czerwiec

1.3K 118 10
                                    

„Ashton. Ash. Hej, kochanie. Wstawaj.” ktoś potrząsnął moim ramieniem, wybudzając z najprzyjemniejszego snu, jaki w ostatnich dniach miałem. Uchyliłem powieki, próbując w ciemności dostrzec tą osobę, a kiedy moje oczy przystosowały się do panującego wokół mroku, zobaczyłem stojącą nade mną mamę.

Westchnąłem, przekręcając się na drugi bok i zrzucając ciepłą kołdrę ze swojego ciała. Usiadłem na krawędzi łóżka, stawiając stopy na dywanie pod moim łóżkiem. Przetarłem twarz dłońmi, czując narastające uczucie irytacji. Nienawidziłem, kiedy ktoś mnie budził. Nie chciałem tego. Chciałem po prostu spać. Czemu nie mogli pozwolić robić mi chociaż tego? Jedyne czego potrzebowałem to spokój. Samotność.

Mama obeszła łóżko, nie odzywając się nawet słowem. Na stoliku nocnym postawiła tackę, na niej natomiast znajdowały się kubek z herbatą, szklanka z wodą i kilka tabletek. Wpatrywałem się tępo w przedmioty, a jagle wszystko wokół jakby się rozpłynęło. Często wpadałem w taki stan. Patrzyłem na coś, a reszta nie miała już znaczenia. Dlatego nie wiedziałem, że mama nie wyszła z pokoju, a nadal stała nade mną i wpatrywała się we mnie współczującym wzrokiem. Zdając sobie sprawę, że znowu odpływam, przekręciłem powoli głowę w jej stronę, patrząc na nią wymownie. Nie mogłem nawet znaleźć w sobie siły, by powiedzieć jedno słowo. Nic nie wychodziło z mojego gardła, nawet, jeśli bym tego chciał. Oczywiście, nie było tak. Nie chciałem mówić. Nie miałem nic do powiedzenia. Była tylko jedna osoba na świecie, która musiała usłyszeć moje słowa. Sęk w tym, że była.

„Zapalić ci światło?” wyszeptała mama, stojąc przy drzwiach mojego pokoju. Nie odwracając się, pokręciłem przecząco głową, biorąc głęboki wdech. Czekałem, aż usłyszę dźwięk przekręcanej klamki, a kiedy to się stało, szybko wstałem ze swojego miejsca, biorąc wszystkie tabletki z tacki w dłoń. Popatrzyłem na nie i zaśmiałem się sucho, kręcąc głową.

Podszedłem to doniczki z kwiatkiem, a dokładniej kaktusem, na którego czubku znajdował się mały kwiatek. Przez chwilę przyglądałem się mu, po czym zrobiłem w ziemi mały otwór i wrzuciłem tam medykamenty. Następnie wziąłem swoją herbatę i szklankę z wodą, stukając o siebie dwoma naczyniami jakby w geście toastu. Wziąłem łyk gorącej, słodkiej cieczy, a wodę wlałem do doniczki, nie przejmując się, że zaczyna wyciekać z podstawka i rozlewa się na cały parapet.

Przeczesałem ręką włosy, czując, że wewnątrz mnie narasta to ciężkie, trudne do określenia uczucie. Jakby coś wewnątrz mnie, co dawno się zepsuło i nie było zdolne do działania, nagle zostało do niego zmuszone. Jakaś dziura w duszy przepuszczała do środka wszystko, a nawet spojrzenie na kołyszące się na wietrze drzewo mogło doprowadzić mnie do załamania. I przypominało o niej.

Uznając, że nie mogę dłużej czekać aż coś mnie złamie, skierowałem się do biurka. Z jego blatu wziąłem długopis, a z szuflady wyjąłem pierwszy lepszy zeszyt. Na jego wierzchu ujrzałem napis zajęcia artystyczne więc uśmiechnąłem się, wiedząc, że od początku do końca roku nie zapisałem w nim nawet jednej kartki. Dla pewności jednak sprawdziłem i tak jak myślałem, nawet pachniał nowością. W tym momencie byłem wdzięczny mamie, że miała obsesję na zaopatrywanie mnie do szkoły i kupowanie wszystkiego, nawet, jeśli zapewniałem ją, że nie będzie potrzebne.

Ta dziwna potrzeba zapisania czegoś na kartce rosła we mnie coraz bardziej z każdą sekundą. Wspomnienie przelewania uczuć na papier i wysyłania ich do Nadine wciąż krążyło w mojej głowie. Wiedziałem, że dla niej było to swego rodzaju wyzwoleniem. Skoro podążałem już tą samą ścieżką co ona, mogłem spróbować używać tych samych metod, by załagodzić ból. A przynajmniej spróbować.

Z odpowiednimi przedmiotami w dłoniach, wróciłem na łóżko, po drodze zapalając światło. W mojej głowie, gdzieś na dnie moich myśli znajdował się fakt, że jest środek nocy, ale nie mogłem nic w związku z tym poczuć. Żadnego głosu mówiącego, że to nieodpowiednie, że powinienem iść spać. Jakby całe moje rozpoznanie dobra i zła nagle nie miało znaczenia. Nic nie miało znaczenia.

Usiadłem po turecku na środku dwuosobowego łóżka, przez chwilę po prostu siedząc z zeszytem na kolanach i długopisem w dłoni. Rozglądałem się wokół, zaciskając usta w wąską linię. Czułem ją. Czułem jej zapach, słyszałem jej śmiech. Widziałem, jak jadła bitą śmietanę, uśmiechając się do Harry’ego. Widziałem jak spała tu, krzycząc przez sen moje imię. Jakby to działo się przed moimi oczami, tu, teraz. Zamknąłem więc je, czując, jak zaczynają szczypać i stawać się mokre. Zacisnąłem dłoń w pięść, powtarzając sobie, by przestać.

Ustało.

Z moich ust wydostał się drżący oddech, a coś, co płonęło wewnątrz mnie, zajmowało coraz większy obszar. Mocniej zacisnąłem palce na metalowym długopisie, przykładając go do białej kartki papieru w linię.

Dzień 7

Brakuje mi Ciebie. Brakuje mi Ciebie. Brakuje mi Ciebie. Brakuje mi Ciebie. Brakuje mi Ciebie. Brakuje mi Ciebie. Brakuje mi Ciebie. Brakuje mi Ciebie. Brakuje mi Ciebie.

Tak samo jak nie mogę przestać tego pisać, nie mogę przestać tego czuć. I napiszę to jeszcze raz. Brakuje mi Ciebie. To nigdy nie ustaje, wiesz? Choćbym myślał o najlepszym koncercie w historii. Choćbym słuchał najszczęśliwszej piosenki na świecie. Wciąż jest w tym wszystkim jakaś cząstka Ciebie, która nie odchodzi. Dlaczego nie odeszłaś cała? Skoro już Cię straciłem, dlaczego wciąż tu jesteś?

To takie niedorzeczne. Nic teraz nie ma sensu. Wszystko jest takie… szare. Nawet nie czarne i białe. Po prostu szare. Przezroczyste. Każde słowo, każdy człowiek, śpiew ptaków z rana, śmiech rodzeństwa, nawet telefon od ojca. Nic nie jest w stanie pobudzić czegoś wewnątrz mnie do działania. Nie potrafię czuć, nie potrafię się ruszyć. Nie umiem zrobić nic poprawnie.

Wiesz, dają mi jakieś lekarstwa. Od psychologa. Nawet nie słuchałem, kiedy mówił na co to. Pewnie coś na uspokojenie, co do reszty nie mam pojęcia. Wiesz dlaczego każdą jedną wyrzuciłem?

Na to nie ma lekarstwa. Nie można uleczyć czegoś niematerialnego. Szkoda, bo oddałbym wszystko, żeby pomógł mi jakiś mały, biały przedmiot. Jedna pieprzona rzecz. Mógłbym nawet zapomnieć. O wszystkim. Byle nic nie czuć. To tak bardzo boli, Nadine.

Coraz ciężej mi oddychać. Nie, to nie jakieś romantyczne gówno. Po prostu mam problemy z oddychaniem. Z moim sercem też nie jest za dobrze. I z medycznego i romantycznego punktu widzenia, jeśli mam być szczery. Wszystko się po prostu rozpada, a ja nawet nie mam siły, by budować coś nowego. Nie chce niczego nowego, do cholery.  Może piszę tak, bo minęło tylko siedem dni. Cóż, tak twierdzi moja mama. Ja sam nie wiem co myśleć. Nie mam o niczym żadnej opinii. Mam je gdzieś. Słucham tylko co mówią inni i mam nadzieję, że cokolwiek z tego będzie prawdą. To byłoby wygodne. Ale do tej pory nauczyłem się jednego. Nic nie jest tak, jak tego chcemy. Ani tak, jak tego potrzebujemy. Rzeczy dzieją się w naturalnym porządku świata, a Naturalny Porządek ma nas w dupie.

Chciałbym powiedzieć, że dałem ci odejść. Każdy mówi, że powinienem tego spróbować i żyć dalej. Cholera, co za hipokryci. Najpierw mówią, żebym dał sobie czas, bo minęło tylko kilka dni, a potem każą wrócić do czegoś, czego nie mogę już nawet nazwać swoim życiem. Jak gdyby nigdy nic się nie stało. To śmieszne. To niedorzeczne.

Ale wiesz? Nie mam pojęcia, co będzie za dwa, trzy, pięć lat. Mogę być zaręczony, mieć pracę, a nawet dziecko. Mogę doświadczać pieprzonej apokalipsy. Jedno wiem na pewno. Nigdy, nigdy, n i g d y nie przestanę żałować, że odeszłaś tak szybko. Nigdy nie przestanę czuć bólu. Nigdy nie przestanę czuć się tak, jak właśnie utwór skończył się w momencie kulminacyjnym, a ja najbardziej na świecie pragnę jego kontynuacji. I wiem, słyszałem, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Cholera, oglądałem nawet ten film na podstawie książki, który tak kochałaś. Gwiazd naszych wina. Ból domaga się, by go czuć, tak. Świat nie jest maszyną do spełniania życzeń, pamiętam. Ale te słowa brzmią tak ładnie tylko na kartce papieru, albo w ustach tego aktora, za którym szaleje teraz pół świata. Cholera, gdyby tylko ból był materialny, skopałbym mu dupę za to domaganie się czegokolwiek. Ja domagam się Ciebie.

To tyle. Po prostu się Ciebie domagam. Nic skomplikowanego, nie? A wywołuje we mnie tyle katastrof.

Kocham Cię, na zawsze.

Ashton

alone // a.irwinWhere stories live. Discover now