I.

850 99 38
                                    

|daphne greengrass

               DZIEŃ W PRACY PO NIEPRZESPANEJ NOCY BYŁ CZYMŚ OKROPNYM.          Gorzej mogłoby być jedynie wtedy, gdyby jakiś samobójca na nią spadł skacząc z wieżowca. Chociaż dzisiejszego dnia śmierć dla Daphne mogłaby być wybawieniem.

           Dziewczyna siedziała przy stoliku w małym barze. Opierając brodę na splecionych ze sobą dłoniach delektując się chwilą odpoczynku od pracy. 
Biegała cały poranek i południe. Dopiero teraz, gdy ruch się zmniejszył mogła chwilę posiedzieć w ciszy. Mogła również, zamiast się nad sobą użalać po prostu spać w nocy. Często była zła, że nawet w tak prostej sprawie potrafiła siebie zawieść.

          Tańce wczorajszego wieczoru były jednak niesamowite. Niemalże magiczne. Po nocy pełnej tańców i radości nie można tak normalnie zasnąć. W głowie Daphne nadal grała muzyka. 

          Praca w takim stanie była katorgą i najprawdopodobniej najbardziej wymyślną torturą jaką sobie zadała.
Położyła się na stoliku na którym porozsypywana była sól i cukier. Westchnęła cicho. Jeszcze tylko dwie godziny. Zamknęła oczy. Chwilę tylko dla niej w tym miejscu zazwyczaj trwały bardzo krótko.

           — Daphne! Egy angol.
          Podniosła się niemrawo. Zachciało jej się krzyczeć z zirytowana, zamiast tego wstała. Posłała jeszcze tylko jedno tęskne spojrzenie w stronę zużytego krzesła i podeszła do kasy. 

          Uśmiechnęła się do Adrienn dając znak głową, że zajmie się obcokrajowcem. Pulchna kobieta odwróciła się i przeszła przez drzwi do kuchni po których otwarciu do nosa dziewczyny dobiegł zapach smażonych frytek. Zmarszczyła nos, strasznie nie lubiła tego zapachu. No cóż tradycyjne dania Węgierskie nie sprzedawałby się zbyt dobrze w takim miejscu. Daphne wiedziała, że do tych Adrienn ma niesamowity talent.

          Mężczyzna spojrzał na Daphne. Zaczęła ciężej oddychać. Chciała coś powiedzieć, ale znów górę wzięła jej nieśmiałość. Czasami po prostu nad nią nie panowała i wtedy działy się sytuacje o których przypominała sobie najczęściej w środku nocy, gdy próbowała zasnąć. 
Wzięła głęboki oddech. Brunet zmarszczył brwi przypatrując się jej badawczo. 

Oddech, oddech to podstawa. Wdech wydech Daphne. 

           — Jestem Harry i chciałbym tu wynająć pokój. 

          Zamrugała i poczuła rumieńce na twarzy. Znów się ośmieszyła. Tak głębokie oddechy pomagały. Teraz powinno być już dobrze.

           — Za mną — powiedziała cicho. Następnie sztywno odwróciła się i ruszyła przed siebie.

          Harry poszedł sprężystym krokiem za nią. Szli wąskim korytarzykiem na którego ścianach wywieszone były oprawione zdjęcia koni i ich jeźdźców. Daphne zawsze lubiła na nie patrzeć, ale teraz nie miała na to czasu. Na końcu korytarzyka znajdowała się portiernia. Nikogo tam nie było, zazwyczaj to Daphne witała gości, ale o tej porze roku było ich malutko. 

          Oboje się zatrzymali. Dziewczyna weszła za ladę i usiadła na niewygodnym krześle. Otworzyła księgę gości, spojrzała znad zakurzonych kartek na nowego gościa motelu. 

           — Imię i nazwisko? — spytała wpatrującego się w nią chłopaka.

           — Harry Potter. 

          Chwyciła długopis i włożyła niesforne, platynowe kosmyki za ucho. Pochyliła się, krzywymi i drobniutkimi literami wpisała jego słowa do księgi. Jedną myśl która nie dawała jej spokoju. Czy on już wie, że to ona?

           — Adres?

           — Londyn. 

          Daphne uniosła jedną brew. 

           — Ja też tam kiedyś mieszkałam. — uśmiechnęła się, ale według Harry'ego był to niezwykle smutny uśmiech. 
Spojrzała na niego, czuła, że skądś znam tą twarz, ale może po prostu miał taką twarz. 
Taką którą pamięta się bez żadnej przyczyny?
Jego oczy wpatrywały się w nią cały czas. 

          — To chyba wystarczy. Nie mamy tutaj żadnej bazy danych. Ta księga to zakurzony żart. — Mówiąc to podniosła obiekt swojego zdenerwowania i upuściła z powrotem na blat. 
Spowodowała tym uniesienie się chmury kurzu. 
To wywołało u dziewczyny atak kaszlu, a u Harry'ego szczery śmiech. 

          Gdy już jej organizm mógł oddychać normalnie uśmiechnęła się do nowego gościa hotelu i schyliła się by poszukać klucza do pokoju. Zawsze miała je wszystkie ładnie poukładane, ale tak to już jest jak nie ma cię w pracy i zastępuje cię syn właścicielki. 

          — Pokój jednoosobowy? 

          — Nie jeśli zechcesz dołączyć — gość odpowiedział i zaśmiał się przy okazji. 

          Daphne wyprostowała się i położyła dłonie na biodrach. Podniosła brwi patrząc spod nich na Harry'ego. 

          — Słuchaj no Larry…
Specjalnie pomyliła imię. Spotykała się z takimi żartami na co dzień, jednak po angielsku brzmiały one bardziej płytko i zdecydowanie mniej ją barwiły niż te wypowiedziane po węgiersku.

          — Harry — poprawił ją.

          Przechyliła głowę na bok dając znak, że ją to nie interesuje. 

          — Jestem zmęczona. Mam jeszcze dużo pracy i dzisiaj nie jestem w nastroju na docenianie tak niezwykle wybitnego humoru. 

          Rzuciła w jego stronę kluczem. Miał świetny refleks, bo złapał go jedną dłonią tuż przed swoją twarzą.

          — Pokój jednoosobowy numer 25. Na górze na samym końcu korytarza. — powiedziała unosząc wysoko podbródek. 

          Ruszył w stronę schodów. Po kilku krokach zatrzymał się i odwrócił do Daphne.

          — Nie powinienem był tak mówić. — powiedział, a Daphne usłyszała w tych słowach wyrzuty sumienia. 

          — Słyszałam gorsze rzeczy. Ja mieszkam w pokoju numer dwadzieścia, więc jesteśmy sąsiadami. — zrobiło jej się go szkoda. 
Czasami jej huśtawki nastroju były nie do opanowania, a tym denerwowała nie tylko siebie.

          Po tych słowach wstała i przeszła obok niego niedbale poprawiając biały fartuszek zawiązany na jej biodrach.

          — Możesz mi kiedyś opowiedzieć co słychać w Londynie. — powiedziała nie oglądając się za siebie.

GIRL WITH PEARL HAIR ━ daphne greengrass & harry potter ✓Kde žijí příběhy. Začni objevovat