12| Coś się kończy, coś się zaczyna

6 0 0
                                    

Kiedy świat zaczął układać mi się ponownie przed oczami zdałam sobie sprawę, że znajdujemy się, ja wraz z moim pradziadkiem, na łące. Gdzieś w oddali widziałam skupiska dębów, na gruncie wyrastały kwiaty, na których z ochotą siadały motyle i pszczoły. Te drugie bzyczały z... Radością?
– Gdzie my jesteśmy? – odważyłam się zapytać Adama, gdy ten dźwignął się do góry.
– Sam chciałbym to wiedzieć... – przerwał w pewnym momencie wypowiedź i spojrzał w bok – Słyszałaś?
Wsłuchałam się lepiej w dźwięki otoczenia. Raz za razem docierały do mnie piski i wrzaski dzieci. Ale nie były one przepełnione strachem czy smutkiem, ani tym bardziej złością. Były radosne.
– Dzieci... – odważyłam się wydusić z siebie.
– Dzieci – powtórzył po mnie mój pradziadek i spojrzeliśmy na siebie.
Idziemy.
Ruszyliśmy dość szybkim marszem w stronę skąd dochodziły odgłosy. Jak się okazało dzieci bawiły się na małej polance, ganiając się w najlepsze między kilkoma drewnianymi stołami. W ulokowanej dalej budowli przypominającej przeciętą na pół drewnianą chatkę siedziały, zapewne, ich matki otoczone koszykami, w których zapewne był prowiant.
Istna, nieprzerwana sielanka.
Gdzie ja, gdzie my, trafiliśmy?
Przyuważyłam, że wzrok Adama spoczął na jedynym z młodszych dzieci. Mała, jasnowłosa dziewczynka, w niebieskiej sukience, aniołeczek jakby powiedzieli niektórzy.
W pewnym momencie dziewczynka przerwała zabawę i również spojrzała na mojego towarzysza. Nie minęła minuta, a już miała szkliste oczy. Zaraz potem zaczęła łkać. Ale wśród grymasów mogłam spostrzec uśmiech.
Wzruszenie. Wzruszenie małego dziecka.
– Tatuś! – wyrzuciła z siebie dziewczynka, po czym spojrzała w stronę drewnianego tworu – Mamo! Ruthie! To tata! Tata wrócił!
Wtedy zrozumiałam, że ten aniołek to młodsza córka Adama. A skoro była tu też jej mama i starsza siostra...
Umarłam, pomyślałam.
Umarłam, ale jakbym odżyła.
A to, ponowne spotkanie rodziny przed moimi oczyma było pięknym obrazem. Aż sama poczułam jak pieką mnie oczy, ale przetarłam je by to ukryć.
Ruth miała na rękach swoje dziecko, co oczywiście nie uszło mojej uwadze. Czułam się szczęśliwa, szczęściem Adama. Odzyskał to, co było dla niego najważniejsze.
– A to, kto? – spytała młodsza córka mężczyzny wskazując na mnie.
– J... Ja... – nie mogłam dobrać słów.
– To Julia – przedstawił mnie Adam – Moja prawnuczka.
– O ja cię! – zawołał radośnie ten aniołeczek obejmując moje nogi – Cześć! Ale jesteś ładna!
Zaśmiałam się.
Raz, drugi, trzeci...
I się popłakałam.
Zrównałam się wzrostem z dziewczynką przez uklęknięcie, na co ona zareagowała rzuceniem mi się na szyję.
– Przepraszam, ale... – w sytuację wtrąciła się żona Adama – Jestem pewna, że ktoś chce się z tobą przywitać.
Spojrzałam we wskazanym przez kobietę kierunku i dostrzegłam idący polną dróżką szaro– brunatny kształt. Potem kształt, wraz z każdym krokiem zyskiwał walory wyglądu, aż wreszcie...
– Daisy! – nie kontrolowałam wysokości ani głośności mojego głosi, gdy rzuciłam się w stronę szynszyli – Daisy!
Zwierzątko również wydało z siebie dość piskliwy odgłos i zaczęło radośnie kroczyć w moją stronę. Spotkałyśmy się w połowie drogi, a gdy Daisy znalazła się w moich ramionach nie miałam zamiaru jej stamtąd wypuszczać.
– Tak za tobą tęskniłam – powiedziałam, po czym ucałowałam ją w czubek głowy. Daisy odpowiedziała wtuleniem się w zagłębienie w mojej szyi i pozostanie w tej pozycji na jakiś czas.
– Udało się – usłyszałam Adama obok mnie – Udało nam się.
– Zdecydowanie – powiedziałam spoglądając niego – To dziwne, ale... Jestem martwa. A czuję się jakby moje życie na nowo się rozpoczęło.
– Cóż, moje na pewno właśnie na nowo się zaczyna – odpowiedział, a z oddali zaczęliśmy być nawoływani przez resztę naszej grupy.
– No to na nas pora – powiedziałam z westchnieniem.
– Tak, na nas pora... Julia?
– Huh?
– Dziękuję. Za wszystko.
– Też ci dziękuję – oświadczyłam. Nawoływania stawały się coraz głośniejsze.
– Chodźmy, bo nam nie dadzą spokoju.
Czy mi się zdawało, czy Adam się uśmiechnął?
Daisy wysunęła się z moich ramion i zaczęła kroczyć do Ruth, Lotte i Gretchen, a ja spojrzałam zdziwiona za zwierzątkiem. Potem na pradziadka.
– Ha! – pacnęłam go w ramię – Ścigamy się?
– Że, co? – wykrztusił.
– Dawaj, ścigamy się. Kto ostatni ten pluskwa.
Nie czekając na jego odpowiedź zaczęłam gnać do przodu z największą szybkością, jaka była mi dana. To było przyjemne uczucie, wbrew wszystkiemu. Bo byłam wolna. Mogłam gnać do końca świata i jeszcze dalej i nic nie stało mi na drodze.
Miałam właśnie pokonywać kolejny fragment trasy, gdy powietrze przeszyło wołanie mojego pradziadka, które sprawiło, że zaczęła się u mnie niepohamowana salwa śmiechu.
– A, kto pierwszy, ten ją zje!
Oj Adam, Adam. Dla takiej rodziny to ja zrobię o wiele, wiele więcej.
                                                                          •.•
Jonah Klein patrzył z oddali jak wkładali trumnę z ciałem Julii do dołu.
Chłopak widział Marvina Tolko. Mężczyzna był dosłownym wrakiem człowieka. Musiał od dawna nie spać, nie golić się, o nie spożywaniu pokarmów nawet nie wspominając. Twarz matki Julii była ciągle ukryta w chusteczce, a mina jej partnera sugerowała, że chciałby być teraz w domu. W przeciwieństwie do ojca, manifest zniszczenia ludzkiej radości prezentowali jego synowie i córki. Najstarszy i najwyższy za razem chłopak trzymał w objęciach płaczącą dziewczynkę i nie dało się pojąć czy jej ciałem wstrząsał szloch czy dreszcze czy obydwa. Dwie dziewczyny w bliźniaczych wręcz czarnych płaszczach trzymały się za ręce, a ich młodsi bracia zdecydowali się na objęcie ich wokół talii, bo na tyle pozwalał im niski wzrost.
Kiedy pochód zaczął się kierować w stronę miejsca, w którym Jonah kontynuował bycie niezauważonym, chłopak odskoczył w bok i zaczął iść małą dróżką do bocznego wyjścia z cmentarza. Na pewno dla wszystkich, którzy go w tym momencie widzieli nie było normą to, że ktoś tak szybko się przemieszcza w miejscu gdzie trzeba zachować takt i szacunek dla pochowanych, ale Kleina nie obchodziła opinia innych.
Krok za krokiem był coraz dalej od tego miejsca, a coraz bliżej tętniących aktualnie życiem ulic Nowego Yorku.
Kontrast rzeczywistości uderzył ze zdwojoną siłą i chłopak musiał się zatrzymać i zebrać myśli.
Wtedy ją dostrzegł.
Stała na drugiej stronie przejścia ślą pieszych, jakby czekała na niego od dłuższego już czasu. Przywołała go do siebie gestem dłoni, ale zaraz potem została zasłonięta przez przejeżdżający na zielonym samochód.
Julia. Ona tam stała.
Ale przecież nie żyła. Przed chwilą widział jej pogrzeb. Widział jej trumnę. Jakim więc cudem...?
Przebiegł przez przejście, gdy nadarzyła się okazja, ale po drugiej stronie już jej nie było. Teraz stała oparta o budynek jakiejś cukierni. Od razu rzucił się w jej stronę i tak samo szybko jak tego dokonał, ona zniknęła mu ponownie z pola widzenia.
Czy zwariował? A co jeśli nie? Skoro z Julią za życia kontaktował się duch, ba nawet do niej mówił, to, czemu jego może również nie dotyczyć taki przypadek?
Julia była teraz przy małej filii sieciówki z ubraniami. Podejść?
Podszedł. I się odezwał, zduszonym szeptem wypowiedział jej imię.
Dziewczyna nie odpowiedziała słownie, ale gestem. Wskazała mu kierunek, tym samym nakazując tam patrzeć.
Zobaczył mała dziewczynkę, błagającą przechodniów o nawet najmniejszą pomoc. Za każdym razem była ignorowana, jakby nie istniała.
Wiesz, co masz zrobić.
Obrócił się w stronę Julii, oczekując, że zobaczy ją tam jeszcze po usłyszeniu jej głosu. Ale dziewczyna zniknęła.
Jonah rozejrzał się w około.
Raz, drugi, trzeci.
Tak, Julia na pewno już odeszła, zostawiając go do sprawowania pieczy nad światem.
Jonah wziął głęboki oddech i spojrzał w stronę dziewczynki. Znów ktoś ją zignorował, była to matka z dzieckiem.
Chłopak westchnął głęboko i zebrał myśli.
Już wiedział, co ma zrobić.

                                                                                                          KONIEC

AncestryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz