Lupin wolałby, by ludzie wokół nie mieszali się w jego życie i pozwolili mu poradzić sobie ze wszystkim samemu, niezależnie od tego, jak marnie mu to dotychczas wychodziło. O ile już jakiś czas temu zauważył niezdrowe zainteresowanie ze strony profesora Slughorna, o tyle obecność Sanah po południu w progu jego pokoju, tylko go o nim utwierdziła.
— Panno Vane.
Nie lubił widoku tej dziewczyny. Momentami wręcz irytowała go jej bezpośredniość i upór, tak bardzo podobne do tych, którymi cechowała się jego zmarła żona. Podobieństwo tych dwóch kobiet bywało czasem przytłaczające, jakby los postanowił w jakiś sposób z niego zadrwić, a on nie miał na tyle sił, by stawić mu czoła.
— Profesor Slughorn poprosił, bym przyniosła panu eliksir. I prawdopodobnie przekonała do jego systematycznego spożywania — powiedziała Ślizgonka i Remus oparł się o framugę, nie będąc pewnym, czy w ogóle chciał brnąć w — z góry przegraną — dyskusję.
— Muszę podziękować mu za troskę — odparł zgorzkniale.
— A mi już za nią nie podziękujesz? Opuściłam Zielarstwo, by ci to przynieść — zażartowała Sanah i Lupin zmusił się do uśmiechu.
— W takim razie wracaj na lekcje — odparł, na co uczennica zmarszczyła brwi. Nie była przyzwyczajona do takiego traktowania, wiedział to, a jednocześnie coś wręcz wymuszało na nim chłodny, zobojętniały ton głosu. Miał wrażenie, że jeśli nie pozbędzie się jej teraz, nie uda mu się to już nigdy. I jakkolwiek irracjonalne było to uczucie, napawało go ono rosnącym lękiem.
Nie chodziło nawet o to, iż była wciąż uczennicą, Lupin wiedział, że za kilka miesięcy kończyła szkołę i ten argument stawał się bezużyteczny. Nawet nie o różnicę wieku, która naprawdę była spora.
Nie, Remusa przerażał wpływ, jaki potrafiła wywrzeć na nim jednym zdaniem, jednym gestem czy spojrzeniem; jak jej obecność stawała się czymś stanowiącym filar normalności, o który mógł się w każdej chwili oprzeć. Była fundamentem jego nowego początku, a to sprawiało, że Lupin czuł się po prostu źle. Sanah uświadamiała mu o tym, jak słaby stawał się, gdy pozostawiony sam.
— Znowu to robisz — odezwała się.
— Co takiego, panno Vane?
— Zamykasz się. A to nigdy nie kończy się dobrze.
Remus zacisnął zęby, nie chcąc dać po sobie znać, jak ruszyły go jej słowa. Doskonale wiedział, co dziewczyna miała na myśli; nie był dumny ze swojego zachowania i ostatni incydent powinien dać mu sporo do myślenia.
Nie dał. Lupin wciąż wolał być sam.
— To naprawdę nie jest twoją sprawą — zmusił się, by zabrzmieć ostro i momentalnie w oczach dziewczyny pojawił się gniew.
— Może i jesteś ode mnie starszy, ale zaczynasz być skrajnie nieodpowiedzialny. Nie odpowiadasz już tylko za siebie, profesorze Lupin — wycedziła, z drwiną akcentując obejmowane przez niego stanowisko, po czym odwróciła się na pięcie i odeszła wzburzona, a on w ostatniej chwili powstrzymał chęć zatrzymania jej.
Miała rację — cholerną — to jednak nie znaczyło, iż mogła z butami pchać się w jego życie osobiste. Nie chciał tego, nie życzył sobie tego, bał się tego; tego, czego mogłaby dokonać. Z każdym mijającym miesiącem poczucie straty żony nie znikało, lecz wciąż stawało się mniej bolesne, co sprawiało tylko, że Remusa dręczyły coraz większe wyrzuty sumienia. Czy naprawdę kochał ją tak słabo, iż mógł po prostu pogodzić się ze stratą tak szybko? Czyżby jego uczucia były tak kruche i mało warte?

CZYTASZ
Literatura dramatyczna | Remus Lupin x OC
FanfictionSanah Vane uważała, że należało jej się wszystko, czego pragnęła. Dążyła do celu, nie zważając na to, co sądzili o niej inni, choć niejeden czarodziej w Hogwarcie, jak i poza nim, określiłby jej zachowanie jako iście irracjonalne i nieodpowiednie. ...