Prolog

626 17 10
                                    

SYSTEM VENTORIA
JURYSDYKCJA TERRAŃSKA
ORBITA PLANETY SOBO
STACJA BADAWCZO-WOJSKOWA VENTES-4

Kapitan Frank Foriet był dowódcą Ventes-4 od przeszło dwudziestu lat i nigdy nie przeszkadzało mu to, co inni nazywali rutyną. Lubił spokojne życie, więc stanowisko, które piastował, w pełni mu odpowiadało, szczególnie że system Ventoria był traktowany niczym rubieże cywilizowanego świata. To co dla większości byłoby zsyłką i załamaniem kariery wojskowej, dla niego okazało się spełnieniem marzeń. Urodził się i wychował na Ziemi, ale odkąd wstąpił do Terrańskiej Akademii Galaktycznej, całe życie poświęcił Flocie. Teraz w wieku sześćdziesięciu siedmiu lat, po ponad czterdziestu latach czynnej służby, miał przejść na emeryturę i wrócić do domu. Czyli właściwie dokąd? Na Ziemię? Do miejsca, gdzie nie znał nikogo, a z najbliższą rodziną już dawno zerwał wszelkie kontakty. Nigdy nie ciągnęło go do żeniaczki, za krewnymi też nie tęsknił, ponieważ Flota w pełni ich zastępowała. W gruncie rzeczy była dla niego wszystkim, co znał. Ventes-4 stała się całym jego życiem. Był w domu i nie chciał udawać się na wygnanie. Nie taki koniec sobie zaplanował. Choć tak naprawdę nigdy o nim nie myślał. Aż do teraz.

Wszedł pełen ponurych myśli na mostek, trzymając w ręce zmiętoloną kartkę. We Flocie nadal używano papieru, mimo zaawansowanej technologii oraz cybernetyki. Zabawne, pomyślał, siadając w fotelu dowódcy, koło którego na małym stoliku czekał na niego kubek z gorącą kawą. Zbliżał się niemal koniec dwudziestego trzeciego wieku, a on nadal otrzymywał oficjalne dokumenty wydrukowane na papierze. Zerknął ponownie na depeszę od dowództwa, co przywróciło mu ponury nastrój. Emerytura... Absurd! On się na to nie nadaje. Jeśli ci wałkonie z admiralicji myślą, że go uziemią, to są w dużym błędzie.

– Panie kapitanie, dobrze się pan czuje? – spytała młoda kobieta w mundurze porucznika Terrańskiej Floty Galaktycznej. Na rękawach i kołnierzu widniały insygnia pierwszego oficera.

Foriet otrząsnął się z zamyślenia i szybko schował wymiętą depeszę do kieszeni spodni, trącając przy tym łokciem kubek z kawą. Zaklął pod nosem, gdy usłyszał dźwięk tłuczonej taniej porcelany. Może rzeczywiście jest już za stary na to wszystko?

– Nic mi nie jest – odparł pospiesznie. W międzyczasie ktoś podbiegł, aby posprzątać stłuczone naczynie. – Zamyśliłem się tylko. O co chodzi?

– Wykryliśmy na radarze jedną z naszych jednostek zbliżającą się do stacji w tunelu podprzestrzennym – zameldowała szybko porucznik Alice Lixia, udając, że nic nie zauważyła.

– Co to za jednostka?

– TFG Ulisses, gwiezdny krążownik klasy Rocket. Nie mamy go w naszym rejestrze przyjęć. Zdaje się, że mają jakiś problem, gdyż odczyty na radarze podprzestrzennym są... dziwne.

– Wywoływaliście ich?

– Nikt nie odpowiada na nasze wezwanie.

– Może nas nie słyszą – stwierdził Foriet.

– To możliwe, sir. Jeśli coś szwankuje, to musi być po ich stronie. Nasz sprzęt działa bez zarzutu.

– Radiooperator! Proszę o raport.

Siedzący przy pulpicie młody krępy mężczyzna, nie spuszczając wzroku z monitora, szybko odpowiedział dowódcy:

– Ich sygnał na radarze podprzestrzennym jest stały, ale niezbyt silny. Wygląda to tak, jakby ich radiolatarnia podprzestrzenna traciła moc. Powinni wyjść z tunelu za trzydzieści siedem sekund, jakieś dziesięć tysięcy metrów na wprost nas. Sektor C-5.

– Dobrze cię wyszkolili, młody – zażartował kapitan, próbując rozładować zżerającego go napięcie. – Poczekamy, aż się pojawią i spróbujemy ponownie. Pani porucznik, proszę przygotować holowniki i ekipę medyczną.

Po czym dodał:

– Tak na wszelki wypadek.

Porucznik Lixia spojrzała znacząco na swego dowódcę, po czym bez słowa odeszła wykonać rozkaz. Sekundy wlekły się niemiłosiernie, zaś Frank czuł, że coraz mocniej się poci. Gdy przyniesiono mu drugą kawę, na kosmicznym niebie rozbłysła na wprost nich błękitna tarcza otwierającego się tunelu podprzestrzennego. Świetlisty dysk oślepił na chwilę Franka, po czym zniknął tak samo nagle, jak się pojawił.

Gwiezdne krążowniki klasy Rocket przez niemal osiemdziesiąt lat stanowiły trzon siły uderzeniowej TFG. Zaprojektowane pod koniec dwudziestego drugiego wieku, były pierwszymi dużymi okrętami wojennymi zbudowanymi przez Terran. W sumie do służby weszło ponad tysiąc dwieście tych okrętów, a dzięki swej wszechstronności znaczna ich część nadal była w czynnej służbie, dzięki licznym modernizacjom. Obecnie, w czasach pokojowej eksploracji kosmosu, wykorzystywano je jako jednostki eskortujące konwoje oraz do walk z wrogimi frakcjami. Standardowe wersje tych okrętów mierzyły niecałe osiemset siedemdziesiąt metrów długości oraz średnio sto dwadzieścia metrów szerokości, przy nieco ponad pięćdziesięciu metrach wysokości, wliczając w to wieżę mostka obserwacyjnego. Napędzane były trzema silnikami impulsowymi oraz zespołem silników pomocniczych, a dzięki zaawansowanemu systemowi generatorów grawitacyjnych potrafiły samodzielnie lądować na planetach niemal każdego typu. W kosmicznej próżni zaś zachowywały wysoką wartość bojową głównie dzięki dobrze zaprojektowanemu systemowi grodzi oraz potrójnemu pancerzowi zewnętrznemu. Uzbrojone w cztery rzędy lekkich działek pulsarowych, po dwa na burtę, śmiało wymiatały całe skrzydła lekkich myśliwców i bombowców. Pięć wież artyleryjskich na głównej osi okrętu posiadało po dwa działa plazmowe. Za trzecią wieżą, licząc od dziobu, wznosił się przysadzisty mostek. Dodatkowo krążownik posiadał na wysokości śródokręcia dwa hangary myśliwskie, po jednym na burtę. Każdy mieścił po dwanaście myśliwców przewagi przestrzennej. W obu hangarach przewidziano również miejsce dla promu medycznego, a w hangarze pierwszym była wydzielona strefa dla małego promu cywilnego.

Jednak to, co ujrzała załoga stacji Ventes-4, daleko odbiegało od tego opisu. Jedyne określenie, jakie przychodziło im do głowy to dryfujący wrak poskręcanego metalu. Mostek i cztery działa plazmowe po prostu zniknęły. W ich miejscu pozostały jedynie wielkie wyrwy. Z hangarów wydobywały się co jakiś czas kłęby gęstego dymu, prawdopodobnie będącego efektem pożaru paliwa dla myśliwców, które potrafiło się palić w warunkach beztlenowych.

Kapitan Foriet wydał rozkaz natychmiastowego wysłania holowników do ustabilizowania okrętu sunącego bezwładnie w kosmicznej próżni. Gdy tylko udało się zakotwiczyć i unieruchomić jednostkę, od razu skierowano na nią promy medyczne. Po kilku minutach zgłosił się przez radio dowódca zespołu ratowniczego:

– Mostek, słyszycie mnie? Odbiór.

– Głośno i wyraźnie – odpowiedział szybko radiooperator.

– W centralnej części jednostki jest powietrze i mamy kilku żywych.

– Stan? – zapytał szybko Foriet.

– Kiepsko z nimi, ale przeżyją. Jeden jest przytomny.

– Da radę mówić?

– Cały czas to robi, tyle że to nie ma sensu.

– To znaczy?

– Wciąż powtarza jedno zdanie: „Niszczyciele przybyli".

Piekło kosmosu (KSIĄŻKA WYDANA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz