Bloody Sin [ZAKONCZONE]

By anonimowa20021

408K 12K 10.4K

„To co zostało przebaczone, nigdy nie zostało zapomniane." I tom dylogii Sin Dedykacja Dla osób, które w pewn... More

Ostrzeżenie!
Prolog
1. Trudne początki
2. Danse Macabre
3. Prometeusz
4. Krzyczysz z mojego powodu
5. Zapomniałaś włożyć swój czarny charakterek, czy może zmieniłaś go na różowy?
6. Grasz nieczysto, Anthea
7. Za co płacisz tak dużą cenę, Antheo?
8. Vanitas
9. Pozwól mi ten jeden raz.
11. Nie wierć się tak, bo inaczej oboje możemy mieć problem.
12. El fin del infierno.
13. Kto ci to zrobił?
14. Relacja hate-love
15. Mała sadystka
16. Rozbieraj się.
17. Nigdzie nam się nie spieszy.
18. Ja nic mu nie zrobiłam.
19. Czas wymierzyć sprawiedliwość.
20. Kartka i ołówek
21. W takim razie będziesz miała na rękach jego krew.
22. Leżącego się nie kopie.
23. Pizda gaz levyy ryad
24. Первая попытка побега
25. "Vivere nolit qui mori non vult".
26. Ty odkrywasz moje karty, więc chyba czas na twoje.
27. I byliśmy tylko my.
28. Możesz wybrać dla mnie już trumnę.
29. Chcę cię chronić dopóki tylko będę mógł.
30. Miss Szmaty Do Podłogi.
31. Orzeszki ziemne.
32. Jeśli ty nie chcesz walczyć o siebie, ja zamierzam zawalczyć o ciebie.
33. The Bloods.
34. Nieustraszona sadystka Lancoletti.
35. Moja mała żmija
36. Nasz koniec.
37. To była krew, która chciała obmyć nasze grzechy.
38. Potrzebuję ciebie.
39. Cisza przed burzą.
40. Moja mała wojowniczka.
41. Jedno pytanie.
Epilog
Podziękowania
Opis Bloody Sin
II tom - szczegóły
‼️PRZYPOMNIENIE‼️

10. Hades i Persefona

8.6K 219 373
By anonimowa20021


🖤Cześć witam i o zdrowie pytam🖤

rozdział z lekkim opóźnieniem, bo trochę nie wyrobiłam się w czasie, ale chociaż jest!! <33

na szybko chciałam wam powiedzieć, że teraz rozdziały Bloody Sin będą pojawiać się troszkę rzadziej, bo chciałabym teraz skupić się na EA i skończyć 1 tom, wiec kto jeszcze nie poznał historii Anastasi i Lorenzo, to serdecznie zapraszam!

Miłego czytania, kochani! 🖤

***

  - Nauczysz się kiedyś pukać?- wyburczałam sfrustrowana, dobrze wiedząc kto wszedł do pokoju, mimo że leżałam odwrócona w przeciwnym kierunku, z śpiącymi na moim łóżku dobermanami.

  - Nie muszę, jestem w tym dobry, ale jeżeli ty potrzebujesz kilku lekcji...

Prychnęłam, przewracając oczami.

   - Czego chcesz?- mruknęłam nieprzyjemnie chłodnym tonem, kątem oka zerkając na swojego ochroniarza, który podparł się ramieniem o framugę drzwi, zaplatając ręce na piersi.

   - Ale najpierw chyba zaczniemy od posłuszeństwa. - odchrząknął, zerkając na psy, które poderwały łby i zerwały się w jego kierunku.

Mali zdrajcy.

   - William będzie za pół godziny. - oznajmił, a mi mimowolnie stanęły włoski na karku, aż westchnęłam rozdrażniona. - Chcę z wami o czymś porozmawiać, więc zanim wrócę do siebie, pomogę ci zmienić opatrunek.

Uniosłam brwi zaskoczona jego słowami.

   - To prośba, czy propozycja?

   - To jest polecenie. - poprawił mnie, wchodząc w głąb mojego pokoju, na co zmrużyłam złowrogo oczy, widząc że zmanipulował nawet Hadesa i Zeusa.

  - Wmawiaj sobie. - parsknęłam, chociaż powol podniosłam się z łóżka.

Rzuciłam krótkie spojrzenie Nicholasowi, który wyglądał dziś nieco lepiej niż wczoraj. Jego kręgi pod oczami praktycznie zniknęły, podobnie jak reszta oznak zmęczenia. Miał na sobie czarną, dopasowaną koszulkę, która opinała z każdej strony jego mięśnie, podkreślając atletycznie ramiona, natomiast tuż przed wysportowaną talią, spostrzegłam szare dresy. Dopiero teraz po raz pierwszy mogłam przyjrzeć się bardziej jego tatuażom, które były skryte do tej pory pod rękawami. Były mroczne i cholernie podniecające, czego nie mogłam ukryć, gdy bez skrępowania się im przyglądałam.

Talia kart tuż przed przedramieniem, łacińskie cytaty napisane pochyłą, elegancką czcionką. Prawą rękę otaczała korona przypominająca ciernię ze zwiędłymi różami, która znajdowała się także na dłoni, tyle że bez kwiatów. Agḗsandros, ponieważ taki napis widniał w wnętrzu jego nadgarstka, oznaczał inaczej greckiego Boga Hadesa, który był tym prowadzącym ludzi.

Śmierć za życia jest bowiem najbardziej bolesnym rodzajem zejścia w Hades.

Hades w mitologii greckiej oznacza zarówno państwo zmarłych, jak i boga - władcę tego podziemnego świata zmarłych, surowy i
bezlitosny. Rzymskim odpowiednikiem Hadesa jest Pluton. Hades był synem tytana Kronosa i Rei oraz bratem Zeusa. Uprowadził z ziemi Persefone, która później została jego małżonką.

Tuż obok imienia greckiego Boga, znajdował się klucz, który w mitologii był przypisanym atrybutem Hadesa, tłumaczony jako symbol władzy nad światem umarłych.

Przemknęłam językiem po dolnej partii ust z zainteresowaniem przyglądając się czarnemu tuszu, który pokrywał większość opalonego ciała.

  - Już?- kpiący ton wyrwał mnie z rozmyślań i analiz jego tatuaży, które były nadwyraz interesujące. - Napatrzyłaś się, czy chcesz zrobić zdjęcie na pamiątkę?

  - Niby na co?- wygięłam brew, ostrożnie podnosząc się do pozycji siedzącej, starając się uniknąć bólu w podbrzuszu, co nie było takie
łatwe jak mi się na początku zdawało.

Nicholas z rozbawieniem zagryzł swoją dolną wargę, po czym przebiegł palcami po burzy kruczoczarnych włosów, które były niedbale ułożone. Zaciągnęłam się męskim, przyjemnym zapachem, który zamieszkał w każdym moim kącie sypialni, aż miałam wrażenie, że sama nim przesiąkłam. Wstałam z miękkiego materaca, podgryzając wnętrze policzka, ledwie
orientując się, że tuż przede mną wyrosła sylwetka bruneta, który patrzył na mnie z góry. Chciałam go od siebie odepchnąć, kładąc dłonie na umięśnionym torsie w który miałam ochotę wbić paznokcie i poczuć pod opuszkami palców zarys mięśni, lecz wkrótce mnie
powstrzymał, przyciskając mnie zaborczo, chociaż ostrożnie do ściany.

Wpadłam z głuchym hukiem na szafę, gdy zamknął mnie w swojej pułapce, torując mi drogę do ucieczki. Utkwiłam dłużej wzrok na jego klatce piersiowej, ale wkrótce po tym złapał mnie za żuchwę i nakierował ją na swoje oczy.

  - Na co?- zaśmiał się ochryple, aż zimny dreszcz przebiegł mi po kręgosłupie. - Wydaje mi się, że sama dobrze wiesz. - uniósł brew,
przechylając głowę delikatnie w bok, a w oczach tańczyły mu iskierki zadowolenia. - Co? Podniecają cię moje tatuaże? Chcesz dotknąć?
Wystarczy poprosić... - wyszeptał mi prosto do ucha, owiewając moją szyję gorącym
oddechem.

Zbliżył się na tyle, że dzieliły nas marne milimetry, a nasze nosy lekko się o siebie otarły. Przysunął dłoń bliżej moich warg i przyparł do niej kciuk, pieszcząc moją dolną partię ust, ściskając usta w dziubek i kręcąc głową w niezadowoleniu.

   - W dupie mam twoje tatuaże, spierdalaj. - syknęłam, uderzając go w twardą klatkę piersiową, ponawiając próbę, aby się ode mnie
odsunął.

  - Mmm... - zamruczał, kręcąc z niesmakiem głową. - Nie ładnie tak kłamać, Persefono... - zacmokał, a ja rozchyliłam bezwiednie usta. -
Czyż to nie jest twoje drugie imię?- skąd on o tym wiedział? - Tak bardzo te imię do ciebie pasuje... znasz mit o Persefonie? Była dokładnie tak samo nieostrożna jak ty, ponieważ mimo przestróg matki zerwała kwiat narcyza poświęcony Hadesowi. Ziemia rozwarła się i pojawił się Hades na złotym rydwanie, uprowadzając ją do swego
królestwa. - przejechał językiem po górnej partii zębów. - Jej duszę ogarnęła ciemność i zniknęła razem z Hadesem, a wiesz po co ci to
mówię?- zapytał, sunąc lubieżnie palcem po moich odstających obojczykach.

  - Ponieważ czy tego chcesz, czy nie... to ja jestem tu twoim Hadesem i ja mogę zrobić z tobą co chcę...

  - Wow, to twój tekst na podryw? Ile lasek poleciało na twoje teksty o mitologii greckiej?- złapałam go za nadgarstek, gdy chociażby
przypadkowo dotknął mój naszyjnik od taty.

  - Jeszcze żadna. Możesz być pierwsza.

  - Anthea?!

Otworzyłam szerzej oczy i przywaliłam mu pięścią z całej siły w bark, aż zasyczał cicho. Przepchnęłam się ponad jego ramieniem, a następnie podbiegłam truchtem pod drzwi sypialni, przekręcając zamek na klucz. Usłyszałam dobrze znane kroki Zane, który prawdopodobnie zmierzał do mojego pokoju. Odetchnęłam, przymykając powieki z ulgą, gdy
szarpnął za klamkę, a drzwi nie ustąpiły.

  - Hej? Wszystko w porządku?- zapytał zaniepokojonym głosem, gdy zblokowałam kontakt wzrokowy z Nicholasem.

   - T-tak. - odchrząknęłam. - Zamknęłam się, bo poszłam wziąć prysznic, a teraz się przebieram. Za chwilę zejdę na dół!- odkrzyknęłam do drzwi.

  - No okej, tylko się pospiesz, niedługo będzie William. - mruknął niezbyt pozytywnie.

  - Jasne.

Słuchałam jak schodzi po schodach znajomym krokiem i dopiero z dołu usłyszałam stłumione głosy, gdy rozmawiał z Cassianem. W
przeciwieństwie do Zane'a, który obchodził się ze mną jak z jajkiem, odkąd wypisałam się ze szpitala na własne rządanie i ciągle się o mnie martwił, Cass zrobił się cholernie wkurwiający, bo jak tylko zobaczył, że w środku nocy wróciłam z ochroniarzem do domu, dostał
jakiegoś bzika na tym punkcie i przestał się do mnie odzywać. Tak, jakby to on był ze wszystkich nas najbardziej poszkodowany. Po tym jak wzięłam pewne środki na ból, Cassian wparował mi do pokoju i zaczął się ze mną kłócić o wczorajszą sytuację z konferencji. Nie
wiedziałam o co mu chodziło, ale szczerze miałam to w dupie, bo ostatnią rzeczą, którą chciałam teraz robić, to użerać się z tymi debilami. Odbiłam się plecami od drzwi, odnajdując spojrzeniem Nicka, którego zmroziłam znaczącym wzrokiem.

   - Jesteś pierdolnięty. - rzuciłam na odchodne, zanim nie ruszyłam w kierunku swojej łazienki.

   - Nawet nie wiesz jak bardzo. - przyznał mi rację ze śmiertelną powagą w głosie.

   - Wyjdź stąd, nie potrzebuję twojej pomocy. - fuknęłam, gdy zauważyłam leżącą reklamówkę na koszu z praniem, w której znajdowały się jakieś gaziki, oraz maści przyspieszające gojenie i leki, których nie mogłam znaleźć.

   - Możesz zrobić sobie dodatkową krzywdę, kiedy będziesz robić to sama. - stwierdził rzeczowym, przemądrzałym tonem.

   - Przestań się wymądrzać wiedzą z wikipedii. - pokręciłam z politowaniem głową, otwierając pierwsze lepsze opakowanie z opatrunkami.

   - Wikipedia ci tego nie powie, tylko sytuacje, które były oparte na faktach.

Zacisnęłam usta w ciup, wzdychając zrezygnowana, bo sama nie byłam doświadczona w tych sprawach. Starając się opanować nerwy, rzuciłam wszystkie rzeczy z powrotem na kosz, zaplatając dłonie na piersiach i dumnie wpatrując się w martwy punkt przed sobą. Nicholas westchnął, a kąciki jego ust podrygiwały w łobuzerskim uśmieszku, co było ciekawym widokiem, bo co lepsze jego dołeczki w policzkach były po raz pierwszy widoczne. Zaczął przygotowywać potrzebne artykuły, gdy ja stała przestępując zniecierpliwiona z nogi na nogę.

   - Podwiń koszulkę. - polecił spokojnym tonem, zupełnie nie spodziewając się co miałam w głowie, słysząc te dwa słowa.

Przeczesałam włosy palcami, po czym wykonując nieco inaczej jego polecenie, chwyciłam za rąbki koszulki i zdjęłam ją przez głowę, stając przed nim w połowie naga. Brunet rozszerzył szerzej oczy, ponownie jak jego źrenice, które się powiększyły, gdy spojrzenie padło na moje piersi, oraz przekłute sutki w których znajdowały się srebrne kolczyki z świecącymi cyrkoniami. Odetchnęłam rozanielona, wykrzywiając wargi w zadziornym uśmiechu, gdy Nick wciągnął gwałtownie powietrze przez nos i potarł nerwowo swój kark, jakby co najmniej się zawstydził. Dopiero po może dwóch, albo dwóch i pół minutach gapienia się prosto na moje cycki, które pod wpływem głębokiego spojrzenia stwardniały, powrócił jakby do żywych. Przełknął powoli ślinę, aż jego przełyk drgnął niespokojnie pod skórą. Zwinął palce w pięści, w jednej dłoni niemal miażdżąc plaster, który trzeszczał pod uściskiem.

Napiął się tak bardzo, iż nawet na szyi uwadytniły się jego ścięgna, a ciemne żyły odznaczyły się na jego dłoniach. Przerolował wnętrze policzka, skupiając tym razem wzrok na moim tatuażu pomiędzy doliną piersi, przedstawiającym glocka, który został opleciony kolcami róży, ciągnąc się aż do mojego brzucha. Nie czułam się w żaden sposób skrępowana, a wręcz z lekkością nie spuszczając z niego spojrzenia, odrzuciłam koszulkę na zamkniętą deskę od toalety, która wylądowała z głuchym hukiem.

   - Anthea. - warknął, jakby właśnie tracił kontrolę.

  - Tak, panie ochroniarzu?- zapytałam przesłodzonym głosem, który przypominał flirt prostytutki z jakiegoś filmu porno, która nie miała czym zapłacić za taksówkę.

  - Kurwa mać. - siarczyste przeklnięcie wypadło mu z ust, sprawiając że ciepło rozlało się w dole mojego ciała, aż poczułam wibrację pomiędzy udami. - Ubierz się, bo moja cierpliwość się skończy.

  - Coś ci przeszkadza? A może rozprasza? Dasz mu klapsa, jeżeli się nie ubiorę? Możemy ponegocjować.

  - Absolutnie. - odchrząknął, próbując grać dobrą minę do złej gry. Doskonale widziałam, że jego ruchy, słowa i czynności były nerwowe, co wyglądało jakby ledwie był w stanie się powstrzymać od dotknięcia mnie tam, gdzie nie mógł.

Jego oddech świstał, oraz stał się nienaturalnie urwany, a na skroniach dostrzegłam maleńkie kropelki potu, gdy unikał mnie spojrzeniem, udając że jest niezwykle zainteresowany
otwieraniem środka dezynfekcyjnego. Uniosłam leniwie dłonie w górę, obnażając się jeszcze bardziej, po czym złapałam za gumkę do włosów, która utrzymywała mojego koka i rozpuściłam pukiel pasm. Roztrzepałam je palcami, zaczesując je do tyłu, przez co musnęły moją rozgrzaną skórę pleców. Odchyliłam głowę w tył, uśmiechając się przebiegle i liznęłam powoli górną partię ust, zagryzając ją po chwili. Nie ukrywałam, że jego spojrzenie wywoływało ciarki na moim ciele, bo kiedy wzebrał w sobie chwilę odwagi, zerkał prosto w moje oczy, co sprawiało że gęsia skórka powiększała się bardziej, niż gdyby patrzył na mój biust. Podparłam się łokćmi o brzegi umywalki za sobą, po czym uniosłam oczy na swojego ochroniarza, który nie komentując więcej tego co robiłam, obniżył wzrok na mój brzuch, choć przyłapałam go na chwili, gdy utkwił wzrok na moich kolczykach wyżej.

Zagryzłam kącik ust, aby powstrzymać się od uśmiechu, po czym powędrowałam wzrokiem na biały sufit, wpijając mocniej palce w ceramikę za sobą. Skubałam wnętrze policzka, dopóki nie usłyszałam jak odchrząkuje i po chwili obniża się do moment aż miał całkowity dostęp do mojego brzucha.

Potarłam o siebie wargi, widząc teraz tylko jego czubek głowy, oraz wyglądające na niesamowicie miękkie i gęste włosy, w które miałam ochotę wsunąć palce. Uniosłam dłonie tuż nad kruczoczarną czupryną, aż moje palce zadrżały, gdy zatrzymałam je kilka centymetrów od zakręconych gdzieniegdzie kosmyków, jednak jak tylko jego głowa drgnęła, gwałtownie je zabrałam, zaplatając je na piersi. Podniósł spojrzenie, a ja poczułam się nagle o wiele wyżej, jakbym dosłownie nad nim dominowała. Patrzył na mnie z dołu, zaś ja musiałam odrobinę spuścić spojrzenie, aby spojrzeć mu prosto w oczy. Błądziłam wzrokiem po opalonej twarzy, oraz kilku bliznach przy brwiach, a także tuż obok kości policzkowej.

   - Podobno przed nikim nie klękasz. - stwierdziłam, zduszonym od gorąca w łazience głosem, robiąc wszystko, aby mój oddech nie przyspieszył, a serce nie zabiło mi mocniej.

  - Być może... - zaczął ochrypniętym tonem, nie spuszczając ze mnie oka, gdy sięgnął po nożyczki. - ... dla ciebie postanowiłem zrobić wyjątek. - dodał głosem pochłoniętym mrokiem, a jego ostre spojrzenie bardziej ściemniało, sprawiając że dreszcz przestrachu, a jednocześnie podniecenia przebiegł mi po kręgosłupie.

Ciężko byłoby mi udawać, że mnie nie pociągął i był dla mnie obojętny. Lubiłam seks, pociąg fizyczny, oraz chwile w których ktoś nade mną dominował, ale było to wyłącznie zaspokojenie swoich pragnień. Nigdy nie uprawiałam seksu
z miłości, prawdopodobnie oprócz Mattiasa, chociaż z czasem powątpiewałam, że działało to w dwie strony, bo on w przeciwienśtwie do mnie nie traktował naszych zbliżeń ze szczerą czułością. Graliśmy z Nicholasem w słowne potyczki, sprawiając że oboje byliśmy na skraju, a jednak oboje zatrzymywaliśmy się na tym samym etapie, nie próbując dalej przekraczać granice.

  - Powiedzmy, że daję ci szansę poczuć władzę. - mruknął z przekonaniem, gryząc dolną wargę, lustrując mnie obojętnym spojrzeniem.

Niemal się roześmiałam. Potrząsnęłam głową i mocniej wypięłam pierś, patrząc na niego kpiąco.

   - Mówisz to klęcząc przede mną jak poddany, a poza tym... nie musisz dawać mi szansy, bo mam ją na codzień, a jedynym problemem jest to, że ty jej nie posiadasz.

Przechyliłam cwanie głowę w bok, obserwując uważnie jego skupioną twarz, która po chwili stała się bardziej spięta. Napiął mięśnie żuchwy, kliknął językiem w podniebienie i wypuścił głośne westchnienie, niespodziewanie kładąc dłonie na moich biodrach. Wpił mocno palce w moją skórę, muskając jej nagi skrawek,
stanowczo przyciągając mnie do siebie bliżej, aby mieć lepszy dostęp do mojego opatrunku. Zrobił to specjalnie, zapewne chcąc sprawdzić jak na to zareaguje, a ja nie mogłam ukryć, że byłam zaskoczona, kiedy wciągałam powietrze ze świstem, przymykając przy tym powieki. Bez ostrzeżenia pozbył się mojego starego opatrunku, cały czas opuszkami palców dotykając mojej skóry, łaskocząc mnie przy okazji po brzuchu.

Zerkałam jak krążył palcami wokół mojej rany, dlatego korzystając z okazji, że mogę mu się przyjrzeć, utkwiłam wzrok na srebrnych sygnetach. Jeden z nich miał coś wygrawerowanego, drugi był na pozór zwyczajny z czarnym oczkiem, a reszta była raczej przypadkowa.

Na jednej dłoni miał wytatuowany napis "mi vida loca", na drugiej cztery kropki, które już raz miałam okazję zobaczyć. Śledziłam spojrzeniem skórę węża, która rozciągała się na jego karku, znikając pod koszulką. Zapatrzyłam
się na jego tatuaże do tego stopnia, że nie zorientowałam się kiedy polał moją ranę jakimś płynem. Na uczucie kurewskiego pieczenia, jęknęłam głośno, wstrzymując oddech i zaciskając powieki. Niekontrolowanie moje nogi zrobiły się jak z waty, a chcąc wyładować gdzieś uczucie dyskomfortu, oparłam dłonie na barkach bruneta i nie mogąc się powstrzymać wbiłam w nie paznokcie.

  - Kurwa. - stęknęłam boleśnie, wykrzywiając wargi w grymasie i próbowałam unormować oddech.

Zacisnęłam palce na materiale koszulki chłopaka. Skrzywiłam się ponownie, mając wrażenie, że coś żrącego wypala mi wnętrzności, doprowadzając mnie na granicę bólu.

  - Czym to polałeś, do kurwy jasnej?- rzuciłam oskarżycielsko.

  - Jakimś gównem do dezynfekcji. - odparł, a w następnej chwili niespodziewanie zaczął dmuchać chłodnym powietrzem na moją ranę, jakby chciał załagodzić nieprzyjemny ból. - Zaraz przestanie... - subtelnie przesunął kciukiem po moim boku.

Byłam tym zaskoczona, bo wydawało mi się, że prędzej chciałby sprawić mi ból, niż go załagodzić. W każdym razie... pomogło mi to, a moja rana choć wciąż piekła, to nie tak bardzo jak chwilę temu. Przyglądałam mu się, gdy
wykonywał wszystkie czynności pokolei, nie spodziewając że jest tak bardzo doświadczony w tym temacie. Robił wszystko tak, jakby był zawodowym lekarzem, albo co najmniej miał duże doświadczenie w tym temacie. Nie
odzywałam się, tylko dałam mu pole do popisu, ponieważ sama raczej bym sobie z tym nie poradziła. Zarejestrowałam jedynie moment w którym zakleił szerokim plastrem moją ranę, przez co poczułam wyraźnie ciasny opatrunek,
który nie był ani trochę wygodny, a wręcz miałam ochotę zerwać z siebie to wszystko.

Kiedy po raz kolejny przeklnęłam w myślach Hermana, obmyślając sto pięćdziesiątą dziewiątą metodę na wykonanie na nim tortury, Velardi podniósł się z klęczek, zbierając przy okazji brudne od krwi zużyte opatrunki i resztę papierków. Nie wysiliłam się, aby już założyć koszulkę, tylko nieprzerwanie śledziłam wzrokiem Nicholasa, czekając na moment aż na mnie spojrzy. Gryzłam nieprzerwanie dolną wargę, wciąż stojąc przed nim w samych szortach, luźno zwisających na moich biodrach. Nie miałam pojęcia na co czekałam, ale z pewnością byłam cholerną idiotką, która próbowała zwrócić na siebie uwagę.

Przecież wyraźnie mu się to nie podobało. Po co w ogóle się przed nim rozbierałaś, skoro nie masz nic do zaoferowania? Jesteś pieprzoną
puszczalską dziwką.

   - Nie udawaj. - wypaliłam, ledwie hamując złość i żal do samej siebie głęboko w sobie.

Ściągnął brwi ku sobie, zatrzymując się profilem do mnie, gdy zamierzał zapewne opuścić łazienkę. Z opóźnionym refleksem odwrócił leniwie głowę w moim kierunku, uprzednio poruszając na boki żuchwą, jakby
próbował się uspokoić i powstrzymać od... no własnie czego?

Prawie zerknął nieco niżej niż powinien, jednak po krótkim zawahaniu, otrząsnął się   potrząsając delikatnie do siebie głową. Odnalazł moje oczy, blokując ze mną kontakt wzrokowy, po czym cicho westchnął, patrząc na mnie z niezrozumieniem.

   - Czego?

   - Że nie chcesz na mnie spojrzeć i mnie nie pragniesz. - posłałam mu odważne spojrzenie, zadzierając dumnie podbródek w górę.

Widocznie zmusił się do podtrzymania nieugiętego spojrzenia, chociaż przez chwilę wydawało mi się, że chciał stąd jak najszybciej wyjść.

Albo rzeczywiście tak było.

Zacisnęłam dłonie w pięści, z całej siły wbijając paznokcie w skórę dłoni, nieprzerwanie patrząc mu prosto w oczy.

  - Powiedz, że tak nie jest, a więcej nie będę tego robić. - upierałam się, walcząc o jakąkolwiek odpowiedź jaka mogłaby paść z jego strony.

   - A gdy tego nie powiem, wciąż będziesz ,,to'' robić?- zapytał, zaplatając ręce na piersi z zupełnie poważną miną.

Teraz spostrzegłam jak zacisnął zęby, przebiegając palcami po burzy swoich włosów.

Byłam idiotką do kwadratu.

   - Nie pragnę cię i jak już ci wcześniej powiedziałem, nie mam zamiaru cię tknąć i ryzykować, że ktoś nas razem przyłapie.

Wstrzymałam oddech, gdy poczułam niechciane kłucie w klatce piersiowej, które zaraz po tym wprawiło mnie w falę wściekłości, a moje wszystkie nerwy pobudziły się do życia. Parsknęłam oschle na te słowa, po czym
złapałam za swoją koszulkę, która wciąż leżała w tym samym miejscu i nerwowo z powrotem ją na siebie wciągnęłam. Mrowienie pod
powiekami zabiło mi na czerwony alarm, więc czym prędzej zabrałam telefon z brzegu umywalki i ruszyłam do wyjścia z łazienki. Zacisnęłam usta w ciup, a następnie wyminęłam go w progu, chcąc wrócić do pokoju, ale nagle chwycił mnie za ramię, wbijając w nie palce.

  - Pierdol się!- warknęłam ze złością, chcąc pokryć nutę żalu głęboko we mnie. Spróbowałam wyszarpać ramię z jego uścisku, ale trzymał je zbyt mocno, abym mogła od niego uciec, dlatego korzystając z możliwości drugiej wolnej dłoni, zamachnęłam się i z całej siły przypieprzyłam mu prosto w policzek, co odbiło się głośnym plaskiem. - Najpierw próbujesz zgrywać bohatera, później rozpierdalasz mi związek, a na samym końcu przypominasz sobie, że powinieneś przestrzegać jakichś zasad, mimo że wcześniej mówiłeś, że najchętniej byś mnie przeleciał?!- zaśmiałam mu się opryskliwie prosto w twarz i
wyrwałam mu się.

Oddychałam głęboko i głośno, z taką złością, aż czułam, że zrobiłam się cała czerwona. Czym prędzej wróciłam do swojego pokoju i ruszyłam
do drzwi, otwierając je na klucz, a następnie uchyliłam je na rozciesz, wskazując znacząco gestem ręki, aby opuścił moją sypialnię w trybie natychmiastowym.

   - Wypierdalaj. - rozkazałam śmiertelnie poważnie, wyrzucając palec w stronę wyjścia.

Nie wypełnił mojego polecenia, dlatego odwróciłam głowę w stronę łazienki, lokalizując punkt w którym ostatni raz go widziałam. Rozdymał nozdrza, tak jakby to on był najbardziej zły, a w tym czasie pocierał swój policzek, rolując językiem wnętrze policzka.

   - Mam ci przeliterować?- wycedziłam z kipiącą złością, mając wrażenie, że za chwilę zmiażdżę w dłoni klamkę od drzwi.

Nicholas dłużej nie zwlekając oderwał się od podłogi i ani razu na mnie nie zerkając, wyszedł z mojej sypialni, po czym z całej siły pierdolnął moimi drzwiami, aż miałam wrażenie, że wylecą z zawiasów.

I ponownie zostawił mnie samą ze sobą, nie mając pojęcia że tak proste słowa mogą przypieczętować zabójczy pakt.

Nicholas

Ciszę w moim pokoju przerwała krótka wibracja z mojego telefonu, który leżał na szafce nocnej. Odetchnąłem głęboko, poruszając i strzelając zastałym karkiem od niewygodnej pozycji, po czym podniosłem się na łokciach, łapiąc za iPhone'a. Zobaczyłem nową wiadomość na pasku powiadomień, dlatego widząc kto to, z udręczonym westchnieniem wszedłem w messengera, klikając na profil uśmiechniętej blodynki.

Lucrecia: hej, wszystko u ciebie okej?

Lucrecia: nakarmiłam Bonifacego, chyba się za tobą stęsknił, bo podrapał ci zasłony.

Przewróciłem oczami całkowicie poirytowany, zamorduję tego skurwiałego kota.

Nicholas: Jest dobrze.

Trzy kropki podskoczyły, co oznaczało że zaczęła odpisywać, dlatego gapiłem się w ekran, czekając na odpowiedź.

Lucrecia: wyczuwam, że chyba nie.

Przymknąłem powieki i zablokowałem ekran, przyciskając sobie telefon do czoła, w które postukałem, próbując jakoś odświeżyć umysł, ale wciąż dostawałem powiadomienie: spróbuj ponownie.

Telefon znowu wydał z siebie dźwięk. Irytowało mnie to, ale nie mogłem napisać jej nic wrednego, bo i tak była dla mnie za dobra. Po prostu, kurwa, nie chciałem z nikim rozmawiać, ale nie zasługiwała na coś chujowego z mojej strony. Chociaż byłem skurwysynem, to nie chciałem jej źle traktować, mimo że na nią nie zasługiwałem i powinna mnie zostawić.

Lucrecia: czyli mam rację...?

Podgryzłem wnętrze policzka i wypuściłem głośno powietrze, pocierając zmęczony czoło.

Nicholas: Nie, naprawdę jest wszystko dobrze. Zastanawiam się tylko czy dobrze robię, po prostu potrzebuję pomyśleć. Mogłabyś zabrać Bonifacego do siebie? Nie chcę, żeby rozpierdolił mi mieszkania i siedział sam.

Lucrecia: właśnie chciałam o to zapytać, bo chyba jest na ciebie obrażony :D.

Lucrecia: wezmę go, tylko proszę, jeśli coś będzie nie tak, to skontaktuj się ze mną, okej?

Naznaczyłem dolną wargę koniuszkiem języka, a następnie wystukałem wiadomość, nie chcąc być dla niej takim chujem.

Nicholas: Odezwę się, obiecuję. I dzięki za pomoc.

Jesteś takim skurwielem...

Lucrecia: okej, kocham cię <33

Nicholas: Ja ciebie też.

Tylko tyle. Puste, bez znaczenia "ja ciebie też", byłem jebanym skurwysynem nawet dla najbliższych.

Utkwiłem wzrok w suficie, pocierając z rozdrażnieniem pulsujące skronie. Nasłuchiwałem jakichkolwiek dźwięków dochodzących zza ściany, jednak było to na marne, ponieważ nie słyszałem nawet najmniejszego szamotania. Potarłem szczękę i sfrustrowany przebiegłem palcami po burzy swoich włosów, po czym odrzuciłem telefon na łóżko, podkładając sobie poduszkę pod potylicę. Gryzłem nerwowo wnętrze policzka,
mając wrażenie że za moment naprawdę wyjdę z siebie i stanę obok.

Nie mogąc znieść dłużej poczucia bezradności, podniosłem się do siadu, głęboko wzdychając. Byłem wkurwiony. Miałem ochotę w coś przypierdolić, aby jakkolwiek wyzbyć się tej pojebanej burzy emocji jaka we mnie powstała. Odwróciłem głowę w kierunku ściany, gdy usłyszałem cichy szczęk, pochodzący prawdopodobnie od drzwi balkonowych, więc niewiele myśląc, sam sięgnąłem do szafki nocnej.

Wygrzebałem zaczętą paczkę niebieskich chesterfieldów, oraz zapalniczkę... którą ostatnio zabrałem Anthei, gdy przyłapałem ją z nią na gorącym uczynku. Przesunąłem kciukiem po chłodnym metalu, gdy wspomnienia sytuacji podczas której zastałem Antheę siedzącą na podłodze z rozpalonym ogniem pomiędzy udami i wypuściłem powietrze ze świstem.

Przez jakieś dwie minuty bez celu pstrykałem Zippo, wgapiając się w strzelające iskry podczas odpalania jej. W końcu po trzyminutowym wgapianiu się w szybę balkonu, zacisnąłem pięść i podszedłem do drzwi, chwytając za klamkę. Przekręciłem ją jak najciszej, słysząc stłumiony głos dziewczyny, tak jakby z kimś rozmawiała. Uchyliłem delikatnie szparkę, nie chcąc zostać przyłapany na podsłuchiwaniu, po czym oparłem się ramieniem o framugę, odnajdując ją spojrzeniem. Wyglądała na poddenerwowaną, albo zdesperowaną, ponieważ krążyła po balkonie, wydeptując niemal podłogę z przyciśniętym telefonem do policzka, oraz tlącym się papierosem pomiędzy jej wargami.

   - Nie... błagam, wysłuchaj mnie... - rozpaczliwy lament uleciał z jej gardła, a przy tym zacisnęła powieki, kiedy odwróciła się w stronę widoku z balkonu. - Przepraszam, Mattias. Chciałabym zrobić coś więcej, ale nie dajesz mi szansy.

Zwinąłem tak ciasno dłoń w pięść, że prawie zmiażdżyłem paczkę papierosów, którą w niej trzymałem. Byłem tak pobudzony i porywczy, że miałem ochotę chociażby wyrwać jej ten telefon z ręki, aby go wyrzucić i zabronić jej się z nim kontaktować. Wściekłość zapłonęła we mnie tak wielkim płomieniem, że ledwo powstrzymałem się od pójścia do pokoju obok i przekonania jej, że te gówno nie jest warte
jej zachodu, skoro mogła mieć co najmniej tysiąc takich facetów i owinąć ich wszystkich wokół palca.

A jednak wybrała jego.

Tego skurwiałego gnoja, którego cwaną mordę miałem ochotę przeciągnąć po gorącym świeżo wylanym asfalcie i sprawić, że popamięta mnie
do końca swoich jebanych dni.

Gdy był w jej pobliżu wariowałem.

I nie byłem zazdrosny, czy coś z tych gówien, tylko po prostu trafiał mnie jasny szlag, gdy spotkałem go tylko raz, a już miałem o nim zdanie i chciałem go zapierdolić. Jak tylko zobaczyłem, że uderzył Antheę... ta wredna dziewucha nagle stała się dla mnie dużo bliższa niż powinna, bo zbyt dobrze znałem to przerażone, skryte i tajemnicze spojrzenie pełne wielu zagadek, które chciałem z niewiadomego powodu odgadnąć.

Chciałem stanąć przed nią i w jakiś sposób zmusić ją, żeby mnie posłuchała i wbić do jej pyskatej głowy, aby nigdy więcej nawet o nim nie pomyślała. Nie wiem, dlaczego mnie to tak obchodziło.

Byłem zazdrosny? Nie ma chuja.

Chociaż z każdą kolejną minutą, gdy słyszałem chociażby z daleka głos tego chuja, chciałem go znaleźć i wpierdolić mu tak wiele razy, aż zapomniałby kim jest i w ogóle jak się nazywa. Przytknąłem zaciśniętą pięść do czoła, zaciskając z całej siły zęby, które aż zaczęły ścierać o siebie szkliwo. Popukałem językiem w wnętrze policzka, nasłuchując jeszcze rozmowę, ponieważ nie zarejestrowałem momentu w którym zakończyła połączenie. Zamiast tego, do moich nozdrzy dotarł specyficzny, słodki zapach, a ja niemal od razu rozpoznałem, że to trawka, która pachniała tak intensywnie, że po chwili czułem ją w nawet najmniejszym kącie pokoju.

Nie zamierzając dalej tak bezczynnie stać i czekać na niewiadomo czyje zbawienie, pchnąłem drzwi, wchodząc tym samym na niewielki taras, wyłożony ciemnymi płytkami. Po prawej i po lewej stały dwa wiklinowe krzesła ogrodowe, natomiast pomiędzy nimi
znajdował się szklany stolik na którym stała gliniana popielniczka w której znajdowało już się kilkadziesiąt niedopałków petów. Wysunąłem jednego szluga z paczki, nie zwracając na siebie zbytnio uwagi czarnowłosej, która przestąpywała z nogi na nogę, wpatrując się tępo w rozciągający się przed nami las. Nasze balkony były w niewielkiej odległości od siebie, lecz dziewczyna albo nie chciała na mnie patrzeć, albo była na zbyt mocnej fazie, żeby kontaktować i ogarniać co się wokół niej dzieje. Przywołał ją dopiero szczęk metalowej zapalniczki, którą odpaliłem końcówkę papierosa, na co odwróciła głowę w moim kierunku. Przez dłuższą chwilę wpatrywałem się w widok przed sobą, udając że wcale jej nie widzę i zaciągnąłem się mocno papierosem, wypuszczając kłębek dymu z pomiędzy ust.

Wyczuwałem na odległość jej zwiększającą się
nienawiść do mnie. Najgorsze było to, że doskonale zdawałem sobie sprawę, że nieco się zagalopowałem ze swoimi słowami, które do
niej skierowałem, ale też nie mogłem nic zrobić. Nie chciałem jej przepraszać, ani nic z tych rzeczy, bo wiedziałem, że to podbije jej ego, a ta niebezpieczna gra która bez ustalonych zasad toczyła się pomiędzy nami budując nieustannie napięcie, tylko pogarszała sytuację, w której byliśmy zmuszeni się znajdować.

Poczucie winy gryzło mnie w dupę niczym kornik drzewo, ale już po pierwszym dniu w jej towarzystwie zdałem sobie sprawę, że jedyne co mogłoby mnie skutecznie od niej odsunąć, to pierdolone kłamstwo.

Bo zdawałem sobie sprawę, że praktycznie od razu zostałem rzucony na głęboką wodę, kiedy nie potrafiłem jeszcze pływać, a znaczyło to, że nie było kurwa innej opcji, żebym przy niej nie stracił zmysłów.

Bo mogłem sobie dać uciąć co najmniej dwie ręce, że po tej planecie nie stąpał żaden facet, któremu by się nie spodobała.

Głęboki odcień czerni na niebotycznie długich
włosach, przez któe na samą myśl miałem ochotę owinąć sobie ich pukiel wokół ręki i szarpać za nie niczym uprząż. Butelkowa zieleń jej paraliżującego spojrzenia, które mimo że na codzień bywało zgaszone, jakby pozbawione blasku, to wciąż miały w sobie piękno jedyne w
swoim rodzaju. Nieskazitelnie delikatna twarz, która sprawiała pozory grzecznej, ułożonej dziewczynki, co było błędnym stwierdzeniem,
ponieważ przy najbliższej możliwej okazji szczerzyła swoje kły. Rozsypane na zadartym, małym nosie piegi, policzkach i wypukłych kościach policzkowych, kończąc się gdzieś przy wiśniowych, soczystych ustach, które miałem okazję posmakować niczym zakazany dla Adama owoc.

Długa, smukła szyja, odstające obojczyki, a niżej... cóż. Sam dziś miałem okazję się dokładnie przyjrzeć jej dekoltowi, co prawie sprawiło że rzuciłem się na nią jak wygłodniałe zwierze i przycisnąłem ją swoim ciałem do ściany, torując jej drogę do ucieczki. Szczupła, opalona sylwetka była chyba mokrym snem każdego gościa z funkcjonującym fiutem, podobnie jak nieco szersze biodra i miękkie pośladki, na których chciałem zostawić nie tylko czerwone ślady po uderzeniach.

Zacisnąłem palce na metalowym oparciu balkonu, spuszczając wzrok na widok pod sobą. Strzepałem żarzący się popiół i wypuściłem obłok dymu, przymykając powieki na uczucie znajomego rozluźnienia. Powoli odwróciłem głowę w kierunku balkonu Lancoletti, która w tym samym czasie patrzyła na mnie, zaciągając się tlącym pomiędzy palcami blantem. Jej zielone barwa tęczówek nabrała głębszego koloru, przez to jak zaczęła mrozić mnie spojrzeniem pełnym nienawiści.

Ja pierdolę, gdybyś wiedziała jak kurewsko chciałem złapać cię za te krągłe cycki i pieprzyć aż odebrałbym ci oddech, jednocześnie pociągając za twoje przeklęte kolczyki w sutkach.

Skubnąłem wnętrze policzka, spostrzegając, że luźną koszulkę zastąpiła czarną bluzą z Nike, oraz szarymi dresami. Mimo braku makijażu na twarzy, wyglądała praktycznie jak każda kobieta, która chciała przynajmniej wyglądać tak dobrze z tynkiem na twarzy. Jedyną uwagę przykuwał siniec na kości policzkowej, rozcięta warga, którą nieustannie podgryzała, pozostawiając na niej ślady zębów, oraz rozcięty łuk brwiowy. Pokręciłem głową z
politowaniem, patrząc na wciąż odpalonego skręta, przez którego jej ruchy stały się bardziej dynamiczne i pobudzone.

   - Przestań jarać zioło, piegusko. - rzuciłem do niej, ostentacyjnie otrzepując niewidzialny pył z barku.

   - Pierdol się.

Poderwałem brwi w chwilowym podziwie, obserwując jak na złość zaciągnęła się kilkakrotnie, aż prawie zakrztusiła się marihuaną.

Pokręciłem głową z niedowierzaniem, po czym sam dogasiłem swojego papierosa o popielniczkę i stanąłem twarzą do niej.

   - Nie rozumiesz co, kurwa, ci powiedziałem?- podniosłem głos, zaciskając i naprzemiennie rozluźniając mięśnie szczęki. - Zgaś to, bo zaraz ci w tym pomogę.

Zaśmiała się wesoło w wyniku działania narkotyku i zamachała do mnie palcami, by po chwili spoważnieć i wystawić w moim kierunku
środkowego palca.

  - Nie kłopocz się. - prychnęła i oblizała całą długość swojego palca, by po chwili zassać go wargami, co sprawiło, że mój przyjaciel chuj,
drgnął pod wpływem jej uwodzicielskiego spojrzenia. - Możesz mi possać, a później znowu spierdalać. - wygięła kąciki ust i ponownie zaciągnęła się blantem. - Naprawdę dalej masz nadzieję, że będę cię słuchać?- zakpiła, ziewając przeciągle. - Tak? To możesz się pierdolić.

Przyglądałem się jej jak wcisnęła jointa w doniczkę z kolorowymi kwiatami, gasząc tam jego resztę, po czym weszła do środka, zamykając ze sobą drzwi z głośnym hukiem. Oparłem łokcie o poręcz balkonu i westchnąłem głęboko. Stałem na balkonie jeszcze jakieś dziesięć minut, dopóki nie przerwał mi w tym dźwięk silnika samochodu
Williama. Zgasiłem peta w mgnieniu oka, oraz wypuściłem z ust resztki dymu i opuściłem pokój, zamierzając udać się na dół. W tym samym czasie drzwi po sąsiedzku również się otworzyły, dlatego zatrzymałem się przed swoją płytą, chcąc zobaczyć co zrobi.

Poruszona szóstym zmysłem odwróciła głowę w moją stronę, mierząc mnie morderczym spojrzeniem.

Odbiłem się tyłem od drewna, wskazując znacząco, aby poszła pierwsza,lecz ona nic nie odpowiadając parsknęła prześmiewczo i zamiast pójść, powtórzyła mój ruch, chcąc, abym poszedł pierwszy. Uniosłem brwi, jednak nic nie mówiąc, chciałem ją wyprzedzić, aczkolwiek ona ostatniej chwili mnie wyprzedziła, zatrzymując mnie. Położyła dłoń na moim torsie, odsuwając mnie z przejścia i sama zaczęła schodzić po schodach. Zacisnąłem usta, aby stłumić rozbawienie malujące się na mojej twarzy, po czym odchrząknąłem, poważniejąc i idąc w jej kroki.

   - Tak, nałóż jeszcze Nicholasowi. - odnalazłem głos Williama, który po środku zajmował miejsce przy stole. - Dziękuję, Iris. - skinął do naszej młodej gosposi, która wykładała każdemu porcję kolacji.

Anthea zeszła pierwsza, rozglądając się po całym dolnym piętrze, jednak gdy jej wzrok zatrzymał się na Williamie i siedzącym obok niego Vindonio, wyglądała jakby stopy przyrosły jej do podłogi. Wyczułem tuż za nią, że stała się bardziej spięta i nerwowa, dlatego przyjrzałem się jej ze skupieniem, gdy zerknęła na mnie przez ramię, jakby chciała się upewnić, że ktoś obok niej jest i dopiero wtedy ruszyła do stołu. Relacje Anthei i Williama odkąd się pojawiłem były mocno napięte, dlatego nie zdziwił mnie fakt, że się z nim nie przywitała, tylko w milczeniu zajęła miejsce obok Zane'a, który widocznie się rozchmurzył na widok swojej całej siostry. Zaczął z troską przyglądać się Thei, natomiast Cassian, który siedział przy jednym wolnym miejscu, miał tęgą, surową
minę.

   - O Nicholas. - William uniósł na mnie spojrzenie, machając do mnie i wskazując na wolne miejsce. - Zjesz z nami, prawda?- zaoferował, nakładając sobie na talerz purre.

   - Właściwie to... - zacząłem, przełykając ślinę, kiedy zaczął mi się podejrzliwie przyglądać. - ... miałem coś do załatwienia, ale skoro nalegasz.

   - Załatwisz to później, a na razie usiądź z nami. Mam z tobą pare rzeczy do omówienia. - uśmiechnął się życzliwie, podwijając rękawy
koszuli przed sięgnięciem po sztućce.

Przytaknąłem jedynie skinięciem głowy i według jego życzenia zająłem miejsce centralnie naprzeciwko Anthei. Siedziała pomiędzy Zanem, a przysuniętym nad wyraz blisko Vindonio, który przyglądał się jej
zadrapaniom na twarzy. Iris kręciła się pomiędzy nami jeszcze kilka razy dolewając nam herbaty, albo whiskey Willowi, to było dla mnie niespotykane, bo nigdy nie korzystałem z żadnych usług pomocy domowej. Pomimo wyczuwalnych sprzeczności, nałożyłem na talerz kawałek idealnie wysmażonego steka, oraz trochę greckiej sałatki.

   - No więc... - zwrócił się do nas wszystkich wujek Anthei, przeżuwając mięso, a przy tym splatając ze sobą palce. - ... coś nowego się wydarzyło w naszych kręgach? Wszystko jest pod stałą kontrolą?- dopytywał.

Wszyscy umilkli co najmniej jakby byli na stypie zmarłego. Zane wciągnął powietrze przez nos, patrząc na mnie niezrozumiałym do
odczytania spojrzeniem, Cassian był jeszcze bardziej spięty, co wyczułem kiedy siedział w niewielkiej odległości ode mnie, zaś Anthea wydawała się całkowicie nieobecna, grzebiąc widelcem w ziemniakach.

Coś było, kurwa, nie tak i nie chodziło tu o mnie.

Vindonio i William przyglądali się nam, czekając na jakąkolwiek odpowiedź, a Anthea zaczęła się niecierpliwie wiercić na swoim krześle, jakby coś jej przeszkadzało. Podniosłem brew, próbując zmusić ją do spojrzenia, ale ona tylko spuściła wzrok na swój talerz, przełykając powoli ślinę.

   - Nic się nie zmieniło. Dante jest w trakcie pochówku swojej żony, którą brutalnie zamordowali i zapraszał nas na uroczystość w przyszłym tygodniu. - z opresji postanowił uratować nas Cass, który kroił tak nerwowo mięso, aż widelec zaskrzypiał o talerz.

   - Dotarły jakieś informacje kto to zrobił?- zagadnął Will, nabijając liść sałaty.

  - Nie, ale najprawdopodobniej to sprawa rosyjskich kurew. - Zane zaplótł ręce na piersi, patrząc złowrogo na Cassiana, który posyłał mu nieme spojrzenia, jakby chciał mu coś przekazać.

Następne dziesięć minut wyglądały podobnie. Rodzeństwo nieprzychylnie dyskutowało o interes, dostawach broni, czy innych głupotach. Słuchałem ich jedynie jednym uchem, a drugim wypuszczałem, ponieważ skoncentrowałem
spojrzenie na Anthei, która praktycznie niczego nie zjadła, tylko patrzyła na coś kątem oka. Splotłem ze sobą dłonie, słuchając kilku istotnych dla mnie informacji od najstarszego Lancolettiego, dopóki nie przerwało nam nagłe uderzenie w stół, które sprawiło, że kilka sztućców spadło na podłogę. Wszyscy skupili oczy na czarnowłosej, która prawdopodobnie
uderzyła kolanem w spód stołu, wywołując zamieszanie. Dostrzegając, że mój widelec gdzieś zniknął, pochyliłem się, aby poszukać go pod stołem. Podwinąłem nakrycie, aby zlokalizować sztuciec i praktycznie go miałem, dopóki coś nie przykuło mojej uwagi.

Zatrzymałem wzrok na nogach brunetki, które były zaciśnięte, a bardzo blisko ich skupienia...
zobaczyłem czyjąś rękę.

Otworzyłem szerzej oczy, na widok dłoni Vindonio pomiędzy jej nogami, która co jakiś czas zbliżała się do krocza, wyraźnie wzbudzając obrzydzenie u Anthei.

   - Anthea, a ty?

Z całej siły jaką w sobie miałem zacisnąłem palce na widelcu, mając wrażenie, że za chwilę go złamię, gdy podniosłem wzrok na Vindoniego, który jak gdyby nic, popijał wino, trzymając pierdoloną łapę pod stołem.

Wypełniłem usta powietrzem aż po brzegi, cudem powstrzymując się od zerwania się i przypierdolenia temu zagrzybiałemu chujowi w
mordę krzesłem.

Zacząłem powoli łączyć fakty... czy to to był powód jej zmiany nastroju...?

Nie, to niemożliwe.

   - Podjęłam wczoraj decyzję o zniesieniu ze stanowiska Remo, ponieważ decyzja o jego pozycji została podjęta bez wiedzy mojej,
Cassiana i Zane'a. - przyznała pewnym siebie głosem, zaciskając przy tym nerwowo palce na skrawku chusteczki.

   - Zorganizowałaś spotkanie zarządu bez konsultacji ze mną?- Will posłał jej zdumione spojrzenie, zanim nie wziął głębokiego wdechu.
- Rozumiem, że teraz traktujesz mnie jak wroga, ale przypomnę, że chcąc nie chcąc, gramy do jednej bramki. Jeżeli nasi wrogowie zauważą, że zaczęliśmy się rozdzielać i kłócić... będziemy łatwym celem do zdobycia i nie wiadomo kiedy zaczną się dobierać nam do dupy.

   - Anthea chciała dobrze. - wtrącił się Cassian. - Herman rzucił się na nią z pięściami i rana na twarzy to nie jest wynik treningu.

Po słowach Cassiana, Anthea jakby odżyła dzięki złości jaka nią zawładnęła. Podniosłem na nią oczy, gdy rzuciła widelcem o talerz,
patrząc na swojego brata rozwścieczona.

   - Słucham? Powtórz to, co powiedziałeś. - rozkazał wzburzona, spoglądając groźnie na wszystkich po kolei, dopóki nie stracił cierpliwości. - Powtórz!- wycedził zrywając się z krzesła i podpierając obie dłoni na stole, pochylając się nad wszystkimi.

Anthea zaszczękała zębami ze złości, wciągając powietrze przez  nos. Wydawała się być gotowa doskoczyć do swojego brata i skręcić mu kark.

- Co się, kurwa, z wami dzieje?! Tak, kurwa, pragniecie władzy?! Bierzcie. - rzucił niezobowiązująco, a następnie przypierdolił
pięścią w drewno. - Proszę bardzo, podpiszę wam nawet teraz papier, że zrzekam się wszystkiego, skoro tak bardzo chce rządzić.
Pozabijajcie sie wzajemnie i będzie najlepiej! Chcecie tego?! Pytam was, do kurwy jasnej, czy chcecie ze sobą walczyć!- ponownie uderzył pięścią w stół, aż tym razem jego talerz podskoczył i wylądował na podłodze roztrzaskując się w drobny mak. - Jestem dla was cierpliwy... nie zajmę miejsca waszego ojca, ale bynajmniej staram się, żebyście jak najmniej odczuwali, że brakuje wam wsparcia. Ale jeżeli wam to nie odpowiada, to mogę wam oddać wszystko choćby zaraz, bo to wszystko zawsze należało do was. I nigdy nie zamierzałem komukolwiek z was cokolwiek zabrać, dlatego zawiedliście mnie, uważając mnie za jebaną hienę, która chce wam coś zabrać. - poczerwieniał ze złości.

William dłużej nie czekając na dalszą dyskusję,
zerwał się z krzesła,  które tuż za nim wylądowało na podłodze z głośnym trzaskiem.

Pospiesznie opuścił pomieszczenie, pozostawiając po sobie złość i rozgoryczenie. Z opóźnionym refleksem odnalazłem wciąż siedzącą w tym samym miejscu brunetkę, która oddychała głęboko, wyglądając jakby miała za chwilę odlecieć. Była jednocześnie zła, o czym świadczyła bruzda, która ukazała się między jej brwiami i zaciśnięte ciasno pięści na stole, a zarazem wyraźnie zbladła na twarzy, a jej skronie oblały kropelki potu.

- Mówiłam ci, żebyś trzymał ten swój cholerny język za zębami. - wycedziła z morderczym wzrokiem skierowanym na Cassiana.

- Bo?- zadrwił, podnosząc się z krzesła i jednocześnie wbił zimne spojrzenie w swoją siostrę. - Co, boisz się, że wyjdziesz na słabą?-
parsknął rozbawiony, kręcąc głową. - Co cię tak przeraża? Że ktoś zobaczy u ciebie jakieś zadrapanie i tak bardzo boisz się, że ktoś to
wykorzysta?- zaplótł ręce na piersi.

- Cassian, zejdź z niej. - warknął do niego podminowany Zane'a, zaciskając ciasno obydwie pięści spuszczone wzdłuż ciała.

- Co? Nie mogę już nic powiedzieć, tylko mam siedzieć cicho, bo jeszcze spadnie jej ego? Skoro tak bardzo chcesz rządzić, to bierz na siebie cholerną odpowiedzialność, a nie masz pretensję, że ktoś powie ci prawdę prosto w oczy. - spoglądając przelotnie na swojego młodszego brata, głównie patrzył na Antheę.

Oblizałem usta, zdając sobie sprawę, że stoję pomiędzy cholernym młotem, a kowadłem. Anthea wyglądała jakby za chwilę miała całkowicie wybuchnąć, Zane jakby chciał pobić Cassiana, a Cassian jakby mordował całą dwójkę.

- Zamknij się!- wrzasnął Zane, zaskakując chyba wszystkich wokół, w tym mnie. - O co ci chodzi, co?- fuknął, wymijając brunetkę i wyrwał w stronę brata. - Musisz się tak do niej przypierdalać, zamiast może stanąć po jej stronie?- zasugerował, podchodząc do niego i łapiąc go za materiał koszuli, dlatego podszedłem do nich, będąc gotowy gdy za moment wybuchnie między nimi bójka. - Nie możesz zamknąć raz mordy? Co ci, kurwa, to dało?!- machnął ręką w stronę korytarza, gdzie zniknął William.

- Może dacie sobie jeszcze wpierdol na deser, co?- postanowiłem przerwać ich dziecinadę, obydwóch szarpiąc za kołnierze i odciągnąłem
ich od siebie jednym szarpnięciem. - Dać wam po jednej kulce, żebyście się w końcu uspokoili? Jak chcecie się bić, to wypierdalajcie na neutralny grunt, albo dajcie sobie na zgodę po mordzie. - puściłem ich, unosząc ręce w kapitulacji, po czym odsunąłem się od nich.

Odszukałem spojrzeniem brunetkę, która stała jakby nieobecna, zaciskając palce na oparciu krzesła, jakby próbowała podtrzymać równowagę. Śledziłem jej ślimacze ruchy, gdy próbowała gdzieś pójść, jednak gdy tylko puściła mebel, runęła w dół. Złapałem ją asekurująco w pasie, zanim uderzyła potylicą w posadzkę i mocniej ją przytrzymałem, pod pachami, sprawiając że oparła plecy o moją klatkę piersiową.

- Anthea. - pstryknąłem jej palcami przed twarzą, chcąc wywołać jakąkolwiek reakcję.

Wymruczała coś niewyraźnie pod nosem, wypuszczając zduszone westchnienie z towarzyszącym na jej twarzy grymasem. Wolną ręką odgarnąłem czarne pasma ze skroni i przyłożyłem wierzch dłoni do czoła. Było nienaturalnie gorące, a dodatkowo pod palcami poczułem że skronie są mokre od potu, dlatego od razu złapałem ją pod kolanami, podnosząc się wraz z nią.

- Co się stało?- zapytał spanikowany Zane, gdy brunetka uczepiła się moich ramion, jęcząc cicho pod nosem.

- Ma gorączkę i zasłabła. - wymamrotałem podminowany, układając ją na miękkiej kanapie. - Zawołaj Williama!- rzuciłem głośniej, widząc że nie ma pojęcia co ze sobą zrobić.

Podłożyłem pierwszą lepszą poduszkę pod jej głowę, po czym ponownie dotknąłem dłonią czoło, sprawdzając temperaturę. Gorączka oznaczała, że organizm walczył z zakażeniem, które prawdopodobnie tworzyło się w jej ranie, dlatego bez zastanowienia podwinąłem bluzę, aby zobaczyć stan opatrunku.

- Co się, kurwa, dzieje?- zapytał od razu nieco spanikowany i zdyszany mężczyzna, kucając tuż przed swoją bratanicą, jednocześnie sam
przykładając dłoń do jej czoła. - Ma temperaturę... - ocenił, a następnie spojrzał na opatrunek, otwierając szerzej oczy na widok. - Ja pierdolę, to robota Hermana, tak?- potrząsnął głową zaniepokojony. - Vin, dzwoń
po naszego lekarza.

- Mmm... zimno mi... bardzo... - wydusiła ciężko, trzęsąc się w spazmach, a jej skórę pokryła gęsia skórka.

- Zaraz będzie lepiej. - zapewnił ją, odgarniając mokre kosmyki włosów z czoła, a przy okazji złapał za koc i szczelnie ją okrył. - Nicholas, obserwuj ją, zaraz wrócę. - rzucił na odchodne, ponieważ po chwili złapał za telefon i zaczął dzwonić.

Kuliła się i trzęsła jak osika, dlatego zlokalizowałem spojrzeniem drugie okrycie, okrywając ją dodatkowym materiałem, chociaż przez cały czas dygotała z zimna.

- No już, zaraz będzie ci cieplej. - szepnąłem uspokajająco, a widząc jak Cassian wrócił z termometrem, wziąłem go i wcisnąłem go pod
jej rękę.

Mamrotała coś niewyraźnie pod nosem, zapewne narzekając że jest jej zimno. Przez ten cały czas ciałem wstrząsały dreszcze, a gdy spojrzałem na bladą twarz, spostrzegłem że z trudem rozchyliła powieki, a raczej zaczęła je mrużyć.

- Szare...

- Hm?- pochyliłem się nad nią, chcąc zrozumieć co do mnie mówi.

- Szary, mój ulubiony... z żółtymi iskierkami i takie ładne... - majaczyła nieskładnie, cały czas na mnie patrząc sennym spojrzeniem.

- O czym ona mówi?- Zane zmarszczył brwi, odwracając moją uwagę od brunetki.

- Po prostu majaczy...

***

Po mniej więcej godzinie podczas której przyjechał lekarz wezwany przez Lancolettiego, podał Anthei leci na zbicie gorączki, oraz skontrolował stan rany, który na szczęście się nie pogorszył, jednak zaczerwienienie wokół jasno mówiło o tym, że gdyby nie szybka interwencja, mogłaby wdać się groźne zakażenie, zajmowałem miejsce przy wciąż nakrytym stole. Gapiłem się w zablokowany ekran swojego telefonu. Czekałem na Williama, który poinformował mnie, że chce ze mną porozmawiać w cztery oczy, dlatego podejrzewałem już, co się, kurwa, święci. Ta
wredna dziewucha po dostaniu leków z przemęczenia zasnęła na kanapie, przy której siedział Cassian wraz z Zanem, czuwając nad
swoją siostrą.

W domu panowała cisza przed burzą, dlatego tylko odliczałem minuty do swojej nadchodzącej egzekucji. Pomasowałem swoje skronie, zerkając na swój zegarek, oplatający mój nadgarstek, który wskazywał kilka minut po północy. Przetarłem twarz, czując się jak jakieś gówno. Gapiłem się bezczynnie w stół z resztkami jedzenia, dopóki nie trafiłem na talerz z którego jadła dziewczyna, widząc że  jest pusty. Podniosłem zaskoczony brew i wpatrywałem się w niego przez dłuższą chwilę, aż zobaczyłem chusteczkę, która była zawinięta
w ciasną kulkę. Nie wiedząc dlaczego i właściwie po co otworzyłem ją, a widząc resztki wyplutego jedzenia wstrzymałem oddech.

Wtedy do mojej głowy napłynęły wspomnienia z poprzedniego dnia.

- Nicholas. - westchnęła. - Jestem za ciężka, odstaw mnie na ziemię. - mruknęła, chcąc zabrać dłonie z mojego karku, jednak ja zamiast jej na to pozwolić, przytrzymałem tam jej ręce.

Zmarszczyłem sam do siebie brwi, nie mając pojęcia dlaczego właściwie przyszło mi to do głowy.

Nie, kurwa. Za dużo myślałem. Pierdolone teorie.

Moje myślenie przerwał trzask drzwi wejściowych, przez który wstałem z krzesła, omal nie wypierdalając się o jego drewniane nogi. Rzucił okiem na śpiącą spokojnie bratanicę, pogładził ją ostrożnie po głowie i odszukał mnie spojrzeniem, które wyrażało, że miałem prze je ba ne.

Bez słowa kiwnął głową na swój gabinet, dlatego wtłoczyłem więcej powietrza w płuca i ruszyłem za mężczyzną. Zamknął za sobą drzwi, po czym wcisnął dłonie w kieszeni garniturowych spodni, zaczynając krążyć po swoim biurze. Milczał, tylko wydeptywał podłogę, pocierając swój równo przystrzyżony zarost, jakby nad czymś myślał.

- Zawiodłem się na tobie, Nicholas.

Nie ty pierwszy, nie ty ostatni.

- Wiem. - przyznałem bez bicia, zaplatając ręce na piersi i podparłem się o ścianę za sobą. - Spierdoliłem, bo powinienem ci powiedzieć,
że coś się stało Anthei, ale...

- Zorganizowaliście zgromadzenie beze mnie. - wyrzucił palec w moją stronę, patrząc na mnie z oskarżeniem. - Kurwa, zaufałem ci, że pod moją nieobecność, będziesz wszystkiego pilnował. - wyrzucił bezradnie ręce w górę.

- Williamie, nie wiedziałem, że zorganizowali jakiekolwiek spotkanie, dowiedziałem się dopiero na miejscu. - wyjaśniłem spokojnie.

- Rozpieszczone bahory... - westchnął głęboko, odwracając się do mnie tyłem.

Obserwowałem jak jego ramiona unoszą się i opadają pod wpływem oddechu, którego napięcie wyczułem nawet stąd.

- Anthea zastrzeliła na oczach wszystkich Remo. - stwierdził, nie wydając się tym faktem zaskoczony, więc zapewne już zdążył to przyswoić. - Wiesz co będzie, jeżeli jego krewni domacerują się kto to zrobił?- zapytał mnie wprost. - Zrobią nam vendettę.* A szczególnie
Anthei. - popatrzył na mnie.

- Będę ją chronił...

- Zjebałeś już na samym starcie, Velardi, zdajesz sobie z tego sprawę?- warknął niezadowolony. - Kurwa, mógł zrobić jej coś dużo gorszego. -  klnął siarczyście. - Gdzie byłeś, gdy ją zaatakował, co?

- Anthea chciała porozmawiać w cztery oczy z Killianem, więc odszedłem na bok, nikt nie zauważył, że ten gnój się tam wpieprzył. -

- Musimy wzmocnić ochronę. Teraz, gdy Herman nie dostał tego, czego chciał, będzie szukał punktu zaczepienia, a gdy zjednoczy się z naszymi wrogami... to będziesz nasz koniec. - podszedł do swojego barku wypełnionego po brzegi różnorodnym alkoholem. Wyjął butelkę szkockiej i nalał sobie jej do szklanki, zasiadając za masywnym biurkiem. - Na granicy z Włochami nie dzieje się dobrze. - pociągnął łyk ze szklanki i zacisnął wargi w wąską kreskę. - Rosyjskie kurwy dobijają się do nas drzwiami i oknami, dlatego naszą ostatnią deską ratunku jest nasza rodzina z południowej Sycylii.

- Anthea wspominała, że rozerwali na strzępy żonę Killiana.

Skinął głową.

- Zaczynają od naszych ludzi, ponieważ chcą  nas osłabić. - postukał palcem w drewno w zadumie. - Musimy być szybsi i sprytniejsi od
nich.

- Aktualnie Herman jest ograniczony i chwilowo jest niedysponowny... - wypaliłem bez namysłu.

- Ponieważ...?

- Ponieważ po tym jak dźgnął Antheę dwa razy nożem, ja wybiłem mu ze stawu obydwie ręce.

William zamrugał, jakby z opóźnieniem dotarły do niego moje słowa. Splotłem ze sobą palce za plecami, obserwując jak na jego twarzy maluje się zdumienie.

- Jak to zrobiłeś?

- Byłem szkolony w wojsku przez ponad dwa lata. - oznajmiłem niewzruszony.

Nie, staruszku, po prostu lubiłem torturować, a to ma się we krwi od narodzin.

Nakreślił dolną wargę językiem z widocznym zainteresowaniem.

- Powiedz mi... Anthea w końcu cię zaakceptowała?

Ona? Nie wiem, ale jej cycki z pewnością.

- Buntuje się i rzuca do mnie wyzwiskami, ale nie jest tak nieznośna jak myślałem. - gówno prawda, William, najlepiej zamknij ją w wariatkowie. - Pamiętasz o czym rozmawialiśmy na początku?- zmrużył oczy,
przywołując mnie do porządku. - Dotkniesz ją, a...

- Pamiętam, nie zamierzam robić niczego wbrew jej woli. - wyszczerzyłem się cwaniacko, korzystając z okazji, że się odwrócił.

Cóż, a to, że zrobię coś czego chcę, to już inna kwestia.

- Anthea nie potrzebuje kolejnego zwyrodnialca w swoim życiu. -  pokręcił głową, jakby nagle o czymś sobie przypomniał. - Po śmierci ojca popadła w narkotyki, którymi karmił ją jeden skurwysyn z hot ass hell... piła, ćpała i dała się obmacywać tym jebanym skurwielom, którzy tylko czekali na okazję, żeby ją odurzyć i wykorzystać. - przełknął z trudem ślinę, jakby te wspomnienia przyprawiały go o bezradność i złość do samego siebie. - Ona dużo przeszła, Nicholas. Ufam ci, dlatego powierzyłem ci ją, żebyś miał ją na oku, ale przysięgam, że jeżeli zrobiłbyś jej krzywdę, to powiesiłbym cię na własnych jajach na samym środku w salonie. Ma dopiero dziewiętnaście lat, a na swoim koncie ma więcej prób samobójczych, niż rekordziści. Chociaż jest wredną jędzą, to nie wyobrażam sobie, żeby z dnia na dzień jej nam zabrakło. Obiecałem Cristianowi, że pomogę jej we wszystkim, a tyle razy go zawiodłem.

Milczałem, bo też nie wiedziałem co miałbym powiedzieć. Z pewnością skrywała jeszcze w sobie jakieś tajemnice i jej zachowanie nie było
wyrwane z nikąd, ale to wystarczyło już, aby wytłumaczyć wredne,  oschłe zachowanie.

Kurwa, rozumiałem cię bardziej niż mogłoby ci się wydawać, gówniaro.

- Nie będę jej spuszczał z oka, obiecuję. Nie zmarnuję kolejnej szansy.

Will zerknął na mnie przelotnie i powoli kiwał głową, jakby nagle odleciał gdzieś daleko. Postanowiłem wyjść, bo nie miałem niczego więcej do powiedzenia. Zamknąłem za sobą jak najciszej drzwi i  przeczesałem spojrzeniem całe dolne piętro, nie odnajdując Anthei, dlatego stwierdziłem, że pewnie poszła do siebie. Westchnąłem, czując jak moje ramiona opuszcza ciężar przygnębienia, po czym sam skierowałem się na piętro. Wszedłem po schodach, a gdy dotarłem do odpowiedniego skrzydła domu, mijając pokój dziewczyny, przystanąłem na moment. Spojrzałem na niewielką szparę skąd dochodziło blade światło i zauważyłem sylwetkę dziewczyny, która spała zaplątana w swojej pościeli, natomiast Zane leżał tuż obok niej co jakiś czas przewracając okład na jej czole na chłodniejszą stronę. Obejmował ją ramieniem, jakby obawiał się, że ktoś mu ją zabierze i bez przerwy się w nią wpatrywał. Cicho przekroczyłem próg sypialni, nie chcąc obudzić dziewczyny, nawiązując spojrzenie z chłopakiem, który podniósł się na łokciach na mój widok.

Wszedłem głębiej do pokoju i bez słowa zająłem miejsce na fotelu naprzeciwko łóżka. Zane zerknął po raz ostatni na swoją siostrę, po czym podniósł się do siadu.

- William cię opierdolił?- zapytał wprost ściszonym głosem.

- Nie, powiedział tylko, że jak nie będę jej lepiej pilnował, to powiesi mnie na własnych jajach w salonie.

Po zmęczonej i zmartwionej twarzy przebiegł cień rozbawienia.

- Zagrzybiały dziad. - przewrócił oczami.

- Idź spać, zostanę z nią i poczekam aż spadnie gorączka. - oznajmiłem, zaplatając ręce na piersi. - No idź, bo nie wstaniesz jutro do trening.

Zane wyszczerzył się zdeterminowany, po czym kiwnął głową i zanim opuścił sypialnię, pochylił się nad Antheą całując ją w czoło.

- Dzięki, stary. - poklepał mnie po męsku po ramieniu i przyłożył sobie palce do skroni na pożegnanie.

Mój kącik ledwie drgnął ku górze, gdy odprowadziłem go spojrzeniem.

Skierowałem oczy na Antheę, która spała głęboko kompletnie nieprzejęta wszystkim naokoło. Wyglądała dużo mniej groźniej, gdy spała. Długie rzęsy rzucały cień na odstające kości policzkowe, a sennie rozchylone usta sprawiały że przypominała małe, niewinne dziecko. Oczywiście obok niej nie zabrakło dobermanów, które wiernie nad nią czuwały,
będąc gotowe zareagować w razie niebezpieczeństwa. Jak najciszej wstałem z fotela i w akompaniamencie strzelających kości podszedłem bliżej jej łóżka, aby namoczyć ręcznik w zimnej wodzie. Wycisnąłem go porządnie, po czym przyłożyłem go z powrotem do wciąż ciepłego czoła, wywołując u niej ciche westchnienie.

Nie wiedziałem kiedy poczułem tak ogromną senność, że przyciąłem komara na fotelu. Przelknąłem gdy poczułem nakurwiający mnie z każdej strony kark, mrużąc oczy na światło z nocnej lampki. Zbudziły mnie jednak ciche szelesty, oraz słaby, cichy głos.

- Nie... - jęknęła, a ja dopiero po kilku sekundach zarejestrowałem, że to Anthea. - ... proszę zostaw mnie, nie dotykaj mnie... - stękała, zaczynając rzucać się na łóżku. - Błagam... to boli, obiecuję że więcej nie... - kiedy załkała przez sen, poderwałem się z miękkiego fotela, przysiadając na brzegu materaca, który ugiął się pod wpływem mojego
ciężaru.

- Boję się... ja nie chcę... proszę, zostaw mnie... - błagała nadal tkwiąc w sennym koszmarze.

- Anthea. - wyszeptałem cicho, chcąc ją obudzić i zabrać z miejsca w którym się znajdowała. - Anthea, to ja. - próbowałem zwrócić na siebie jej uwagę, delikatnie dotykając szczupłego ramienia.

Zaczęła jeszcze gwałtowniej rzucać się na łóżku, a z pod przymkniętych powiek wyciekły pierwsze łzy. Oddychała nienaturalnie szybko i
spazmatycznie, walcząc z sennym koszmarem, dlatego mocniej złapałem ją za ramiona, potrząsając nią. Zaczerpnęła głęboki wdech, jakby wynurzyła się z wodu i otworzyła szeroko oczy, natychmiast odnajdując moje spojrzenie. Wyrwała mi się, uciekając niemal na sam koniec łóżka, a przerażenie malujące się nad jej twarzy, sprawiło że uniosłem ręce w geście obronnym.

- To tylko ja. - przemówiłem do niej spokojnym tonem, gdy przycisnęła pościel do piersi, a z drżącej wargi uciekł szloch. - Anthea, już nie musisz się bać, to tylko koszmar, estrella. Nic ci nie zrobię... - obiecałem.

Patrzyła na mnie nadal tak samo przerażona, ale wkrótce jakby zrozumiała moje zamiary, przysunęła się odrobinę bliżej, ścierając łzy z policzków.

- Ja... mógłbyś mnie... - przełknęła ślinę, jakby te słowa nie mogły jej przejść przez przełyk. - ... przytulić? Tylko na chwilę.. - zacisnęła usta, jakby szybko pożałowała swoich słów.

Rozchyliłem usta zupełnie zbity z tropu na te słowa. Nie odmówiłem pomimo sprzeczności rodzących się w głowie, tylko pozbyłem się swoich traperów i usiadłem na łóżku, przyciągając ją do siebie. Nie oponowała tylko gwałtownie zderzyła się z moją klatką piersiową, kiedy mocno mnie przytuliła, wbijając paznokcie w moje plecy. Wybuchnęła
płaczem, ale cichym. Nie wydała z siebie ani dźwięku, tylko tłumiła w sobie łzy, które zaczęły ściekać niczym wodospad po jej twarzy.

Objąłem wiotkie ciało Anthei, gdy pociągnęła nosem, wciskając go w mój tors, jakby desperacko pragnęła, aby ktoś na tą krótką chwilę zbudował wokół niej niedostępny dla nikogo mur.

- Tylko na chwilę... - powtórzyłem.

Nie wiedziałem tylko ile jeszcze Anthea Lancoletti może skrywać w sobie bólu i cierpienia z przed lat, które nigdy się nie zabliźniły.

* Wendeta, vendetta, wróżda – zemsta jednej grupy na drugiej za zabójstwo krewnego. Rodzi to stosunek społeczny oparty na wzajemnej morderczej wrogości. Słowo „wendeta" to termin określający krwawą zemstę.

*estrella - z hiszpańskiego gwiazdka

ETERNALFLAME

Continue Reading

You'll Also Like

Porwana By Tessa H

Teen Fiction

14.6K 415 30
Wszystko było normalne, do puki się nie pojawiłeś. Zmieniłeś moje życie i już nigdy nie wróci do normy ale ja i tak chcę wrócić do domu. Chcę żyć jak...
1.3M 34.1K 43
~Zaczął siać w moim życiu zamieszanie. Raz byliśmy jak przyjaciele, raz jak wrogowie. Lecz coś nas do siebie przyciągało.~♡♡♡ Fragment z książki: -M...
38.1K 1.2K 12
Jeden kwiat, który odmienił ich życia Casandra Spark - 17-letnia córka burmistrza Los Angeles. Uważana za piekną, mądrą i opanowaną kobietę. Ale czy...
Lucky Again By 𝐍

Teen Fiction

219K 5.9K 23
Pozwoliłeś mi oddychać i już na zawsze będę za to wdzięczna. Mimo tego, że oddech, który zaczerpnęłam przy tobie był najbardziej raniącym przeżyciem...