Sanah czuła dziwne odrętwienie, w myślach niczym mantrę powtarzając, że nic się nie stało, że wszystko będzie dobrze, a nagłe wezwanie Lupina przez McGonagall wcale nie miało nic wspólnego z jego przypadłością. Przeprowadziła zajęcia do końca niemal machinalnie, starając się ignorować nachalny wzrok zebranych uczniów, wyraźnie nierozumiejących, dlaczego to właśnie ona została do tego wyznaczona, a nie Granger. Ku jej zdumieniu Hermiona w skupieniu tworzyła kolejne notatki, słuchając jej wywodu z uwagą, choć prawdopodobnie sama wiedziała już wszystko w tym temacie.
Opuściła klasę w pośpiechu, by przemierzyć korytarz żwawym krokiem, nim zatrzymała się gwałtownie za rogiem, nie ważąc się zza niego wyjść, zaalarmowana przez podniesione, i jakże znajome, głosy.
— Nie możemy pozwolić na to, by zamek ogarnęła panika, a jednocześnie uczniowie muszą zdawać sobie sprawę z zagrożenia. — Ton Lupina nie pozostawiał pola do dyskusji, lecz kolejne zdanie przerwał mu inny, kobiecy, którego Sanah nie potrafiła do końca skojarzyć, lecz była pewna, iż był jej on znany.
— Ministerstwo nie życzy sobie siania niepotrzebnego strachu, powinniśmy załatwić to po cichu. Mamy wystarczająco roboty przy sprzątaniu tego burdelu po Sami-Wiecie-Kim.
— Burdelu, od którego trzymaliście się z dala nawet podczas bitwy o Hogwart — zauważyła gorzko Mcgonagall i Vane nie umknęła wściekłość profesorki.
— Jak sama nazwa wskazuje, była to bitwa o Hogwart, nie o Anglię.
— To była ostateczna potyczka o wolność, a wy schowaliście się jak szczury — warknął Remus, tracąc cierpliwość.
— Dzięki temu ludzie twojego pokroju mogli wyleźć z kanałów i udawać normalnych. Proszę stosować się do zaleceń Ministerstwa, Lupin.
— Dopóki polecenia Ministerstwa zagrażają bezpieczeństwu moich uczniów, kadra nie będzie się do nich stosować, panno Harvey — wtrąciła Minerva, najwyraźniej nie zamierzając dłużej tolerować obrażania jednego z nauczycieli, za co Sanah była jej wdzięczna.
Wiedziała, że słowa kobiety musiały odbić się na Remusie, który wciąż próbował odnaleźć się w społeczeństwie, w końcu zdającym się go akceptować. Jednocześnie każdego dnia musiał udowadniać swoją wartość na nowo.
— Chwila... Harvey...? — Vane wychyliła się zza rogu, tknięta niepokojem i z przykrością odkryła, iż jej podejrzenia okazały się prawdziwe.
Przed Lupinem stała, oparta nonszalancko o ścianę, ale z jakże buńczucznym wyrazem twarzy, starsza siostra Leo. Sanah w mig pojęła parszywość całej sytuacji, bowiem nikt nie nienawidził Mieszańców bardziej niż Lisa.
— Chcecie po raz kolejny wejść na wojenną ścieżkę z ludźmi sprawującymi prawowitą władzę — odparowała kobieta, gotowa kontynuować kłótnię, najwyraźniej kompletnie niezrażona zapełniającym się uczniami korytarzem.
A Sanah nie zamierzała czekać na kolejne zdanie mające ugodzić i podważyć człowieczeństwo Lupina. Podeszła więc do sprzeczającej się trójki czarodziejów i wymusiła uroczy uśmiech.
— Profesorze Lupin!
Zwrócił ku niej twarz i niemal natychmiast odwrócił wzrok, wyraźnie zażenowany. Prawdopodobnie domyślił się, że słyszała całą rozmowę, ale nie to było w tamtej chwili najważniejsze.
— Lisa. Znowu plujesz jadem na prawo i lewo? Pamiętaj, że złość piękności szkodzi, a tobie nie pozostało jej wiele — powiedziała Sanah żartobliwym, acz podszytym pogardą tonem, który nie pozostał niezauważony.

CZYTASZ
Literatura dramatyczna | Remus Lupin x OC
FanfictionSanah Vane uważała, że należało jej się wszystko, czego pragnęła. Dążyła do celu, nie zważając na to, co sądzili o niej inni, choć niejeden czarodziej w Hogwarcie, jak i poza nim, określiłby jej zachowanie jako iście irracjonalne i nieodpowiednie. ...