– Więc...  przerwał ciszę wilk. – Jak daleko za tymi górami są bagna? 
      – ...Niedaleko  odpowiedział topik po chwili. – Kawałek trzeba będzie jeszcze przejść, ale niedaleko. – Tak naprawdę z mapy ciężko było stwierdzić, a przecież nigdy tędy nie przelatywał.

      Merlinie. Co on najlepszego wyrabiał...

      – Ale dotrzemy tam jeszcze jutro?  Nieświadomy jego myśli szatyn kontynuował wątek.
      – Mhm. Powinniśmy dotrzeć na miejsce jeszcze przed następnym dniem.
      – Nareszcie  westchnął z ulgą, wbijając tym w chochlicze serce kolejną – już trzecią – szpilę.

      – Ta... nareszcie...  Diablik posmutniał. Gorg obrócił się na bok, przodem do niego, również leżącego na boku, z głową na wyciągniętej wilczej ręce.

      Wpatrzyli się sobie w oczy.

      Te różnokolorowe uciekły nagle bez zgody właściciela na usta wilkołaka, ale zaraz powróciły do jego oczu, oczywiście przyłapane na tej małej wędrówce.
      Pilipix zarumienił się lekko, acz Gorg – po kolejnej, krótkiej chwili wpatrywania się weń – również spuścił spojrzenie na błękitne wargi. Tyle że tam się zatrzymał, i kiedy zaczął powoli zbliżać do towarzysza głowę, cały czas się w nie wpatrywał.
      Powrócił ze spojrzeniem na brokatowe ślepia dopiero, gdy ich usta się spotkały.

      Znowu wpatrywali się w siebie, lekko nimi poruszając, muskając wręcz.
      Opuścili powieki, ciesząc tą delikatną pieszczotą.

      Ten pocałunek był zupełnie inny, dużo spokojniejszy od tego w namiocie, kiedy to byli w takim amoku, że nie wiedzieli nawet, co robią. Ich umysły nie były tak zaćmione alkoholem, pożądaniem i chęcią bliskości, by nie mogli myśleć o niczym innym, niż o przeniknięciu siebie nawzajem, ale i tak nie chcieli myśleć o tym, DLACZEGO to robią.
      Pilipix wiedział tyle, że kocha Gorga i nic go nie obchodzi, że ten robi to tylko z powodu każącej im być blisko siebie magii. Szatynowi zaś wydawało się, że przez uświadomienie sobie, iż jutro ta magia zniknie, dzisiaj działała jeszcze mocniej.

      Zamruczał w diablikową buzię, kiedy mała, sprytna dłoń wślizgnęła mu się pod koszulę, przejechała po boku, a potem kręgosłupie, i zatrzymała u nasady ogona – łaskocząc go i sprawiając, że nim zamachał.
      Pogłębił pocałunek, agresywnie wpijając się we wnętrze tej słodkiej buzi, po czym przewrócił jej właściciela na plecy, tak że ten aż wygiął je w łuk po zderzeniu łopatkami z twardym, zimnym podłożem. Ostatni raz pociągnął za dolną wargę i zawisł nad chochlikiem, wpatrując się w niego. A widok miał zaiste piękny.
      I o ile więcej widział teraz, niż poprzednim razem.

      Pochylił się, by pocałować wypięty w jego stronę płaski brzuch, a Pilipix wygiął się nawet bardziej, kiedy uniósł zadartą już wcześniej tunikę i przejechał po nim językiem aż do mostka. Objął wargami o tonę ciemniejszy od niebieskiego ciała sutek i zassał się na nim, na co topik zareagował jękiem. Wypuścił go acz wkrótce i tym razem zostawił mokry, palący ślad na trasie od obojczyka do szyi, kończąc na ugryzieniu płatka długiego, spiczastego ucha; wyrywając tym samym z ust elfika kolejny jęk. Powrócił do tych cudnych ust – zauważając, że trochę jaśniejsze od ciała błękitne wargi pięknie kontrastują z granatowym językiem oraz białymi zębami – i ucałował je, kładąc dłonie po bokach chochlikowej głowy, podczas gdy te mniejsze znalazły sobie dogodne miejsce w dolnej części jego pleców.

      Już miał pogłębić pocałunek, kiedy z zewnątrz dobiegł ich jakiś dziwny dźwięk i zamiast tego przerwali go, odrywając się od siebie i zwracając ku wylotowi jaskini. Coś ewidentnie się do nich zbliżało, więc zerwali się na równe nogi, poprawiając ubrania, a Pilipix aż krzyknął i odskoczył za Gorga, gdy do środka wcisnęła się głowa – wydawałoby się – samego diabła.

      Stwór miał szare, kędzierzawe włosy, spod których wystawały grube, zakręcone rogi i oklapnięte uszy. Jego źrenice miały postać poziomych prostokątów, a wokół nich jarzyły się żółte tęczówki. Dość strasznego wizerunku dopełniała kozia bródka.

      Tyle że "diabeł" także się przestraszył na ich widok, a może krzyk Pilipixa, i również krzyknął, do tego wysokim sopranem, co psuło efekt.
      – Aaa, wilkołok!  Pół-kozioł podskoczył, chcąc się wycofać, ale przywalił w boczną ścianę i runął omdlały na ziemię z racicami do góry.

      Gorg z Pilipixem spojrzeli po sobie i powoli się zbliżyli, pochylając nad osobnikiem...
      Nagle jego oczy otworzyły się gwałtownie, na co cofnęli głowy, a on znów krzyknął, podkulając nogi i zakrywając się rękoma. 
      – Nie zjodoj mie wilkołoku! walę starym capem, a jeszcze gorszej smakuję, łotrujesz sie...
      – Hej, spokojnie, nawet przez myśl mi to nie przeszło – uspokoił wilk.
      – Serio?  Kozioł uchylił rękę, zerkając na niego prostokątnym okiem.
      – Serio, serio. Nie jadam stworzeń... Stworzeń.  Chciał powiedzieć "stworzeń rozumnych", ale patrząc na oblicze tego koziołka, pozostał przy stworzeniach.

      Ten jednak zdawał się tego nie zauważyć, gdyż od razu zerwał się na cztery nogi. Był sporo mniejszy od swoich centaurowatych krewnych półkoni.
      – Na brodę Merlina, co za łulga! Ju żem myśloł, że to konic starego Fagoo. Ale to co w takim razie robita w mojej jaskini, co? 
      – Nie wiedzieliśmy, że to twoja jaskinia...  zaczął tłumaczyć Pixie, lecz rozmówca mu przerwał:
      – Wszystkie jaskinie na tej górze so moje. Cała ta góra jest moja, łot co! Ale jeśli chceta, możeta chwile ostać. Pokaże wam mojo kolekcije puszek...

      – Brzmii... interesująco, ale raczej już pójdziemy. Wolelibyśmy dostać się na drugą stronę tej góry przed zmrokiem, rozumiesz...  wtrącił Gorg, łapiąc za plecak.
      – Och, ja pomogie! Znam te góre jak własno kiszeń, wskaże wam najbezpiecznijszo drogie na dół! A ło puszkach łopowim po drodze! Chodźta!  zadecydował Fagoo, odwracając się zamaszyście i wychodząc z jaskini z zapraszającym ruchem ręki.

      Znowu spojrzeli po sobie, po czym wzruszyli ramionami i poszli za zbzikowanym kozłem, który już zaczął nawijać o tym ile puszek o tym kolorze czy takiej marce posiada...

Saga Nici 1: Pojednani. |boys love story|Where stories live. Discover now