Rozdział 6.

403 32 0
                                    

Alex's POV

Będąc już pod australijskim oddziałem firmy wsiedliśmy do jednego z zapakowanych tam samochodów. To ja byłam "tą odpowiedzialną", więc usiadłam za kierownicą. Martin tymczasem rozłożył się na tylnych siedzeniach i zaczął instalować sprzęt. Nie pytajcie mnie jak przemyciliśmy to wszystko ze Stanów, bo sama nie mam zielonego pojęcia.

- Gotowe! - zawołał po chwili, podając mi tablet. Na ekranie wyświetlona była mapka Sydney. - Patrz, czarna kropka to my - wskazał na pulsujący punkt. - Niebieski to Ashton, żółty to Luke, zielony to Calum, a czerwony to Michael - instruował, pokazując kolejno jak działa program. Nie jestem dobra w ogarnianiu tego całego badziewactwa, tzn. elektroniki. Wystarczyło mi, że umiałam do kogoś zadzwonić czy wysłać SMS.

- Jedziemy pod studio nagraniowe, a potem będziemy ich śledzić w drodze do domów - zdecydowałam, ruszając spod budynku i włączając się w ruch uliczny.

Lubię naszego Szefa, naprawdę, ale z najnowszym modelem BMW to trochę przesadził. Oczywiście Martinowi to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Co chwila wciskał jakieś przyciski na konsoli, odkrywając kolejne magiczne funkcje maszyny.

- Martin, przestań się bawić - mruknęłam, przy okazji uderzając go delikatnie w dłoń.

- Tak jest, mamusiu - zaśmiał się, włączając przy okazji radio. Z głośników popłynęło She looks so perfect, na co oboje wybuchnęliśmy gromkim śmiechem.

- Chyba nas tutaj oczekują czy coś - otarłam pojedynczą łzę z policzka, spoglądając na nawigację. Za chwilę mieliśmy dotrzeć pod studio nagraniowe.

- Alex, pysie się przemieszczają - zawołał już całkiem poważnie Martin.

- Nie posr... nie pośpieszę się. To Sydney!

Chwilę później stanęliśmy pod przeszklonym wieżowcem, z którego wychodzili ONI. Wszyscy w czarnych rurkach, przedartych na kolanach i przyciemnianych okularach wśród tłumu fanek wyglądali jak bogowie.

- Halo! Ziemia do Alex! Budzimy się - mój ukochany braciszek zdzielił mnie dość mocno jak na dzieciaka w ramię. - Mamy robotę do wykonania... i przestań się ślinić - mruknął, patrząc na mnie z odrazą.

- Nie ślinię się, daj mi spokój - dla bezpieczeństwa otarłam usta, które niestety okazały się mokre. Całkiem jakbym miała na powrót sześć lat. Jako dziecko bardzo często się śliniłam.

- Skup się! - Martin wrzasnął tuż przy moim uchu.

- Tak, tak. Chłopcy. Już się budzę - burknęłam, wracając do obserwowania klientów. Cały czas rozdawali rozwrzeszczanemu tłumowi nastolatek autografy. Też bym chciała ich podpisy... a właściwie...

- Idę tam - zakomunikowałam bratu i zanim zdążył zareagować wysiadłam z samochodu i pobiegłam na drugą stronę ulicy.

Nienawidzę widoku tłumów, a co dopiero bycia w takim tłumie. W każdej strony cię ściskają, goraco ci, ruszyć się nie możesz... do dupy z takim czymś.

Był jednak tego wszystkiego jakiś plus. Z każdym pchnięciem w plecy byłam coraz bliżej Ashtona, jednak to nie na niego miałam teraz najbardziej uważać, a na Caluma,który niebezpiecznie oddalił się od reszty chłopaków. Próbowałam skupić na nim swoją uwagę, niestety, z marnym skutkiem.

Poczułam czyjeś ręce wokół swojego drobnego ciała. Tłum wepchnął mnie wprost w ramiona Ashtona Fletchera Irwina.

- Chyba zapomniałam jak się oddycha - szepnęłam sama do siebie, lecz na tyle głośno, by Ash to usłyszał. Dzięki bogu skwitował to tylko uroczym chichotem.

- Mam coś podpisać? - spojrzał rozbawiony na moją twarz, która jak na złość przybrała kolor dojrzałych pomidorów.

- Tył tabletu może być? - zaśmiałam się nerwowo, łapiąc się za kark. Zawsze tak robiłam, gdy coś mnie zdenerwowało. Przytaknął, więc podałam mu służbowy tablet. Całe szczęście, że był biały. Jednak elektronika na coś mi się przydaje. Blondyn napisał na tyle Ash xx i oddał mi urządzenie. W tym samym momencie ktoś przepchnął się przede mnie i tyle widziałam Ashtona Irwina.

Całe 19 sekund. Najpiękniejsze 19 sekund mojego życia.

Powinnam się skoncentrować na Calumie. Stał parę metrów dalej. Gdybym zdzieliła te trzy dziewczyny z łokci w żebra byłabym z pewnością o wiele bliżej...

Spojrzałam w kierunku nadjeżdżającego busa. Zwykły obserwator pomyślałby, że to samochód chłopców. I owszem, wsystko byłoby w porządku gdyby nie fakt, że kierowca miał na sobie czarną maskę.

- Padnij! - krzyknęłam, pociągając za ramię Lukeya. W tym samym momencie padł strzał...

_____________________________________

Możecie mnie zabić, zezwalam.

Zdecydowanie powinnam pisać o 3 w nocy, bo wtedy mam najlepsze pomysły (np. To powyżej).

Mam czas, mam telefon i internet i jestem usidlona w swoim pokoju, więc będę udawać przed rodzicami głupa, że czytam Potop, a tymczasem jeszcze dziś dodam kolejny rozdział, bo sama nie wytrzymam, żeby czekać do jutra ;-;

Chociaż właściwie to mogłabym was pomęczyć troszkę, ale mam przez święta dobre serduszko...

7 jeszcze dzisiaj, ok. 16.00!

Security I part 1 // l. h.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz