53.

27.1K 912 459
                                    

MIKE POV 

Wróciłem do domu tuż po zmroku. W salonie panował gwar i lekkie poddenerwowanie, które towarzyszyło tylko specjalnym akcjom. A ta była...szczególna. 
-Kurwa, już myślałem, że Ty też nam zaginiesz- William wymówił te słowa nieco ironicznie, jednak na jego ustach majaczył lekki uśmiech. 
Zapinał na ręce swoje skórzane rękawiczki bez palców, chociaż zupełnie nie wiedziałem po co mu one. Ostatnio lubił je zakładać, mówiąc że to jak szczęśliwy amulet, ale kto go tam wie. 
-Mówiłem, że muszę coś załatwić- wzruszyłem ramionami obojętnie. 

Will przyjrzał mi się badawczo, unosząc zawadiacko prawy kącik ust. 
-Ta sprawa miała jakieś konkretne imię? 
-Imię?- zapytałem, chwytając ze stołu pierwszą lepszą kartkę. Była to poglądowa mapka terenu, do którego zmierzaliśmy.- Nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy. 
-Oryginalne imię- mruknął w odpowiedzi. 

-O, Mike!
Poczułem jak ktoś klepie mnie po ramieniu. Diego miał minę profesjonalisty a jego oczy zdradzały, że jest lekko poddenerwowany. 
-Wróciłem, jak mówiłem- wzruszyłem ramionami, bez entuzjazmu. 
Część mnie żałowała, że musiałem wrócić. Chciałem być przy Yvette, ale wiedziałem, że nie mogę. 
-Jesteście pewni, że to dobry krok?- na horyzoncie pojawiła się Scarlett, która właśnie zbierała się wyjścia.- Mieliście czekać, aż policja zrobi nalot-przypomniała.
-Obgadaliśmy to wiele razy- westchnął Diego.- Nie możemy dłużej czekać, musimy wszystko wyjaśnić tej nocy. 

Fanning obdarzyła długim spojrzeniem Williama, który jednak ani na sekundę, nie oderwał oczu od stołu. Zrezygnowana wyszła, by zająć swoją pozycję. 
-Za pięć minut wyjeżdżamy- krzyknął Marrero, poganiając nas. 
Matthew zwinął kluczyki do samochodu Willa, informując że czeka na dole. DeVitto pobiegł za nim, krzycząc coś, że to przecież jego samochód. Zebrałem papiery, wkładając pośpiesznie je do teczki. 
Wtedy zawibrował mój telefon i chociaż powinienem wyjść i wsiąść do auta, zdążyłem jeszcze go odczytać.

Od: nieznany
Treść: Przemyślałam to o czym Pan mówił. Ma Pan rację. Proszę do mnie zadzwonić, kiedy będzie Pan miał czas. 

Musiałem zostawić tą sprawę. Teraz musiałem nie dać się zabić, aby doprowadzić ją do końca.


REED POV

Broń. 
Czarna, połyskująca, trochę ciężka ale nie za bardzo. 
Zaskoczyła mnie moja reakcja. Gdzieś podskórnie czułam, że to właśnie będzie i wcale nie zdziwiłam się, gdy ujrzałam ją w środku zgrabnej paczuszki.

Było mi cholernie smutno. 
Od momentu gdy moje palce gładko przebiegły po kształcie pistoletu, czułam się jakbym już popełniła zbrodnię. Jakby samo patrzenie na broń zrobiło ze mnie morderczynię.
Wielokrotnie w swoim życiu wypowiedziałam frazę "zabiję cię".
Groźby bez pokrycia, w emocjach, strachu czy żalu nie były wcale straszne. Wiedziałam, że nie zabiję mamy, gdy stawiała przede mną zakazy. Wiedziałam, że pijacki amok nie pchnie mnie do popełnienia takiego czynu, gdy na zapleczu barku wyklinałam Archera. Wiedziałam, że wszystkie te niegroźne groźby nigdy się nie spełnią.
Bo nigdy nie pomyślałabym, że mogłabym zabić człowieka. 

Kiedy stał przede mną Evan Wood, który zabiłby mnie bez mrugnięcia okiem, mój mózg nie zlecił wykonania pierwszego ruchu. Chociaż działabym w obronie własnej, nie dałam rady tego zrobić. 

Ale w tamtym momencie na szali ważyły się losy Kingsów. Mojego chłopaka, Matta, Willa, Michaela i Diego. Pośrednio dotyczyło o również Ryana (chociaż mimo wszystko wciąż niezbyt mu ufałam) a także Aarona. Za nimi stało bezpieczeństwo Mederith i dzieciaków, Scarlett czy Izzy. Ich rodzin, znajomych czy przyjaciół- być może nawet Annabeth czy Yvette.

Zbyt wiele osób by ucierpiało, żebym mogła odpuścić i nie spróbować. 

Jak przez mgłę pamiętałam jak wydostałam się z domu. Aaron wciąż mnie obserwował a mimo to, nie zauważył jak ktoś podrzuca paczkę do moich drzwi. Wyszłam kuchennym oknem, które prowadziło na tyły domu. Nie było to takie trudne. Dużo gorsze okazało się, wymknięcie się poza ogrodzenie. Wspinaczka odpadała- moje ręce nie były tak wyćwiczone a zgrabność, której mi brak nie pozwoliłaby mi na udaną akcję. Z bronią wetkniętą za pasek i ukrytą pod obszerną, ciemną bluzą przekradałam się wzdłuż ogrodzenia. 
Nie miałam konkretnego planu działania. Dopóki przy samochodzie Aarona nie działo się nic podejrzanego, mogłam spokojnie przesuwać się powoli, ocierając plecami o żywopłot. Towarzyszyło mi dziwne uczucie. Z jednej strony chciałam, aby moja misja zakończyła się sukcesem a z drugiej...chciałam być przyłapana.  
Kiedy rozmyślałam nad tym, czy wysłać Aarona do sklepu po tampony (tego nie da się zignorować) czy może próbować przedostać się między gałęziami na sąsiednie podwórko, mężczyzna odpalił samochód i ruszył z piskiem opon. 

Byłam zdziwiona, bo przecież jego polecenie było całkiem inne. Po chwili dał mi tylko znać, że wróci jak najszybciej się da ale Diego prosił o przysługę. 
Odetchnęłam, ale nie sądzę aby był to wyraz ulgi.  Przełykając głośno ślinę, wyślizgnęłam się na ulicę i wsiadłam do samochodu Adama. 


Stojąc na uboczu, gdzie miałam czekać na kolejną informację, moje myśli były rozbiegane. Nie mogłam skupić się na niczym konkretnym, wiedziałam że praktycznie pochowałam się żywcem. Mogłam wmawiać sobie, że próbuję kogokolwiek uratować ale wiedziałam jedno- to nie ma prawa się udać. 
Wiatr smagał moje policzki, gdy na horyzoncie rozbłysły światła reflektorów. Spięłam się na myśl o tym, co mnie czeka. 
Gdy ciemny wóz zatrzymał się, wzleciały w powietrze tumany kurzu. Było tak sucho, że ziemia domagała się każdej kropli wody a deszcz, nie chciał spaść. 

-Ostatnim razem, wyglądałaś jakoś bardziej...odważnie- głos Dragona zabrzmiał jak zapowiedź kataklizmu. 
Spojrzałam w jego stronę, zdając sobie sprawę z tego jak żałośnie muszę wyglądać. Wyprostowałam się, czując że to wszystko to niezła farsa. Miałam w głowie tysiąc podejrzeń- dlaczego tak a nie inaczej.
-Mniejsza- skomentował, podchodząc do mnie na odległość dwóch kroków.- Mój pomocnik mówił, że zadajesz strasznie dużo pytań...
-Dalej nie wiem o co chodzi- odpowiedziałam, siląc się na neutralny ton. 
-Prosty deal. Przesyłka powinna rozwiać twoje wątpliwości.
Czułam, że moje serce zaraz wypadnie z piersi. Szumiało mi w głowie i chciałam tylko schować się gdzieś w ciemnym i ciepłym miejscu, tak żeby nikt już nigdy mnie nie znalazł. Chciałam zaznać bezpieczeństwa, ale zapomniałam, że Archer to synonim niebezpieczeństwa. 

-Szczegóły- mruknęłam, oplatając się rękoma. 
-Pojedziesz do portowni-powiedział zupełnie na luzie.- Nie będzie tam zbyt wielu ludzi. Kilka minut przed jedenastą pojawi się tam ciężarówka. Kierowca to mój człowiek, al nikt o tym nie wie. Reszta to zwykłe szczeniaki, nawet nie będą wiedzieć co się dzieje. Ciężarówka dowozi konkretny towar, który no cóż...trochę przeszkadza mi w moich własnych interesach, jeśli wiesz o czym mówię- tu znacząco pociągnął nosem, śmiejąc się jakby było w tym cokolwiek strasznego.
-Portownia?- zapytałam.- Wysyłasz mnie do Lory Reinhart! 
Dragon wzruszył ramionami. 
-Sama to zaproponowałaś, księżniczko.
-Mam zabić Lorę!? Jak do cholery!
-Przyznaj, że wcale nie pałasz do niej szczególną sympatią- odpowiedział lekko.- Chyba było by ci lżej, wiedząc że nie żyje?

(Nie) Chcę Cię Zranić [ZOSTANIE WYDANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz