Zresztą braku sympatii względem mojej matki nigdy nie kryła i za to kochałam ją jeszcze bardziej.

Ale nigdy nie zrozumiem, jakim cudem Państwo Torres obracają się w tych samych kręgach, co rodziny Timesów i Emily, a jakimś cudem wcale ich nie przypominają. Ruby też nie jest taka, jak oni.

– Staruszki nie będą Wam robić wstydu, więc idźcie do swoich przyjaciół, a my pójdziemy do naszych. Potem się zgadamy – wyjaśniła uśmiechnięta Andrea, całując mnie i Ruby w policzek.

– Ciekawe, czy reszta już jest – zastanawiała się Ruby, ruszając w głąb galerii.

– Skąd wiesz, gdzie iść? Przecież to miejsce jest ogromne – rozglądałam się zdumiona naokoło, nie mogąc wyjść z podziwu, jak piękny był każdy, najmniejszy skrawek tego miejsca.

– Skoro Ivan jest synem właścicieli, to logiczne, że wystawa będzie w największej sali.

Miała rację. Pięć minut później stałyśmy przy wejściu z głównego holu do jednej z sal. Na ścianie zawieszona była mała, biała tabliczka.

Artysta: Ivan Kelly

Tytuł: Aurora. Wszystko, co z nią i bez niej.

Data premiery i zakończenia wystawy: 29.11.2017 r. - 30.11.2017 r.

– Ruby – wyszeptałam łapiąc dziewczynę za ramię, bo czułam, jak moje nogi zaczynają się uginać.

Dziewczyna popatrzyła to na mnie, to na tabliczkę, od której wciąż nie oderwałam wzroku. Z cała pewnością nie rozumiała, o co mi chodzi.

– Co Ci się nagle stało?

– Tu jest moje imię – znów wyszeptałam, mrugając coraz szybciej.

– Twoje imię, to nie tylko Twoje imię. To po prostu zorza polarna, więc nie panikuj. Zwykły zbieg okoliczności – stwierdziła pewnie, ciągnąc mnie do środka. – Mason! – Krzyknęła w stronę jego i Elliota, machając żywiołowo wolną ręką.

– Witam piękne Panie – odezwał się jako pierwszy Elliot, teatralnie kłaniając się w naszą stronę.

– Wyglądasz cudownie – powiedział Mason, obejmując Ruby w pasie.

Nadal nie rozumiałam, jakim cudem ta dwójka zachowuje się jak para, a jednak nie są razem. Z całą pewnością maja problem z komunikacją. Albo za bardzo poświęcają czas na inne rzeczy, a na komunikacje już nie starcza czasu.

W każdym razie cieszyłam się, że mogę widzieć na twarzy Ruby ogromny uśmiech. Była szczęśliwa, a to było najważniejsze.

– Co ty tutaj robisz? – Koło mnie stanął Timothy i przyglądał się z niezrozumieniem.

– Jak to co? Przyszłam na wystawę Ivana.

– Zaprosił Cię?

– A dlaczego miałby nie zaprosić? Przecież się przyjaźnimy.

– Może dlatego, że na tej cholernej wystawie będzie moja matka – powiedział dosadnie, podkreślając dwa ostatnie słowa.

– I dopiero teraz mi o tym mówisz!? – Warknęłam spanikowana.

– Mówiłem Ivanowi, że ma Cię zaprosić na niedzielę, a nie sobotę. Podobno to zrobił – wyjaśnił, a jego ton był tak ostry, że z całą pewnością gdyby się postarał, mógłby odciąć mi nim głowę.

– Przysięgam, że dostałam zaproszenie na sobotę – zarzekałam się.

– Potwierdzam. Razem otwierałyśmy zaproszenia i była na obu sobotnia data – potwierdziła Ruby.

– Podpiszę zaraz te obrazy jego własną krwią, przysięgam – wysyczał groźnie, rozglądając się dookoła sali, zapewne w poszukiwaniu swojej ofiary.

– Nie rób scen, Timmy. Jest za dużo ludzi, a Twoja matka może nawet nie dotrze. W tamtym roku przyjechała dopiero chwilę przed końcem – odezwał się Mason, kładąc dłoń na barku Janga.

– Obyś miał, kurwa, rację – odparł chłodno.

W znacznie mniej przyjemnej atmosferze czekaliśmy na oficjalne otwarcie wystawy. A w każdym razie tak zakładałam, bo wszystkie obrazy były zasłonięte, więc raczej taka wystawa nie miałaby sensu.

Kilka minut później kelnerzy zaczęli roznosić kieliszki z szampanem.

– Mogłabym prosić o bezalkoholowego szampana? – Zapytałam kelnera.

– Oczywiście, za chwilkę podam – odpowiedział uprzejmie.

– Będzie dwa razy – dodał Timothy, na co mężczyzna skinął głową i zniknął w tłumie.

– Nie pijesz dzisiaj? – Zapytała mnie Ruby.

– Za dwa tygodnie mam zawody. Muszę dbać o formę.

– Ty też dbasz o formę? – zaśmiał się Elliot w stronę Timothy'ego.

– Ktoś musi odwieźć Aurorę, na wypadek, gdyby moja matka dotarła – wycedził przez zęby.

To było... miłe. O ile obecną sytuację można tak nazwać. Bo strach przed spotkaniem Clarissy Jang wcale nie był miły. A już na pewno nie wtedy, kiedy jej własny syn się tego obawiał.

– Być może to miłe z Twojej strony – chwyciłam go pod ramię, stając na palcach, aby móc mu to powiedzieć półszeptem przy uchu.

– Nie miłe, tylko konieczne. A w obecnej sytuacji nie możemy stać tak blisko siebie i powinnaś o tym doskonale wiedzieć – wyszeptał do mojego ucha, ściągając moją dłoń, po czym przeszedł między Masona a Elliota.

Niby wiedziałam, ale mimo wszystko poczułam lekkie ukłucie w sercu. I powiew jego obojętności, która uderzyła prosto w twarz. Z całą pewnością to było bolesne spoliczkowanie.

– Dzień dobry. Chciałbym podziękowań Państwu za tak liczne przybycie na, kolejną już, wystawę urodzinową – po sali rozniósł się głos Ivana, a wszyscy goście zaczęli klaskać.

Kilka stóp od chłopaka dostrzegłam Emily w prześlicznej, zielonej sukience na długi rękaw. Patrzyła z tak ogromną dumą na Ivana, że aż zapierało dech w piersi. Jej oczy przepełniały się niczym nieskalaną, czystą miłością. 

Piękny widok.

– Przypuszczam, że niektórych z Państwa zdziwią tegoroczne obrazy. Z całą pewnością różnią się one techniką i stylem od tych, z poprzednich lat. Jednak kiedy artysta się zmienia, jego prace również ulegają przeobrażeniu. Żaden obraz nie jest kompletny po jednym pociągnięciu pędzla. Potrzeba dziesiątek, setek, a nawet tysięcy pociągnięć, by obraz był ukończony. Tak samo jest z życiem. Jednak istnieją czynniki, które mogą nam pomóc w etapie tworzenia. Takim czynnikiem może być nadzieja, promyk światła. Przez wielu z nas odnajdywane w ludziach. Właśnie tym kierowałem się przy tworzeniu obrazów. Życzę udanego wieczoru – Ivan mówił pewnie, brzmiał potężnie, ale jednocześnie tak delikatnie, co zostało docenione licznymi brawami.

Uniósł w gorę swój kieliszek szampana i opróżnił jego zawartość, a cała reszta gości zrobiła dokładnie to samo. W tym samym momencie czarne zasłony z obrazów zaczęły się rozsuwać na boki.

– Zobaczmy, co w tym roku zmajstrował nasz kochany przyjaciel – odezwał się Elliot, zacierając dłonie i ruszając w głąb sali.

Ruszyliśmy w ślady Lio, jednak z każdym krokiem czułam narastający stres. Moje oczy nie były skupione na obrazach, a na Emmy, która z każdą sekundą gasła. Jej uśmiech się zmniejszał, oczy szarzały, postawa spinała. Coś było nie tak.

Odłączyłam się od reszty, podchodząc do przyjaciółki. Nawet mnie nie zauważyła. Rozbieganym wzrokiem rozglądała się po pomieszczeniu. Położyłam dłoń na jej ramieniu, aby wyrwać dziewczynę z letargu. Potrząsnęła głową, zdezorientowana patrząc na mnie.

– Wszystko w porządku? – Zapytałam niepewnie.

–Nie, Aurora. Nic nie jest w porządku – wyszeptała drżącym głosem.

– Co się dzieje?

– Rozejrzyj się. Wróciłam tutaj dla Ivana. Przez niego pokłóciłam się z rodzicami i prawie nie rozmawiamy. Znam go od trzynastu lat. Byliśmy razem ponad rok. Staram się jak mogę, żebyśmy wrócili do tego, co było między nami przed wyjazdem. Mimo tych i wielu innych rzeczy, ani jeden obraz w tej sali nie krzyczy mojego imienia. Za to każdy krzyczy Aurora Freeman – popatrzyła na mnie ze smutnym uśmiechem, z całych sił próbując powstrzymać łzy.

Zszokowana spojrzałam w końcu na powieszone obrazy. Z początku nie rozumiałam nic, potem rozumiałam zbyt wiele. Z szybko bijącym sercem przesuwałam wzrok na kolejne płótna.

Cały obraz pokryty szarościami i czernią. Tylko smugi, plamy i bliżej nieokreślone kształty. Patrząc na to czułam się tak, jakbym zaglądała do własnej głowy. Do miliona myśli. Żadna jasna, ale każda przybijająca. Mieszające. Przeszkadzające. Niemożliwa do pozbycia. Demony w naszych głowach. Czy myśli Ivana też tak wyglądały?

Drugi obraz. Również pokryty czernią, ale tym razem widoczne były kropelki światła. Malutkie, rozmiarami przypominające prawdziwe kropelki deszczu. Jednak nie były niebieskie, a czymś w rodzaju koloru bursztynu. Jasny brąz, może delikatnie zahaczający o karmel. Jak moje oczy.

Dalej było tylko gorzej. Pozostała część obrazów była wykonana wyłącznie w czerni i barwie przypominającej moje oczy. Jakaś rozmyta postać, ktoś w ruchu. Dwie dłonie próbujące się złapać, jedna wynurzająca się z wody. Dwie postaci obserwujące z góry miasto. Stykające się usta w obcięciach nocy okrytej światłem księżyca. Postać w rozwianej sukience i druga sylwetka obserwująca to z boku. Taka sama scena na kolejnym płótnie, jednak tym razem dzielił ich płomień. A dalej już tylko załamana postać. Zarys wściekłej sylwetki. Przygnębionej. Smutnej. Bezradnej. Wciąż coś między dwoma osobami.

A na planie ostatniego obrazu jedynie ujęcie portretowe człowieka z uniesiona głową, a nad nim ogromna zorza polarna. Samo płótno było trzy razy większe od pozostałych. Setki przebłysków światła, bursztynowe smugi, tafle na niebie ciągnące się bezpośrednio w kierunku wystawionej twarzy. Niczym niosące się, letnie podmuchy wiatru, które przynoszą ukojenie naszym rozgrzanym policzkom.

Emily się myliła. To nie krzyczało "Aurora Freeman". To krzyczało "Ostatnie trzy miesiące Aurory Freeman i Ivana Kelly'ego".

To bolało.

– J-j-j-a nie wiem, co to wszystko ma znaczyć – zaczęłam niepewnie, z drżącym głosem.

– Czyli też to widzisz.

– Pójdę z nim porozmawiać, jakoś to wyjaśnię, naprawię, może....

– Przestań – przerwała mój słowotok. – To nie Twoja wina. Moja też nie. Żadna z nas nie ma wpływu na to, co znajduje się w głowie Ivana.

– Nie mogę przecież patrzeć, jak moja przyjaciółka cierpi. Muszę coś zrobić, cokolwiek – zarzekałam się, wciąż nie potrafiąc się uspokoić.

– Dla Ciebie to też jest niekomfortowe. Nas obie bolą te obrazy, ale w zupełnie innym tego słowa znaczeniu. Ale wiesz, kogo jeszcze zabolą? – Zapytała z wylewającym się smutkiem z oczu, a ja poczułam, jak mój stres jeszcze bardziej się pogłębia. – Timothy'ego. Nie wiem, czy powinnam Ci o tym mówić, ale i tak to zrobię. On naprawdę wciąż o Tobie myśli. Odkąd go znam, nigdy w życiu nie mówił o jakiejkolwiek kobiecie. Nigdy o nikogo się nie starał, nie troszczył, nie przejmował. Starał się zmienić i czekał aż go dostrzeżesz, a on nagle widzi obrazy swojego przyjaciela, przedstawiające jakąś część waszej historii.

– Ale ja tego nie chciałam. Nic nie zrobiłam. Nie chciałam go zranić. Nie wiem, co mam robić – plątałam się w swoich słowach, wplatając ręce we włosy.

– Idź z nim porozmawiaj. Wyjaśnij Timothy'emu, co czujesz. A ja idę się przewietrzyć – powiedziała zgaszonym głosem, łapiąc mnie za ramię i wymijając.

– Pójdę z Tobą.

– Nie, Rory. Muszę pobyć teraz sama.

Nie czekając na moją odpowiedź, ruszyła w stronę wyjścia. A ja, nie mając odwagi spojrzeć Timothy'emu w oczy, stałam w miejscu. Bezradna. Bez krzty życia w sobie. Stałam ze spuszczonymi przy bokach rękoma i patrzyłam na największy obraz z kolekcji.

W końcu zmusiłam się, aby zrobić kilka kroków w przód. Stałam zaledwie dwie stopy od obrazu z zorzą polarną. Dostrzegłam w rogu malutki podpis "Navi".

– Podoba Ci się? – Usłyszałam zza pleców znajomy głos.

Ivan stanął obok mnie i również utkwił wzrok w obrazie.

– Czyli kiedy się poznaliśmy, nie poznałam członka Stowarzyszenia TIME, tylko młodego artystę Naviego – odezwałam się głosem wypranym z emocji.

– Rzadko kiedy nadarza się okazja, aby ktoś w San Francisco nie wiedział, kim jestem. A Twoja zdezorientowana mina wręcz krzyczała "Co się dzieje i kim on jest". Skorzystałem z sytuacji. Lubię czasami być tą wersją siebie, którą lubię bardziej – mówił spokojnie i pewnie.

– Co ty wyprawiasz, Ivan? – Zapytałam, patrząc w bok na twarz chłopaka.

– Nie mam pojęcia – odpowiedział niemal od razu, odwracając swoją głowę.

– To, co tutaj wszyscy widzimy, co się dzieje, co znaczy. To nie jest w porządku – popatrzyłam gorzko, kiwając załamana głową.

– Porozmawiajmy, Auroro. Może wyj...

– Piękna wystawa, Ivanie – brunetowi przerwał kobiecy głos, dochodzący zza naszych pleców. 

Obróciliśmy się równocześnie, widząc zmierzającą w naszym kierunku Clarissę jang.

– Dziękuję, Pani Jang – odpowiedział pełnym powagi głosem.

– Znów się spotykamy – odezwała się tym razem bezpośrednio do mnie.

– Tym razem w nieco przyjemniejszym otoczeniu – odparłam chłodno.

Czy ktoś myślał, że po tym, jak ta kobieta próbowała mnie zabić, będę milutka i zachowam jakąś klasę, czy maniery? Nie ma takiej opcji. Za próbę zabójstwa mogę sobie pozwolić chociaż na odrobinę jadu.

– Jak zwykle bez manier – westchnęła teatralnie. – Zostaw nasz proszę, Ivanie – zarządziła.

– Och, przepraszam Pani Jang, ale... – zaczął, jednak piorunujące spojrzenie kobiety w mgnieniu oka zamknęło jego usta i przypomniało o utemperowaniu. – Tak, oczywiście – odparł cicho i ruszył wśród sali.

– Jakie to uczucie być kogoś muzą? – Zapytała, patrząc na namalowaną zorze polarną.

– Nie mam pojęcia, o czym Pani mówi – odparłam obojętnie.

– Myślę, że jednak wiesz, ale w porządku. Zapytam inaczej. Jak to jest uwodzić dwóch mężczyzn jednocześnie? W dodatku mężczyzn, którzy się przyjaźnią?

– Nie uwodzę dwóch mężczyzn.

– A mojego syna uwodzisz?

– I tak zachowuje się Pani tak, jakby już wszystko wiedziała. Po co, w takim razie, mam odpowiadać? – Zapytałam nieco ostrzej, niż zamierzałam.

– Okłamałaś mnie. Wcześniej powiedziałaś, że nie masz z moim synem intymnych relacji – odparła równie hardo.

– Nie okłamałam Pani. Zmieniłam zdanie – przyznałam zgodnie z prawdą, nie mając siły bawić się w kolejne gierki.

– Zmieniłaś zdanie, że jednak chcesz wykorzystać mojego syna!? – Warknęła, podnosząc głos.

– Wystarczy, matko – przy kobiecie pojawił się Timothy, który z całą pewnością nie pałał entuzjazmem i dobrym humorem.

– Daj spokój, synku. Tylko rozmawiam z Twoją koleżanką – uśmiechnęła się kpiąco.

Czyli najpierw jestem uwodzicielką, ale przy synku nagle koleżanką? A to ciekawe.

– To nigdy nie jest tylko rozmowa – zauważył, podkreślając przedostatnie słowa.

– Skoro ostatnio tak chętnie spędzasz z nią czas, to powinnyśmy się bliżej poznać.

– Mogłaś o tym pomyśleć, zanim wywiozłaś ją na pożarcie wilkom – wysyczał przez zaciśnięte zęby. – Chodźmy, Auroro – odezwał się w moim kierunku, podszedł do mnie i złapał mój nadgarstek.

– Jeśli teraz z nią wyjdziesz... – zaczęła, gdy Timothy zaczął kierować nas w stronę wyjścia.

– To co? – odparł chłodno, zatrzymując się i odwracając znów w stronę kobiety. – Nie mam już dziesięciu lat i dawno przestałem się Ciebie bać, matko.

– Mam wiele sztuczek w zanadrzu. Również dla mojego syna – odparła pewnie, z niemal grobową miną, a jej oczy wyglądały tak, jakby chciała przewiercić serce.

Timothy puścił moja rękę. Zrobił kilka pewnych kroków w stronę matki. Stanął tak blisko, że niemal ich twarze się stykały.

– Ja również mam wiele sztuczek. To, co widziałaś do tej pory, to nic, w porównaniu z tym, co mogę zrobić, jeśli z jej głowy spadnie choć najmniejszy włos – zagroził z taką mocą i powagą, jakiej do tej pory u niego nie widziałam.

A nie sądziłam, że możliwe jest bycie bardziej aroganckim i pewnym siebie, niż był do tej pory.

Nie czekał na odpowiedź matki. Odwrócił się, ponownie złapał moją dłoń, jednak tym razem splótł razem nasze palce. Rzuciłam ostatnie spojrzenie na kobietę, która z wymalowaną furią patrzyła na naszą dwójkę, po czym oboje ruszyliśmy do wyjścia.

Żadne z nas się do siebie nie odezwało. Panowała naprawdę ciężka, gęsta atmosfera. Droga z galerii do mojego domu trwała ponad dwadzieścia minut. Dwadzieścia minut dobijającej ciszy. Dwadzieścia minut strachu i stresu.

Podjechaliśmy pod mój dom. Timothy zaparkował i zgasił silnik. W takim razie musiał chcieć coś powiedzieć. Przecież w innym wypadku poczekałby jedynie aż wyjdę i odjechałby z piskiem opon. Taki jego zwyczaj.

– Wiesz, ja... – przytłoczona narastającymi emocjami, postanowiłam zacząć.

– Jeśli pierwszy raz w życiu postawiłem się swojej matce i to ze względu na Ciebie, a ty mi powiesz, że wolisz mojego przyjaciela, to się wkurwię. Więc lepiej powiedz, że to, co widziałem w galerii, to jedynie chora głowa Ivana. Że nic do niego nie czujesz – wychrypiał, odwracając głowę w moją stronę.

– Nic do niego nie czuję – przyznałam.

– Świetnie – przytaknął wciąż z poważną miną. – A do mnie? Czujesz coś? Bo jeśli nie, to też się wkurwię.

– Twoja matka powiedziała, że ją okłamałam co do naszych relacji. Odpowiedziałam, że nie kłamałam, tylko zmieniłam zdanie. Więc jak myślisz? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie, opierając głowę o zagłówek.

– Nieważne, co myślę. To z Twoich ust chcę usłyszeć odpowiedź.

Czy powinnam mu powiedzieć? Czy faktycznie jestem pewna swoich uczuć? Powinnam posłuchać Emily i szczerze z nim porozmawiać? Mam jeszcze coś do stracenia? Jak długo powinnam jeszcze się bronić przed wszystkim? Czy w ogóle powinnam?

– Ja...

– Nie, czekaj – przerwał mi ruchem ręki. – Jednak to przemyślałem i kobiety nie powinny pierwsze mówić o swoich uczuciach. Dlatego ja zacznę – powiedział znacznie spokojnie.

Timothy przesunął się w stronę miejsca pasażera. Dotknął swoją dłonią mojego policzka. Jego klatka zaczęła się szybciej poruszać. Oddech stał się cięższy. Dokładnie tak samo, jak mój. W odgłosach naszych oddechów badaliśmy swoje twarze. Obserwowaliśmy każdy, najdrobniejszy szczegół.

– Od siedemnastego czerwca dwa tysiące siedemnastego roku, od godziny czternastej jedenaście, jestem w Tobie, Auroro Floro Freeman, niezmiennie, bezgranicznie, nieodwracalnie zakochany – wyszeptał, a jego ręka wciąż otulała mój policzek.

Była taka ciepła. Jego słowa były ciepłe. On cały parzył. Był jak ogień. Chciałam się poparzyć.

Przymknęłam oczy i zanurzyłam twarz w jego dłoni. Robiąc to, w końcu poczułam, że nie boję się ognia.

– Ja też Cię kocham, Timothy – przyznałam cicho.

– Co ty właśnie powiedziałaś? – jego ręka znieruchomiała.

Zdezorientowana, otworzyłam oczy, widząc zszokowanego Timothy'ego. Jednak mimo szoku, na jego usta zaczął wkradać się uśmiech, który usilnie starał się ukryć i tak bardzo mu to nie wychodziło.

Moment...

Co ja powiedziałam!?

Że go kocham!?

Dlaczego to powiedziałam!? Miałam powiedzieć, że mi się podoba! Ewentualnie, że też się zakochałam! Ale od razu, że go kocham!?

Zwariowałam!

– Powiedziałam, że też mi się podobasz – zaśmiałam się nerwowo, odsuwając twarz od jego dłoni.

– Wiem, co słyszałem. A to znaczy, że już się ode mnie nie uwolnisz – powiedział cicho, nieco zachrypniętym głosem.

W tej samej chwili ułożył dłoń na moim karku. Przysunął w swoją i połączył nasze usta w pocałunku. W niczym nie przypominał pocałunku z klubu.

Jego wargi wciąż były miękkie, jednak tym bardziej nie były agresywne. To był delikatny, pełen wyczucia i pasji pocałunek. Moment dla zakochanych. Pocałunek przepełniony miłością. Romantyzmem.

Gdy nasze wargi bardzo powoli zaczęły się rozdzielać, Timothy uniósł swoją głowę, składając jeszcze jeden pocałunek. Tym razem na moim czole.

– Może chciałbyś wejść? Nie ma jeszcze nawet północy  – zaproponowałam spokojnie, gdy od dobrych kilku minut tonęliśmy w swoich oczach.

Brunet popatrzył na mnie podejrzliwie, unosząc wyzywająco jedną brew.

– Nie o to mi chodziło! – Oburzyłam się i przywaliłam mu w ramię, kiedy zrozumiałam, co miał na myśli. – Pomyślałam, że po spotkaniu z Twoją matką, pewnie nie masz ochoty wracać do siebie – dodałam już znacznie spokojniej.

– W porządku. Mogę na trochę wejść – przytaknął i zaczął wysiadać z samochodu.

Zrobiłam dokładnie to samo. Jednak zamiast pójść w stronę domu, stanęłam na drodze. Patrzyłam na rozciągającą się w dole panoramę miasta.

Było tak spokojnie.

– Co robisz? – Zapytał, stając obok mnie.

– Miasto nocą jest o wiele ładniejsze. Zobacz jak się mieni.

– Wiesz dlaczego? – Zapytał, jednak nie czekał na odpowiedź. – Bo w nocy dzieje się więcej, niż myślisz. Światła muszą być jasne, by to wszystko pozostało w cieniu.

– Ale to nie jest prawdziwe światło. Jest sztuczne. Nie trudno odróżnić jedno od drugiego.

– Więc którym światłem jestem ja?

– Ty nie jesteś żadnym światłem. Jesteś ciemnością, która nie wie, czy chce nią pozostać, czy stać się szarością. Która zastanawia się, czy kiedyś wyjdzie z mroku.

– Słuszne spostrzeżenie, Auro – przyznał, obejmując mnie w talii.

– Już któryś raz tak do mnie mówisz. Skąd Ci się to wzięło? Nigdy w życiu nikt tak do mnie nie mówił – popatrzyłam z dołu na twarz Timothy'ego.

– Nie wiem. Kiedy pierwszy raz Cię zobaczyłem, a na tablicy wyświetlili Twoje nazwisko, pomyślałem: "Tak, to jest Aura". I tak już mi zostało – wzruszył ramionami.

– Mówiłam już kiedyś, że jesteś dziwny?

– Być może parę razy się zdarzyło. Więc mogę tak do Ciebie mówić?

– Dlaczego miałbyś tak do mnie mówić? Moje imię oznacza zorzę polarną, a nie aurę – zaśmiałam się pod nosem.

– Po prostu... Podobno niektóre osoby potrafią zobaczyć ludzką aurę. Wiesz, takie energetyczne pole, które otacza ciała, a nawet przedmioty. Nie zaliczam się do grona tych, którzy mają takie zdolności, ale dziwnym trafem Twoją aurę widzę bez problemu. A skoro Aura to początek Twojego imienia, to jak mógłbym tak nie mówić, skoro widzę wyraźnie każdy fragment twojej aury – wyjaśnił spokojnie, przykładając policzek do mojej głowy.

– Chyba za dużo wypiłeś i zaczynasz bełkotać – odparłam rozbawiona.

– Przecież nie piłem. Jak inaczej miałbym Cię odwieźć?

– Fakt. Zapomniałam. W takim razie jesteś jeszcze dziwniejszy, niż myślałam – zaśmiałam się jeszcze głośniej.

– Ja wiem, że to może wydawać się dziwne albo śmieszne, ale naprawdę tak jest. I z każdym dniem, z którym znam Cię dłużej, widzę wyraźniej twoje wszystkie kolory. Jesteś zagadkową osobą, Aura. A kolory Twojej duszy przypominają właśnie zorze polarną. Z tą jednak różnicą, że twoja aura potrafi oślepić. Szkoda, że jeszcze nie wiesz o swojej wewnętrznej sile – poczułam na swojej głowie, jak kąciki jego ust się uniosły.

– Kto by pomyślał, że przerażający Timothy Jang potrafi być taki uczuciowy i delikatny – zagwizdałam cicho, odrywając się od jego ciała z zamiarem wejścia do domu.

– Powiesz komuś, to Cię zabiję – zagroził palcem.

– Już się Ciebie nie boję – wywaliłam w jego kierunku język. – Swoją drogą, tylko ja zostałam z szesnastką na karku.

– I co z tego?

– Czuję się przy Was jak dzieciak. Dziwnie jest być jedyną młodszą osobą z całej paczki.

– To tylko liczba. Tak naprawdę jesteś najstarsza z nas wszystkich, bo masz najbardziej dojrzałe podejście.

– Przecież to nieprawda – popatrzyłam na niego z niezrozumieniem.

– Prawda. Przez matkę musiałaś się szybko usamodzielnić i to od razu widać. Nie zachowujesz się jak nastolatka, tylko jak dorosły w ciele nastolatka. Strasznie mnie to denerwuje, że nie możesz sobie pozwolić na swobodę w tak młodym wieku. Nikt nie powinien dorosnąć zbyt wcześnie – stwierdził poważnie, przepuszczając mnie w uliczce.

– Ty też dorosłeś zbyt wcześnie, Timothy – uśmiechnęłam się blady w jego kierunku, a chłopak odpowiedział mi tym samym.

Ruszyliśmy razem do domu. Wchodząc po schodach na ganek, dostrzegłam niewielkich rozmiarów kopertę. Leżała pod drzwiami, na wycieraczce. Nachyliłam się i wzięłam w dłonie papier. Żadnego zaadresowania, czy znaczka pocztowego. Jedynie drukowanymi, zgrabnymi literami napisane moje imię.

– Co to? – Zapytał chłopak patrząc przez moje ramię, na co wzruszyłam ramionami.

Z szybko bijącym sercem i trzęsącymi się dłońmi, zaczęłam odklejać kopertę. Czułam na sobie czujny wzrok Timothy'ego. Wyczułam w środku kartkę papieru. Chwyciłam za nią i ostrożnie wysunęłam.

Rozbieganym wzrokiem analizowałam kolejne słowa zapisane na papierze. Z każdą kolejną literą moje ciało traciło wszelkie zdolności. Nie mogłam oddychać, stać, poruszać się.

Bezwiednie opuściłam dłonie wzdłuż ciała.

– Dlaczego ktoś miałby Ci wysyłać akt urodzenia? – Zapytał cicho, niepewnym głosem.

– Nie wiem, ale nie znalazłam go ostatnio w domu. A na tym tutaj jest zapisany dwa tysiące czwarty rok – odpowiedziałam z gulą w gardle.

– Dlaczego ktoś zarejestrował Twoje urodziny dopiero po trzech latach? I dlaczego szukałaś swojego aktu urodzenia? – Stanął przede mną i położył dłonie na moich barkach.

 – Ja... Ja... – zaczęłam, ale nie byłam w stanie dokończyć.

Poczułam napływające do oczu łzy. Czułam niepokój. Czułam tak wiele, a jednocześnie nie czułam nic.

– Tylko nie płacz. Wejdziemy do środka i wszystko mi opowiesz, w porządku? Bo widzę, że nie tylko ja wiele ukrywałem – powiedział szeptem, gładząc delikatnie moją głowę.

Już nigdy więcej nie było tak spokojnie.

*******

Dobry wieczór, gwiazdeczki!

Nie wierzę, że piszę to ja, a nie wy, ale... NARESZCIE JEST ROZDZIAŁ!

W życiu nie uwierzycie - ładowarka przyszła wczoraj, ale nie pasowała do laptopa :) Takie szczęście, to mogę mieć tylko ja. No ale cóż, nie ma co się użalać.

Jak tam rozdział? Co sądzimy, co wiemy, czego nie wiemy? 

Nie wiem, czy wy też tak myślicie, ale ta siódemka naprawdę robi się coraz dziwniejsza...

Przy okazji WAŻNE INFO!

Być może zabijecie mnie za to, co napiszę, ale następny rozdział będzie dopiero za tydzień. Robię wypad na koncert, więc przez cały weekend mnie nie będzie i nie będe miała kiedy napisać rozdziału.

Swoją drogą, nie wiem, czy świat jest aż tak mały, ale jeśli ktoś też się wybiera na koncert The Rose, to dajcie znać, chętnie wypiję kawkę ze swoimi wspaniałymi czytelnikami :*

Jeśli ktoś jest z Krakowa, to też niech daje znać!

I jeszcze piosenka rozdziałowa, tym razem klasyk nad klasykami:

Iris - Goo Goo Dolls

Polecam sobie puścić i jeszcze raz wrócić do sceny w samochodzie i na ulicy ;)

To do następnego i jak coś, to nie zabijajcie :P

Wasza Dalva 🌙

واصل القراءة

ستعجبك أيضاً

79K 2K 18
Niespełno 17- letnia Emilly Jonhson dotychczas żyje spokojnym życiem z rodzicami i bratem. Jednak podczas jednego z wyjazdów, jej życie obraca się o...
24.8K 1K 19
DRUGA CZĘŚĆ "LOST" Jenny powoli stara się poukładać swoje życie. Studiuje, mieszka w innym mieście. Na wakacje wraca jednak do Naples. Nie zdaje sobi...
CZARNA OWCA بواسطة Sue Valentino

قصص المراهقين

593K 17.7K 70
Ta książka była pisana for fun, co oznacza, że nie przywiązywałam ogromnej wagi do realizmu, trochę dystansu, dobra? Dziewczyna, która urodziła się...
607K 22.3K 73
ONA dwa lata temu skończyła studia prawnicze, ale nie może znaleźć pracy w zawodzie. Pewnego dnia trafia na tajemnicze ogłoszenie w internecie, dosta...