Friedenstraße pachnie skandal...

By JeneralYernest

278 28 40

|Pierwsze lata XX wieku, Austro-Węgry| Od zawsze było wiadomo, że Heinrich pójdzie do szkoły oficerskiej i... More

2 - Intruz z klatki schodowej Feriego
3 - Petrze jak zwykle kłody pod nogi
4 - Kwestia kapryśnego zegara
5 - Poszkodowany z racji łopaty

1 - Pociąg tranzytu Berlin - Innsbruck

120 11 15
By JeneralYernest

Joachim Ehrlich emocjonował się tą przeprowadzką, podobnie jak i większością zdarzeń w swoim życiu. Nie, żeby się skarżył, ale był nim ostatnio wyjątkowo wyczerpany.

Równie wyczerpany był podróżą. Do Innsbrucka Ehrlichowie oraz ich gromadzony przez lata dobytek mieli jechać nocnym pociągiem. Bagaże oddane do osobnego wagonu mogły być teraz równie wytułane przez właścicieli co biedny Joachim przez los, ale obecnie nie robiło im to różnicy. Jemu natomiast robiło. Przez to nawet zmęczenie fizyczne i stukot kół na torach, zwykle działający na niego uspokajająco i usypiająco, nie mogły wygrać z kłębowiskiem jego niespokojnych myśli, kąsających każdą spokojniejszą chwilę i zatruwając swym jadem całą uciechę z tej bądź co bądź niecodziennej podróży. Wyglądało na to, że prędko oka nie zmruży. Rodziców oraz jego siostrę Petrę zmorzył już sen, dlatego jemu nie pozostawało już nic lepszego, niż przyłożyć rozgrzaną z emocji skroń do zimnej szyby i tępo wpatrzeć się w rozciągnięty za nią krajobraz.

Księżyc lśnił w pełni, roztaczając swój blask pośród ostrych alpejskich szczytów, spowitych nocnym tajemniczym klimatem oraz wyniosłością, właściwą majestatowi ośnieżonych szpiców, spoglądających na świat ze swojej wyższości. Światło odbijane przez cienką warstwę śniegu sprawiało, że na zewnątrz panował niejaki półmrok, a mimo to uważny obserwator mógłby dostrzec niewielkie punkty gwiazd. Siedząc na zewnątrz dałoby się uczuć w powietrzu tą ciszę świątyni doliny, rozdzieraną obecnie sapaniem metalowej machiny,

Na owe osobliweJoachima ścisnęła trudna do opisania tęsknota - właściwa gatunkowi wrażliwców artystów, do którego nieśmiało mógł się zaliczać. Niegdyś niemal werterycznie afirmował każdy element otaczającego go świata. Niestety, teraz zdarzało mu się to coraz rzadziej. Teraz sam przyłapał się na tym spostrzeżeniu.

Po chwili został pochłonięty przez natłok myśli. Splamiona przeszłość, nieskalana błędem przyszłość... Oba te słowa sprawiały, że nie było teraz mowy o jakimkolwiek spaniu.

Ich sytuacja malowała się następująco: papa, jako renomowany specjalista berlińskiego Charité, otrzymał atrakcyjną ofertę prowadzenia badań w Tirol Kliniken w malowniczej tyrolskiej stolicy. Była to dla niego propozycja nie do odrzucenia i dlatego jego dzieci, które swoje korzenie zapuściły już w ziemi niemieckiej, nie miały żalu do ojca, chcącego ich stamtąd przenieść. Podążając więc szlakiem jego kariery, rodzeństwo Ehrlichów liczące sobie obecnie lat piętnaście i szesnaście, zmuszone było zostawić doczesne, w jednym przypadku bardzo nieustabilizowane, życie.

W obu zaś przypadkach przeprowadzka wiązała się z porzuceniem popołudniowej szkoły baletowej. Nie można było zaprzeczyć, że zarówno Petra jak i Joachim mieli podobne talenty i podobne gusta, dlatego też oboje tańczyli od dziecka.

Dla Joachima to była ta jaśniejsza strona wspomnień. Wciąż pamiętał dzień, w którym jako mały brzdąc poszedł z mamą odebrać siostrę z popołudniowej szkółki baletowej, święcącej apogeum swojej popularności w ciemnej, ciasnej uliczce średniozamożnego Berlina. Przez chwilę czaił się przed drzwiami, zdając sobie już w owym wieku sprawę, że narobiłby sobie kłopotów u kolegów z klasy, jeżeli zobaczyliby go w miejscu tak bardzo niemęskim. Jednak gdy przez uchylone drzwi doszły go słodkie takty muzyki Czajkowskiego, a on sam, jak zaczarowany, zapatrzył się w tańczących, przyklejając się do szpary w drzwiach. Sala pełna była młodych tancereczek, próbujących naśladować nauczycielkę z dziecięcą nieporadnością. Lekko zauroczony był tą sceną, ale dopiero gdy dostrzegł tam jednego chłopca, który wdziękiem wcale nie odstawał od żeńskiej części grupy, zapłonął w nim ogień pasji i zapragnął być jak ten starszy kolega. Z całego serca zapragnął tańczyć.

Dlatego kiedy tylko nadarzyła się okazja, a rodzice po długich namowach zgodzili się na uprawianie tego jakże niemęskiego sportu, zaczął ćwiczyć. Ku jego uciesze okazało się, że podobnie jak i Petra ma do tego dryg. Niestety, wraz z egzaminem do szkoły baletowej dowiedział się, że zawodowym tancerzem nigdy nie zostanie. Marzenie to przekreśliła mu lekka deformacja lewej stopy oraz rodzinna tradycja, zgodnie z którą każdy młody Ehrlich przedłużał dynastię znakomitych lekarzy. Słowem - wiedział, że nie powiąże z tym przyszłości, a mimo to dalej nie poddawał się, tańczył dalej, czytał książki o baletmistrzach, marzył o pójściu do opery na balet Czajkowskiego i wcale nie zamierzał rozstawać się z tą pasją. Udało mu się nawet do pewnego momentu ukrywać ten fakt przed kolegami, a i nawet ci którzy się o tym dowiedzieli nie robili mu z tego tytułu nieprzyjemności. Można więc stwierdzić, że Joachim miał bardzo zadowalające życie - każdy dzień miał swój cel spełniający się w delikatnych ruchach w takt muzyki operowych mistrzów i nie musiał o to walczyć z całym światen przeciwko.

Jednak niestety, wszystko dobre ma swój początek i koniec. Nadszedł czas pierwszych zakrętów na wąskiej życiowej ścieżce, bowiem nic nie wiadomo mu było o jakiejkolwoek szkole baletowej w Innsbrucku. Mimo wszystko jednak nie zamierzał porzucać swojej miłości. Nie miał więc też specjalnie żalu do papy.

Zresztą, przeprowadzka w istocie miała również swoje plusy. Była bowiem dla biednego Joachima wybawieniem od pewnych pułapek przeszłości, z którymi przed wakacjami musiał się ciągle stykać i teraz z ulgą opuszczał Berlin, czując się wolnym od tych wstydliwych wspomnień. Mówi się, że wiek nastoletni to czas na popełnianie błędów i cóż, to zdanie w odniesieniu do niego było boleśnie prawdziwe.

Teraz, na względnie spokojnej trasie prowadzącej przez alpejskie doliny, wspomnienia te wróciły ze zdwojoną siłą i zaatakowały zmęczony umysł zmęczonego pasażera. Był zmęczony tym monotematycznym natłokiem myśli, wiszącym nad nim jak gilotyna nad skazańcem , dzień i noc. Tak bardzo chciał już nie myśleć... A jednak wciąż w jego głowie dźwięczało mu nazwisko Jürgen Friedrich. Nazwisko, które przyszporzyło mu tyle bólu. Nazwisko, przez które nie mógł spać. Nazwisko, z którym ściśle wiązał się jego problem. Nazwisko, które było jego problemem i jego błędem. Gdyby tylko...

Ilekroć zamykał oczy, widział jego wzrok na sobie... To boleśnie pogardliwe, a zarazem jakby przestraszone osobą Joachima spojrzenie. Ostre, raniące go do żywego. Ta sprawa miała już parę miesięcy, a mimo to paliła niczym świeża rana wciąż świeżym wstydem.

Jego uszy swoim zwyczajem przybrały kolor szkarłatny, a on sam skrzywił się na samo wspomnienie nazwiska domniemanego Friedricha.

'' Nie nie, Joachim, dosyć tego'' przemknęło mu przez myśl. No przecież tak dłużej być nie mogło. Ile można cierpieć w imię nieaktualnej już niemal sprawy? Przecież nie zamierzał wracać do Berlina, a co za tym idzie, kiedykolwiek spotkać się z friedrichowym pogardliwym wzrokiem. Było wiele innych problemów, którymi młody Ehrlich mógłby zaprzątać sobie teraz głowę i to na nich musiał się teraz skupić.

Rozpoczynanie nowego życia nie należało przecież do najłatwiejszych zadań. Tym razem, na korzyść Joachima, miał zupełnie czystą kartę, o której zaplamienie nie musiał się martwić. Tutaj, w przeciwieństwie do Berlina, Friedrich nie mógł nic "chlapnąć", nie wisiała nad nim więc nieustanna niepewność i obawa przed ukatrupieniem jego reputacji. Jürgen co prawda mógł zrobić to tam, ale to już nie miało najmniejszego znaczenia. W Berlinie był już tylko powoli wymazywanym spojrzeniem. Teraz całe jego życie zmieniało miejsce pobytu. Tutaj był względnie wolny, prześladowany jedynie przez własny umysł, uporczywszy chyba niż sam Friedrich w istocie.

To chyba czyniło Joachima bezwolnym masochistą. A jednak, gdyby tak chwycić wodze swoich myśli i przekierować je na bezpieczniejszy tor? To nie mogło być tak trudne.

Po chwili odetchnął z ulgą. Przynajmniej w teorii problem Jürgena został zażegnany. Wystarczyło jeszcze popracować nad samym sobą.

''Przynajmniej tyle'' pomyślał z frustracją. Ta myśl jednak po chwili wypełniła go, przywracając mu dobry humor i pomagając ujarzmić kłębowisko przykrych wspomnień, które tak zatruwały jego zazwyczaj pogodny i optymistyczny umysł.

Stalowa bestia sunęła ciężko po zmarzniętych szynach, zakłócając wspomniany sakralny spokój górskiej głuszy i zostawiając ślad swojej bytności w postaci gęstej, białej smugi pary. Wagon klasy drugiej łagodnie kołysał się na boki, jakby dając znaki wszytskim obudzonym, że już najwyższa pora na sen. Kiwał przy tym głową nieśpiącego wciąż pasażera, który jak inni wytrwali nie poddawał się łudzącemu uczuciu zmęczenia. Teraz był nazbyt podekscytowany. To, że był zmęczony egzystencją nie oznaczało, że nie chciał w niej czegoś (konkretniej - wszystkiego) zmienić. I właśnie to działo się na jego oczach. Zmieniało się wszystko.

Sama myśl o przeprowadzce napawała go od dawna uczuciem tajemniczym, pomieszaniem ulgi i ekscytacji z niepewnością i strachem.

W Innsbrucku był dwa razy. Raz, kiedy z rodzicami i Petrą szukali mieszkania. Na szczęście, dalsza kuzynka pani Ehrlichowej miała przyjaciółkę w Tyrolu, która z łatwością wynalazła dla nich atrakcyjne lokum przy niewielkiej, nieskażonej plątaniną sieci tramwajowej uliczce, której nazwy Joachim jednak wciąż nie pamiętał.

Jakie to mieszkanko było śliczne! Niewielkie, z wysokimi oknami, z których roztaczał się widok na sąsiednie kamienice i drapiące je po dachach zęby gór. Idealne pod inwencję twórczą mamy, urodzonej dekoratorki wnętrz. Do tego on i Petra mieli osobne pokoje, co w drogim Berlinie było jedynie mrzonką.

Dodatkowo okolica nie była wściekle zaludniona, bo ów wspomniana ulica, ich obecna destynacja, znajdowała się przy dawnej granicy miasta, gdzie obecnie Stare Miasto łączyło się z robotniczym Pradlem. Na przeciwko kamieniczki wybranej przez Ehrlichów znajdował się również niewielki placyk otoczony drzewami, słowem - arkadia w porównaniu do dusznej stolicy Cesarstwa Niemieckiego.

Wszystkich członków rodziny to miejsce ścisnęło za serce. Nie ma co dziwić, iż doktot Lewi Ehrlich z chęcią opatrzył umowę o zakup mieszkania swoim zamaszystym lekarskim autografem.

Druga wizyta Joachima w tym mieście wiązała się z jego egzaminem do szkoły średniej. Żeby móc stać się pełnoprawnym uczniem cesarsko-królewskiego gimnazjum klasycznego, poziom jego wiedzy musiał być uprzednio rzetelnie sprawdzony przez lekko gburowatego profesora Ferberga, nauczyciela historii. Ten jednak nie miał wielu zastrzeżeń i rozpromienił się na wieść, że do jego klasy dołączy kolejny zdolny uczeń.

Nie wyglądał nawet zrażonego, kiedy między wymienionymi przez dorosłych grzecznościami napomniano mu o wyznaniu rodziny Ehrlichów, toteż sprawiał wrażenie porządnego, wyzbytego z uprzedzeń człowieka.

Cóż, w gimnazjum w Berlinie Joachim doświadczył bowiem, co znaczy termin 'antysemityzm'. Przejawiał się chociażby w wyjątkowej surowości niektórych profesorów, którzy często wymyślali także farmazony takie jak sadzanie wszytskich starozakonnych uczniów razem w ławkach i zabranianie przesiadania się. A to przecież było tak bardzo bezsensowne! Teraz przynajmniej miał szansę na sprawiedliwe i racjonalne traktowanie.

A skoro taki jest profesor, to istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że cała szkoła taka jest.

Wizje szczęśliwej przyszłości, w której Joachim biegał wesoło z nowo poznanymi kolegami, zwiedzając labirynty innsbruckich ulic, pochłonęły go bez reszty i w końcu poczuł się gotowy do snu. Upragnionego odpoczynku, wykluczającego męczące go nocne wizje związane z rozmowami z Jürgenem Friedrichem i nierealnymi spotkaniami z jego pogardliwym wzrokiem.

Joachim, skuliwszy się na twardym, drewnianym siedzeniu drugiej klasy pociągu tranzytu Berlin - Innsbruck, zasnął z myślą, że może w końcu uda mu się odciąć od przeszłości i odnaleźć nową, lepszą drogę życia.

Witam, witam! Cieszę się, że ktoś przez to przebrnął. Uprzedzam od razu, że to pierwsza moja dłuższa książka, którą publikuję, dlatego z regularnością może być różnie, e szkoła czasami nie daje żyć. Jakby były jakieś błędy, to piszcie śmiało i dajcie znać, czy pierwszy rozdział się podoba!

21. 11 - Szok i niedowierzanie! Przemieliłam dotychczasowe rozdziały przez maleńką korektę, mam nadzieję że przez ten rok mój język nie zrobił się zbyt archaiczny

Continue Reading

You'll Also Like

Księżna By Księżna

Historical Fiction

73K 3.2K 42
Zostało postanowione, księżniczka Wielkopolska - Wiktoria, miała poślubić namiestnika Litwy - Skirgiełło. Ale ona nie chce wychodzić za mąż! I to za...
172K 5K 68
A co gdyby Hailie była połączeniem Vincenta i Tonego? A co gdyby lubiła motory, sporty i wyrażała sie elokwętnie? Kto był by jej ulubionym bratem? To...
95K 3.4K 110
Ben Sofija - niewolnica greckiego pochodzenia, córka handlarza i szwaczki, starsza siostra... Ben Sofija - urodzona w 1507 roku jako najstarsze dziec...
Szczurzy Towarzysze By lomba

Historical Fiction

8.6K 614 54
Następca tronu Monako zostaje porwany przez kapitana statku pirackiego. W zawiłych okolicznościach nie zostaje jednak sprzedany ani wymieniony na oku...