#1. Perspektywa

801 66 76
                                    

Remus nie był do końca pewien, czym kierowała się Sanah Vane, gdy zwróciła ku niemu zainteresowanie. Pamiętał ją jako zdolną, acz próżną i nieco leniwą czternastolatkę, wokół której zawsze kręciła się większa grupka dziewcząt i jeden chłopiec. Teraz natomiast, jako dziewiętnastolatka, nie wydawała się wiele różnić od dziewczyny z jego wspomnień, gdyby nie liczyć braku towarzystwa, ograniczonego już jedynie do tego samego czarodzieja z jego wspomnień i jednej czarownicy. Sama Vane była natomiast o wiele bardziej uparta, niż podejrzewał, co okazywała niemal każdego dnia, przychodząc do niego z kolejną przeczytaną książką na temat czarnej magii i zaklęć ochronnych, zmuszając go długich rozmów, czy mu się to podobało czy nie.

Gdyby sytuacja, w której się znajdował, była inna, doceniłby jej starania i może nawet uznał je za urocze. Ale Remus nie miał jeszcze sił na powrót do normalności.

Strata Tonks stanowiła wydarzenie zbyt świeże i zbyt zakorzenione w jego świadomości. Momentami przyłapywał się na tym, że spodziewał się, iż kobieta zaraz otworzy drzwi gabinetu lub klasy i wejdzie do środka, zmieniając włosy na różowe i rzucając jakimś słabym żartem. Nocami brakowało mu jej obecności; nieraz budził się, dłonią starając się dotknąć tak dobrze znanej sylwetki, tylko po to, by zdać sobie sprawę z tego, że leżał w łóżku sam. Jedynie mały Teddy przytrzymywał go przy zdrowych zmysłach i nie pozwalał na pogrążenie się w rozpaczy i żałobie, a jednocześnie przez swe podobieństwo do matki sprawiał, iż Remus nie miał odwagi, by go widywać, przynajmniej nie tak często, jak powinien.

Oraz Sanah, która niestrudzenie odciągała jego myśli od wszelkich depresyjnych tematów. Bardzo szybko zdał sobie sprawę z tego, iż czasem wyczekiwał, aż się pojawi i zmusi go do skupienia się na tym, co działo się wokół, a nie jedynie na tym, jak źle się czuł.

Tak było też tego dnia, cztery miesiące po tym, jak objął ponownie stanowisko nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią, a jej głos wyrwał go z letargu po raz pierwszy od tygodnia, podczas którego nie pojawiła się przed nim ani razu.

Gdyby miał chęci, by zastanowić się nad tym bardziej, z pewnością dostrzegłby, że stosowała wobec niego metodę kija i marchewki, umysł Remusa nie był jednak w stanie skoncentrować się na kobiecych gierkach. Z ulgą przyjmował każdą daną mu możliwość, by nie myśleć o śmierci żony.

– Dzień dobry, profesorze. – Uśmiechnęła się do niego szeroko, zakładając kosmyk blond włosów za ucho i poprawiając nerwowo ogromne okulary, które nieudolnie skrywały jej pomalowane na różowo-fioletowo powieki.

Tonks też lubiła te kolory, przeszło mu przez myśl, zaraz jednak skarcił się i na powrót skupił na stojącej przed nim uczennicy.

– Dzień dobry, Sanah – przywitał się, na co wyciągnęła przed siebie książkę i mu ją podała.

– Strona sześćdziesiąt pięć. Inferiusy – powiedziała po prostu, doskonale zdając sobie sprawę, że nie musiała wcale formułować pytania, by zgłębić temat.

Lupin wiedział, że prawdopodobnie doskonale wiedziała wszystko, co trzeba na ten temat lub miała to w głębokim poważaniu, nie zniechęciło go to jednak od wskazania jej drzwi klasy, za którymi natychmiast zniknęła. Podążył za Ślizgonką i zajął miejsce po drugiej stronie ławki, przy której usiadła. 

– Wyglądasz źle – odezwała się nagle, sekundy przed tym, nim zaczął monolog.

Remus zawahał się. Rzadko mówiła cokolwiek, co dotyczyło bezpośrednio jego.

Literatura dramatyczna | Remus Lupin x OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz