Prolog

714 20 4
                                    

                                                  

        Cichy szept tuż przy uchu wypowiadał nieznane do tej pory zaklęcie. Słowa odbijały się w mojej głowie jak fale, uderzające o skalisty brzeg. Jego ręce kurczowo przytrzymywały moje ciało, kiedy próbowałam się wyrwać. Dłonią zasłonił mi usta. Czułam się bezsilna, a po chwili stałam się już tylko marionetką zdaną wyłącznie na niego. Właściciela i kata w jednym. Bez prawa głosu, cicho wołając o pomoc.

Niemy krzyk rozdzierał moje gardło. Zupełnie niezauważalny, nieistotny.

Jego ręce błądziły po moim ciele, zostawiając niewidoczne ślady bólu.

Powolnym ruchem odpinał guziki mojej koszuli, ale ja już nic nie czułam. Kojące otępienie zawładnęło moim ciałem. Słowa stawały się coraz mniej wyraźne, a jego twarz powoli rozpływała się w oczach. Zacisnęłam powieki, czując ciężar jego ciała na sobie. Po chwili nie widziałam już nic. Moje ciało opadło bezsilne, prowadzone przez jego dłonie. Umysł powoli zmniejszał obroty, zatapiałam się w bezdennej ciemności. Zniknęłam.

        Ostrożnie uniosłam ociężałe powieki. Promienie słoneczne raziły moje oczy. Spróbowałam się poruszyć, ale pulsujący ból przeszył mnie na wskroś. Skrzywiłam się lekko. Moje nagie ciało spoczywało na łóżku, niedbale przykryte kocem. Drażnił mnie dotyk materiału, szybkim ruchem zdjęłam go z siebie. Lekko podniosłam się na rękach, zaciskając powieki z bólu. Starałam się skupić na czymkolwiek, byle tylko nie myśleć o tym, co się stało. Do mojej świadomości napłynęły obrazy wczorajszego wieczora. Łzy bezsilności spłynęły po mojej twarzy, nie kontrolowałam ich. Ból cielesny był niczym w porównaniu z tym, co działo się w środku.

Tamtego dnia przestałam istnieć, nie byłam już tą samą Madeleine Lilith Whisper.

Z dnia na dzień stawałam się kimś innym, wymuszony uśmiech stał się nieodłączną częścią mnie. Zaczęłam uciekać od ludzi, nie potrafiłam już nikomu zaufać. Oddalałam się, powoli gubiąc swoją tożsamość. Nie mogłam patrzeć w lustro, brzydziłam się sobą, swoim ciałem.

Czułam się brudna, nic nie warta. Nie miałam do siebie szacunku. Obserwowana przez czuły wzrok matki, grałam samą siebie. Dawną siebie. Nie chciałam, żeby wiedziała, nie chciałam, aby ktokolwiek się o tym dowiedział. To chyba już wtedy stałam się martwa.

Martwa na wszelkie uczucia, martwa na życie. Nie czułam nic poza pustką, która otaczała mnie z każdej strony. Zatapiałam się w swoim świecie, pełnym marzeń i nadziei na lepsze jutro. Na początku wszelkie wzmianki o przyszłości napawały mnie strachem, nie wierzyłam, że coś się zmieni, że któregoś dnia poczuje się lepiej. Potem nastał czas złudnej nadziei, która towarzyszyła mi na każdym kroku, stając się moją najlepszą przyjaciółką.

A teraz? Teraz nie czuje już nic. Nie myślę o tym, co będzie jutro, stałam się obojętna na swoją przyszłość? Błąd. Stałam się obojętna na wszystko. Moja najlepsza przyjaciółka odeszła zostawiając mnie z masą pytań. Mimo usilnego poszukiwania, mam wrażenie, że odpowiedzi tylko się ode mnie oddalają. Żyje z dnia na dzień, powoli zaliczając punkty z listy rzeczy do zrobienia, spisanej przez ręce Boga.

Chciałabym po prostu choć raz uśmiechnąć się szczerze.

Czy to tak wiele?


Marionetka (zawieszone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz