Camila pov
- Camila, coś nie tak? - Zapytał nieśmiało wchodząc za mną do windy.
Widać, ze tez czuje się z tym nieswojo, ale chce być miły.
- Nie, wszystko w porządku. Po prostu nie wiedziałam, że..że będę Twoją asystentka. - Posłałam mu słaby uśmiech.
- To nie zmieni naszych rekacji. Mam nadzieje, ze nadal będziesz wpadać do moich rodziców. - Dotarliśmy na 30 piętro wieżowca i udaliśmy się w nieznanym mi kierunku.
- Jasne. - skinęłam głowa i założyłam za ucho kosmyk włosów.
- To moje biuro. - Przepuścił mnie przodem.
Widok jest niesamowity, widać praktycznie cała Kalifornię! No może trochę przesadzam, ale jest cudownie.
Biuro utrzymane jest w jasnych kolorach i nie jest przeszklone. Białe ściany, czarne ogromne biurko na środku, czarna kanapa obok okna i piękne obrazy wiszące na ścianach.
- Jest piękne.
- Dziękuje, a teraz czas na Twoje biuro. - Pociągnął mnie za łokieć i udaliśmy się do osobnego pomieszczenia obok w połowie przeszkolonego.
Białe ściany, szary regał na dokumenty, piękne, ale nieduże biurko i skórzany biały fotel obok okna. - Wow, jest piękne! - Zlustrowałam pomieszczenie ponownie.
- I od dziś Twoje, rozgość się, a ja zaprze nam kawy. - Uśmiechnął się i opuścił pomieszczenie.
Myślałam, ze to ja będę robić mu kawę.
I mam własne biuro!
Może nie będzie tak źle?
*
Chris oprowadził mnie chyba po całym budynku, na koniec dnia usiedliśmy w jego biurze i dostałam listę swoich obowiązków.
Rzeczywiście będę parzyć kawę, sortować papiery w archiwum, odbierać telefony mojego szefa i prowadzić jego kalendarz.
Praca jest lekka, nie będzie tez kolidowała z moja uczelnia, więc zdecydowałam, ze wezmę te prace.
Przecież Lauren tu nie będzie, nie mam się o co martwić.
*
Przyszłam jeszcze raz do mojego nowego biura, bo zapomniałam o swojej torebce, chciałam jeszcze pożegnać się z Chrisem, ale do moich uszu dobiegł jego głos z korytarza. Chyba rozmawia z kimś przez telefon.
Nie jestem wścibska, ale chyba usłyszałam „Lauren", więc podeszłam do drzwi i chwile przysłuchiwałam się rozmowie.
- Nie Lauren, jeśli wpakujesz się do więzienia to ojciec kolejny raz Ci nie pomoże! - Praktycznie wrzeszczy.
Wiezienie? Kolejny raz?
- Nie mam czasu, porozmawiamy innym razem, muszę jeszcze porozmawiać z Camilą o jutrze. - Cisza.
- Tak, z Camilą. Jaki masz problem? - Znów cisza.
- Tak, Camila jutro zaczyna prace, została moja asystentką.
Pożegnał się z siostra i otworzył drzwi do mojego nowego biura tak, ze prawie na niego wpadłam, ale zdążyłam odskoczyć.
- Gotowa? - Schował telefon do wewnętrznej koszuli marynarki.
Wyglada dziwnie pod krawatem.
- Tak. - Uśmiechnęłam się i weszliśmy z budynku.
Chris bardzo nalegał, aby mógł mnie odwieźć do akademika, po wielu odmowach w końcu się zgodziłam,bo powiedział, ze to polecenie szefa.
Jechaliśmy w trochę niezręcznej ciszy, ale zielonooki postanowił ją przerwać.
- No zapytaj.
- Hm? - Zmarszczyłam brwi.
- Wiem, że słyszałaś moją rozmowę z Lauren. - Ma neutralny wyraz twarzy.
- Co? Ja..przepraszam. - Moje policzki oblała purpura.
- Daj spokój. - Wzruszył ramionami.
- Czy ona..Co u niej? - Przygryzłam dolną wargę.
- Jest w Brazylii. - Powiedział beznamiętnie.
- Dlaczego? Co tam robi? - Muszę coś z niego wyciągnąć.
Chce tylko wiedzieć czy jest bezpieczna.
I kiedy wróci.
- Pracuje.
- Pracuje? Kiedy wraca? - Powiedziałam zanim pomyślałam. Czy ja kiedyś zamknę twarz?
- Zależy. - Spojrzał w moja stronę i wrócił do przedniej szyby.
Droga minęła mina kolejnych myślach o Lauren. Co jeśli grozi jej niebezpieczeństwo? Po co jej broń? Dlaczego taka jest? Przecież cała jej rodzina jest..miła? No może oprócz Taylor.
- Do zobaczenia jutro o 16:00, Camila. - Chris otworzył drzwi od strony pasażera i pomógł mi wyjść z auta, więc szybko podziękowałam, życzyłam mu miłej nocy i udałam się do pokoju.
Lauren pov
Ciesze się, ze Chris będzie miał na oko Camilę. Dosłownie. W jakiś sposób zależy mi na tej dziewczynie. Gdybym żyła normalnym życiem pewnie moglibyśmy się czasem spotykać.
Czy coś.
Jednak jestem wkurwiona o to co ma stać się jutro. Zawsze z takich akcji tylko część z nas wychodzi cało, ewentualnie kończy w szpitalu. Taylor jest mi tutaj najbliższa, martwię się o to, ze sobie nie poradzi.
Martwię się? Od kiedy ja się kurwa o kogoś martwię?
Po założeniu bandaży bokserkach zaczęłam mocno napierdalać w worek. Prawy, lewy, noga, prawy, prawy, lewy, noga. Pot obszedł całe moje ciało, a obrączka zawieszona na rzemyku obijała się boleśnie o mój mostek. Nim się zorientowałam minęła godzina.
Jest 03:00.
Wyszłam z siłowni i udałam się pod gorący prysznic, a zaraz potem do łóżka. Standardowo włożyłam broń pod poduszkę i zamknęłam oczy czekając na sen.
Nigdy nic nie wiadomo, nie chce żeby moja matka dostała w prezencie moja głowę.
- Lauren. - Szturchnięcie.
- Lauren.. - Otworzyłam oczy i chwyciłam za broń, przeładowałam magazynek i na ślepo wycelowałam w intruza, którym była Taylor.
Pisnęła i opadła na podłogę.
- Kurwa, co Ty tu robisz? - Odłożyłam bron na szafkę nocną i oparłam się na łokciach.
- Ja..ja nie mogę zasnąć. - Założyła kosmyk włosów za ucho. - Przepraszam, pójdę do siebie. - Westchnęła.
- Kładź się. - Przesunęłam się, aby zrobić jej miejsce, a ta natychmiast wślizgnęła się pod kołdrę i przywarła do mojej klatki piersiowej. - Mówiłam kładź się, a nie naruszaj moja strefę komfortu. - Lekko odepchnęłam jej ciało, które opadło na miejsce obok.
- Boje się. - Patrzy w sufit.
- Śpij. - Zamknęłam oczy i popadłam w czujny sen.
*
- Zakładaj. - Podałam kamizelkę kuloodporna Taylor, a ona natychmiast ją włożyła.
- Ty nie zakładasz? - Skrzywiła brwi.
- Nie. - Pochyliłam się nad planem banku i jeszcze raz wszystko studiuje.
Sprawdziłam czy wszystko mamy i z Abelem zapakowałyśmy czarna furgonetkę bez tablic rejestracyjnych.
- Weź więcej granatów hukowych. - Poleciłam, a mężczyzna natychmiast pobiegł do magazynu.
Oparłam się plecami o furgonetkę i zaczęłam masować skroń.
Chwyciłam za rzemyk i zaczęłam obracać obrączkę w palcach.
- Co tam masz? - Pisnęła młoda brunetka.
- Nic, co miałoby Cię kurwa zainteresować. - Warknęłam w jej stronę i przesunęłam drzwi boku furgonetki. - Pakuj się. - Wykonała moje polecenie, a ja zatrzasnęłam przesuwne drzwi.
Abel przyniósł resztę sprzętu i wrzuciliśmy go do wcześniej wspomnianego samochodu.
- Siadam z przodu. Ty prowadzisz. - Weszłam na przednie siedzenie pasażera i celowo nie zapięłam pasów. - Wszyscy są? - Zapytałam Mulata kiedy ten odpalał samochód.
- Tak, razem z Tobą 5 osób. - Włączył się do ruchu.
*
Dojechaliśmy na tylu budynku, uprzedziłam ludzi z tylu, aby założyli kominiarki i przygotowali broń, a ślusarz narzędzia, którymi otworzy sejf.
- Wysadzisz nas pod samym wejściem i odjedziesz na tyły, rozumiesz? Jeśli przez krótkofalówkę powiem JEDŹ to natychmiast odpalasz auto i czekasz. Zrozumiałeś? - Włożyłam kominiarkę i upewniłam się, ze posiadam bron, oraz krótkofalówkę.
- Na trzy. - Odwróciłam się w kierunku mojej „ekipy" i zaczęłam odliczać.
- Raz.
- Dwa. Chwyciliśmy za klamki.
- Trzy. Biegniesz! - Krzyknęłam i wybiegłam z auta pędząc do drzwi wejściowych wielkiego budynku z żółto-niebieskim logo.
Gdy wszyscy byli obok mnie kopnęłam szklane drzwi, które pękły na amen. W całym budynku zaczął wyć alarm, a ludzie w środku zaczęli krzyczeć i biegać w kółko. Rozbite szkło upadło na nasze ciężkie buty.
- Na ziemie, ręce skrzyżować za plecami! - Krzyknęłam i skinęłam głową w stronę ślusarza, który pobiegł do sejfu.
Wszyscy obecni zaczęli padać na kolana, a potem klatką piersiową do podłogi kładli się na ziemi. Cicho płacząc lub nic nie mówiąc. - Nikomu nie musi stać się krzywda. - Zrobiłam krok w stronę bankierki, która trzymała rękę pod blatem. Chce wcisnąć alarm. - Odejdź od biurka. - Nie rusza się, więc wyciągam broń zza paska i robię pare kroków w jej stronę. - Odejdź - krok. - Od - Jestem tuż za jej plecami. - Biurka. - Przyłożyłam jej broń do boku szyi i delikatnie zabrałam jej rękę spod biurka zaplątując za plecami i ciągnąć w dół. - Nikomu niczego nie zrobicie! - Krzyknęła i próbowała wstać, ale chwyciłam za jej ramię i wcisnęłam jej ciało w podłogę. - Jesteś pewna? - Uniosłam brew i stanęłam do niej przodem.
Moi wspólnicy zbierali gotówkę z kasy i obezwładniali ochronę, która chciała interweniować, ale na marne.
- Tak, a to pewnie plastik! - Wskazała na mój pistolet, a ja uniosłam kąciki ust.
- Sprawdzimy?. - Rozejrzałam się i zauważyłam wysokiego blondyna w garniturze, który siedział oparty plecami o biurko obok nas. Napotkał moje oczy, a ja uśmiechnęłam się i skierowałam broń na jego piszczel.
- Nie! - Kula przeleciała na wylot przez jego piszczel brudząc jego szary garnituru. Mężczyzna wydał z siebie głośny krzyk i chwycił za swoją nogę próbując zatamować krew. Łzy bólu spływały z jego policzków, ale nawet na mnie nie spojrzał. Bankierka zerwała się z miejsca, a ludzie zaczęli panikować i krzyczeć zasłaniając uszy dłońmi.
- Myślisz, ze jest plastikowa? - Uśmiechnęłam się do niej i przeszłam obok kierując się do sejfu.
- Lauren! Lauren! Odbiór! - wyjęłam krótkofalówkę z kieszeni.
- Co jest? - Przystawiłam urządzenie do ust.
- Gliny!
Kurwa.
___________________________
1/2 🖤 Lauren pójdzie do więzienia?! 🤔😦