Rozdział II

477 28 1
                                    

Lauren przebudziła się w środku nocy, nie wiedziała gdzie jest, lecz po zapachu pościeli w jakiej leżała domyśliła się do kogo zadzwoniła po wyjściu z baru. Parę minut przed godziną szóstą rano młoda Jauregui zwlekła się z łóżka oraz zebrała się sama w sobie i wyszła po cichu z mieszkania Vives. Idąc po zaspanym Miami Lauren szła prawie pustymi ulicami dość wolno. Mieszkanie młodej Jauregui znajdowało się mniej więcej czterdzieści minut od mieszkanka Vives. Idąc po ulicach Miami Lauren zaczęła wspominać sytuację dzięki której Lucy po nią przyjechała.

Lauren siedziała na długiej kanapie w mieszkaniu swojego przyjaciela Zayna, młody mężczyzna obchodził swoje dwudzieste pierwsze urodziny, więc według prawa w końcu mógł legalnie kupić i napić się alkoholu. Pomimo tego faktu po całym domu porozrzucane były butelki po różnych alkoholach. Na małej imprezie było około piętnastu osób z czego wszyscy znali się dość dobrze.
Lauren nie była w dobrym humorze, dała się namówić Zaynowi by nie było mu przykro, lecz młoda Jauregui dalej żyła tym co wydarzyło się pół roku wcześniej, czyli porwaniem Camili oraz swoim pobiciem przez tych samych czterech mężczyzn. Dziewczyna na samo wspomnienie o tym musiała hamować nagły atak łez. Lecz gdy zauważyła swojego brata, Chrisa który potykał się o swoje nogi ruszyła by pociągnąć go całą swoją siłą na kanapę, a gdy już to zrobiła zauważyła jego ogromne źrenice i praktycznie nie widoczne tęczówki, znowu coś brał. Lauren nie interesowało już co brał ani z kim, liczyło się tylko to by dać mu trochę alkoholu i by poszedł spać. Każdy z ich grona znajomych wiedział iż dwudziesto jedno latek po dużej ilości, dopalaczy, narkotyków bądź alkoholu robił się bardzo agresywny oraz nachalny. Lauren gdy zauważyła że kompletnie nigdzie nie widzi Lucy, którą miała pilnować by zbytnio się nie upiła zaczęła szukać jej po całym domu rodziców Zayna. Była we wszystkich pokojach na dole, piwnicy i kuchni, przejrzała każdy pokój na górze i nawet zaszła na wyjątkowo zakurzony strych i nigdzie nie mogła znaleźć jednej ze swoich najlepszych przyjaciółek. Lucy nigdy nie należała do dziewczyn lubiących imprezy używki czy chłopców. Lauren wolnym krokiem szła w kierunku ostatniego pomieszczenia w którym nie szukała swojej znajomej. Stanęła przed dębowymi drzwiami i w chwili gdy chciała chwycić za klamkę usłyszała krzyk, był to krzyk Lucy.

– Zostaw mnie psycholu! – Krzyk młodej kobiety rozniósł się po korytarzu, lecz przez te ciężkie drzwi brzmiał raczej jak szept. Lauren dobrze słyszała dźwięki szarpania się oraz rozdzieranych ciuchów. Wbiło ją w ziemie i kilka dobrych sekund słyszała bełkot jakiegoś mężczyzny, piski Lucy oraz szarpanie i przewracanie rzeczy.
Gdy Lauren w końcu się opamiętała chwyciła mocno za mosiężną klamkę, lecz drzwi były zamknięte na zamek. Nagły krzyk Lucy i męskie warknięcia spowodowały iż w żyłach Lauren pojawiła się taka adrenalina jak nigdy. Odsunęła się kilka kroków od drzwi i mocno kopiąc mniej więcej w okolice zamka drzwi odskoczyły i Lauren przecisnęła się przez powstałą szparę. Colson leżał zakrwawiony w wannie, jakby co dopiero do niej wpadł, zaplątany w błękitno lawendową zasłonkę. Jauregui spojrzała przerażona na Lucy, zapłakana z podartymi ubraniami stała, trzęsąc się. Lecz to co przykuło uwagę Lauren, jej zakrwawione drżące dłonie w których trzymała spore fryzjerskie nożyczki.

– Ja nie chciałam... – Szepnęła Lucy a łzy zaczęły spływać ogromnymi ilościami po jej zaczerwienionej twarzy.

– Ciii... wiem – Odparła cicho Lauren ścierając szybko łzy z twarzy Lucy, analizując w tej samej chwili sytuację. Sytuacja nie wyglądała zbyt kolorowa dla Lucy, Lauren przyjrzała się Bakerowi i stwierdziła że jego klatka się nie unosi. Młoda Jauregui nie mogła stracić najważniejszej osoby w życiu, oczywiście najważniejszej zaraz po Camili. 

Dotykałaś coś rękami, brudnymi? – Zapytała wprost zielonooka patrząc tajemniczo w oczy Lucy.

– Tylko nożyczki...  – Wyszeptała i uniosła "broń" którą trzymała w lewej ręce.

Lauren szybko wyrwała Lucy nożyczki, chwyciła mydło i zaczęła szorować mocno narzędzie zbrodni. Gdy na nożyczkach nie było śladu krwi, szybko założyła rękawiczki jednorazowe z szafki nad umywalką i chwyciła pierwsze lepsze perfumy i zaczęła psikać nimi całe nożyczki. Po tych czynnościach gdy nożyczki błyszczały Jauregui odeszła od zlewu patrząc na Vives.

– Umyj ręce do czysta – Powiedziała twardo Lauren podchodząc do ciała Colsona. Dość sporo krwi zebrało się w okolicy zagłębienia w bluzie mężczyzny, i właśnie tam zamoczyła całe nożyczki. Z ogromnym niesmakiem przyłożyła rękę do rany starszego od siebie mężczyzny.

– Wyjdź z domu przez kuchnię, wyciągnij moje kluczyki z lewej kieszeni, wsiądź na miejsce pasażera i czekaj na mnie maluchu, zajmę się tym i tobą – Westchnęła Lauren patrząc wymownie na Lucy, która zrobiła to szybko i prawie wybiegła z łazienki.

Lauren z ogromnym obrzydzeniem do Colsona Bakera wzięła zakrwawione nożyczki do lewej rękawiczki, tej z której aż kapała krew mężczyzny. Czystą ręką założyła kaptur swej granatowej bluzy na głowę i rzucała kropelki krwi na podłogę tworząc ślad którędy szła. Rozejrzała się po salonie gdzie spał naćpany Chris. Starsza Jauregui po kilku sekundach namysłu podeszła do niego i ukucnęła obok jego głowy.

– Przepraszam braciszku, muszę to zrobić, a może i ty się czegoś nauczysz... – Szepnęła całując go delikatnie w czoło po czym umieściła w jego lewej dłoni brudne nożyczki, a ten po kilku sekundach zacisnął na nich dłoń, brudząc się dość bardzo.

Lauren brudną rękawiczką ubrudziła drugą dłoń chłopaka, i resztką krwi na końcówkach przejechała chłopakowi lekko po świeżym zaroście. 

Ostrożnie zdjęła rękawiczkę i wepchnęła do kieszeni bluzy, bardzo szybkim tempem wyszła z domu rodziny Malików. Podbiegła do swojego auta i zasiadła na miejsce kierowcy, w stacyjce były już kluczyki, więc kobieta ruszyła, i z krótkim piskiem opon odjechała, uśmiechając się blado do Lucy, która odpowiedziała tym samym, lecz z przerażeniem w oczach.

Tą noc młode kobiety spędziły razem w mieszkaniu młodej Vives.

Lauren otwierając drzwi do swego mieszkania pierwsze co usłyszała to przeogromny krzyk rozpaczy oraz dźwięki tłuczonego szkła. Młoda Jauregui weszła do mieszkania a oczy kobiety zaszły mgłą. Szybko wyciągnęła rękę i podparła się ściany. Drugą dłonią i złapała się za tył głowy, przejechała opuszkami palców po sklejonych i zaschniętych włosach. Spojrzała na swą dłoń, zmieszanie pojawiło się na jej twarzy gdy ujrzała na niej odrobinkę krwi. Wolnym krokiem szła do pokoju z którego chwilę wcześniej usłyszała krzyk. Pokój Taylor był zamknięty, lecz silne uderzenie otworzyło delikatne drzwi. Dwudziestolatka siedziała skulona na łóżku przykryta lekko szarym puchatym kocem. W pokoju panował pół mrok, granatowe zasłony blokowały promienie słońca przed wstąpieniem do pomieszczenia. Jedynym źródłem światła w pokoju był ekran włączonego komputera na biurku dziewczyny.

– Co się stało Tay? – Zapytał zachrypniętym głosem Lauren, siadając na łóżku obok młodszej siostry. 

– Chrisa przenoszą do innego więzienia, o zaostrzonym rygorze i stracił szanse na jakąkolwiek przepustkę – Załkała młoda dziewczyna, a sumienie Lauren znowu dało o sobie znać.

Bordo | CamrenUnde poveștirile trăiesc. Descoperă acum