1. Komiczna ironia losu

Start from the beginning
                                    

— Znaczy tyle, co uprzywilejowany — burknął oschle Merran. Skinął głową do Isharda na powitanie.

— Jednak to nie was ściągnięto tu o brzasku i zmuszono do czekania, ale nie spieszcie się, jeśli będzie trzeba, będę tu siedział do jutra.

— Jak śmiesz w ogóle się tu pokazywać? — Merran, wytwornie ubrany jakby właśnie opuścił zarządzany przez niego bank, zajął jak najbardziej oddalone od młodszego brata miejsce. — Ojciec nie chciałby cię tu widzieć!

— Powitał mnie innymi słowami. — Uśmiechnął się okrutnie na widok zdumienia, malującego się na twarzy starszego brata. — Nie powiedział ci, że jestem w mieście?

Merran posępnie zmarszczył brwi i wbił oskarżycielski wzrok w Isharda, oburzony zatajeniem przed nim tej wiadomości. Przeczesał dłonią elegancko przystrzyżone brązowe włosy, starając się zapanować nad wstępującym na jego oblicze niepokojem. Carven rozsiadł się wygodniej i z rozbawieniem przyglądał się, jak jego brat nieudolnie próbował ukryć narastający w nim strach. Wszyscy doskonale wiedzieli, że Teamis mimo wszystkich problemów, jakie najmłodszy Verhmar stwarzał, miał słabość do Carvena. Niejednokrotnie groził mu wydziedziczeniem, odcięciem od środków, jeśli się nie opamięta i nie zacznie pracować na swoje utrzymanie, lecz nigdy tego nie uczynił, chociaż ten temat był powodem nieustannych kłótni z resztą jego dzieci, rozgoryczonych niesprawiedliwym traktowaniem.

— Widocznie nie chciał marnować na ciebie swoich ostatnich oddechów — mruknął wreszcie Merran. Nie wyglądał jednak na przekonanego o prawdziwości swoich słów. — Jesteś zapijaczonym, obmierzłym szkodnikiem, żerującym na dobrym sercu naszego ojca...

— Zapomniałeś wspomnieć o uzależnieniu od hazardu — dorzucił Gibrill, który właśnie pojawił się w drzwiach. Zmiażdżył brata ciężkim spojrzeniem czarnych jak jego włosy oczu. — I ladacznic. Nasz mały, uroczy braciszek jest znany we wszystkich burdelach w stolicy.

— Ale to koniec! — zagrzmiał Merran, zaciskając położoną na kolanie dłoń w pięść. — Nie dostaniesz ani aklinga!

Zobaczymy — pomyślał Carven, ale nie ośmielił się powiedzieć tego na głos. Nie obawiał się Merrana — on wśród swych braci uchodził za najgłośniejszego i najmądrzejszego, ale też najbardziej rozsądnego — lecz Gibrilla. Dwudziestosiedmioletni mężczyzna wzbudzał strach samym swoim wyglądem. Jego umięśniona i postawna sylwetka zniechęcała mniejszego i chudszego Carvena do podjęcia dyskusji w towarzystwie brata. Gibrill szybko tracił cierpliwość i panowanie nad sobą, pięści używał jako skutecznych argumentów, kończących wszelkie spory, dlatego w oberżach, które prowadził w stolicy, rzadko kiedy dochodziło do awantur. Jako właściciel przykładnie dbał o porządek i ochoczo udowadniał niesfornym klientom, dlaczego nie warto nie dostosowywać się do obowiązującego regulaminu.

Nauczony doświadczeniem Carven wolał zachować milczenie i ustrzec się przed gniewem brata niż niepotrzebnie oberwać za własną głupotę. Nie obchodziło go, co Merran mówił. Jego groźby — w obliczu słów spisanych w ostatniej woli Teamisa — były bezpodstawne. To testament miał rozsądzić o podziale majątku lorda Verhmara i tylko to, co w nim zapisano, miało znaczenie i doniosłość prawną. Carven po ostatniej rozmowie z ojcem był przekonany, że otrzyma w spadku odpowiednią sumę, pozwalającą mu wieść dostatnie życie. Czyż nie to Teamis miał właśnie na myśli? Carven rozpaczliwie chciał w to wierzyć. Wolał nawet nie rozważać innej możliwości. Gdyby został odcięty od środków, musiałby znaleźć pracę lub — co gorsza — zatrudnić się u jednego z braci. Wzdrygnął się. Jego życie było niekończącą się zabawą, nie wyobrażał sobie, by miało się to zmienić... nie chciał tego zmieniać i zamierzał wyjechać z Daleeun z przynależnymi mu pieniędzmi, choćby miał je ukraść.

Traitor's OathWhere stories live. Discover now