— Znaczy tyle, co uprzywilejowany — burknął oschle Merran. Skinął głową do Isharda na powitanie.
— Jednak to nie was ściągnięto tu o brzasku i zmuszono do czekania, ale nie spieszcie się, jeśli będzie trzeba, będę tu siedział do jutra.
— Jak śmiesz w ogóle się tu pokazywać? — Merran, wytwornie ubrany jakby właśnie opuścił zarządzany przez niego bank, zajął jak najbardziej oddalone od młodszego brata miejsce. — Ojciec nie chciałby cię tu widzieć!
— Powitał mnie innymi słowami. — Uśmiechnął się okrutnie na widok zdumienia, malującego się na twarzy starszego brata. — Nie powiedział ci, że jestem w mieście?
Merran posępnie zmarszczył brwi i wbił oskarżycielski wzrok w Isharda, oburzony zatajeniem przed nim tej wiadomości. Przeczesał dłonią elegancko przystrzyżone brązowe włosy, starając się zapanować nad wstępującym na jego oblicze niepokojem. Carven rozsiadł się wygodniej i z rozbawieniem przyglądał się, jak jego brat nieudolnie próbował ukryć narastający w nim strach. Wszyscy doskonale wiedzieli, że Teamis mimo wszystkich problemów, jakie najmłodszy Verhmar stwarzał, miał słabość do Carvena. Niejednokrotnie groził mu wydziedziczeniem, odcięciem od środków, jeśli się nie opamięta i nie zacznie pracować na swoje utrzymanie, lecz nigdy tego nie uczynił, chociaż ten temat był powodem nieustannych kłótni z resztą jego dzieci, rozgoryczonych niesprawiedliwym traktowaniem.
— Widocznie nie chciał marnować na ciebie swoich ostatnich oddechów — mruknął wreszcie Merran. Nie wyglądał jednak na przekonanego o prawdziwości swoich słów. — Jesteś zapijaczonym, obmierzłym szkodnikiem, żerującym na dobrym sercu naszego ojca...
— Zapomniałeś wspomnieć o uzależnieniu od hazardu — dorzucił Gibrill, który właśnie pojawił się w drzwiach. Zmiażdżył brata ciężkim spojrzeniem czarnych jak jego włosy oczu. — I ladacznic. Nasz mały, uroczy braciszek jest znany we wszystkich burdelach w stolicy.
— Ale to koniec! — zagrzmiał Merran, zaciskając położoną na kolanie dłoń w pięść. — Nie dostaniesz ani aklinga!
Zobaczymy — pomyślał Carven, ale nie ośmielił się powiedzieć tego na głos. Nie obawiał się Merrana — on wśród swych braci uchodził za najgłośniejszego i najmądrzejszego, ale też najbardziej rozsądnego — lecz Gibrilla. Dwudziestosiedmioletni mężczyzna wzbudzał strach samym swoim wyglądem. Jego umięśniona i postawna sylwetka zniechęcała mniejszego i chudszego Carvena do podjęcia dyskusji w towarzystwie brata. Gibrill szybko tracił cierpliwość i panowanie nad sobą, pięści używał jako skutecznych argumentów, kończących wszelkie spory, dlatego w oberżach, które prowadził w stolicy, rzadko kiedy dochodziło do awantur. Jako właściciel przykładnie dbał o porządek i ochoczo udowadniał niesfornym klientom, dlaczego nie warto nie dostosowywać się do obowiązującego regulaminu.
Nauczony doświadczeniem Carven wolał zachować milczenie i ustrzec się przed gniewem brata niż niepotrzebnie oberwać za własną głupotę. Nie obchodziło go, co Merran mówił. Jego groźby — w obliczu słów spisanych w ostatniej woli Teamisa — były bezpodstawne. To testament miał rozsądzić o podziale majątku lorda Verhmara i tylko to, co w nim zapisano, miało znaczenie i doniosłość prawną. Carven po ostatniej rozmowie z ojcem był przekonany, że otrzyma w spadku odpowiednią sumę, pozwalającą mu wieść dostatnie życie. Czyż nie to Teamis miał właśnie na myśli? Carven rozpaczliwie chciał w to wierzyć. Wolał nawet nie rozważać innej możliwości. Gdyby został odcięty od środków, musiałby znaleźć pracę lub — co gorsza — zatrudnić się u jednego z braci. Wzdrygnął się. Jego życie było niekończącą się zabawą, nie wyobrażał sobie, by miało się to zmienić... nie chciał tego zmieniać i zamierzał wyjechać z Daleeun z przynależnymi mu pieniędzmi, choćby miał je ukraść.
YOU ARE READING
Traitor's Oath
FantasyRodzeństwo Verhmar nie łączy nic więcej poza nazwiskiem, nawet rodzinna tragedia nie jest w stanie ich do siebie zbliżyć. Kiedy lord Teamis umiera, najmłodszy Carven jest gotów na wszystko, by odziedziczyć jego majątek wbrew mającym go za nikczemnik...
1. Komiczna ironia losu
Start from the beginning