Dying Light | Jikook

By mimiruki666

14K 1.3K 2K

"Oczy całego świata są zwrócone na miasto Harran, gdzie dwa miesiące temu wybuchła epidemia nieznanej dotąd c... More

[0,75] - Prolog
[1,0] - Witamy w Harranie
[2,0] - Wieża
[3,0] - Magazyny
[4,0] - Wirale
[5,0] - Uśmiech proszę!
[6,0] - Gniazdo
[7,0] - Wielkie bum
[8,0] - Więzi
[9,0] - Pułapki świetlne
[10,0] - Dirty Dancing
[11,0] - Gazi
[12,0] - Zrzut
[13,0] - Sekrety
[14,0] - Układ z Raisem
[15,0] - Anteny przekaźnikowe
[16,0] - Ludzie Raisa
[17,0] - Skorpion
[18,0] - Szkoła
[19,0] - Szczerze, to nie wiem, jak nazwać ten rozdział...
[20,0] - Doktor Zere
[21,0] - Arena
[22,0] - Prawda
[23,0] - Bliskość
[24,0] - Troska
[25,0] - Wybawcy
[26,0] - Szambonurki
[27,0] - Żar
[28,0] - Wyjec
[29,0] - Zdrajca
[30,0] - Żal
[31,0] - Muzeum
[32,0] - Grizzly
[34,0] - Buziaki
[35,0] - Pocałunki
[36,0] - Doktor Camden
[37,0] - Obietnice
[38,0] - Garnizon
[39,0] - Na krawędzi

[33,0] - Bombardowanie

300 30 40
By mimiruki666

Musiałem szczerze przyznać sam przed sobą, że zaczynałem wręcz nienawidzić harrańskich kanałów. Nie miałem z nimi absolutnie żadnych miłych wspomnień - było w nich zimno, ciasno, ciemno i śmierdziało w nich gorzej niż w piekle, a do tego łączyły się z tunelami pod miastem, które pozapychano gnijącymi zwłokami, kiedy ludzie jeszcze mieli jako-taką kontrolę nad epidemią. Jednym słowem, przeprawa przez nie była istnym koszmarem, szczególnie, gdy z Jungkookiem musieliśmy dodatkowo uważać na każdym zakręcie, by przypadkiem nie wpaść na zarażonych, którzy jakimś cudem również się tutaj dostali.

Jednak nawet jeśli bardzo nie chciałem ponownie błądzić pośród ścieków i trupów, to była to jedyna droga, którą mogliśmy wykorzystać, by dostać się w odpowiednie miejsca w Harranie. Tym razem padło na oddaloną od miasta antenę przekaźnikową, niedaleko nieczynnej fosy.

Namjoon, gdy tylko dotarliśmy do kryjówki Żaru, nawet nie pytał o Taehyunga. W drodze powrotnej z muzeum zdążyłem mu przekazać, że wracaliśmy we dwójkę, więc mężczyzna najwidoczniej postanowił nas nie dołować jeszcze bardziej. Razem z Savvy'm przekazał nam natomiast płaski wzmacniacz, który powinien pomóc nam w skontaktowaniu się z kimś z zewnątrz. Z kimkolwiek. Byle tylko udało nam się obalić propagandę Ministerstwa i powstrzymać bombardowanie.

Haczyk był jednak taki, że wzmacniacz trzeba było zamontować najwyżej jak się da, żeby sygnał był dostatecznie silny. A najwyższym punktem w mieście była główna antena przekaźnikowa na górzystym uboczu.

Savvy kierował nas przez radio, dopóki nie dotarliśmy pod odpowiednie drzwi, którymi powinniśmy wyjść nieopodal przekaźnika. Kiedy tylko opuściliśmy zaciszne tunele, na zewnątrz przywitał nas zbliżający się zachód słońca i okropna ulewa. Ciężkie, zimne krople szybko zaczęły przemaczać nasze ubrania, jeszcze zanim dotarło do mnie, że znajdowaliśmy się na czymś na wzór tarasu, kilkanaście metrów nad ziemią, ale za to ze świetnym widokiem na fosę, rzekę, nieskończony most i antenę przekaźnikową na wzniesieniu. Była naprawdę ogromna, o wiele wyższa niż anteny w mieście, a przez swoje położenie zdawała się być jeszcze większa niż w rzeczywistości.

Przełknąłem ślinę, kiedy rozbrzmiał pierwszy grzmot, a dwie błyskawice przecięły niebo tuż nad wieżą przekaźnikową. Jungkook zerknął na mnie, a dopiero kiedy na niego spojrzałem, dotarło do mnie, że próbował coś powiedzieć, jednak burza i deszcz skutecznie go zagłuszały.

- Piękna pogoda! - usłyszałem w końcu, na co uśmiechnąłem się krzywo. - Musimy zeskoczyć do rzeki, to najprostsza droga na dół!

- Poziom wody jest niski, to może nas zabić! - odkrzyknąłem.

- Savvy mówił, że jest bezpiecznie! - odparł chłopak, a ja już tylko pokiwałem głową, bo i tak nie byłbym w stanie go powstrzymać przed przełożeniem nóg przez barierkę.

Jungkook szybko odbił się z miejsca, a zaraz doszedł mnie bardzo cichy plusk z dołu. Kiedy wychyliłem się, żeby zobaczyć, czy bokser przypadkiem nie roztrzaskał się o jakąś skałę, znowu zagrzmiało. Jeon miał się całkiem dobrze, a przynajmniej tak wnioskowałem, bo płynął powoli do brzegu, co rusz spoglądając na mnie i ruchem ręki zachęcając do skoku.

Wziąłem głębszy oddech, zanim przeszedłem na drugą stronę barierek. Nie chciałem patrzeć w dół, żeby przypadkiem nie zacząć się bać jeszcze bardziej. Nie mieliśmy czasu na panikowanie - ostatni dzień, w którym mogliśmy powstrzymać bombardowanie, właśnie powoli dobiegał końca. Skoczyłem w akompaniamencie kolejnego grzmotu, który zdawał się być nieco cichszy przez krew buzującą mi w uszach. Chwilę później wpadłem pod wodę z zamkniętymi oczami, zupełnie zapominając o tym, że nie nabrałem powietrza w płuca przed nurkowaniem. Wynurzyłem się, kaszląc głośno, a Jungkook patrzył na mnie ponaglająco z brzegu, rozmawiając przez radio, zapewne z Savvy'm.

Kiedy dotarłem do brzegu, Jungkook wyciągnął rękę przed siebie, pomagając mi wyjść z wody. Zatrząsłem się z zimna, bo chociaż nie był to pierwszy raz, gdy byłem cały mokry, to teraz nie ogrzewały mnie promienie prażącego słońca. Moje ubrania prawdopodobnie do rana pozostaną wilgotne. "O ile będziemy mieć szansę na doczekanie jutra" - pomyślałem.

- Musimy znaleźć kartę do rozdzielni, bo inaczej antena nie będzie mieć zasilania! - oznajmił Jeon. - Savvy mówił, że powinna być w którymś z kontenerów budowlańców od mostu!

- Powinna? - podchwyciłem. - Czyli równie dobrze może jej tutaj nie być?!

- Jest na pewno! Po prostu ich poprzedni biegacz, który miał to załatwić, dał się tam zagryźć!

- Fantastycznie - mruknąłem pod nosem, zaraz popychając Jungkooka w odpowiednią stronę, gdy tylko zauważyłem skupisko kontenerów na wzgórzu. - Chodź, pospieszmy się!

Piaszczysta dróżka, którą musieliśmy iść, żeby dostać się w pobliże mostu, z biegiem czasu zmieniała się w błotną breję, ściekającą do rzeki. Kałuże robiły się coraz większe, a moje wysłużone buty zaczynały przemiękać. Miałem ochotę rozpocząć wspinaczkę po stromym klifie, ale w taką pogodę nie mogłoby się to udać - skały wręcz ociekały wodą. Dlatego byliśmy skazani na szybki marsz wzdłuż rzeki.

Kiedy byliśmy już stosunkowo blisko mostu i przejścia na górę, Jungkook złapał mnie za nadgarstek i gwałtownie zatrzymał w miejscu. Zanim zdążyłem zapytać, o co chodziło, wskazał mi kilku wirali, którzy kręcili się na ścieżce, kilkanaście metrów przed nami. Było to dość problematyczne, bo teren ani trochę nie nadawał się do walki, a z naszej dwójki tylko Jeon miał jakąś konkretną broń. Westchnąłem głęboko, zastanawiając się, co powinniśmy zrobić, ale Jungkook szybko wskazał na krzaki otaczające ścieżkę. Były dość gęste, a w okolicy mostu było ich jeszcze więcej. Żaden z wirali nie zwracał na nie najmniejszej uwagi, dlatego nie czekając ani chwili dłużej, kucnąłem i ruszyłem pomiędzy krzewami do samego klifu, by obejść zombie jak najszerszym łukiem.

Jungkook szedł tuż za mną. Jego dłoń czasem popychała mnie delikatnie, jakby chciał mnie pośpieszyć, co w niczym mi nie pomagało, bo zamiast faktycznie iść sprawniej, traciłem wtedy równowagę i zwalniałem.

- Dalej, księżniczko - powiedział. W zacisznych krzewach nie musieliśmy przynajmniej do siebie krzyczeć, a nasze buty nie grzęzły w błocie.

- Nie pomagasz - warknąłem na niego, kiedy po raz kolejny mnie popchnął.

- Oby wzmacniacz nie zamókł - Jeon znowu się odezwał, ale chyba bardziej do siebie niż do mnie. Torba, którą miał przerzuconą przez ramię, co rusz zawieszała się na jakiejś gałązce i łamała ją, jednak miałem nadzieję, że nie zwróci to uwagi wirali.

Kiedy w końcu ominęliśmy potencjalnych przeciwników i mogliśmy się wyprostować, moje kolana zaprotestowały piekącym bólem. Śliskie, kamienne schody obok mostu, którymi dostaliśmy się na kolejny poziom wzniesienia, również nie dawały mi ani moim stawom najmniejszych forów - cały czas miałem wrażenie, że za chwilę polecę na glebę albo, jeszcze gorzej, do tyłu, na Jungkooka, a potem razem spadniemy prosto pod nogi wirali.

Dostanie się na poziom mostu było dopiero pierwszym etapem wspinaczki, a ja nie łudziłem się, że dalej będzie łatwiej. Wręcz przeciwnie, miałem przeczucie, że będzie tylko gorzej.

I nawet się nie pomyliłem.

Ogrodzony kawałek terenu z kilkoma kontenerami, ułożonymi pojedynczo lub jeden na drugim, do wysokości maksymalnie trzech na raz, zdawał się być zapuszczony jeszcze przed epidemią. Bramkę z siatki miażdżył przewrócony wózek widłowy, a ja już z daleka zauważyłem zarażonych w środku. Było ich dziwnie mało, jak na ilość śmieci i rozjechanych flaków przed kontenerami i na drodze. Nie widziałem jednak wszystkiego, bo kontenery były ustawione tak, że nie byłem w stanie nawet dokładnie ich policzyć.

- Coś mi tu nie pasuje! - powiedział Jeon, próbując przekrzyczeć deszcz, który znowu przybrał na sile.

- Też o tym pomyślałem!

- Ja zacznę sprawdzać kontenery od tyłu, ty idź od tych na przodzie! - dodał.

Kiwnąłem głową na znak, że zrozumiałem, po czym obaj ostrożnie przeszliśmy przez zdemolowane ogrodzenie. Tutaj kałuże były niewielkie, ale głębokie, jakby coś wyżłobiło kilkadziesiąt dziur w ziemi, żeby to właśnie tam zbierała się woda. Trochę bałem się, że jeśli noga wpadnie mi do którejś z nich, to skręcę sobie kostkę, bo nie byłem pewien, jak głęboko sięgały, jednak kontuzja szybko przestała być moim największym zmartwieniem w tamtym momencie.

Ziemia nagle się zatrzęsła, a chociaż w pierwszej chwili drgania zlały się z grzmotem, tak za drugim razem poczułem się dość nieswojo. Trzęsienia nie były silne, ale rytmiczne, co na myśl przywiodło mi jednego z zarażonych, którego miałem okazję już spotkać w Harranie.

- Kurwa, mutant! - krzyknął nagle Jungkook, jakby czytał mi w myślach. Spojrzałem na chłopaka, który zdążył się już ode mnie trochę oddalić, jednak błyskawicznie zawrócił w moją stronę, asekuracyjnie ciągle spoglądając przez ramię za siebie, pomiędzy dwa kontenery. - Właź na któryś z kontenerów! Szybko!

Mój mózg na początku nie do końca zrozumiał, czemu Jeon ostrzegał nas przed zagrożeniem, którego jeszcze nie było widać. Czułem się tak, jakby deszcz wypłukał mi spod czaszki resztki szarych komórek. Dopiero kiedy Jungkook dobiegł do mnie i ostro szarpnął za ramię, zobaczyłem to, czego faktycznie się spodziewałem.

Spomiędzy mieszkań robotników wyszedł mutant, bardzo podobny do tego, który próbował zmiażdżyć mnie i Taehyunga w walce na arenie Raisa. Zarażony poruszał się dość powoli pomiędzy kontenerami, ale gdy tylko zobaczył kawałek wolnej przestrzeni pomiędzy sobą a nami, od razu wydał z siebie ryk, brzmiący prawie jak burza, i pochylił się, żeby wyrwać część mokrej ziemi. Prowizoryczny, ale za to bardzo ciężki pocisk poleciał w naszą stronę, a zaraz to samo uczynił też mutant, zaczynając biec żwawej, niż mógłbym przypuszczać.

Nie byłem pewien, kiedy znalazłem się przy ścianie kontenera, po której Jeon pomógł mi się wspiąć. Moje palce ślizgały się po mokrym metalu, a stąpanie potwora wytrącało zarówno mnie, jak i boksera, z równowagi. Jungkookowi jakoś udało się wepchnąć mnie na dach, za co od razu chciałem podziękować i pomóc mu się wciągnąć na górę, ale gdy tylko trochę się cofnąłem, straciłem grunt pod nogami.

Pierwszym, co przyszło mi do głowy, był scenariusz, w którym mutant złapał mnie za nogi i pociągnął w swoją stronę. Nic jednak nie trzymało moich kostek, a mój lot w dół zakończył się dość szybko i boleśnie, kiedy upadłem koślawo na twardą powierzchnię, rozbryzgując zebraną na niej wodę. Podniosłem się zadziwiająco sprawnie, żeby w razie czego móc uciekać przed potworem, ale właśnie wtedy zorientowałem się, że byłem we wnętrzu kontenera.

Zmarszczyłem brwi, rozglądając się wokół siebie. Wody w pomieszczeniu było po kostki, a ta najpewniej wleciała do środka tą samą drogą, co ja - przez otwarte okienko dachowe, które zauważyłem dopiero teraz, patrząc w górę. Widok na zachmurzone niebo szybko przysłonił mi jednak Jungkook, który najpierw ostrożnie zajrzał przez nie, a zaraz potem wskoczył do kontenera, zanim potwór wycelował w niego kolejnym z pocisków.

- Sorry, nie wiedziałem, że mają tu okna dachowe - powiedział, lekko lądując obok mnie. - Nic ci nie jest?

- Nie, chyba nie - odparłem jedynie, wciąż czując się jak w transie.

Jeon przez chwilę wyglądał tak, jakby miał ochotę osobiście sprawdzić, czy na pewno nic mi nie dolegało. Wyciągnął nawet rękę w moją stronę, jednak ostatecznie cofnął ją, udając, że od początku miał zamiar tylko poprawić pasek torby ze wzmacniaczem.

- Ciężko załatwić mutanta - postanowił zmienić temat. - A my nie mamy na to czasu. Trzeba go będzie wymijać, dopóki nie znajdziemy kontenera, w którym jest kart-

Jungkook musiał przerwać, bo nagle obaj wpadliśmy na ścianę, jak gdyby coś po prostu nami rzuciło. Huk przewracanych mebli uświadomił mi jednak, że to nie my upadliśmy, a cały kontener. Uderzyłem głową w ścianę, podobnie jak Jeon, więc przez dłuższą chwilę widziałem jedynie ciemne zarysy wszystkiego dookoła. Coś wpadło pomiędzy nas, a do tego drewniane biurko przygniotło to coś i Jungkooka do ściany, która teraz stała się podłogą. Woda zaczęła przelewać się gwałtownie, a wraz z nią mały kawałek plastiku przepłynął tuż przed moją twarzą.

- Karta - powiedziałem sam do siebie, nieświadomie dokańczając przerwaną wypowiedź Jeona. Złapałem przedmiot, zanim zdążył mi uciec, na szybko przyglądając się napisom, które faktycznie świadczyły o tym, że była to karta dostępu do rozdzielni.

- Ja pierdolę - sapnięcie boksera odwróciło moją uwagę od karty magnetycznej. Chłopak próbował odsunąć od siebie stół, który przygwoździł jego i, jak się okazało, zwłoki biegacza Żaru do ściany kontenera.

Wstałem chwiejnie, by pomóc chłopakowi, ale przez dobre dwie minuty kręciło mi się w głowie tak, że miałem ochotę zwymiotować. W tym czasie Jeon zdążył oswobodzić się sam, krzywiąc się z bólu, kiedy stanął naprzeciwko mnie i przyglądał się naszemu poprzednikowi w tej misji.

- Stracił dużo krwi, ale zabarykadował się w kontenerze, cwaniaczek - powiedział cicho Jungkook. - Mutant chyba się wkurwił, że mu uciekliśmy i zaszarżował w ścianę. Dobrze, że nie staliśmy koło szafek - dodał, przyglądając mi się uważnie. - Masz rozciętą skroń.

- Ty też - powiedziałem, zauważając ciemną strużkę krwi, wypływającą spod włosów Jeona po prawej stronie. Ja najprawdopodobniej miałem takie rozcięcie po lewej. - Ale mam kartę, więc możemy stąd spadać.

Chłopak uśmiechnął się krzywo, kiwając głową na zgodę. Wskazał na drzwi zamknięte na zasuwy, którymi mogliśmy się wydostać w bardziej komfortowy sposób niż oknem, mimo że teraz kontener i tak leżał na boku. Poczekaliśmy aż trzęsienia ustaną, co mogło oznaczać, że mutant stracił nami zainteresowanie i odszedł. Dopiero wtedy wyślizgnęliśmy się z przewróconego mieszkania robotniczego, prawie od razu przeskakując przez płot. Zarażony nie zwrócił na nas uwagi, więc postanowiliśmy jak najszybciej się stamtąd ulotnić, żeby przypadkiem nas nie zauważył. Zachód słońca zbliżał się nieubłaganie, nie mieliśmy czasu na kolejne potyczki.

Do anteny prowadziła dość wąska, ale czysta, asfaltowa droga. Wzdłuż niej, pomiędzy gęstymi zaroślami, majaczyła również piaszczysta ścieżka, teraz płynąca błotem. Na samą górę wzniesienia dotarliśmy stosunkowo szybko, a na teren przekaźnika udało nam się dostać przez dziurę w ogrodzeniu. W większości było ono owinięte wysokim drutem kolczastym, dlatego o wspinaniu się po nim mogliśmy pomarzyć. W środku nie było tak cicho, jak przy kontenerach - pod anteną i pomiędzy niskimi budynkami wokół pałętało się kilkunastu zarażonych, w tym ogromny konserwator, na szczęście o wiele wolniejszy niż mutant.

Nie czekaliśmy, aż któryś z nich nas zobaczy. Szybko odnaleźliśmy drzwi do rozdzielni, otwierając je za pomocą karty, która nie zdążyła się jeszcze rozmagnetyzować. W pomieszczeniu przywitał nas wisielec, przez co niemal zszedłem na zawał. Pracownik rozdzielni widocznie nie wytrzymał psychicznie już na początku epidemii - jego zwłoki wyglądały, jakby zaraz miały się rozpaść, a do tego obsiadło je stado much, które poderwały się z niego, gdy tylko przeszliśmy w głąb pokoju.

Jungkook w międzyczasie połączył się z Savvy'm, który podpowiedział mu co i jak powinien przełączyć. Bokser szybko znalazł odpowiednią szafeczkę, bezpardonowo odrywając jej drzwiczki gołymi rękami. Przekliknął kilka pstryczków, a wtedy również w rozdzielni włączyło się światło. Charakterystyczne buczenie transformatorów z zewnątrz musiało ocucić nieco ospałych zarażonych, bo przez ścianę zdołałem usłyszeć szuranie największego z nich, kiedy ten zaczął przechadzać się wzdłuż rozdzielni.

Teraz przyszedł czas na najważniejszą część naszej wyprawy - wspięcie się na kilkudziesięciometrową wieżę.

- Jungkook, tylko pamiętaj, żeby dostroić wasz komunikator, kiedy włożysz wzmacniacz. To będzie taka moc, że każde radio w promieniu pięciu kilometrów zaświeci, jak pierdolona atomówka! - przypomniał podekscytowany technik, na co Jeon westchnął głęboko.

- Pamiętam, bez odbioru - odpowiedział bokser i zaraz się rozłączył. Chwilę później zerknął na mnie. - Wskocz sobie na jakiś dach i poczekaj na mnie.

- Może pójdę z tobą? Na wszelki wypadek? - spytałem, ale Jungkook już zdążył wręczyć mi swoją broń.

- Nie, masz zostać na dole. I tak będziesz mnie słyszał przez radio, zostawiam otwarty kanał. Żebyś mnie potem nie wypytywał, co powiedziałem światu - uparł się, więc jedynie skrzywiłem się, ale nie naciskałem dalej.

- Dobra, niech ci będzie. Tylko nie spadnij.

- Jasne, księżniczko.

Jeon wyszedł z rozdzielni i pobiegł prosto w stronę anteny, wymijając zdezorientowanych zarażonych. Wyślizgnąłem się stamtąd tuż za nim, ale, w przeciwieństwie do niego, skręciłem pomiędzy dwa budynki rozdzielni, by wejść na jeden z nich po koszach na śmieci, które stały w wąskim przesmyku. Przysiadłem na płaskim, mokrym dachu, wyłapując wzrokiem Jungkooka. Chłopak właśnie podskoczył i wciągał się na urwaną część schodów przy przekaźniku, żeby móc wspinać się dalej.

Z przejęciem obserwowałem, jak bokser szybko pokonywał kolejne metry, stając się coraz mniej widocznym dla moich oczu. Słyszałem w słuchawce jego ciężki oddech oraz stęknięcia przy każdym ruchu, który wymagał większego wysiłku. Nagle jednak usłyszałem coś więcej, co słusznie mnie zaniepokoiło.

Zerknąłem w dół, na podstawę anteny, gdzie coś dymiło się mniej więcej dziesięć metrów nad ziemią. Głośne syczenie przerwał huk, który zatrząsł okolicą, kiedy jeden z kabli stabilizujących konstrukcję urwał się, przy okazji zapalając beczki z olejem, stojące niedaleko budynku, na którym siedziałem. Wybuch był tak blisko, że przez dłuższą chwilę byłem głuchy. Nie ruszałem się, będąc w zbyt wielkim szoku, a głos Jeona dobiegał do mnie jak przez mgłę.

- Jimin! Jimin, odpowiedz mi, do cholery! - krzyki boksera stawały się coraz wyraźniejsze, ale ja wciąż nie byłem w stanie odpowiedzieć zbyt klarownie. - Kurwa mać!

- Kabel poszedł - wybełkotałem w końcu.

- Ja pierdolę, wszędzie jest dym tam na dole, chuja widzę - warknął. - Jesteś cały?

- Tak, ta-

Przerwałem, bo właśnie wtedy usłyszałem kolejne niepokojące dźwięki, tym razem tuż za mną. Obróciłem się szybko, przy okazji niezdarnie próbując wstać, żeby zobaczyć zarażonego na skraju dachu, na którym sam się znajdowałem. Mężczyzna krzyknął na mnie ostrzegawczo, a jak dopiero wtedy zorientowałem się, że był to wiral. A jeśli przyszedł tu jeden, to na pewno zaraz będzie ich więcej.

- Mam towarzystwo - jęknąłem, mocniej zaciskając palce na maczecie, którą przezornie dał mi Jeon.

- Wracaj do rozdzielni i zabarykaduj drzwi! - rozkazał. - Zaraz tam będę.

- Nie! - zaprotestowałem szybko. - Musisz nadać wiadomość. Inaczej wszyscy zginiemy! Poradzę sobie.

- Jimin!

- Masz wspinać się dalej, rozumiesz?! - krzyknąłem na niego, a w tym samym momencie wiral ruszył w moją stronę, chaotycznie atakując.

Uderzyłem zarażonego prosto w głowę, a chociaż go to nie zabiło, to na pewno ogłuszyło, co dało mi czas na zeskoczenie z dachu. Niestety, w wąskim przejściu między budynkami czekał na mnie kolejny przeciwnik - ogromny konserwator. Zombie zamachnął się na mnie kawałkiem wzmocnienia wieży, który musiał jakoś stamtąd wyrwać. Miałem nadzieję, że przekaźnik wciąż był na tyle stabilny, żeby nie runął razem z Jeonem. Cudem uniknąłem ciosu, prześlizgując się pod ramieniem potwora. Zanim ten zdążył się obrócić, ja byłem już za zakrętem. Pchnąłem drzwi do rozdzielni, zamykając je tuż przed nosem kolejnego wirala, który próbował wbiec do środka zaraz za mną. Oparłem się o nie plecami, bo zarażony nie miał zamiaru tak łatwo się poddać - uderzał mocno w drzwi, a ja miałem wrażenie, że odskakiwałem co chwilę razem z nimi pod wpływem silnych wstrząsów. Ostatecznie udało mi się zamknąć je na zasuwę u góry, a później również na tę u dołu. Z westchnieniem ulgi odsunąłem się od nich, by z satysfakcją obserwować, jak delikatnie się trzęsły za każdym razem, kiedy wiral bezmyślnie w nie walił.

Usiadłem na środku pomieszczenia, dając sobie chwilę odpoczynku i normując oddech. Deszcz chyba w końcu przestał padać, bo szum z dworu był teraz kompletnie niesłyszalny. Wciąż słyszałem jedynie Jeona, który musiał posłuchać się mnie ten jeden z nielicznych razów i faktycznie kontynuował wspinaczkę, bo nie wypytywał o nic, a zaraz oznajmił mi, że jest na samej górze.

- Dostroiłem to chyba... o, kurwa - mruknął bardziej do siebie niż do mnie po kilku minutach.

- Co jest? - spytałem, bo "o, kurwa" w ustach chłopaka w takim momencie nie zwiastowało niczego dobrego.

- Chyba widzę bombowce, są jeszcze dosyć daleko, ale... - przyznał, przez co moje serce zabiło mocniej.

- To nadawaj tę wiadomość, do cholery! - krzyknąłem na niego.

Chłopak przez chwilę się z czymś szarpał, bo szum wiatru w słuchawce przybrał na sile, ale zaraz usłyszałem, jak głośno i wyraźnie zaczął mówić do swojego odbiornika, który również przekazał mu Savvy.

- Halo? Czy ktoś mnie słyszy? Nazywam się Jeon Jungkook i nadaję z miasta Harran, ze strefy kwarantanny! Ministerstwo Obrony kłamie! W mieście wciąż są żywi i zdrowi ludzie! Ministerstwo chce zbombardować Harran, ale jeśli te bomby spadną, to wiedzcie, że ta banda pierdolonych morderców zasłaniających się propagandowymi sztuczkami będzie mieć na rękach krew setek osób! - mówił głośno, a do mnie zaczęły docierać odgłosy nadlatujących samolotów.

Zacisnąłem oczy, przygotowując się na najgorsze. Bombowce były tuż nad nami, a lada moment wszystko miało się skończyć. Nic takiego jednak nie nastąpiło, a wręcz przeciwnie - szum samolotów zaczął się oddalać, dodatkowo zagłuszony skrzeczeniem radia z biurka rozdzielni, które musiało się włączyć właśnie w tym momencie.

- O cholera, w Harranie został ktoś żywy?... Jeon Jungkook, to nie ten koreański bokser?... Wiedziałem! - przekrzykiwały się różne głosy. A to mogło oznaczać tylko jedno.

Świat usłyszał Jungkooka.

A samoloty odleciały, nie wypuszczając bomb.

Usłyszałem w słuchawce, jak Jungkook odetchnął głęboko.

- Było blisko - powiedział. Ja w tym czasie zdążyłem wstać i wyłączyć szumiące radio, by móc w pełni skupić się na rozmowie z chłopakiem. - Ktoś... ktoś próbuje się ze mną połączyć.

- Co? Kto? - spytałem, zbity z tropu nagłą zmianą tematu.

- Nie wiem... czekaj, udostępnię ci ten kanał, tylko się nie odzywaj - polecił. - Słucham?

- Pan Jeon Jungkook?

Miły, kobiecy głos w słuchawce zaskoczył mnie tak bardzo, że prawie westchnąłem. Nie kojarzyłem go, mimo że w Harranie spotkałem wiele kobiet, chociażby w Wieży. Musiał to więc być ktoś spoza miasta. Tylko... kto?

- Tak, to ja. Z kim mam przyjemność? - odparł bokser z nutką podejrzenia w głosie.

- Jestem przedstawicielką Globalnego Resortu Epidemiologicznego, w skrócie GRE. Wiemy, że pozostaje pan uwięziony w Harranie. Dlatego chcemy dać panu szansę na opuszczenie tego strasznego miasta - powiedziała kobieta, przez co od razu zjeżyły mi się włosy na całym ciele. GRE? Po co mieliby się kontaktować z Jungkookiem? Szczególnie po tym, gdy plik z ich planami stworzenia broni biologicznej za pomocą wirusa Harran ujrzał światło dzienne?

- A niby z jakiej paki? - nie wytrzymał Jeon. - Doskonale wiem, co planowaliście. Znałem waszego agenta. Co, mieliście dla niego kolejną misję, ale wam nie odpowiada? Powiem wam, dlaczego. Taehyung nie żyje. I to wszystko przez wasze chore dążenie do spieniężenia tej pierdolonej zarazy!

- Panie Jeon, niepotrzebnie się pan unosi - odparła powoli kobieta. - Agent V zdezerterował, nie jest nam potrzebny. Jedyne, co jest nam potrzebne, to pańska chęć współpracy - dodała. - Jeśli znajdzie pan dla nas badania harrańskiego naukowca, doktora Zere'a, przyślemy po pana ładny, bezpieczny helikopter. Nie chce się pan wydostać z tego piekła i kontynuować kariery sportowej? Zapewnimy wszelką opiekę medyczną, jeśli ucierpiał pan w jakikolwiek spos-

- Kurwa, no, nie wierzę - zaśmiał się Jungkook. - Potrzebujecie wyników badań, żeby pokazać światu, że jednak faktycznie pracowaliście nad lekiem, co? Tylko to uratuje wam dupy i poprawi PR?!

- Panie Jeon...

- Chcecie wyników badań? Czekajcie na mój sygnał - odparł bokser, po czym rozłączył się, odcinając kanał, którym połączyło się z nim GRE.

Przez chwilę panowała między nami cisza. Jungkook oddychał ciężko, teraz już bardziej ze złości niż zmęczenia, a ja próbowałem wymyślić jakiś plan działania. GRE raczej nie będzie chciało czekać w nieskończoność, więc kończąc jeden wyścig z czasem, zaczęliśmy drugi. Tylko ile miał potrwać ten - na razie nie wiedział żaden z nas.

- Jungkook? - odezwałem się pierwszy. - Co zamierzasz? Powiedziałeś, że będziesz się z nimi kontaktował, a my przecież nie mamy tych wyników, Rais je zabrał.

- Przecież wiem, blefowałem. W dupie ich mam, pierdolone sukinsyny - warknął, ale zaraz odetchnął po raz kolejny. - Cieszę się, że żyjemy.

- Ja też - przyznałem, uśmiechając się sam do siebie.

- Wracajmy do kryjówki Żaru. Zaniesiemy próbki doktorowi Camdenowi i potem pomyślimy. Może Namjoon wymyśli coś w międzyczasie - mruknął bokser. - Wirale cię zostawili? Czy mam zejść i ratować księżniczkę? Bo jeśli nie, to mam chyba tyrolkę stąd pod most.

- Spotkajmy się w takim razie przy moście. Chyba dali sobie spokój, jakoś dotrę.

- To... do zobaczenia - powiedział jakoś dziwnie miękko, na co mimowolnie uśmiechnąłem się jeszcze szerzej. - Jimin?

- Tak? - odpowiedziałem, ale chłopak odchrząknął tylko i nie odezwał się przez kolejną minutę. - Jungkook?

- Ja... nie, nic - burknął, jakby znowu się zezłościł. - Pośpiesz się tylko, nie będę czekał wiecznie.

Wywróciłem oczami, nie odpowiadając mu już.

W końcu najważniejsze, że w ogóle żyliśmy. Humorki Jungkooka znosiłem już nie raz, dam radę kolejny.

Continue Reading

You'll Also Like

24.3M 1.2M 173
Now a digital pilot for SYFY The Society knows when we're going to die. They imprint it on our arms at birth. I was supposed to die yesterday. I'm th...
9.7M 423K 37
Luca Bakker, a football jock with haunted eyes and a pretty Dutch accent. And Theodore Hart, a shy kid from school who works at the local pet shop. T...
13.6M 675K 191
Ara, the only woman left alive after a plague, is searching for a way to save humanity. She thinks there isn't a man she can trust, until she meets K...
15.3M 468K 32
"We can't do this." I whisper as our lips re-connect, a tingling fire surging through my body as his hands ravage unexplored lands; my innocence di...